Wbił we mnie oczy przenikliwe, groźne, dziwne, mistyczne oczy. Jakby nie widział przed sobą nic, – tylko w dali, w odległości jakby nie do mnie mówił, ale do otacząjących zagadkowych gości.
– Nie namawiam Pana na spirytyzm, – mówił głosem powolnym, – sam Pan się usposobi
do tego, albo usposobi Pana życie i okoliczności. I ja wierzyłem niegdyś tylko… w materję. Było mi dobrze w tem więzieniu ale tylko czas jakiś; potem wyzwoliłem się – Dziwiłem się jak mogłem znieść taki stan, który równał mię z pudełkiem cegłą, albo kawałkiem drzewa. Ale dziś się mówi o duszy drzew o duszy świata, ale to jest tylko forma panteizmu. Przedęci Niemcy – panteiści, oni mi na czas długi odebrali spokój i wyższą świadomość – mogłem powiedzieć wraz z Zygm. Krasińskim.
– Jakże się pan z tego wyzwolił? – spytałem.
– Jak, trudno to powiedzieć. Mnie duchy wyzwoliły, duchy opiekuńcze. W każdym razie miałem i dziwne przejścia dziwne dla… nieuświadomionego dla mnie teraz… zwyczajne. Jeszcze gdy byłem na uniwersytecie, zmarła mi kuzynka. Wiele razy widziałem ją po śmierci ze śladami rozkładu ciała. Było ono zrazu, o ile pamiętam, żółte, potem – popielatę, ze szramami i wpadlinami z lewej strony. Gdym moje widzenia opowiadał doktorowi, mówił mi, iż Żadki jest postępowy rozkład trupa w grobie… Potem umarł mi wuj. Miał twarz i wygląd tak charakterystyczny że nie widziałem ani razu człowieka doń podobnego choć trochę.
No i co pan powie; pewnego jasnego jesiennego dnia widzę go na ulicy, – ten sam wykapany; w godzinę potem widzę go w tramwaju. siedzi o parę ławek odemnie. W parku łazienkowskim widzę go w parę godzin potem.
Trzy razy tego dnia. Nie zbliżyłem się. Miał on twarz uroczystę i jakby mówiącą ażebym się nie zbliżał. To dziwne moje przenikanie i zżycie się z nieboszczykami!
Wielu przyjaciół znajomych potraciłem; potem ich widziałem. Niech pan się nie dziwi, – widziałem na prawdę. Pewnego razu wieczorem widzę jak powietrze dokoła jakby pęka, łamie się, jakby lustro rozbite; tworzy się w niem jakaś bronzowa perspektywa. Na tem tle widzę uroczystą postać dobrego mego znajomego z prowincji o twarzy niezmiernie uroczystej. Kłania mi się trzy razy i znika W parę dni otrzymuję wiadomość że tejże nocy zaczadział i umarł. I co dziwna, a raczej naturalna – to te moje sny. Jakby żyję podwójnie. Raz w nocy we snach, potem we dnie. Nie wszystkie pamiętam. Ale niektóre sny odciskają się na tafli mojej świadomości tak silnie, że muszę je wtedy pamiętać!
Słyszę dość głośno wymienione wyrazy, widzę osoby, rozmawiam z niemi. To samo nierez mówią mi następnego dnia albo w parę dni potem, to samo dzieje się ze mną na jawie w dzień, co raz już przeżyłem w nocy. Pan nie wierzy? Niech pan posłucha. Będę objektywnym. Te sny czasem opowiadam dobrym znajomym, mówię, że to i to się stanie.
I co pan powie staje się co do joty. Widzę czasem znamienne wydarzenia polityczne, historyczne wypadki. Telegramy sprawdzają to najzupełniej w dzień w parę dni potem. Ja mam wcześniejsze czasem wieści niż dzienniki. One w tydzień nieraz powtarzają ze szczegółami to, co ja już przedtem widziałem. Pan mnie się boi, jestem psychopatą?
Nie, jestem zdrów, w równowadze, w humorze. Mój mistycyzm nie nastraja mnie ponuro, ale pogodnie. Dopiero światopogląd spirytystyczny zorganizował mnie, przestałem się męczyć, niepokoić, szarpać siebie i innych. Przedtem byłem neurastenikiem, teraz nim nie jestem. Wszędzie widzę rzeczywistość jasno o dokładnie zarysowanych konturach Koło niej, – nie mgłę, nie jasny symbol i allegorję, ale otoczkę jakby treści zdrowej rzeczywistości, widzę jakby istotę rzeczy. Nie jestem magiem.
Jestem tylko wyzwolonym – z pęt materjalizmu. I to jest moją siłą, moją rozkoszą. Wibruje przedemną życie patrzę nań pobłażliwie jak na substrat wyższej doskonałości, bo „nic dla celu materjalnego nie istnieje”, jak powiedział Słowacki. Ten pogląd wyzwolił mnie z melancholji, pessymizmu. Nie lękam się niczego ani o siebie ani o innych. Wszystko jest celowe. Zachoruję umrę… to wyzdrowieję i żyć będę, żyć muszę, choćby nie chcieli, w wyższej nieraz, doskonalszej formie.
Skończył. Twarz miał dobrotliwie śmiejącą się. oczy zapatrzone w dal, jasne, przezroczyste, spokojne.
Miał w duszy swej taki spokój i pogodę!
Nie chcę wyjawiać nazwiska. Nie jestem ambitnym dodał na pożegnanie, – ale powtórzyć naszą rozmowę Pan może.
podał PF. K.
źródło: „Dziwy Życia” nr 111. Warszawa 15 stycznia 1907