Medium Miller w Paryżu

MEDIUM MILLER W PARYŻU.
(dok.)

Chodzi mi o zwrócenie uwagi mych czytelników, którzy, nie wątpią o tem, że opowiadanie me, wygłoszone we dwie godzi ny po seansie, uznają za całkiem prawdziwe,- za fakt, powtarzany już nieraz, a który na pierwszym już uderzył mnie seansie.

Jednocześnie, gdy Betsie od dołu do góry biało obleczona otwiera firanki po raz ostatni przed zniknięciem, zjawia się Miller nawpół w transie jeszcze będący, ręce przy oczach, i to z taką szybkością, iż zdaje się jakby przez obcą siłę jakąś został wyrzucony na zewnątrz gabinetu, jak gdyby chciano w ten sposób wykazać całą niemożliwość fizyczną fałszerstwa medium.

W ostatniej swej konferencji tyczącej sią seansów z medium Millerem, dr. Papus zrobił nacisk właśnie na ów fakt jako na oczywisty dowód, że medium nie może być posądzone o sztukę niemożliwą do wykonania dla najzręczniejszego i najdoświadczeńszego nawet prestidigitatora.

Mógłbym tu wspomnieć coś jeszcze o widmach powstających.; wewnątrz gabinetu, z uwagi jednak, iż w oczach obserwatora nie mają one niezaprzeczalnej wartości materjalizacyj powstających poza firankami gabinetu, nadmieniani o nich tylko dla pamięci. Firanki odchylają się raptownie i zjawia się pięć młodych dziewcząt, w których dają się poznać siostry Fox Widać je bardzo wyraźnie, zwłaszcza tę na prawo i tamtę na lewo; jednako są biało przybrane i wszystkie świetlane mają u czoła wstęgi. Widok ich przypomina mi słowa młodej damy stenografującej seansowe sceny, „winienby Miller mieć chyba pięć rąk by módz trzymać te pięć kobiet!*

To znów olbrzym, w suknię egipską przybrany, staje naraz przed nami. Szata w złociste zdobna taśmy, szeroki pas i długie rękawy, z pod których kształtne o brunatnej barwie wyglądają ręce. Osobistość owa na głowie ma obszerną z owej epoki czapę; bodę i. włosy na głowie ma czarne.

Wymienił nazwisko swe na jednym z poprzedzających seansów i był jakoby za życia jednym z dość licznej dynastji Ramzesów egipskich; Egipt pod owe czasy posiadał wię cej niż sześćdziesięciu Ramzesów. Nie będę tedy zaznaczał ilości widm, jakie się pojawiły na tym najcudowniejszym, według mnie przynajmniej, seansie, a który mimo to wszystko nie trwał i pięciu kwadransów, medium bowiem tego wieczora jeszcze, miało na dworcu Św. Łazarza o 1-szej min. 10 wsiąść na kolej, spożywszy przedtem przygotowaną przez „mateczkę” lekką wieczerzę. Trzydziestu tedy obecnych uczestników, do których naturalnie i ja się przyłączyłem, jednogłośnie oświadczyło temu doskonałemu, poczciwemu, skromnemu i tak sympatycznemu medium, swoje uznanie,u wielbienie i entuzjazm, wypowiedziane wzruszającemi słowy przez grono pań i panów.

Byłem jednym z ostatnich ściskających dłoń p. Millera, który powtórzył mi po dwakroć:„wróciwszy tu niedługo będę u Pana”. Słowa te pojąłem w znaczeniu aluzji do założonego przez nas międzynarodowego kółka pod imieniem Allana Kardec’a, o którem przez przyjaciół swych był zawiadomiony. P. Miller; więc za kilka miesięcy znajdzie się wśród nas znowu, przyj mierny go najgoręcej i wszy stko poruszymy, by mu jaknajlepszą wyrobić opinję.

Widzę teraz na ustach waszych drodzy czytelnicy i miłe czytelniczki, pytanie: „Co Pan sądzisz o tych widmach, postaciach, materializacjach?

Otóż, moi Państwo, bez odkładania tego do następnego numeru powiedzieć wam mogę
co sądzę i czegobym dwa lata temu jeszcze nie napisał: Owszem, wierzę, że pani Lamoureux widziała i poznała tego wieczora cień zmaterjalizowaną kapelmistrza, swego męża.

Fakt, że doktór Bentou, jako obłok przezroczysty spłynął z sufitu, przybrał postać ludzką i przemawiał do nas najwyraźniej. Fakt, że malec państwa Lebortzjawił się by uśmiechem swym prześlicznym pocieszyć opłakujących go rodziców.

A skoro zmarli ci stawili się na chwilę w oczach trzydziestu niezahypnotyzowanych, lecz całkiem przytomnych, zdrowe zmysły posiadających świadków, dowodzi to niezaprzeczenie nieśmiertelności duszy i że miłosierny Bóg pozwala jej, by wróciła oznajmić żyjącym, że dobre uczynki torują drogę do nieba. Czyni się to ku pocieszeniu naszemu, ku przypomnieniu, iż czeka nas inne, lepsze życie; wreszcie dusze te przychodzą, by zachęcić nas do wzajemnej miłości i miłości bliźniego.

Skoro proboszcz wasz powiada wam, że to szatan się zjawia, by nas w błąd wprowadzać, pochowawszy zręcznie różki swe i pazurki, odpowiedzcie mu, że rola Belzebuba zalecającego nam drogę cnoty, by się dostać do nieba nie musi być do złego przywiązana ducha i od kiedy się pojawia pod postacią drogich sercu naszemu osób, zasługuje na zupełną z waszej strony sympatję.

Pojmujecie moi Państwo, że artykuł ten piszę jednym ciągiem pióra pod świeżem wrażeniem wieczoru, podczas którego obecny byłem tym niewytłumaczonym misterjom. Jest na zegarze druga po północy, drzemię i w drzemce tej zdaje mi się iż słyszę turkot pociągu, który unosi p. Millera, śpieszącego do Hawru.

Jutro o tej porze, olbrzymi statek, jaki go powiezie do New – Yorku pruć będzie mętalowym swym grzbietem fale Atlantyku. Wtedy p. Miller, puściwszy w niepamięć niepowodzenie pierwszych swych chaotycznych seansów, zapamięta jeno żywe zaświadczenia szacunku jakie go spotkały ostatniego wieczoru pobytu jego we Francji.

Skoro osoba moja przyjdzie mu na myśl, niech zapamięta sobie, że krytykując go, nie przestawałem być jego przyjacielem, czego w tej chwili daję dowód. Życzenia me najlepsze towarzyszą mu w drodze poza ocean do New-Yorku i San-Francisco, w którem życzę mu zrujnowane mienie odzyskać w zupełności. Uchybiłbym, sądzę, obowiązkowi sprawozdawcy, skorobym opisując ostatni seans medium Millera, nie przytoczył słów listu, jaki otrzymałem od profesora Vander Naillen’a, z Oaklandu w Ameryce, autora znakomitego dzieła p. t. „Mag Baltazar” i kilku innych. Oto co pisze:

„Kochany Panie Dauvil! Wdzięczny Mu  jestem nad wyraz za numery „Revue spirite”, które mi Pan przysłałeś. Numer 1’ Echo du Merveilleux przytacza również sprawozdanie
z bardzo dobrego seansu z p. Millerem. Wiedzcie o tern wszakże moi Panowie, iż żaden seans jakim by on nie był, czy to w san Francisco, w Paryżu lub Algierze, nie sprawi zadowolenia publiczności, bez względu na najsroższe warunki i ostrożności, przed siębrane celem uniknięcia podejrzewanego oszustwa.

Uczestniczyłem w wielu seansach we własnem nawet mieszkaniu Millera i chociaż objawy w istocie były zdumiewające… ten oto naprzykład: Siostra miłosierdzia zmaterjalizowała się przy mnie i przy baronostwie von Zimmermann, wówczas gdy p. Miller nie był w gabinecie a siedział przy nas. Prosiła, bym się do niej zbliżył, bym dobrze się jej piwnym przypatrzył oczom, któremi spozierała na prawo i na lewo, bym obejrzał jej koralowe usta, które poruszały się gdy do mnie mówiła i oblicze jej, które nieledwo dotykało mej twarzy; wszystko to przy doskonałem świetle… pjzyznaję się, pomimo to wszystko, żem jeszcze nie przekonany, tak rzeczy te zdają się sprzeciwiać znanym prawom nauki.

Wtedy to, by mnie najzupełniej przekonać o prawdzie fenomenów i bym się zdecydował
napisać do naszego najlepszego przyjaciela pułkownika de Rochas by przybył skonstatować fakty, pani baronowa ofiarowała  p. Millerowi 2000 franków, aż by dał seans pod mym wyłącznym kierunkiem i przyjął wszystkie podyktowane przezemnie warunki.

Dałem Panu peznać ten seans, jaki miał miejsce w Palace-Hótel wobec niezliczonego tłumu osób, a pomiędzy niemi Konsula tureckiego. Medium i gabinet skrupulatnie zrewidowanemi były przed i po seansie.

Ze wszystkich świadków, najbardziej zdumionym był mój nauczyciel elektryczności, człowiek prawdziwej nauki, który nie wierzył, jak powiadał, w żadne tam faramuszki i na wszystko ogromne miał baczenie, by się nie dać wyprowadzić w pole. I cóż! Po seansie, gdy spostrzegł p. Millera przywiązanego do krzesła, węzły, które sam przypieczętował do podłogi, nienaruszonemi wcale, trza było widzieć wyraz jego twarzy pełen osłupienia, niemego podziwu, kómpletnego zdezorientowania się. Nie wiem ilebym dał za to, bym w ową chwilę miał pod ręką fotografa. Seans ten był pełen prawdy i wieczór ów na całe upamiętnił mi się życie. Pisano mi później z Bostonu i New -Yorku, ż całkiem zbyteczne było podejmowanie tych tak długo trwałych i męczących medium, ostrożności.

Tam, używają, pwprostu bluzy z czarnego materjału, uszytej jak worek z otworem u góry na głowę dla medium, sznur kiem ściąganej przy szyi, końce zaś sznurka przypieczętowane bywają do ścian. Szata owa bez rękawów całkiem okrywa medium razem z jego krzesłem. Skoro medium z krzesłem znajdzie się w worku,.spód worka przybija się goździkami do podłogi. Operacja ta wymaga co najwyżej kilka minut, a daje absolutną gwarancję, usuwa wszelkie przykre zawsze dla medium podejrzenia. P. Miller zaś nie jest medium tego rodzaju, by miał być przeciwny podobnej kontroli.

Tak, kochany panie Dauvil, baron, baronowa, przyjaciele moi i ja podzielaliśmy z tobą przykrość, jaką zachowanie się p. Millera sprawiło szlachetnemu druhowi naszemu pułkownikowi de Rochas, lecz skoro, jak to jest mem życzeniem, znajdę się w Paryżu na przyszłą wiosnę, nie omieszkam wytłumaczyć ci to tak wszystko jak to uczyniłem pułkownikowi de Rochas.

Dzięki ci za współczucie okazane mi względnie do strat materjalnych jakie poniosłem wskutek trzęsienia ziemi w San – Francisco. Z przyjemnością dowiaduję się, że książki moje miały powodzenie we Francji. Zechcij przypomnieć mnie pamięci wszystkich naszych dobrych znajomych i przyjaciół i bądź przekonany o mej życzliwości i bratniej sympatji.“

A. von der Naillen
Leopold Dauvil

źródło: „Dziwy Życia” nr 111. Warszawa 15 stycznia 1907