Sen – Nora Alexander

Kraj, przez który przechodziłem, był cały dziwny i nieznany, niejasno sugerujący smutek, jednak byłem świadomy celu przed sobą, chociaż ani nie wiedziałem, gdzie on leży, ani dlaczego go szukam, dopóki, przychodząc na widok wielkiego białego domu o kamiennej fasadzie, z drzewami rosnącymi tak blisko, że wydawał się nieco posępny, wiedziałem, że moja podróż dobiegła końca.

W tamtym momencie dostrzegłem sylwetkę znającą się wśród drzew na prawo i rozpoznając przyjaciela, zatrzymałem się w zakłopotaniu, które wydawało się całkowicie naturalne.

„To była Mary,” wymamrotałem w końcu. „A jednak jak to mogło być? Przecież ona należy do Innego Życia.”

Zakłopotany, i więcej niż trochę zaniepokojony tym dla mnie, jak się zdawało, niezrozumiałym zdarzeniem, moje oczy wróciły do domu. I na widok najwyższego rogu okna z drewnianą ramą częściowo pomalowaną na żywo zielony kolor, wybuchłem nagłym śmiechem, przypominając sobie, że zostało to zrobione, kiedy byłem tam ostatnio, na moją własną sugestię.

„Pomalujemy wszystkie okna z przodu tak samo,” ogłosiłem, „a wtedy każdy, kto przejdzie, będzie myślał, że to tylko rodzaj okropnej willi i nigdy nie będzie marzył, żeby wejść. I tak nasz sekret będzie bezpieczny.”

Ale ani wiedza o tym, jak to się stało, że wszyscy przechodnie w tamtym kraju ignorowali to, co niepiękne, ani co mógł być „sekret,” nie wróciły do mnie, kiedy zacząłem biec, pełen wielkiego szczęścia, a raczej wspomnienia wielkiego szczęścia, związanego z tym domem o wielu oknach, którego prosty brzydki zewnętrz wyglądał, jak wiedziałem, niczym w porównaniu do piękna i zadziwiającej zawiłości jego wnętrza. Pędząc wzdłuż tarasu, wpadłem przez otwarte drzwi, przebiegłem przez ciemną, boazerią wyłożoną halę do mniejszej wewnętrznej hali po lewej, gdzie po prawej stronie wznosiły się stare dębowe schody, wypolerowane, ciemne i gołe bez dywanu, poleciałem w desperackim pośpiechu dwa krótkie loty tych płytkich schodów, skręciłem na lewo, a następnie… dźwięk odległego otwieranego drzwi, lekki stukot dwóch par biegnących stóp – biegnących, jak wiedziałem, w moim kierunku – i kilka chwil później dwie pary młodych rąk wokół mojej szyi, dwa młode głosy krzyczące w chórze.
„Jesteś tu… z powrotem… w końcu… w końcu!”

Odepchnąłem się od nich opierając się o boazerię na schodach i krzyknąłem z nagłym, nieopisanym zachwytem.

„O! A gdybyście tylko wiedzieli, jak cieszę się, że znowu jestem! Chodźmy na górę i zapomnijmy, że kiedykolwiek byłem z dala.”

I idąc przed nimi pospieszyłem, nić mój sposób nieomylnie przez złożone przejścia i dziwne małe schody, aż otworzyłem drzwi na końcu korytarza.

Jak wszystko wydawało się drogie i znajome! Długi biały pokój z szerokim oknem dziwnie umieszczonym w kątowej alkowie, i niskie siedzenie pod nim, na którym rzuciłem się, aby nasycić mój wzrok słońcem skąpanymi ogrodami poniżej (dało to na tył domu), i chwalić się ciepłym blaskiem w moim sercu, uczuciem, zbyt radosnym dla słów, wygnańca, wracającego do domu po długich latach. Zsunęli się po obu stronach mnie. „Dokładnie tak, jak zawsze to bywało,” zastanawiałem się rozmarzonym tonem, ledwo słysząc ich pogawędki powitalne, dopóki jeden z nich nie szepnął mi cicho…

„Dlaczego byłeś tak długo z dala?”

Dotknąłem jej błyszczących włosów i znów to uczucie powtarzania znajomej czynności wróciło do mnie. Ale wahając się, by powiedzieć prawdę, która wydawała mi się tak nadzwyczajna, tak całkowicie niemożliwa. Jednak muszę wyjaśnić.

„Wiecie, drogie,” zacząłem w końcu z zakłopotaniem. „Zapomniałem… wszystkiego… całkowicie. Tylko kiedy zobaczyłem dom i zielone pomalowane okno” – obie przerwały falami rozradowanego śmiechu – „no cóż, wtedy przypomniałem sobie wszystko, czego mi brakowało przez cały ten czas – szczęścia czekającego na mnie tu, podczas gdy ja…”

„Co sprawiło, że zapomniałeś?” zapytała jedna; a „Jak mogłeś?” dodała druga z zarzutem.

Patrzyłem na nasłonecznione ogrody daleko na dole, ogrody, które kiedyś tak dobrze znałem. W tamtych czasach często tu przychodziłem. Oczywiście, były to tylko wizyty. Zawsze musiałem znowu wyjeżdżać. Ale zawsze też było wiadomo, że prędzej czy później wrócę. Luki nie były wtedy długie.

„To było Inne Życie,” wyjaśniłem powoli w końcu. „Bardzo bolało… a ból… czasami wypiera szczęście… nawet pamięć o nim. Teraz nie pamiętam… ale zawsze próbowałem coś zrobić, coś, co musiało być zrobione… i zawsze się nie udawało. I myślę, że kiedy wyjechałem, moje serce pękało, ponieważ…”

Podniosłem ręce do głowy, próbując przypomnieć sobie szczegóły tamtego Innego Życia, a potem je opuściłem.

„To nie ma sensu,” szepnąłem. „To zniknęło. Co to było Inne Życie? Wchodząc tu było coś… ktoś… Ale to też zniknęło… Nie pamiętam… A jednak…”

„Zostaw to. Nie próbuj pamiętać;” i para kochających małych rąk złapała moje. „Pamiętaj tylko, że jesteś tu teraz, z powrotem tam, gdzie zawsze byłeś szczęśliwy. Czy wiesz, czasami myśleliśmy, że nigdy nie wrócisz, nigdy nie będziesz w stanie znaleźć drogi z powrotem po…”

Przerwała nagle, a potem pospieszyła dalej –  „Ale Inni zawsze wiedzieli, a ostatnio oczywiście wszyscy to czuliśmy i tylko na ciebie czekaliśmy. Oni będą wiedzieć, że jesteś tu teraz i będą spieszyć z powrotem.”

Marzycielsko moje myśli zatrzymywały się przy tych tajemniczych Innych, droższych o wiele, jak wiedziałem, niż te dwie obok mnie. Ale było dobrze stopniowo wracać do tego, dobrze przedłużać oczekiwanie na ten jeszcze nadchodzący punkt kulminacyjny. Teraz był czas na teraźniejszość i tak, z młodością zrodzoną ze szczęścia, wskoczyłem zaraz na nogi i zawołałem z niecierpliwością:

„Zezwólcie mi pójść i zobaczyć mój pokój. Mogę? Dałyście mi ten stary, który zawsze miałem?”

„Oczywiście,” odpowiedziały. „Gdzie indziej miałbyś być?”

Znowu to ja prowadziłem, lecąc z nogami zdawało się równie lekkimi co ich, po szerokich, płytkich schodach, przedzierając się znajomo przez zawiłe labirynty domu, aż doszedłem do najdziwniejszego małego górnego holu, miejsca zajmującego, jak pamiętałem, dokładne centrum domu. Był naturalnie bez okien i ciemny, i obity od podłogi do sufitu, ale drzwi uchylone na lewo ujawniły kręte schody i długie wysokie okno na zakręcie.

„Wiecie,” śmiałem się, zatrzymując się i patrząc wstecz, „to było pierwsze, co sobie przypomniałem, widząc dom — ten dziwaczny mały ciemny hol i mój pokój zaraz za rogiem i dwa schody wyżej? O! Być w nim znowu!”

Ale na progu jakiś rodzaj ciszy spadł na moje duchy, więc wszedłem cicho i w ciszy usiadłem na krawędzi wielkiego rzeźbionego łóżka z głęboko osadzonym oknem o szprosach w zagłębieniu u stóp.

„Jest dobrze być tu, drogie,” powiedziałem cicho, gdy moje oczy błądziły po pokoju, zauważając z zachwyconym uznaniem, jak niezmienione były wszystkie jego detale. „Jak mogłem zapomnieć i pozostać tak długo z dala?”
„Cicho!” odpowiedziała jedna z nich, klęcząc u moich stóp, pochyliła się do przodu w pozie kogoś, kto uważnie słucha. „Słuchaj!”
„Kroki,” odpowiedziałem marzycielsko, „i jedna para bardzo lekka.”
„Patrz!” rozkazała cicho, wskazując prosto na solidną ścianę po mojej prawej stronie. Obróciłem się, by spełnić jej rozkaz, i patrzyłem prosto przez nią, przez inne pokoje i inne ściany, przez drzewa i daleką kępkę drzew do małej połaci zielonej trawy leżącej żywo na słońcu. A potem nagle wiedziałem, że przez nią zaraz przejdą te kroki, które słyszałem — kroki Innych. Ale na tym zakryłem oczy krzykiem przed jakimś szczęściem zbyt wielkim, by znosić.
„Nie! Nie! Jeszcze nie! Jeszcze nie!” szepnąłem, szlochając.
„Nie przypomniałeś sobie?” zapytała jedna z nich delikatnie.
„Pamiętam tylko szczęście,” odpowiedziałem.
„Nie jego źródło?” nalegała.
„Tylko szczęście,” powtórzyłem.

I zaległa cisza, taka oczekująca, ciężarna cisza, która w sobie zawiera przesłanie Wielkiej Niewiadomej.

„Kochane,” błagałem w końcu, „pozwólcie mi do tego powoli dojść. O! Wiem, że wszystko tam na mnie czeka, kiedy będę na tyle silny, aby to przyjąć. Czy wiedziałyście, wy dzieci szczęścia? że potrzeba więcej siły, aby znosić radość niż ból? Ale siła przyjdzie. Teraz te małe rzeczy są wystarczające, samo powrócenie jest wystarczające, nawet nieświadome.”

Potem z instynktem dotykania i obchodzenia się z kochanymi, znajomymi rzeczami, wstałem i przeszedłem przez pokój w kierunku otwartego kominka, bo na wielkim rzeźbionym kominku spoczywały dwa cudownie wypracowane świeczniki z mosiądzu, które były dla mnie szczególnie drogie w dawnych czasach.

„Pamiętacie,” zapytałem, „jak się ze mnie śmiałyście za moje stwierdzenie, że kochałem nieznanego artystę, którego dziełem życia musiały być?”
” I jak też twierdziłeś, że czasami, gdy cienie od ognia i płomienie świec bawiły się wokół nich, on wracał, aby nacieszyć swoje oczy swoim dziełem?”

Ale ledwie słyszałem słowa, bo w połowie drogi przez pokój nagle spadł na mnie strach, półuchwytne wspomnienie czegoś, co kiedyś mnie tu spotkało, na tym samym miejscu, coś pełnego strachu i złamania serca.

„Kochane,” wydusiłem w końcu z zadławieniem, „powiedzcie mi. Co to było? Co się stało… tu? Ostatnim razem… coś, co… O, boję się, boję się!”

Z okna dochodził cichy głos, pełen czułości. „Spróbuj przypomnieć sobie, drogi.”
Zataczałem się z powrotem do łóżka, a one przyszły i klęknęły znowu u moich stóp i trzymały moje drżące dłonie.

„To był wszystko błąd,” powiedziały mi czule, „nie zrozumiałeś.”
„Ale to bolało,” krzyknąłem. „O! jak to bolało!”
„Myśl,” powiedziały, i trzymały moje dłonie mocniej.

I powoli wróciło do mojego umysłu pomieszane wspomnienie stania tam, wypełnionego cudownym, niewątpliwym szczęściem, a potem nagle odkrycia, choć jak czy dlaczego nie potrafiłem sobie przypomnieć, że to nie miało rzeczywistości, że to była tylko „taka materia, z której robione są marzenia”, i że, z agonizującym szokiem tego, z wiedzą, że między mną a miłością jakoś poza ziemią leży bariera, której żadna miłość nie mogła zburzyć lub pokonać, umierałem wtedy i tam do wszelkiej pamięci o tym. To mnie trzymało z dala. Teraz wróciło z całym koszmarnym horrorem. Rozstanie mógłbym znosić, ale nie wiedza, że nie ma nic, nikogo do rozstania, że nigdy nie było, że…

„Nie zrozumiałeś,” mały delikatny głos przerwał, „albo zrozumiałeś tylko połowicznie. Więc się zakręciłeś…
Zakręciłem? Co zakręciłem? Co ona ma na myśli?
Moje oczy powróciły pytająco do twarzy patrzącej w górę na mnie.
Odsunęła się ode mnie, śmiejąc się przez łzy.

„Ty drogie stworzenie! Chyba jeszcze nie zrozumiałaś, że wreszcie wkroczyłaś we własne.”
„Wkroczyć we własne?” Powtórzyłam słowa ledwie słyszalnie. Wkroczyć we własne? Czyżby… to… rzeczywistości pomyliłam?”
Wstały wtedy i stojąc po obu stronach mnie, podciągnęły mnie na nogi.
„Idź teraz na dół,” szepnęły, „aby spotkać swoje szczęście. Jest bardzo blisko.”

Wiedziałam, co miały na myśli. Musi być spełnione samotnie. Bardzo powoli podążałam w kierunku drzwi, otworzyłam je i zamknęłam za sobą. Dopiero wtedy uderzyła mnie atmosfera tego miejsca, pewna cisza, która była czymś więcej niż ciszą, spokojem, który sam w sobie był spokojem. „Nie było niczego takiego w Innym Życiu,” rozmyślałam. „Tylko słowa.” I tak poszłam dalej, nieświadomie schodząc z powrotem do holu, ale robiąc to z celowym, zamierzonym spowolnieniem. Oczekiwanie było tak dobrą rzeczą, że chciałabym je przedłużyć. Ale już prawdziwa rzecz skradała się do mnie, przesiąkając mnie jakby, i to ostatnie oczekiwanie – na pewno nawet to było radością prawie zbyt wielką, aby ją znosić? „Tak blisko,” szeptało moje serce w rosnącej ekstazie, „tak blisko”, aż stanęłam na progu wewnętrznego holu. Przez zewnętrzny padał promień słoneczny, i powiedziałam sobie, że tuż na zewnątrz, na drugim końcu, moje szczęście – to niejasne coś, któremu nie dałam imienia – czeka na mnie. Zrobiłam krok naprzód, potem stanęłam w miejscu, moje ręce złapały się na moim sercu, i głośno szlochałam.

„O, nie śmiem! Nie śmiem być tak szczęśliwa!”

To był dziecinny płacz, który żyje w nas, ludziach, aż do śmierci, płacz zrodzony ze strachu przed nieznanym, i jak błyskawica, gdy został wypowiedziany, przyszła odpowiedź – przednia straż jakby prawdziwej rzeczy, aby chronić i przygotować, coś, co posuwało się w moim kierunku i zalewało całe moje bycie, jak można sobie wyobrazić, że eter zalewa nasze ludzkie ciała i międzygwiezdną przestrzeń, tylko że podczas gdy nie rozpoznajemy eteru, to trzymało w sobie realizację wszystkich ludzkich marzeń – i więcej. To było bycie szczęściem, a nie posiadanie go. Nie da się tego przetłumaczyć na słowa. Tylko, gwałtowna wiedza, że za jedną sekundę tego, co miało nastąpić, chętnie zamieniłoby się na natychmiastowe unicestwienie lub wieczność piekła, wyrwała ze mnie krzyk, „Chodź, wtedy! O, chodź!”

Przez otwarte, nie zasłonięte okno księżyc strumieniował do środka, zamieniając liście winorośli, która kołysała się na wietrze dookoła niego, na bladą srebrzystość i tworząc ścieżkę prosto przez wypolerowaną podłogę. Na krótką chwilę pomyliłam to z promieniem słonecznym przez hol, potem odwróciłam się, w nagłym nieokiełznanym gniewie, na moje ciało. Co to miało z tobą wspólnego? „Krzyknęłam. „Jak śmiesz mnie wołać z powrotem?”

A potem naprawdę się obudziłam.

źródło: A DREAM By NORA ALEXANDER, The Occult Review, London June 1911