Doświadczenia Psychometryczne

(„The Theosophist“).
W ostatnim mym liście opisałem zdolność jasnowidzenia pewnej niemieckiej włościanki zamieszkałej na przedmieściu m. Kempten. Po wysłaniu tego listu wypadło mi doświadczać psychometrycznej jej siły co do pisma. Udałem się do niej w następujące
uzbrojony dokumenty:

1. List od panny Rody Betschelor z Otakemond.
2. List od pułkownika Olkotta z Adiaru.
3. List od hrabiny Wachtmeister z Ostendy,
4. List „tajemniczy” od pewnego adepta, bez marki i stempli i w ogóle bez żadnych oznak miejsca skąd list pochodził.

I. Podałem kobiecie list 1 Nie  prosząc, by go sobie przyłożyła do czoła, poczem zechciała zachować spokój i obojętność, o niczem nie myśląc, dalej zaś, po upływie kilku minut, ma mi powiedzieć, co właściwie widziała. Odpowiedziała mi, iż nie zdaje się jej by miała co zobaczyć, dadając że nigdy o podobnych doświadczeniach nie słyszała, chętnie jednak zgadza się poddać tej próbie. Niedługo zaczęła opisywać willę z werandą, położoną u podnóża wzgórka, a wniej pokój o wysokim suficie, z oknem i z występem w murze w jednym z rogów domu. Opisała następnie umeblowanie tego pokoju i kilku drzew widocznych z werandy, „drzewa takie u nas nie rosną, chociaż, przypominają i nieco nasze topole” Słowem, z łatwością z opisu jej rozpoznałem dom panny Betschelor zwany „Laura” i drzewa eukalip tyczne rosnące wokoło. Jasnowidząca opisała również jakąś w popielatej sukni panią, „lecz ja ją nie znam” dodała.

II. Potem podałem jej list Na 2 pisany przez pułkownika Olkotta Przypuszczałem, że list ów pisany był w jego pokoju, we własnym mieszkaniu i skoroby psychometryczne te obrazy wywoływane były zapomocą udzielania się myśli, to z pewnością dostałbym od jasnowidzącej opis tego pokoju, o którym właśnie myślałem, lecz natomiast zaczęła opowiadać o jakichś wysokich ścianach z kolumnami i ławami, co przypominało wedle jej opisu wejście do głównej kwatery armji w Adiar. Z uderzającą dokładnością opisała ona również drożyny wszystkie, drzewa i rzekę, nadmieniając i o pokoju sąsiednim, w którym widziała piszącego mężczyznę z brodą, zaś obok owego pokoju ujrzała rodzaj „klatki” przeznaczenia której, ani ona ani ja określić nie mogliśmy. (Mężczyzną piszącym musiał być pułk. Olkott, zas „klatką” ową może była przegroda druciana oddzielająca kancelarję w Adiar od pokoju przyjęć.)

III. Teraz przyszła kolej na list hrabiny Wachtmejster z którego bardzo dobry otrzymałem opis: „blondynki o niebieskich oczach” hrabiny i „statecznej i nadzwyczaj miłej powierzchowności niemłodej pani, “w której poznałem panią Bławatską (znaną teozofkę) Pozatem, jasnowidząca opisała dom, w którym zamieszkiwały te osoby, wspomniała o dużej ilości rękopisów, w jakimś obcym języku” i o umeblowaniu pokoju. Szczególniejsze ze wszystkiego, że widziała ona kilka statuet i biustów, czego w danej chwili sprawdzić nie mogłem nie będąc nigdy w Ostendzie ani też we wspomnianym domu; niedługo potem otrzymałem na mój list w tym przedmiocie odpowiedź hrabiny. Pisze ona: „kobieta ta. miała zupełną słuszność, mówiąc o statuach. Mamy w istocie w domu dużo biustów).

IV. Po tern doświadczeniu, kobietę zawołano po coś do drugiego pokoju, ja zaś podczas jej krótkiej nieobecności, bawiłem się zakreślaniem figury dwóch splecionych ze sobą trójkątów ponad umywalnią, stojącą pod oknem. Wróciwszy, jasnowidząca zajrzała do miski z wodą w urny walni i opisała nakreśloną przezemnie figurę. Ażeby to sprawdzić, nakreśliłem na kawałku papieru pięciokątną gwiazdę i zapytałem 'czy to tę ona figurę widziała? Nie podobna ją było jednak omamić i chociaż niumiejętnie nakreśliła jednak figurę, o którą chodziło.

V. Ze smutnem przeczuciem złych wieści podałem jasnowidzącej tajemniczy list. Przedewszjstkiem krzyknęła ze zdziwienia i radości: „Ach cóż to jest? Od kiedy żyję nic podobnie pięknego nie zdarzało mi się widzieć, Widzę przed sobą wysokie sztuczne podwyższenie czy też wzgórze, a na niem gmach, podobny do świątyni z chińskim dachem. Świątynia ta oślepiającej jest białości, zupełnie jak gdyby z białego była zbudowana marmuru, dach zaś na trzech spoczywa kolumnach. U wierzchołka dachu jasne widać słońce, chociaż, – nie! – to tylko wygląda nasłońce; zdaje się że to zwierze jakieś. (W na stępstwie dowiedziałem się że opis do pewnego stopnia odpowiada pewnej tybetańskiej świątyni, na dachu której przymocowane są: złoty smok i kula, tak wyzłocone jaskrawo, że blask ich można wziąść za promienie słoneczne). Nie umiem lego opisać, nic podobnego w życiu nie widziałam, lecz błyszczy ono jak słońce.

Dróżka kamiennemi wysłana płytami po kilku stopniach prowadzi do tej świątyni, do której właśnie zmierzam. Wchodzę do niej; Patrzcie! Podłoga przedstawia jezioro, w którem się odbija blask ałońca znajdującego się na dachu. Nie, mylę się! To nie woda, a żółtawy marmur Iskniący jak lustro. Teraz widzę to wyraźnie. To kwadratowa marmurowa podłoga, pośrodku której znajduje się okrągłe ciemne miejsce. Wszystko to takie piękne! Przypomina ono nieco Walhalę w pobliżu Ratysbony. Teraz jestem w świątyni, i widzę dwóch panów przypatrujących się czemuś na ścianie. Jeden z nich bardzo przystojny, ale ubrany całkiem nie tak, jak się ubierają u nas . Ma on na sobie dtugą szeroką białą szubę, nosy zaś obówia jego zagięte w górę.

Drugi niższy wzrostem i łysy, ubrany w czarny surdut i w trzewiki ze srebrnemi klamrami (opis tego odnosi się może do buddyjskiego kapłana z gołą głową). Oglądają oni obraz na ścianie, przedstawiający naczynie z podzwrotnikowemi roślinami, podobnemi do kolczastej gruszy, chociaż wiele się różnią od widzianych kiedy kolwiek przezemnie kolczastych grusz. Naczynie nie jest namalowanem lecz jest to prawdziwa waza. Zrazu zdawało mi się, że jest namalowaną. Naczynie to stoi w kącie i zdobne jest w malaturę ze zwierząt.

Na ścianie widać malowidła olejne i wodnemi wykonane farbami. U sufitu-w miejscu, gdzie się zaczyna dach jest strop, na którym dziwne się znajdują rysunki. Niektóre jakby
cyfra 15 jedno jak V, reszta kwadraty i liczby z różnemi ornamentami Podobne one do cyfr, lecz nie sądzę by były takiemi. Widocznie, są to dziwne jakieś liczby. (Czy nie podobne one do liter tybetańskich. Wartoby było usłyszeć co do tego zdanie kompetentnych uczonych).

Ponad tym stropem jest inny z kilku czworokątnemi rysunkami lub tablicami, na których dziwaczne nakreślone rzeczy. One są ruchome, tak mi się zdaje przynajmniej, nie jestem wszakże tego pewną. (Powiadają, że podobne tablice ruchome znajdują się w świątyniach, celem nauki geometrycznych i matematycznych zadań i t. p.) Prosiłem, następnie jasnowidzącą, by zechciała narysować mi na papierze widziane przez się rzeczy, (kobieta ta powiada, że jeżeli wyobraża ona sobie przedmiot jaki, to prędko o nim zapomina, lecz skoro go widzi w jasnowidzeniu to zapamiętywa i może w daną chwilę wskrzesićfgo w swej pamięci ze wszystkiemi szczegółami) Nie umiejąc rysować, mogła ona zaledwo bardzo niedokładny tylko nakreślić szkic.

Mówiła dalej: „Teraz ponowie ci wychodzą. a ja idę za nimi. Oto dużo drzew podobnych do sosen. Zdaje mi się, że to sosny. Są i inne z dużemi mięsistemi liśćmi i kol. cami jak na kolczastej gruszy. A o to góry i wzgórza i jezioro. Wciąż idę za nimi. Obawiam się czy trafię z powrotem. Oto ogromny wąwóz i Kilka drzew, zdaje się oliwnych; zresztą nie jestem tego pewna, nigdy bowiem drzew takich nie zdarzyło mi się widzieć. Teraz dostałam sią do miejsca skąd obszerny odkrywa się krajobraz. Obaj panowie odeszli.

Tu widzę podobnego coś do zwalisk starych murów i coś w tym rodzaju, com widziała w dzienniku, jaki mi pan pokazywałeś… Zdaje mi się, nazywa się on Swinks (pismo niemieckie „Sfinks.”) Jest tu coś w rodzaju kolumny, na wierzchołku której, – statua; górna część korpusu jej przedstawia kobietę, dolna zaś rybę. Zdaje się, że trzyma ona w rękach mech, lub też położone je ma na nim (być może że jest to wyobrażenie jakiegoś boga czy bogini – uosobienie sił przyrody).

Przy tem się roześmiała i na pytanie moje o przyczynie śmiechu odpowiedziała: „Co za śmieszne widowisko. – Jaka massa najrozmaitszych ludzi i do tego dziwnych! Wszystko to małe kobietki i dzieciaki w takich śmiesznych ubraniach i w czapkach futrzanych. Przywiązały sobie do nóg podeszwy. (Prawdopodobnie, sandały, o których kobieta ta nigdy nie słyszała).

Zbierają oni cośu brzegu i składajądo koszów. A teraz wszystko się we mgle rozpływa.” Tak się skończyło to interesujące doświadczenie, a ponieważ pierwsze cztery próby się udały, to mamy prawo z tego wnosić, że i w piątym wypadku otrzymaliśmy prawdziwy opis miejsca, skąd pochodziła tajemnicza przesłanka. Chociaż nie posiadamy środków sprawdzenia wszystkich szczegółów, wie my jednak, iż chcąc się przekonać że drzewa są drewniane, nie potrzebujemy rąbać całego lasu;najbardziej niepohamowana wyobraźnia nie może dopuścić możliwości „oszukaństwa” ze strony włościanki.

Podobna oczywistość może być bezkoneczną, nie przekona ona jednak w danym wypadku sceptyka, bowiem, jak i zawsze prawie, wiedza prawdziwa może być nabytą przez osobiste doświadczenie tylko, bez tego pozostanie na wieki prostem mniemaniem. Talenta bywają rozliczne lecz duch zawsze jeden i ludzie niewykształceni mogą być bardzo dobrymi psychometrami, a nawet nierzadcy są oni, zdolność ta jednak, jak i każda inna bez praktyki, bez ćwiczeń, rozwinąć się nie może.

F. Hartmann, dr. med.

źródło: „Dziwy Życia” nr 111. Warszawa 15 stycznia 1907