Ewolucja Duszy Udoskonalenie

TRZECI STOPIEŃ: UDOSKONALENIE
KOSMOGONJA I PSYCHOLOGJA – EWOLUCJA DUSZY

Pierwsza część inicjacji już zdarła z duchowego wzroku ucznia ciężką zasłonę zmysłów i ze świata widzialnego wyrywając go w przestrzeń bezgraniczną rzuciła, pogrążając w słońcu Intelektu, z którego Prawda promienieje na wszystkie trzy światy.

Lecz należało zstąpić z wyżyn Absolutu w głębiny natury i tu śledzić myśl Boską rozwoju duszy poprzez drogi światów. Kosmogonja i psychologja ezoteryczna docierały bowiem do najgłębszych tajników bytu. Mieściły się w nich tajemnice niebezpieczne, zazdrośnie przez wiedzę okultyzmu strzeżone.

To też nauk tych Pitagoras udzielał w nocy, na wybrzeżu morskiem, na marmurowych tarasach świątyni Cerery, przy łagodnym szmerze fali jońskiej,  o rytmie tak melodji pełnym, przy migotliwym blasku dalekich światów, lub też w kryptach sanktuarji, oświetlonych egipskiemi lampami naftowemi o świetle łagodnym i równym. Kobiety uczestniczyły również w tych nocnych zgromadzeniach, a nieraz kapłanki lub kapłani z Delf lub Eleusis  przybyli, opowiadaniem doświadczeń swoich z jasnowidzącymi, nauki mistrza potwierdzali.

Rozwój materjalny i rozwój duchowy światów, to dwa ruchy odwrotne, a jednak odpowiadające sobie wzajem na całej drabinie bytu. Każdy z nich zawiera rację bytu drugiego, a wzięte razem stanowią rację bytu wszechświata całego.

Ewolucja materjalna przedstawia przejaw Boskości w materji za pośrednictwem duszy świata, co w niej działa. Ewolucja duchowa przedstawia rozwój świadomości w monadach indywidualnych i ich usiłowania doścignięcia poprzez cykle bytu Ducha Bożego, będącego ich Źródłem. Spoglądać na wszechświat z punktu widzenia fizycznego, lub duchowego, znaczy to więc, spozierać nań z dwóch jego odrębnych krańców jedynie. Z punktu widzenia ziemskiego, racjonalne tłomaczenie świata powinno się zacząć od ewolucji materjalnej, ponieważ tą swoją stroną jedynie je st on dla nas z pozoru dostępnym.

Badając jednak działanie Ducha powszechnego w materji i rozwój monad indywidualnych, dochodzimy nieznacznie do punktu widzenia duchowego i ze strony zewnętrznej rzeczy przechodzimy niejako na ich stronę wewnętrzną.

Taki był przynajmniej system Pitagorasa, który uważał wszechświat cały jako istotę żywą, ożywioną jedną wielką Duszą i przeniknioną jedną wielką Inteligiencją. To też druga część jego inicjacji rozpoczynała się kosmogonją.

Jeżeli przytrzymywać się egzoterycznych jedynie fragmentów nauki Pitagorasa, astronomja jego staje się podobną do astronomji Ptolomeusza i wyobraża ziemię nieruchomą, a słońce wraz ze wszystkiemi gwiazdami wokoło niej wirujące. Lecz już podstawowa zasada tej astronomji służyć nam może za dowód, że jest w zupełności symboliczną.

W centrum wszechświata Pitagoras pomieszcza Ogień (którego słońce jest jedynie odbiciem). Otóż w całym ezoteryźmie Wschodu, ogień jest godłem Ducha-Świadomości Boskiej powszechnej. To więc, co zwykliśmy brać za fizykę Pitagorasa i Platona, je st jedynie symbolicznym opisem ich tajemnej filozofji, przejrzystej dla wtajemniczonych, dla niewtajemniczonych zaś nieprzeniknionej zgoła. Powinniśmy  w niej widzieć jedynie kosinografję wędrówki dusz, nic więcej. Sfera podksiężycowa oznacza sferę oddziaływania ziemi naszej i nazwaną jest dlatego „kołem pokoleń”. Dla wtajemniczonych oznaczało to, iż ziemia jest miejscem, na którem dokonywają się wszystkie czynności, mające związek z wcieleniem dusz i uwalnianiem ich z więzów ciała. Sfera sześciu planet i słońca odpowiada kategorji duchów wwyż wstępujących. Olimp, pojęty jako „sfera tocząca się”, jest nazwany „niebem nieruchomych”, gdyż oznacza sferę duchów najdoskonalszych.

Tak więc ta astronomia, dziecięca z pozoru, zawiera w sobie duchowe pojęcie wszechświata. Lecz wiele względów pozwala przypuszczać, iż  wtajemniczeni starożytności posiadali  o fizycznym ustroju wszechświata pojęcie, bardziej uzasadnione. Arystoteles mówi wyraźnie, iż Pitagorejczycy wierzyli w obrót ziemi naokoło słońca, Kopernik zaś twierdzi, iż ideę obrotu ziemi naokoło swej osi powziął po raz pierwszy, czytając w Cyceronie, iż pewien Syrakuzańczyk, Hycetas, nauczał o obrocie ziemi w ciągu doby. Pitagoras, nie posiadając danych dokładnych wiedzy współczesnej, wiedział jednak, zarówno, jak i kapłani Memfisu, iż planety, wytwór słońc stanowiące, obracają się koło nich, że gwiazdy stanowią również systemy słoneczne; lecz prawdy te, które tłum za świętokradzkie ogłosiłby niechybnie, udzielane były jedynie pod pieczęcią  tajemnicy i ukryte pod symbolem. I tak Wielką i Małą Niedźwiedzicę Pitagoras zwał rękami Rhei – Cybelli. Podług wiedzy ezoteryzmu Rhea -Cybella, oznacza światło astralne, toczące się, Boską Małżonkę Twórcy, która koncentrując się w systemy słoneczne, przyciąga istotę niematerjalną wszechistot, a chwytając ją, zniewala je w ten sposób do wstąpienia w koło bytu. Planety zaś zwał Psami Prozerpiny. Dziwaczną tę nazwę wiedza ezoteryczna jedynie wytłomaczyć jest w stanie.

Prozerpina, bogini dusz, była patronką ich wcieleń. A zatem Pitagoras nazywa planety Psami Prozer-Piny, ponieważ one zatrzymują dusze już wcielone, podobnie jak mitologiczny Cerber zatrzymuje dusze w piekle.

Wszechświat widomy, nauczał Pitagoras, niebo ze wszystkiemi gwiazdami je st tylko przemijającym kształtem duszy świata – Maii, która koncentruje materję, rozproszoną w nieskończonych przestworach, aby ją rozproszyć znowu, jako fluid kosmiczny nieważki.

Każdy wir słoneczny posiada cząsteczkę tej duszy powszechnej. Rozwija się on przez miljony lat w jego łonie z siłą rozpędu i prawami własnemi. Co się tyczy potęg, królestw, gatunków i dusz żywych, jakie zjawiają się kolejno na światach jego, pochodzą one od Ojca,Ho jest wypływają z wyższego porządku duchowego i ze starszej ewolucji materji, to jest z systemu słonecznego, już zgasłego.

Z tych niewidzialnych potęg, jedne absolutnie nieśmiertelne, opiekują się rozwojem tego świata, inne oczekują w śnie kosmicznym, czyli Boskiem marzeniu,  swego przebudzenia, aby wejść w rząd generacji wedle praw wiekuistych. Planety te, dzieci słońc, posiadają każda duszę nawpół świadomą, z duszy słońca wypływającą i swe przeznaczenie własne w dziele rozwoju.

Ponieważ każda planeta wyobraża sobą inny wyraz myśli Bożej, starożytni mędrcy utożsamiali nazwę planet z nazwą bogów, wyobrażających właściwości Boga, czynne we wszechświecie. Cztery elementy, z których gwiazdy i wszystkie twory są uformowane, oznaczają cztery stany materji. Pierwszy, najbardziej ścisły i najbrutalniejszy  niejako, jest zarazem najoporniejszym dla ducha; ostatni, najsubtelniejszy – ogień, okazuje z nim wielkie powinowactwo. Piąty element – eter, przedstawia stan materji tak nieskończenie subtelny i żywy, iż przestaje on być atomicznym i obdarzony jest przenikliwością powszechną. To fluid kosmiczny pierwotny-światło astralne-dusza świata.

Pitagoras nauczał następnie swych uczni o przewrotach, jakim ziemia nasza podlegała podług tradycji Egiptu i Azji. Wiedział on, iż ziemia początkowo w stanie płynnym pozostająca, była otoczoną atmosferą gazów, jakie, skraplając się przez stopniowe ochładzanie, uformowała morza, a wedle swego zwyczaju, pod przenośsnią tę ideę wyrażając, zwie morza „łzami Saturna” (czas kosmiczny). Lecz oto w aurze eterycznej ziemi, w swej osłonie z gazów wirującej, zjawiają się niewidzialne nasiona, a głębokie łono wód i nagie jeszcze kontynenty przyciągają je chciwie do siebie. Królestwa roślin i zwierząt, zmieszane prawie jeszcze, zjawiają się nieledwie równocześnie na naszym globie. Doktryna ezoteryczna tłomaczy rozwój gatunków zwierzęcych nie tylko podług drugorzędnego prawa doboru, lecz i pierwszorzędnego prawa przenikania ziemi przez potęgi niebiańskie i wszystkich istot żywych przez zasady duchowe i siły niewidzialne. Jeśli więc nowy gatunek na ziemi naszej się zjawia, oznacza to, iż dusze typu wyższego wcielają się w danym okresie czasu w potomków gatunku dawnego, ażeby go o stopień wyżej podnieść, modelując go i zmieniając na obraz i podobieństwo swoje.

W ten sposób doktryna ezoteryczna tłomaczy zjawienie się ludzi na ziemi. Z punktu widzenia ewolucji ziemskiej, człowiek je st ostatnim szczeblem i koroną wszystkich istot, Poprzedzających jego zjawienie się na ziemi naszej. Lecz ten punkt widzenia nie wystarcza, aby wytłumaczyć jego wstąpienie na arenę życia, podobnie, jak nie wystarczyłby, aby wytłomaczyć zjawienie się pierwszego porostu wodnego i pierwszego skorupiaka w łonie mórz. Wszystkie te twory, to rezultat stopniowego przenikania ziemi przez potęgi niewidzialne, które stwarzają życie.

Pitagoras nauczał podług doktryny indyjskiej i egipskiej o egzystencji prastarego lądu australijskiego, jaki wydał u siebie rasę czerwoną i potężną cywilizację, a który Grecy Atlantydą zwali. Doktryna ta przypisywała wyłanianie się kolejne lądów i ich zatapianie wahaniu się osi ziemskiej i twierdziła, iż ludzkość przebyła w ten sposób już sześć potopów. Lecz wpośród częściowej zagłady cywilizacji i uzdolnień ludzkich, istnieje przecież ogólna zasada ciągłego postępu.

Na globie tym, jaki, nie będąc oświeconymi wiedzą, uważamy za podstawę nieruchomą, a który przecież unosi się w przestworach, na tych lądach, które wyłaniają się z wód, ażeby w nich zniknąć znowu, pośród tych ludów, które mijają; wśród tych cywilizacji, które w ruiny się walą, jakaż wiekuista, niezmiernej wragi zagadka ukryta?

To zagadka i tajemnica duszy, która sama w sobie odnajduje przepaści ciemności i światła, która spogląda sama na siebie z zachwrytem i grozą zarazem i mówi sobie: „Nie z tegom ja świata, bo świat ten nie jest w stanie mnie ogarnąć! Lecz dokąd dążę?

Oto tajemnica Psyche, wszystkie inne tajniki w sobie zawierająca. Dusza, do świadomości zbudzona, staje się sama dla siebie najbardziej zdumiewającem zjawiskiem. Lecz świadomość jej jest jedynie oświetloną powierzchnią jej istoty, w której odczuwa ona istnienie przepaści niezgłębionych. W swej nieświadomej głębi, boska Psyche ogląda wszystkie światy i wszystkie istnienia: przeszłość, teraźniejszość i przyszłość w Wiekuistym złączone.

„Poznaj sam siebie, a poznasz wszechświat Bogów”
– oto tajemnica wtajemniczonych.

Pitagoras przechodził więc od kosmogonji fizycznej do kosmogonji duchowej. Po ewolucji ziemi opowiadał ewolucję duszy poprzez światy. Poza inicjacją, doktryna ta znana jest pod nazwą wędrówki dusz, czyli metempsychozy. Żadna z doktryn okultyzmu nie podległa takiemu pełnemu absurdów spopularyzowaniu. Platon nawet daje ją nam pod postacią fantastyczną i dziwaczną nieraz, wiedziony ostrożnością lub też może przysięgą m ilczenia skrępowany. A przecież dla Wtajemniczonych, miała ona znaczenie pewnika naukowego, otwierała perspektywy nieskończone i tchnieniem Bożej pociechy krzepiła dusze.

Doktryna stopniowego doskonalenia się duszy poprzez łańcuch bytów jest rysem wspólnym tradycji ezoterycznych i koroną teozofji. Dodać muszę, iż dla naszych czasów właśnie posiada ona niezmiernej wagi znaczenie. Człowiek dzisiejszy, z równą wzgardą odrzuca abstrakcyjną  i mdłą nieśmiertelność filozofji i dziecinne iście pojęcie o niebie religji pierwotnej, a przecież oschłość i nicość materjalizmu grozą go przejmują.

Nieświadomie pożąda on świadomości nieśmiertelności organicznej, odpowiadającej zarówno wymaganiom jego rozumu jak i wiekuistym pożądaniom jego duszy.

Lecz powróćmy do Mistrza, nauczającego w kryptach świątyni Cerery o „niebiańskich dziejach Psyche”. Czem jest dusza ludzka? Atom to jedynie Duszy świata, iskierka Bożego Ducha, lecz Monada nieśmiertelna.

Ażeby stać się tem, czem jest w ludzkości obecnej, musiała ona przebyć wszystkie królestwa Przyrody, wszystkie szczeble drabiny bytu, rozwijając się stopniowo poprzez łańcuch niezliczonych egzystencji.

Duch, w światach działający i skupiający materję kosmiczną, objawia się z mocą różną i wciąż wzrastającą poprzez różne królestwa Przyrody. Siła ślepa w minerale, zindywidualizowana w roślinie, spolaryzowana w instynkcie i wrażliwości zwierzęcej, dąży w powolnym swym rozwoju ku monadzie świadomej. Element animiczny i duchowy istnieje więc we wszystkich tworach; dusze w stanie zarodka zaledwie istniejące w tworach niższych, przebywają w tych gatunkach wieki ogarniające okresy, dopiero po wielkich rewolucjach kosmicznych przechodzą w królestwo wyższe na innej planecie. To, co stanowi istotę każdego człowieka, musiało się rozwijać miljony lat poprzez łańcuch planet i królestw niższych, zachowując poprzez wszystkie te egzystencje swą zasadę indywidualną. Ta jaźń ciemna, lecz niezniszczalna stanowi niby Boską pieczęć monady, w której Bóg chce się w świadomości przejawić.

W stępując na coraz wyższe szczeble, monada rozwija ukryte w niej zdolności. A w miarę jak rozżarza się migotliwa pochodnia jej świadomości, dusza staje się bardziej wolną od tyranji ciała, bardziej zdolną prowadzić egzystencję niezależną! Dusza minerałów i roślin związana jest z żywiołami ziemi, dusza zwierząt silnie przyciągana przez ogień wnętrza ziemi, przebywa w nim czas jakiś, potem powraca na jej powierzchnię, aby znów w swój gatunek się wcielić, nie będąc nigdy w stanie niższych warstw powietrza porzucić. To też są one przepełnione żywiołakami, czyli duszami zwierzęcemi, mającemi swe przeznaczenie w życiu atmosferycznem i wywierającemi wielki wpływ okultystyczny na człowieka. Tylko ludzka dusza jedynie przybywa z Niebios i do Niebios powraca po śmierci ciała.

Podług tradycji ezoterycznej Indji i Egiptu, osobniki, stanowiące łudzkość dzisiejszą, rozpoczęły swą ludzką egzystencję na innych planetach, na których materja mniej jest ścisłą, niż na naszej ziemi. Ciało człowieka było tam lotnem nieledwie, wcielenia jego łatwe, zdolności bezpośredniego widzenia duchowego subtelniejsze i potężne, zato rozum i inteligiencja w stanie zarodku zaledwie. W tym stanie, nawpół cielesnym, nawpół duchowym człowieka, wszystko było dlań wspaniałością, czarem dla jego ócz, muzyką dla jego uszu, gdyż nawet harmonja sfer była dla niego dostępną. Lecz nie myślał on wcale, nie zastanawiał się i nie miał woli.

Upajając się światłością, muzyką sfer i kształtami, co go otaczały, niby w marzeniu wstępował ze stanu życia w stan śmierci, i odwrotnie. Oto co W tajemniczeni greccy zwali Niebem Saturna. Doktryna Hermesa naucza, iż człowiek zmaterjalizował się stopniowo, na coraz ściślejsze planety zstępując.

W cielając się w materję ściślejszą, człowiek utracił swój zmysł duchowy, lecz przez swą coraz cięższą walkę ze światem zewnętrznym, rozwinął potężnie rozum swój, inteligiencję i wolę. Ziemia jest ostatnim szczeblem tego zstępowania w materję, które Mojżesz zwie „wyjściem z raju”, a Orfeusz „upadkiem w sferę podksiężycową”, skąd człowiek może się wznieść z trudem i swe władze duchowe odzyskać przez ćwiczenia swego intelektu i woli.

W tedy dopiero, nauczali uczniowie Hermesa i Orfeusza, człowiek zdobywa czynem swoim świadomość swej Boskości i jej posiadanie, wtedy dopiero staje się „Synem Bożym”, A ci, co na ziemi miano to nosili, przedtem, nim się o nas zjawili, musieli przebyć zawrotny wir egzystencji. Czemże bowiem jest ludzka Psyche u swego źródła?… Tchnieniem, co mija, lotnem nasieniem, ptakiem wichrami smaganym, wędrującym od je d nej egzystencji do drugiej. A z grobu w grób, poprzez okresy lat miljonów, stała się dziecięciem Bożem i nie uznaje żadnej innej ojczyzny, prócz Nieba.

Oto czemu poezja grecka o symbolizmie tak głębokim i jasnym zarazem, porównywa duszę do skrzydlatego motyla, co z liszki pełzającej żeglarzem powietrznego oceanu się staje. Ileż razy była już ona poczwarką i motylem?… Nic o tern nie wie, lecz skrzydła swe czuje przecież nieraz. Taką jest zawrotna przeszłość ludzkiej duszy, jej obecny stan tłomacząca i pozwalająca zarazem przyszłość odgadnąć.

Jakież jest bowiem położenie Boskiej Psyche w naszem życiu ziemskiem? Dziwniejszego i bardziej tragicznego wyobrazić sobie trudno. Z chwilą bolesnego przebudzenia w gęstej atmosferze powietrza ziemskiego, dusza czuje się uchwyconą w zwoje ciała. Żyje, oddycha, myśli za jego pośrednictwem, a przecież czuje, że niem nie jest. W miarę jak się rozwija, czuje wzmagające się w niej jasne światełko, coś niewidzialnego i niematerjalnego, co zwie swym duchem i świadomością. Tak, człowiek ma poczucie wrodzone swej potrójnej natury, ponieważ nawet w zwykłej swej mowie odróżnia ciało od duszy, a tę ostatnią od ducha. Lecz dusza-niewolnica boryka się wśród tych dwóch swych towarzyszy, niby między potworem o tysiącu skrętach i niewidzialnym gienjuszem, co ją wzywa, lecz którego obecność daje się odczuwać jedynie cichym szelestem jego skrzydeł i blaskiem przemijającym. To też, to ciało pochłania ją do tego stopnia, iż żyje ona jedynie jego namiętnościami i wrażeniami, wraz z nim staczając się w krwawe orgje gniewu, lub w gęste opary rozkoszy zmysłowych, póki nie obudzi się przerażona  głębokiem milczeniem niewidzialnego towarzysza, przez tego ostatniego pociągnięta, na takie wyżyny ulata, iż zapomina o egzystencji ciała, dopóki  jej ono nie przypomni o swej obecności przez ucisk despotyczny. A przecież głos wewnętrzny ostrzega ją: „Między tobą a niewidzialnym gienjuszem istnieje związek nierozerwalny, lecz nić, co cię z ciałem łączy, śmierć zerwie”.

W swym ziemskim boju, przerzucając się od jednego do drugiego towarzysza swej wędrówki, dusza napróżno dąży do szczęścia i prawdy. Napróżno szuka sama siebie w swych wrażeniach co mijają, w myślach, co się rozpierzchają, w świecie, co niby miraż jest zmiennym. Nie znajdując nic stałego, niby liść wiatrem miotany wciąż naprzód pędzona, wątpi sama o sobie i o świecie boskim, jaki odkrywa się przed nią na mocy potęgi jej cierpienia i niemożliwości urzeczywistnienia jej marzenia. Byt jej, w szrankach kolebki i grobu zawarty, czyż się na tym ostatnim kończy?

Filozofja różnie ten przygniatający problemat rozstrzyga. Teozofja Wtajemniczonych wszech czasów i narodów ma jedną w gruncie odpowiedź, zgodną z poczuciem powszechnem. Oto co W tajemniczeni, uświadomieni przez tajemniczą wiedzę świątyń i liczne doświadczenia życia duchowego mówią nam: To, co w tobie działa, co zwiesz duszą, je st sobowtórem eterycznym ciała, zawierającym w sobie nieśmiertelnego ducha. Duch przez swą własną działalność buduje sobie ciało duchowe. Pitagoras zwie je „subtelnym wozem duszy”, ponieważ przeznaczeniem jego unieść naszego ducha po
śmierci ciała ku wyżynom.

To duchowe ciało jest organem ducha, jego czującą powłoką, narzędziem jego woli i służy do ożywienia ciała, które bez tego pozostałoby bezwładnem. W faktach zjawienia się umarłych, lub umierających, sobowtór ten widzialnym się staje. Lecz warunkiem takich zjawisk jest zawsze specjalny stan nerwów u tego, kto zjawisko dostrzega.

Subtelność, potęga, doskonałość ciał duchowych zależy od właściwości duchów, które je zamieszkują i między substancją dusz ze światła astralnego utkanych, lecz przepojonych nieważkiemi fluidami ziemi i nieba, istnieją odcienie liczniejsze, bardziej podstawowo różne, niż między wszystkiemi ciałami ziemskiemi i wszystkiemi stanami materji ważkiej.

To ciało astralne, chociaż nieskończenie, bardziej subtelne i doskonalsze, niż ciało ziemskie, nie jest przecież nieśmiertelnem, jak nieśmiertelną jest monada, którą ono w sobie zawiera. Ciało astralne podlega zmianom, oczyszczając się ze swych skaz, w zależności od środowisk, w jakich przebywa.

Duch je urabia i zmienia ustawicznie na swój wzór, lecz nigdy go nie porzuca zupełnie i jeżeli pomału je zrzuca, to dlatego jedynie, iż przy odziewa on szaty promienniejsze. Oto, czego nauczał Pitagoras, nie uznający istoty duchowej abstrakcyjnej-monady bez kształtów. Duch w działalności swej na Niebiosach i na ziemi musi posiadać swój organ wykonawczy.

Organem tym jest dusza zwierzęca, lub podniosła, ciemna, lub promienna, lecz mająca zawsze kształty ludzi na obraz i podobieństwo Boga stworzonych; Cóż się dzieje po śmierci człowieka? Już w czasie agonji dusza odczuwa swą blizką rozłąkę z ciałem. Całe jej życie ziemskie przesuwa się przed nią w nagłych skrótach o wyrazistości niezmiernej. Lecz kiedy mózg działać przestaje, dusza nagle zaćmieniu podlega i zupełnie świadomość traci. Jeżeli to dusza święta i czysta, jej strona duchowa już się zbudziła przez stopniowe oderwanie się od materji. Przed śmiercią już miała ona Zaświatów przeczucie i kiedy wyrywa się nareszcie z chłodniejącego już trupa, zczęsna swą wolnością, czuje się uniesioną w światłość promienną ku pokrewnym sobie duchom.

Lecz człowiek zwykły, którego życie dzieli się między instynktam i materjalnemi a wyższemi aspiracjami, budzi się w połowicznej świadomości, niby w odrętwieniu zmory.

Nie ma już ani rąk, którem i by mógł coś uchwycić, ani głosu, którym by dźwięk jaki wydał, lecz znów wszystko pamięta, cierpi, istnieje w otchłani ciemności i grozy.

Jedynym przedmiotem, jaki dostrzega, jest jego trup, z którym się dopiero co rozłączył, lecz ku któremu uczuwa pociąg niezwalczony. Za jego to bowiem pośrednictwem istniał, a teraz czemże jest? I szuka sam siebie ze zgrozą w zlodowaciałych fibrach swego mózgu, w skrzepłej krwi swych żył i nie może się odnaleźć. Czy umarł w rzeczy samej?

Czy jest jeszcze żywy? Chciałby coś dostrzec, uczepić się czegoś, lecz nic nie widzi i nie może uchwycić. Ciemności go otaczają, naokoło niego i w nim samym chaos okrutny. Widzi jeden tylko przedmiot, pociąga go on i zgrozą zarazem przejmuje i ponurą fosforyscencję swych zwłok i zmora przeciąga się. Stan ten trwać może miesiące i lata całe. Trwanie jego zależnem je st bowiem od siły instynktów materjalnych duszy. Lecz dobra lub zła, piekielna czy też niebiańska, dusza pomału dojść musi do świadomości samej siebie i swego nowego stanu, A wtedy, wiedząc, iż od ciała swego jest wolną, rzuca się w przestwory atmosferyczne, z których elektryczne prądy unoszą ją bezładnie i w których poczyna rozpoznawać wielokształtnych błędnych wędrowców, mniej lub więcej do niej podobnych, niby błędne znikome światełka we mgle nieprzeniknionej.

W tedy rozpoczyna się zawrotna rozpaczna walka ociężałej jeszcze przez życie ziemskie duszy, w celu wzniesienia się ku wyższym warstwom powietrza, oswobodzeniu od przyciągania ziemi i osiągnięcia sfery naszego systemu planetarnego, jaka jest dla niej właściwą, a którą jedynie przewodnicy życzliwi mogą jej wskazać.

Ten okres duszy nosił w różnych religjach i mitologjach różnorodne miana. Mojżesz zwie go Horeb; Orfeusz – Ereb; chrześcijanizm – czyśćcem, lub doliną cieniów śmierci. Wtajemniczeni greccy utożsamiali go z cieniem 'ostrokręgowym, jaki ziemia ciągnie zawsze za sobą, a jaki dochodzi do księżyca i zwali go dlatego „otchłanią Hekaty”. W tej ciemnej studni wirują, jak uczą Pitagorejczycy, dusze, rozpacznemi wysiłkami usiłujące wznieść się na sferę księżyca, a siłą wiatru tysiącami napowrót na ziemię zrzucane. Księżyc grał wielką rolę w ezoteryźmie starożytnych. Na jego stronie, ku niebu zwróconej, podług tej doktryny, dusze oczyszczać miały swe ciała, zanim się wyżej wznieść mogły.

Przypuszczano również, że bohaterowie i gienjusze przebywali jakiś czas na jego stronie ku ziemi zwróconej, ażeby przyodziać się w ciało, zastosowane do naszej planety przed swem wcieleniem. Przypisywano więc poniekąd księżycowi moc namagnetyzowania duszy, dla jej wcielenia ziemskiego i odmagnetyzowania dla życia Niebios. Twierdzenie to, któremu W tajemniczeni przypisywali znaczenie rzeczywiste i symboliczne zarazem, oznaczało, iż dusza musi przejść przez pośredni stan oczyszczenia i uwolnienia się od naleciałości ziemskich, zanim dalej wyruszyć będzie miała prawo.

Jakże przecież opisać przybycie duszy czystej do jej ojczyzny? Ziemia niby sen ciężki znika. Jak przesłodkie przeczucie ogarnia ją rozkoszne omdlenie. Przed sobą Avidzi jedynie skrzydlatego swego przewodnika, co ją unosi w przestrzenie z szybkością błyskawicy. Budzi się na eterycznym globie, na którym wszystko: góry, drzewa, rośliny, jest natury subtelnej i swym własnym językiem obdarzonej.

Otaczają ją orszaki istot promiennych: mężczyzn i kobiet, gotowych ją wtajemniczyć w święte tajemnice nowego jej bytu. Czy to bogowie i boginie? Nie. To dusze takie, jak i ona, a Boskim ich talizmanem jest, iż myśl każda odczytać się na ich twarzy daje, że uczucie każde promieniuje poprzez te ciała przezrocze całą gam ą barw świetlanych. Ciało nie jest więc tutaj maską duszy, zjawia się ona w swym rzeczywistym kształcie i w swej podstawowej prawdzie. Psyche odnalazła swą Boską Ojczyznę. Gdyż światło tajem nicze, w którem się zanurza, jakie od niej samej promieniuje i płynie ku niej wraz z uśmiechem tych ukochanych, to światło szczęścia, to dusza świata i Psyche obecność Boga w niem czuje. Teraz już bez przeszkód bolesnych miłość pozna, wiedzę Prawdy posiądzie, siłą własnego rozpędu bez żadnych więzów żyć będzie! O! błogości przedziwna! Czuje się złączoną ze wszystkimi, co ją otaczają mocą powinowactwa głębokiego.

I w doskonałej z nimi spójni czcić wraz z nimi będzie Boskie tajemnice. W tych żywych poematach, wiecznym czarem pociągających, dusza każda jakgdyby strofę stanowić będzie. Każda życiem wszystkich innych swą potęgę wzmagając.

Na wezwanie skrzydlatych gienjuszów – posłanników Bożych, tych, których zwie Bogiem, gdyż już usunęli się oni od zawrotnego koła wcieleń, drżąca z rozkoszy, rzuci się w przestwory świetlane. Przez te wzniosłe inteligiencje prowadzona, będzie usiłowała odczytać prześwięty poemat Tajemnego Słowa, pojąć, co potrafi uchwycić z symfonji wszechświata. Otrzyma wtajemniczenie od Sfer Miłości Bożej i ujrzy jak Gienjusze-żywiciele darzą światy fluidami życia. Ujrzy duchy, co już do chwały Bożej wstąpiły – te żywe promienie Boga Bogów i nie będzie w stanie znieść ich oślepiającej świetności, wobec której blask słońc wydaje się światłem lampki kopcącej. A kiedy powróci przerażeniem zjęta z tych wędrówek olśniewających blaskiem – gdyż dreszcz czci ją ogarnia przed tymi ogromami potęg, usłyszy już z dala wezwanie ukochanych i upadnie na złote plaże swej gwiazdy promiennej, aby spocząć pod różaną zasłoną kołyszącego ją snu, pełnego białych kształtów, przecudnych woni i melodji przedziwnych.

Takiem jest życie duszy, jakie zaledwie pojąć zdoła nasz umysł, więzami ziemi obciążony, lecz które W tajem niczeni przeczuwają, jasnowidzący dostrzegają wyraźnie, a ogólne prawa analogji i zgodności powszechnej jasno wykazują. Niedoskonały język ludzki napróżno sili się odmalować ten błogi stan, lecz każda istotnie „żywa” dusza w swych tajemniczych głębiach ziarno jego nosi.

Pojęcie o świecie eterycznym, niewidzialnym dla nas, a stanowiącym część naszego systemu słonecznego i służącym za miejsce pobytu dla dusz błogosławionych, spotyka się często w tajnikach tradycji ezoteryzmu. Pitagoras zwie to stroną przeciwną ziemi „oświetloną ogniem centralnym, czyli światłem Boskim. Platon na zakończenie „Fedona” daje długi, jakkolwiek w symbolicznej formie opis tej ziemi duchowej, opowiadając, iż jest ona jak powietrze lekką i otoczoną atmosferą eteryczną. Dusza w przyszłem życiu zachowuje całą swą indywidualność. Z ziemskiego istnienia pozostają jej jedynie podniosłe wspomnienia, wszystko inne ginie w tern zapomnieniu zupełnem, jakie poeci zwą falami Lety. Od skaz swych oczyszczona, dusza ludzka czuje świadomość swą wzmożoną. Z zewnętrznej strony wszechświata przeszła ona w jej wnętrze, Cybella-Maia, dusza świata, przyjęła ją znów w swe łono wdechem swym potężnym. Tutaj to Psyche urzeczywistnia swe marzenia, które nić życia rwie ustawnie, aby w chwilę później nawiązać znowu.

Urzeczywistnia je więc w miarę swego wysiłku ziemskiego i światła, przez nią zdobytego, lecz o ileż rozszerzą się jego szranki. Nadzieje rozchwiane zakwitną znowu w promiennej Zorzy jej bytu niebiańskiego. Każda godzina entuzjazmu, lub zaparcia się siebie, ta przeczysta nuta, dźwięcząca w pełnej dysonansów gamie naszego bytu ziemskiego, oddźwięk znajdzie w Boskim bycie duszy, spotęgowana stokrotnie i w harmonję cudną wykwitła. Przemijające rozkosze, jakie zawdzięczamy czarowi muzyki, zachwytom miłosnym i czynnemu współczuciu, są to jedynie pojedyncze dźwięki tej cudnej symfonji, jaką tam usłyszymy. Będzie to więc niby długie marzenie – halucynacja wzniosła. Lecz cóż jest bardziej istotną rzeczywistością nad to, co dusza w sobie samej odczuwa, a przez zetknięcie się bezpośrednie z innemi duszami i przez swe z niemi zespolenie realizuje. Wtajemniczeni, jako konsekwentni idealiści, z wyżyny wiedzy na życie spoglądający, uznawali zawsze, iż jedyną Rzeczywistością na ziemi są przejawy Piękna, Miłości i Prawdy duchowej. A ponieważ przyszłe życie innego celu mieć nie może, jak tę właśnie Prawdę, to Piękno i tę Miłość, ci co uczynili je już tutaj celem swego istnienia, żywią przekonanie, iż Niebo ich będzie nieskończenie istotniejszą Rzeczywistością, aniżeli nasza ziemia.

Życie niebiańskie duszy może się ciągnąć setki i tysiące lat wedle jej dostojeństwa i siły rozpędu, lecz nieskończonem ono je st dla tych jedynie, co już przekroczyli koło wcieleń. Wszyscy inni, na mocy niezłomnego prawa rozwoju, znowu się wcielić muszą, ażeby nowej próbie się poddać i albo podnieść się znowu o stopień wyżej, lub w razie upadku, niżej zstąpić.

Podobnie jak życie ziemskie, życie duchowe ma swój początek, rozwój i schyłek. A kiedy się wyczerpywać poczyna, dusza odczuwa ociężałość, zawrót i melanchiolję. Niezwalczona siła pociąga ją znowu do walk i cierpień ziemskich. Pożądanie to połączonem jest z okrutną obawą i niezmiernym bólem rozłąki z życiem niebiańskiem.

Lecz czas nadszedł. Nieodwołalne stać się musi. Ociężałość wzmaga się, duszę ogarnia rodzaj zaćmienia. Swych promiennych towarzyszy widzi już niby pod zasłoną, która coraz gęściejszą się stając, daje jej przeczucie zbliżającej się wciąż rozłąki.  Słyszy jeszcze smutne pożegnanie ukochanych, łzy tych błogosławionych duchów, niby rosa niebiańska ją przenikając, pozostawiają w jej sercu płomienne pożądanie zapomnianego szczęścia. I uroczyste klątw y składając, obiecuje pamiętać: pamiętać o świetle w ojczyźnie ciemności, o prawdzie – w państwie kłamstwa, o miłości – w nienawiści atmosferze!

Ponowne połączenie z duchami czystymi – korona  Nieśmiertelności za tę jedynie cenę może być zdobyta.

I oto dusza w gęstej atmosferze się budzi. Eteryczna gwiazda, dusze przezrocze, oceany światła – wszystko to znikło. Jest znów na ziemi, w przepaści narodzin i śmierci. Nie utraciła przecież jeszcze  niebiańskich wspomnień i skrzydlaty przewodnik, jeszcze jej oczom widoczny, wskazuje jej kobietę, w której łono ma się wcielić. W łonie tem nasienie ludzkie już spoczywa, lecz aby żyło, duch je ożywić musi. W tedy dokonywa się w okresie dziewięciomiesięcznym ciąży najgłębsza tajemnica bytu ziemskiego: wcielenia i macierzyństwa.

Tajemnica zlania się postępuje powoli, organ po organie, fibra po fibrze. W miarę jak dusza w stępuje w tę pulsującą ciepłem i życiem jaskinię, w miarę jak oplątują ją tysiączne fibry wnętrzności, świadomość życia niebiańskiego zaciera się w niej, ginie. Gdyż między nią a światłem z góry stoją fale krw i i tkanki ciała, co ją ogarniają i w ciemności pogrążają. Więc światło dalekie mdleje coraz bardziej.

Nagle ból okrutny ją ogarnia i ściska w swych szponach. Krwawe wstrząśnienie odrywa ją od duszy macierzyńskiej i wciela w drżące ciałko. Narodziło się dziecię  nędzne wyobrażenie człowieka i okrzykiem grozy życie wita. Lecz wspomnienia niebiańskie spoczywają ukryte w głębiach tajem nych Nieświadomego. Zbudzić je znów może jedynie  Wiedza lub Cierpienie, Miłość lub Śmierć.

Tak więc prawo wcieleń rzeczywisty sens życia i śmierci przed nami odsłania. Stanowi ono węzeł główny rozwoju duszy, wskazując nam rytm jego, rzeczywistą przyczynę i cel naszej nieśmiertelności. Z abstrakcyjnej i fantastycznej, czyni ją żywą i logiczną, wykazując stosunek między życiem a śmiercią istniejący. Narodziny ziemskie są śmiercią z punktu widzenia duchowego, a śmierć jest zmartwychwstaniem ducha.

Kolejne następstwa obu istnień, niezbędne dla rozwoju duszy, a każde z nich jest skutkiem i konsekwencją poprzedniego. Kto pojął te prawdy, jest Wtajemniczonym.

Lecz cóż nam dowodzi ciągłości Monady-Istoty duchowej poprzez wszystkie jej egzystencje, jeżeli ona sama o nich nie pamięta? A cóż nam dowodzi tożsamości naszej istoty poprzez kolejne stany czuwania i snu?

Co rano budzimy się ze stanu tak samo dziwnego i niewytłomaczonego jak śmierć, zmartwychwstajemy z tej nicości i znowu w nią zapadamy. Czy to przecież nicość była? Nie! Gdyż mieliśmy senne marzenia, a były one wówczas dla nas takąż rzeczywistością, jaką jest jawa. Zmiana fizjologicznego stanu mózgu zmieniła stosunek między duszą a ciałem, kąt obserwacji duchowej przesuwając. Jesteśmy temi samemi istotami, lecz w innem środowisku byt inny prowadzimy. U medjum, lunatyków i jasnowidzących sen budzi zdolności nowe, cudownemi niemal nazwać się mogące, a które są naturalnem i właściwościami duszy, z więzów ciała zwolnionej. Po przebudzeniu, medja takie nie pamiętają już wcale o tem, co widziały, mówiły i czyniły w czasie swego snu jasnowidzącego, lecz w każdym ze swoich siióav magnetycznych pamiętają  doskonale, co się w czasie poprzednich zdarzyło i nieraz z dokładnością matematyczną przepowiadają, co w następnych będzie mieć miejsce. Posiadają więc jakby dwie świadomości, dwie egzystencje  kolejne kompletnie różne, z których każda ma swoją racjonalną ciągłość, a które spowijają jedną i tęż samą indywidualność a wswych zwojach, nie mających  ze sobą wzajem nic wspólnego. To też kiedy starożytni poeci Wtajemniczeni zwą sen bratem śmierci, czynią to w głębokiem iście znaczeniu.

Gdyż zasłona zapomnienia oddziela sen od jawy, podobnie jak oddziela ona narodziny od śmierci i podobnie jak nasze ziemskie istnienie składa się z dwóch kolejnych stanów, dusza w bezkresach swego kosmicznego rozwoju wstępuje kolejno w okres życia duchowego i wcielenia ziemskiego, pozostając niejako między Niebem a ziemią. To kolejne przejście z jednego planu wszechświata na drugi, to odwrócenie biegunów bytu kosmicznego dla rozwoju duszy je st zarówno niezbędne, jak kolejne następstwo stanu snu i czuwania niezbędne dla cielesnego życia człowieka. Potrzebujemy fal Lety, przechodząc z jednej egzystencji do drugiej, podobnie jak w tem życiu niezbędną jest dla nas zasłona, okrywająca naszą kosmiczną przeszłość i przyszłość.

Lecz zasłona ta prześwieca chwilami, a w falach zapomnienia Boskie wspomnienia na szczytach ducha się budzą. Już wrodzone idee dowodzą egzystencji  poprzednich. Lecz czyż prócz tego nie istnieje świat cały niejasnych wspomnień, tajem niczych popędów i przeczuć boskich? U dzieci zrodzonych z rodziców łagodnych i cichych, zdarzają się wybuchy wściekłych namiętności, których atawizm wytłomaczyć nie jest w stanie, a jakie w poprzednich egzystencjach tkw ią swemi korzeniami. W istnieniach istot najpokorniejszych spotykamy wzniosłe oddanie się jednem u uczuciu lub idei.

Czyż nie wypływa ono z obietnic i przysiąg owego życia Zaświatów? Owo tajemne wspomnienie, jakie dusza zachowała, okazuje się silniejszem nad wszelkie racje ziemskie. A zwycięstwo lub upadek zależą właśnie od tego, czy się tych bladych światełek uczepi, czy też je wyszydzi i zagasi. Prawdziwą wiarą zatem jest ta niema wierność duszy względem samej siebie. Pitagoras, jak i wszyscy teozofowie uważa! życie ziemskie za niezbędny teren rozwoju woli, a życie niebiańskie, jako wzrost duchowy i wypełnienie.

Egzystencje następują po sobie i nie są do siebie zgoła podobne, a przecież wypływają one jedna z drugiej ze ścisłą konsekwencją, gdyż jakkolwiek każda z nich podlega swym własnym prawom i ma swe własne przeznaczenie, całość ich podlega ogólnemu prawu, jakie możnaby nazwać prawem odbicia egzystencji, zwanej przez wyznawców braminizmu i buddaizmu prawem Karmy.

Według tego prawa, czyny nasze z egzystencji poprzedniej znajdują swe odbicie w następnej. Nietylko więc człowiek rodzi się z instynktam i i uzdolnieniami, jakie rozwinął w poprzednim swym ziemskim bycie, lecz i jego rodzaj nawet bywa w przeważającej mierze określony przez dobry lub zły użytek, jaki uczynił ze swej cząsteczki wolności
w życiu poprzedniem.

Każde słowo i giest każdy echo w wieczności znajdują. Pozorna niesprawiedliwość losu, kalectwo, nędza, nieszczęśliwe wypadki, nieszczęścia wszelakiego rodzaju, znajdują wytłomaczenie w tym fakcie, iż każda egzystencja jest nagrodą lub karą poprzedzającej.

Życie występne wytwarza żywot ekspiacji, niedoskonałe-istnienie prób pełne; prawe – posłannictwo duszy; życie podniosłe – posłannictwo twórcze zdobywa. Poczucie moralne, jakie w spozieraniu na jedno tylko istnienie w niedoskonały jedynie sposób zaspokojonem być może, pełnię swą znajduje w spozieraniu na szereg wcieleń.

W szeregu tym zarówno postęp ku uduchowieniu, jak cofanie się ku zezwierzęceniu może mieć miejsce. W pierwszym razie dusza na coraz wyższe stopnie wstępując, zdobywa coraz szerszy udział w szeregu swych wcieleń. Dusza niższa śle po prawni Karmy jest podległą, przeciętna już ma w pewnej mierze prawo wyboru; podniosła – sama swe posłannictwo określa. Im doskonalszą jest dusza, tem wyraźniej przechowuje w swej świadomości niezachwiane poczucie życia duchowego, jakie otacza nas swą promienną sferą i promienie swe i tutaj nam zsyła. Tradycja twierdzi nawet, iż Gottama – Budda Sakia Muni w ekstazach swych odnalazł nić swych poprzednich wcieleń, a Pitagoras uważał za szczególną łaskę Nieba, iż pamiętał kilka swrych poprzednich egzystencji.

Powiedzieliśmy już, iż w szeregu swych wcieleń, dusza może cofać się, lub naprzód postępować, w miarę tego, czy się przechyla na stronę swej natury niższej – zwierzęcej, czy też wyższej – boskiej. Stąd wypływa prawo niezmiernej wagi, z dreszczem grozy przeczuwane przez świadomość ludzką: w każdem życiu jesteśm y poddani bojowi, mamy drogi wyboru, przeżywamy chwile decydujące, w których jedynie wybór do nas należy, a skutki tego wyboru są nieobliczalne. Lecz na drodze wwyż ku udoskonaleniu, obejmującej cały szereg egzystencji, musi istnieć życie jedno, jeden rok, dzień, godzina
chociażby, w której dusza doszedłszy do zupełnej zła i dobra świadomości, może się wznieść przez wysiłek potężny na wysokość, z jakiej się już nie zstępuje i z której droga ku szczytom się rozpoczyna. Tak samo na drodze upadku istnieje punkt, z którego dusza przewrotna może jeszcze zawrócić na drogę prawdy. Lecz skoro raz już ten punkt decydujący przekroczyła, zatwardziałość jej bezkresną się staje. Z jednego życia w drugie staczać się będzie w przepaść ciemności. Zatraci swe człowieczeństwo.

Człowiek staje się demonem, demon zwierzęciem, i niezniszczalna monada duszy będzie znów musiała rozpocząć ciężką, przerażającą drogę ewolucji poprzez szeregi gatunków i egzystencji. Oto prawdziwe piekło wedle prawa rozwoju, a czyż nie jest ono zarówno strasznem, jak piekło religji ezoterycznych, a zwłaszcza nierównie logiczniejszemu. Takie jest przeznaczenie każdego pojedyńczego osobnika, co się zaś ludzkości całej tyczy, to podlega ona prawu ustawicznego postępu. Prawo Darwina znanem było wtajemniczonym starożytności i nauczanem w ich Misterjach. „Zwierzęta są naszymi braćmi, a my jesteśmy braćmi Bogów” – nauczał Pitagoras. I rozwijał podniosłe symbole Eleuzyjskie, wiekuisty ruch wwyż, dążenie świata roślinnego do przetworzenia się w zwierzęcy, świata zwierzęcego w ludzki, a w ludzkości kolejne następstwo ras coraz doskonalszych. Postęp ten nie  dokonywa się w linji ciągłej, lecz w cyklach regularnych, a wciąż w potęgę wzrastających, zawartych w sobie wzajem.

Naród każdy ma swą młodość, okres dojrzałości i schyłek. To samo dotyczy i ras, jakie kolejno panowały na ziemi. Rasa biała jest obecnie jeszcze w pełni swego rozwoju. Na najwyższym jego szczeblu wyda ona ze swego łona rasę doskonalszą przez wznowienie inicjacji i duchowny dobór małżeństw.

W tajemniczeni starożytności przypuszczali nawet, iż nastąpi chwila, w której wielka masa osobników, stanowiących ludzkość obecną, przejdzie na inną planetę, ażeby nowy cykl swego rozwoju tam rozpocząć. W szeregu cyklów, stanowiących łańcuch planetarnego rozwoju, ludzkość cała rozwinie uzdolnienia wyższe, intelektualne i duchowe, jakie Wielcy Wtajemniczeni w życiu swem uprawiali, a co ją doprowadzi do rozkwitu powszechnego.

Naturalnie, iż rozwój taki miljony lat ogarnia i pociągnie za sobą takie zmiany w życiu ludzkiem, jakich wyobrazić sobie nawet nie jesteśmy w stanie. Platon mówi, iż wówczas Bogowie świątynie swe rzeczywiście zamieszkają.

Czy liż tak pojęty rozwój duszy nie odpowiada Jedności Ducha, tej podstawowej wszystkich zasad zasady, oraz Jedności przyrody – temu prawu praw, zarówno jak ciągłości ruchu, tej wszędzie działającej mocy. Widziany poprzez pryzmat życia duchowego, system słoneczny nie stanowi materjalnego organizmu jedynie, lecz państwo niebieskie, w którem dusze ze świata w świat wędrują, podobnie jak tchnienie Boże, co je ożywia. A jakiż jest podług doktryny ezoteryzmu finalny cel człowieka i ludzkości całej? Po tylokrotnem życiu i śmierci, po tylu odrodzeniach, ciszach krótkotrwałych z punktu widzenia wieczności i bolesnych zbudzeniach ponownych, czyż trudy Psyche kresu kiedy zaznają?

Tak! – odpowiadają Wtajemniczeni – kiedy dusza w zupełności materję pokona, kiedy rozwinąwszy wszystkie swe duchowe zdolności, w sobie odnajdzie Zasadę początkową i Koniec wszechrzeczy, wówczas wcielanie niepotrzebnem się już stanie i osiągnie ona stan boski przez swe kompletne połączenie z Duchem Bożym. Ponieważ jednak zaledwie  przeczuć jesteśmy zdolni życie duchowe duszy po każdem jej ziemskiem wmieleniu, w jakiż sposób bylibyśmy w stanie odczuć to życie doskonałe, mające być szczytem i kresem wszystkich jej egzystencji duchowych. Niebo najdoskonalszych będzie tern samem względem uprzednich istnień boskich duszy, czem jest bezmiar oceanu wobec nikłej strugi.

Pitagoras nie uznawał rozpłynięcia się w nieświadomości, lecz czynność twórczą w świadomości najwyższej. Dusza, osiągnąwszy stan ducha bez zmazy, swej indywidualności nie zatraca, lecz ją uzupełnia, swego arcytypu w Bogu dosięgając. Wszystkie poprzednie jej egzystencje odsłaniają się wówczas przed nią, niby pojedyncze stopnie na szczyt wiodące, u szczytu tego obejmuje i przenika sobą wszechświat cały. Jest to więc stan półboski, dusza bowiem odzwierciadla wówczas całą swą istotą światłość Bożą. Wiedza staje się dla niej iównoznacznikiem potęgi, miłość – twórczości; istnienie – promieniowania prawdy i piękna.

Takie niezmierne horyzonty rozwoju Boskiej Psyche roztaczał Pitagoras przed olśnionym wzrokiem swych uczni, a chociaż słowa mistrza dawno juz ucichły, przez długi czas jeszcze nikt nie ośmielał się płoszyć świętej wizji.

źródło: EDWARD SCHURE “WIELCY Wtajemniczeni” ZARYS TAJEMNICZYCH DZIEJÓW RELIGJI, Warszawa 1911