Adept i Kobieta Wtajemniczona

 ADEPT I KOBIETA WTAJEMNICZONA
MIŁOŚĆ I MAŁŻEŃSTWO

Inicjacji inteligiencji musiała towarzyszyć nierów nie trudniejsza inicjacja woli. Chodziło bowiem o wszczepienie tych Prawd w samą głąb istoty ucznia, ażeby życiem całem wczyn je wprowadzał. Dla osiągnięcia tego ideału, należy, wedle  słów Pitagorasa, trzy doskonałości posiąść: umysłem – prawdę; duszą – cnotę; ciałem – czystość.

Mądra higiena, powściągliwość umiarkowana, podtrzymywała czystość cielesną. Była ona jednak uważaną nie jako cel, lecz jako środek raczej. Każde nadużycie cielesne pozostawia ślady, niby plamę ciemną na naszem ciele astralnem – żywym organizmie duszy, a co zatem idzie i w duchu samym. Ciało astralne bowiem współdziała wszystkim czynnościom ciała fizycznego, to ono nawet w rzeczywistości je dokonywa, gdyż bez niego ciało materjalne pozostałoby nieruchomą bryłą. Ażeby więc dusza czystą była, musi być ezystem i ciało. Trzeba też, ażeby dusza, ustawicznie przez światło intełigiencji oświecona, zdobyła męstwo, zaparcie się siebie, poświęcenie i żywą wiarę, jednem słowem, cnotę, aby z niej drugą naturę uczynić zdołała, pierwszą swą ziemską naturę unicestwiając. Trzeba aby intelekt osiągnął mądrość przez wiedzę, żeby zawsze umiał odróżnić dobro od zła, aby czcił Boga zarówno w najdrobniejszym jego tworze, jak i w bezmiarach wszechświata. Na tej wysokości dopiero człowiek staje się adeptem, a jeśli posiada dostateczną energję, osiąga zdolności i władze nowe.

Wewnętrzne władze duszy rozwijają się, a wola na innych promieniuje. Magnetyzm zwierzęcy, fluidem jego duszy astralnej przejęty, wolą jego naelektryzowany, osiąga potęgę z pozoru cudowną. Leczy on chorych przez dotknięcie swej ręki, lub swrą obecność jedynie. Czyta myśli ludzkie. W stanie jaw y widzi zjawiska odległe. Działa na odległość przez koncentrację myśli i woli na osoby,  złączone z nim węzłem sympatji, jak gdyby jego ciało astralne nie było już więzami ciała ziemskiego skrępowane. Zjawianie się umierających i umarłych wkracza w sferę tych samych przejawów, bywa ono jednak zwykle rezultatem nieświadomej woli umierającego w agonji pozostającego, lub zmarłego w okresie jego powtórnej śmierci. Adept zaś czyni to z kompletną świadomością i w zupełnej równowadze władz cielesnych. Jednakże zjawiać się on może jedynie, pozostając w śnie pogrążonym i to przeważnie w śnie letargicznym.

Czuje się otoczonym i wspieranym przez istoty niewidzialne, doskonalsze i promienne, które mu sił swych udzielają i posłannictwu jego pomagają. Nieliczni bywają adepci, mniej liczni jeszcze ci, co takie szczyty potęgi osiągnęli. Grecja trzech ich zaledwie posiadała: Orfeusza przy zaraniu jej dziejów, Pitagorasa u ich szczytu, Apollonjusa z Tjany przy ich schyłku. W każdym z nich pomimo niezmiernych różnic i odcieni promienieje Duch Boży: namiętne pożądanie ocalenia dusz, energja niezwalczona w łaskawość i spokój przyodziana. Lecz nie zbliżajcie się zbyt do tego wyniosłego, spokojnego czoła. Płomień was ogarnie! Płomień ich potężnej, świadomej siebie woli.

Takim był Pitagoras. Rzecz prosta, iż nie mógł on dążyć do uczynienia ze wszystkich swych uczni adeptów, lecz w czwartym stopniu inicjacji nauczał zastosowania swej doktryny w życiu.

Gdyż Epifanja, to jest spozieranie ze szczytów i na życie ziemskie rzuca swój odblask odradzający. Samo źródło pojęć zła i dobra naprzykład pozostaje zupełnie niezrozumiałem dla tych, co nie są świadomi początku i końca wszechrzeczy. Moralność, nie mająca na celu najwyższych przeznaczeń człowieka, będzie zawsze jedynie moralnością względną. Prócz tego wolność ludzka nie istnieje faktycznie dla tych, którzy są wiekuistymi niewolnikami zmysłów. Nie istnieje również z prawa dla ludzi, nie wierzących ani w duszę, ani w Boga, dla których życie jest błyskiem między dwiema przepaściami nicości. W tajemniczony przecież, ażeby pojąć źródło dobra i zła, spogląda okiem ducha na wszystkie trzy światy. I oto widzi ponury świat materji i zwierzęcości, na którym panuje los ślepy i promienny świat Ducha, jaki dla nas dziedziną nieświadomego pozostaje – niezmierną hjerarchję dusz zbawionych, w których prawo Boskie przemieszkuje, które w stanie tym same Opatrzność w czynie stanowią. Między nimi, w półświetle, ludzkość, korzeniami w świat materji wrosła, szczytami Boskości sięgająca, a ponad nią Gienjusz jej promienny – Wolność.

Gdyż z chwilą, kiedy człowiek nauczy się odróżniać dobro od zła, już wybór do niego należy, czy się z Opatrznością Bożą złączy swą wolą, aby prawdzie służyć, czy też za fałszem idąc, w moc ślepych sił wpadnie. Wybór ten, w którym intelekt i wola zarówno udział biorą, to punkcik jedynie  w bezmiarze bytu, lecz wszechświat ducha z niego się rozwija.

Prawdę tę, którą instynktownie sumienie każdego osobnika odczuwa, iż „Dobrem jest to, co nam pomaga wznieść się w promienne krainy ducha, złem to, co poddaje nieubłaganemu fatalizmowi materji , teozof mocą swego intelektu jasno pojmuje. Rzeczywistem przeznaczeniem człowieka wznosić się coraz wyżej przez wysiłek własny. Lecz czyliż niezbędną konsekwencją tego Boskiego prawa nie musi być zarazem wolność zstępo wania niżej.. Zakres wolności do nieskończoności się wznosi w kierunku w wyż wstępującym, zwęża się do nicości na drodze upadku.

Im wyżej się wzbijamy, tern wolność nasza szersze zakreśla koliska, im więcej bowiem światłości nas ogarnia, z tern większą potęgą i w nas ona przenika, moc naszą ku dobremu wzmagając. Im niżej zstępujemy, tern bardziej wolność nasza ograniczoną się staje. Każdy bowiem upadek osłabia w nas samo pojęcie Dobra i nasze do jego wciele nia uzdolnienie. A zatem nad przeszłością ludzkości panuje los ślepy, nad przyszłością jej wolność, a nad obu fazami jej bytu Opatrzność, dla której wieczne teraz istnieje. Ze współdziałania tych trzech praw zasadniczych. losu, wolności i Opatrzności wypływają przeznaczenia wszystkich istot niebiańskich, ziemskich i piekielnych. Lecz zło, jako przeczenie pierwotnej myśli Boga i tworów Jego dzieło, posiada istnienie względne, złudne i przejściowe jedynie. Dobro, ten wypływ najgłębszej woli Twórcy, istnieje zatem jedyną i wiekuistą Rzeczywistością. Tych głębokich prawd ani kapłani Eleusis, ani Delf, ani Egiptu, ani filozofowie W tajemniczeni nie chcieli nigdy odsłaniać przed tłumami, które mogłyby je źle pojąć i fałszywie zastosować. Tylko w Misterjach greckich symbolicznie je głoszono, opowiadając o rozczłonkowaniu Dionizosa, czyli tak zwanych „cierpieniach Boga”, w którem Prawda gęstą zasłoną zmysłów okrytą była. Doktryna ezoteryzmu w arkanach swych posiada więc klucz tajemniczy do tego źródła najgorętszych sporów religijnych i filozoficznych, jakiem jest pojęcie zła i dobra. Lecz i druga, niezmiernie ważna kwestja, z którą związany najważniejszy problemat socjalny i polityczny, tą drogą rozstrzygnięcie dla się znajduje.

Mówię tu o kwestji nierówności ludzkich doli. Widok zła i cierpienia przeraża, a arbitralny i niesprawiedliwy nieraz z pozoru podział dóbr ziemskich stanowi przyczynę buntu i wszelakiej negacji. Głęboka doktryna ezoteryzmu rzuca na te ciemności światło pokoju i nadziei. I w rzeczy samej różnorodność dusz, ich losów i warunków bytu, mnogość egzystencji naszych na ziemi wytłomaczyć może jedynie. Jeżeli bowiem człowiek po raz pierwszy dopiero tu przebywa, jak wytłomaczyć klęski niezliczone, jakie na niejednego zupełnie niesłusznie, zda się, los rzuca. Jak pogodzić z istnieniem Wiekuistej Sprawiedliwości to, iż jedni rodzą się w warunkach, jakie nieubłaganą konsekwencją faktów nędzę i upokorzenie pociągają za sobą, w czasie, kiedy inni przychodzą na świat w okolicznościach pomyślnych i pędzą żywot szczęśliwy.

Lecz jeżeli prawdą jest, że już nieraz wcielaliśmy się tu na ziemi i nieraz jeszcze wcielać się będziemy, i że wszystkie te egzystencje nasze podlegają jednem u prawu odbicia, oraz stopniowego oczyszczania się duszy, wówczas wszystkie istniejące różnice stają się jedynie wypływem egzystencji poprzednich i wyżej wzmiankowanego prawa.

Różnica warunków tych wynika więc z różnorodnego użytkowania wolności w czasie istnień poprzednich, a różnica intelektu z tej przyczyny, iż osobniki, zamieszkujące ziemię w ciągu jednego i tego samego stulecia, należą do zupełnie różnych stadjów rozwoju. Ziemia podobną jest do okrętu, a my – jej mieszkańcy, do podróżnych, którzy z najbardziej oddalonych nieraz krain na nim się gromadzą, aby znów się rozproszyć niebawem w różnych punktach ziemi.

Głęboką zasadę sprawiedliwości, zawartą w prawie wcieleń wielokrotnych, symbolicznie wyraża Pitagorejczyk Lisis w swych „Złotych Wierszach”: „Ujrzysz, iż zlo, pod którem ludzkość jęczy To wyboru jej dzieło, i że ci nieszczęśnicy Z dała od siebie szukają Dobra, którego Źródło  w sobie noszą.“

Doktryna ta nietylko nie osłabia poczucia braterstwa i solidarności ludzkiej, lecz je raczej wzmaga. W inniśmy nieść wszystkim pomoc, sympatję i współczucie, wszyscy bowiem jesteśmy jednakiego pochodzenia, jedynie stoimy na różnych stopniach drabiny rozwoju. Każde cierpienie jest święte, gdyż ono z materji wykuwa ducha. Każde współczucie jest Boskie, daje nam bowiem odczuć przez swe magnetyczne prądy niewidzialny łańcuch, światy wszystkie łączący. Zasługa cierpienia jest źródłem gienjuszu. Mędrcy i święci, prorocy i boscy twórcy  bardziej wzruszającem pięknem promienieją dla tych, którzy wiedzą, że i oni również wyszli z ewolucji ogólnej. Ileż istnień, ileż zwycięstw moralnych potrzeba było, aby zdobyć tę siłę, co nas zadziwia. Z jakichże sfer nam nieznanych gienjusz to promienne światło w rozwoju swym czerpać musiał! Nie kłamliwym był język proroków, którzy ludzi takich zwali Synami Bożymi! Prawda posłannictwo im wskazuje, legjony duchów ich strzegą, a Słowo bytu przemawia przez ich usta. Tak ze szczytów doktryny życie światów w rytmie wiekuistości się rozwija i byt nasz ziemski odkrywa nam swe głębokie tajniki. Należy dojrzeć Nieskończoność Bożą w najdrobniejszym jej przejawie, aby czuć obecność Boga Żywego. Takiem było uczucie uczni Pitagorasa, kiedy na uwieńczenie swej nauki Mistrz wykazywał, jak wiekuista Prawda przejawia się w małżeńskim związku mężczyzny i kobiety. Majestat cyfr świętych, jaki w Nieskończoności już dostrzegli, odnaleźć teraz mieli w samem sercu życia: Bóg rodził się dla nich w wielkiej tajemnicy płci i miłości. Starożytność pojęła prawdę podstawową, którą wieki następne zapoznały. Kobieta, ażeby dobrze spełnić swe obowiązki żony i matki, potrzebuje nauki i inicjacji specjalnej. Inicjacja taka istniała w Indjach w epoce wedyjskiej, kiedy kobieta była rzeczywistą kapłanką domowego ogniska. W Egipcie rolę tę misterja Izydy odgrywały.

Widzimy ją kwitnącą w misterjach djonizyjskich, w świątyniach Junony, Diany, Minerwy i Cerery do samego końca istnienia poganizmu. Inicjacja ta polegała na rytuale symbolicznym i ceremonjach, oraz na nauczaniu specjalnem, udzielonem przez kapłanki, lub arcykapłana, a dotyczącem najgłębszych tajników pożycia małżeńskiego. Udzielano rad i przepisów, dotyczących stosunku obu płci między sobą, pór roku i dni miesięcy, przychylnych dla szczęśliwego poczęcia. Specjalny nacisk kładziono na higienę fizyczną i moralną kobiety w czasie jej ciąży, ażeby święte dzieło stworzenia dziecięcia wedle praw bożych się dokonało. Jednem słowem uczono wiedzy pożycia małżeńskiego i sztuki macierzyństwa. Ta ostatnia daleko poza chwilę narodzin sięgała.

Do siódmego roku życia dziecię pozostawało w Gineceum, dokąd mężczyzna nie miał wstępu, pod wyłącznym m atki nadzorem. Mądra starożytność bowiem wiedziała, iż dziecię to delikatna roślina, która potrzebuje dla swego rozwoju gorącej atmosfery macierzyńskiej miłości. Chłodniejszy podmuch atmosfery ojcowskiej może swym wpływem wzrost tej wątłej roślinki spaczyć. A spełniając swe święte posłannictwo z całą świadomością jego niezmiernej doniosłości, wtajemniczona kobieta starożytności była rzeczywistą kapłanką rodziny, strażniczką świętego ognia,  Westalką domowego ogniska. To też inicjacja niewieścia, to istotne źródło piękna rasy, siły pokoleń i trwałości rodów w starożytności greckiej i rzymskiej.

Pitagoras, ustanawiając oddział dla inicjacji kobiecej w swym Instytucie, rozwinął i pogłębił jedynie to, co przed nim istniało. Tłomaczył on istotę miłości w rzeczywistem małżeństwie, jako zespolenie się dwóch dusz na podłożu życia opartem. Czyż bowiem mężczyzna nie jest przedstawicielem czynnika twórczego?… A kobieta w całej swej potędze, czyż to nie najdoskonalsze uosobienie Natury w jej mocy plastycznej, w jej właściwościach Boskich i ziemskich zarazem?

Zespolone zupełnie: ciałem, duszą, duchem, dwie te istoty stanowią mikrokosmos rzeczywisty. Lecz, ażeby uwierzyć w Boga, kobieta musi widzieć Jego odzwierciedlenie w towarzyszu swej ziemskiej wędrówki.

Ażeby zaś mógł on wznieść się do takiej wysokości, musi koniecznie być wtajemniczonym w tajniki prawd wiekuistych, a wówczas przez swe głębokie zrozumienie życia i przez swą wolę twórczą zapłodni duszę niewieścią i przetworzy ją mocą żyjącego w nim ideału bożego. Ideał ten umiłowana jego duszy spotęguje swem subtelnem uczuciem, swą myślą ja k struna najdoskonalszej harfy na najlżejszy powiew w iatru ducha czułą, bogactwem swych przeczuć i natchnień głębokich. Obraz, który mężczyzna przed oczyma jej duszy wzbudzi, ona mu powróci entuzjazmem jej przebóstwiony i wówczas „staje się” jego ideałem, gdyż „urzeczywistnia” ideał w swej duszy uczucia swego potęgą. Przez nią ideał staje się żywym i widomym – Ciałem i krwią. Gdyż, jeżeli mężczyzna stwarza mocą pożądania i woli, kobieta fizycznie i duchowo przez miłość rodzi.

A w tej roli kochanki i żony, matki i natchnionej, nie jest ona bynajmniej niższą od mężczyzny, owszem – bardziej boską.

W literaturze wszechświatowej od lat dwustu z górą miłość bezpodzielnie panuje, jak gdyby mężczyzna znużony, nie znajdując Boga ani w wiedzy, ani w religji takiej, jak ą się ona obecnie ukształtowała, szuka Go do zapamiętania się zupełnego w okbiecie. A przecież jedynie przy świetle wielkich tajem nic odnajdzie Boga w umiłowanej, a ona Go
w nim uczci.

Między temi duszami, nie znającemi ani samych siebie, ani siebie wzajem, jakie nieraz rozłączają się z zobopólnem złorzeczeniem, istnieje przecież niezmierne pożądanie zobopólnego przeniknięcia się i znalezienia w tern zjednoczeniu upragnionego szczęścia.

Pomimo błędów i wybuchów namiętności, jakie stąd wypływają, to rozpaczliwe szukanie się wzajemne jest zbawiennem i wypływając z boskich tajników nieświadomości, stanie się z czasem źródłem odrodzenia ludzkości. Gdyż mężczyzna i kobieta, którzy przez potęgę inicjacji i miłości podniosłej odnajdą i swe własne dusze i siebie wzajem posiądą, w zjednoczeniu tem staną się siłą twórczą i promieniującą.

Ta miłość duchowa, miłość – namiętność duszy nie tak dawno dopiero w dziedzinę literatury wkroczyła, a przez nią do świadomości powszechnej przeniknęła. Lecz źródło jej tkwi w inicjacji starożytności. Jakkolwiek bowiem literatura grecka słabe zaledwie na punkt ten światło rzuca, pochodzi to stąd, iż miłość taka była wówczas niezmiernie rządkiem zjawiskiem. Tradycja religijna i filozoficzna przechowała jednak ślad istnienia kobiety wtajemniczonej. Taką była Pitonissa Theokles, której natchnienie Pitagoras obudził. Taką Korynna, szczęśliwa rywalka Pindara, tego ze wszystkich liryków greckich najgłębiej wtajemniczonego w Bóstwa tajniki, taką tajemnicza Diotyma, zjawiająca się na uczcie Platona, aby istotę miłości roztrząsać.

A prócz tych osobników wybitnych, czyliż ci bohaterowie, ci artyści i wiekopomni twórcy, których poezje, marmury i czyny wielbimy, nie były jej dziełem? Czyż nie poczęła ich w tajemnicy swej miłości, czyż nie kształtowała ich w swem łonie swem ukochaniem piękna i podniosłości duchowej?

A dla mężczyzny i kobiety, posiadających wiedzę wiekuistych tajemnic, macierzyństwo i ojcostwo ma znaczenie nieskończenie podnioślejsze i głębsze, niżeli dla niewtajemniczonych. Ponieważ dusza istniała przed swem ziemskiem wcieleniem, poczęcie staje się świętą tajemnicą, wezwaniem duszy nieznanej do wcielenia się. Między tą wstępującą, a macierzyńską duszą istnieje prawie zawsze głęboki węzeł powinowactwa duchowego. Podobnie bowiem, jak złe i przewrotne kobiety przyciągają dusze demoniczne, matki tkliwe przyciągają duchy boskie.

Ta dusza niewidzialna, której oczekujemy, która ma przybyć i przybywa tak tajemniczo i pewnie, czyż to nie istny cud?

Jej narodziny, jej uwięzienie w ciele, będzie dla niej boleścią, gdyż jakkolwiek między nią a Niebem, które dopiero co porzuciła, zasłona gęsta się rozpościera, jakkolwiek zatraca o niem wspomnienie, tem nie mniej cierpi z powodu tej straty. Świętem więc i boskiem jest zadanie matki, która nowe mieszkanie ma dla niej zgotować, niewolę osłodzić i próbę życia ułatwić.

W taki sposób, nauczanie Pitagorasa, rozpoczynające się w głębiach Absolutu o Trójcy Boskiej kończyło się w samem Źródle Życia pojęciem o Trójcy ludzkiej. W ojcu, matce i dziecięciu wtajemniczony widział już teraz ducha, duszę i serce wszechświata stworzonego.

Ta ostatnia inicjacja była dla niego zarazem fundamentem dzieła społecznego, pojętego na wysokości i w całem pięknie ideału, jako całokształtu, do którego wzniesienia każdy swą cegiełkę przynieść winien.

źródło: EDWARD SCHURE “WIELCY Wtajemniczeni” ZARYS TAJEMNICZYCH DZIEJÓW RELIGJI, Warszawa 1911