Zawrotność nieskończoności

Ludzie, których myśl wznosi się w niezmierzoność niebieskich przestrzeni, usiłując zgłębić bezgraniczne perspektywy przyszłych czasów, i oddal przeszłych wieków, wyjątek stanowią na Ziemi. Zazwyczaj żyje się zwykle w ciemnocie, daleko od żądzy poznania. Istnienie całe obraca się wokół naszych drobiazgów, nędznych materjalnych spraw, nie rozjaśniając, nie wznosząc dumy. Wszechświat pozostaje dla tybulców naszej planety zamkniętą drogą.

Zamieszkujemy powierzchnię drobniuśkiego niebieskiego globu tysiąc razy mniejszego od Jowisza, który jest tysiąc razy mniejszy od Słońca, które jest tysiąc razy mniejsze od Syrjusza, który tysiąc razy mniejszy jest od Canopusa… Czyli że Ziemia jest tysiąc miljardów razy mniejszą w objętości od Canopusa. Wielkość fizyczna nie jest synonimem wielkości moralnej, zapewne, ale to porównanie wykazuje nam tylko, że nasze ziemskie życie nie ma tego znaczenia, jakie mu pozory nadają, a i wierzenia dawniejsze, przed odkryciami prawd astronomicznych. Na ocenę małości naszej wysepki, zawieszonej wpośród powszechnego systemu, nowe padnie światło jeśli przypomniemy, jeśli poczujemy, iż jest ona unoszona wokół Słońca w ruchu o prędkości 107000 kilometrów na godzinę, a słońce biegnąc samo ku punktowi przestrzeni, znajdującemu się w bliskości Vegi, unosi ją jednocześnie wraz z innemi planetami systemu tak, iż zakreśla ona szereg kolejnych spirali i nigdy od początku swego istnienia nie przebiegła dwa razy po jednej i tej samej drodze. Jest ona zresztą igraszką czternastu różnych riichów, które kołyszą ją w niezinierzoności przestrzeni, z których ostatni znany jest jako translacja ogólna drogi Mlecznej, gdzie Słońce jest tylko jedną z gwiazd o szybkości biegu 600,000 metrów na sekundę.

Nie wnioskując bynajmniej, iż ludzkość ziemska może być i pod względem duchowym tysiąc miljardów razy niższą od spo- łeczeńst w ludzkich, mogących istnieć w systemie Canopusa, możemy jednak przypuścić, że nędzne i czasowe warunki, rządzące naszą planetą, utrzymują ją w niższości oczywistej dla każdej myślącej istoty.

Jakże sobie wyobrazić przestrzeń nieskończoną? Jak przedstawić sobie czas wieczny?

Czas i przestrzeń bez granic wyobrażalnych?

Wyobraźmy sobie jednak, że opuszczamy Ziemię, pędząc ku jakiemukolwiek punktowi Nieba z szybkością światła 300000 kilometrów na sekundę. Już w drugiej sekundzie przekroczyliśmy odległość księżyca, który grawituje o 384000 kilometrów od ziemi. Po ośmiu minutach dosięgamy słońca, w ciągu 40 minut – Jowisza, w godzinę minut dziesięć Saturna, w dwie godziny czterdzieści minut – Uranusa, w cztery godziny Neptuna, ostatniej planety dotychczas obserwowanej w naszym systemie. Ale chcąc dosięgnąć najbliższej gwiazdy Alfy Centaura musielibyśmy pędzić z tą samą szybkością 300000 kilometrów na sekundę przez cztery lata i sto dziesięć dni; blizko dziesięć lat do Syrjusza, czternaście lat do Alta i Va; dwadzieścia pięć lat do Vegi; trzydzieści dwa lata do Aldebarana; pięćdziesiąt lat, sto lat, dwieście, pięćset, tysiąc lat i więcej do niektórych skupień gwiezdnych dróg mlecznych, na zewnątrz oddalonych od naszej.

A moglibyśmy przedłużać tę podróż w linji prostej, z tą samą szybkością, bez zatrzymania się ku jakiemukolwiek punktowi nieskończonych przestworów przez sto tysięcy lat, pięćset tysięcy lat, miljon lat, dziesięć miljonów lat, sto miljonów lat przez miljard wieków, zawsze, zawsze, a nigdy nie dosięgając krańców przestrzeni, nigdy się nie zbliżając do końca i w rzeczywistości nie postąpilibyśmy ani kroku w stosunku do nieskończoności; znajdowalibyśmy się wciąż w centrum, gdyż centrum jest wszędzie, a obw ׳ód nigdzie, wedle wyrażenia myślicieli, poprzedników Pascal’a, i wedle jedynego prawdziwego możliwego określenia nieskończoności.

Jeśli takie zatopienie się w bezmierze niebios nie porwie was w  straszliwą zawrotność, znaczy to, że jej nie czujecie wcale.

Straszliwym jeszcze jest Bezmiar Czasu!

Wiecie równie dobrze, jak i ja, że przyjdzie dzień, gdy śmierć pochwyci was w swoje macki. A dusza, czy trwa po rozpadnięciu się ciała? Nie, jeśli myśl jest wytworem mózgu. Tak, jeśli materją rządzi dynamizm, a organizacją jej powoduje siła psychiczna. A wiemy już dziś, że pozorna materja składa się z atomów, nieskończenie małych, niedotykalnych, nieuchwytnych i nieważkich, kierowanych niewidzialną energją, czy chodzi tu o ciało niebieskie, krążące w przestrzeni, czy o molekuty, wchodzące w skład istot żywych. Dawna materjalistyczna hypoteza traci coraz bardziej na swem prawdopodobieństwie. Pozory mylą nas i tu, jak w fałszywej ocenie nieruchomości Ziemi.

A jeśli duch nasz żyje po śmierci ciała – mamy przed sobą wieczność, Po stu latach, po tysiącu, dziesięciu tysiącach lat, stu tysiącach lat istnienia, istnieć będziemy wciąż jeszcze! i wciąż wieczność będziemy mieli przed sobą.

Nieskończoność! Wieczność!  Oto dwie najwznioślejsze postacie przepotężnego scenarjum wszechświata, postacie do ogarnięcia i zniesienie niemożliwe, zwłaszcza druga, dla ziemskiego pigmeja. Perspektywa nieodwołalna i straszliwa. Aż w pewnych chwilach pogrążenia się w te bezedna, dusza przerażona pyta, czy nie lepiej byłoby nie istnieć.

Oto jesteśmy jeno atomami, niezdolnemi zrozumieć całości planu boskiego, ani wielkości Boga. A co jest może najbardziej zadziwiające, że wśród tej ziemskiej ludzkości, najdrobniejszych atomów istnieją pyszni zarozumialcy.

Kamil Flammarion

źrodło: “Przegląd Teozoficzny” nr. 1-2. Warszawa – styczeń, luty, marzec, kwiecień 1922