W niemieckim Lourdes

W niemieckim Lourdes.
Cudowna dziewczyna z Konnersreuth.
Autor: Rządowy Radca Dr. U. Tartaruga,
Dyrektor Wiedeńskiego Instytutu Parapsychologii.

Jeszcze rok temu sprawa była stosunkowo prosta.

Opuszczając stację kolejową, aby odwiedzić wioskę Konnersreuth, położoną na wysokości sześciuset metrów w Bawarskim Lesie między Waldsassen a Mitterteich, blisko czeskiej granicy, można było łatwo zobaczyć w piątek „cudowną dziewczynę” Theresię Neumann, córkę miejscowego krawca. Choć w tej pobożnej, niemal średniowiecznej wiosce byli już obcy – księża, pielgrzymi, uczony, teologiczni i okultystyczni wierni – nie było mowy o tłoku. Każde dziecko wiedziało, kogo i czego szukać, i pokazywało prosty, jednopiętrowy dom z pięcioma oknami na bokach i pięcioma oknami, drzwiami wejściowymi oraz wrotami stodoły na froncie, otoczony kilkoma drzewami wystającymi ponad dach. Na drzwiach domu wisiał kartka, która prosto zapraszała do wejścia bez pukania, ale z zachowaniem ciszy. W przedpokoju zwykle witała starsza kobieta, matka Theresii, która zachęcała odwiedzających do wejścia po wąskich schodach do małego, czystego pokoiku. W nim każdego piątku leżała blada, delikatna dziewczyna o drobnej budowie, która przechodziła przez straszliwe męczeństwo: jej marmurowo blada twarz wyrażała niewypowiedziane cierpienie. Z jej zamkniętych oczu wydobywała się krew, która zdawała się zastygać w dwóch strugach na policzkach. Wkrótce pojawiała się nowa krew na cierpiącej twarzy. Ale to, co jeszcze bardziej przerażało obserwatora, to były stygmaty Chrystusa na obu rękach i stopach, wielkości dziesięciopfennigówki, oraz rana w okolicy serca, z której krew ciągle sączyła się przez nocną koszulę.

Z cichego, żałosnego jęku stygmatyczki, z ruchów jej rąk było widać, że biedna istota przeżywała całą drogę męki Chrystusa, od ogrodu Getsemani, przez biczowanie, koronację cierniową, krzyżowanie, a czasami nawet pochówek i zmartwychwstanie. Straszne było patrzeć na skurcze palców przybitej do krzyża ręki: do tego dochodziły gorące modlitwy różnych pobożnych odwiedzających, z których niektórzy, klęcząc przy staroświeckim łóżku, szeptali niezrozumiałe słowa, może pytania, może prośby. Jednak gdy przybyłeś następnego dnia, znalazłeś dziewczynę w domu lub przed nim, albo na schodach kościelnych, całkowicie spokojną, przyjazną, szczerą i prostoduszną, bez jakiegokolwiek śladu nienaturalności. Oczywiście; nawet wtedy to nieszczęsne stworzenie nie sprawiało zwyczajnego wrażenia. Czarne chustki na głowie, rękawiczki bez palców, miękkie buty, które miały zakrywać i chronić rany, a do tego odrealniony wygląd całej postaci, łagodny blask jasnych, niewinnych oczu, niematerialność tego prawie przezroczystego ciała, wzbudzały niezwykłą mieszankę współczucia i szacunku.

O swoich strasznych przeżyciach nie pamiętała nic, ale od matki już dzień wcześniej można było usłyszeć o rozwoju „cudu”. W wieku 20 lat (dzisiaj Therese ma 27 lat) była zdrową, silną dziewczyną. Podczas pomocy przy pożarze nagle upadła z uszkodzeniem kręgosłupa, została sparaliżowana, straciła również słuch i wzrok.

Ksiądz – który nadal tam pracuje – zajął się nią i zapoznał z historiami cierpień różnych męczenników. Szczególnie zainteresowała się losem swojej imienniczki, Świętej Teresy od Dzieciątka Jezus, aż do 17 maja 1925 roku, w dzień jej beatyfikacji, kiedy to stało się coś niewiarygodnego: paraliż zniknął tak nagle, jak się pojawił, ustąpiła również atakująca ją zapalenie wyrostka robaczkowego, Therese odzyskała wzrok i słuch, ale już w karnawale tego samego roku zaczęła krwawić z oczu i od tamtej pory co tydzień, od czwartku o północy do piątku o południu, przeżywa drogę krzyżową Chrystusa w opisany, straszliwy sposób.

Dziś sytuacja wygląda nieco inaczej. Strumień wierzących, badaczy i ciekawskich z całego świata nieustannie odwiedza Konnersreuth. Sprzedaje się pocztówki, dba o zakwaterowanie przybyszów, nieustannie, choć powoli, pracuje się nad przekształceniem bawarskiej wioski górskiej w niemieckie Lourdes.

Therese, co musi zostać podkreślone, pozostała sobą – stara Therese. Również jej matka nie robi interesu na nieszczęściu swojego dziecka, choć z pewnego rodzaju dumy nie pozwala jej na żadne odprężenie. Nawet najmniejsza rozrywka – na przykład przejażdżka samochodem oferowana przez bogatych gości – jest odrzucana z uzasadnieniem, że mogą przyjść ludzie, którzy chcieliby zobaczyć Theresę. W rzeczywistości pielgrzymi zadowalają się tym, by po długiej polonezie rzucić tylko krótkie spojrzenie na „cud”.

Czy możemy mówić o cudzie? Tak. Oczywiście wiemy, że Therese Neumann w roku 1920 nie doznała organicznego uszkodzenia kręgosłupa, tylko jednego z tych szoków, które mogą wywołać histerię. Jej paraliż, ślepota i głuchota były psychogenne. Niemniej, problemu nie można zbyć tak, jak zrobiono to w przypadku Belgijki Louise Lateau, która zmarła w 1872 roku, a którą uczeni po prostu określili cierpiącą na „neuropatię stygmatyczną”. Nie wystarczy też, że znamy dzisiaj efekty hipnozy – tutaj w formie autosugestii i autohipnozy – na procesy waskularno-troficzne, ponieważ zawsze pozostaje zagadka wewnętrznego przeżycia i charakterystyka ran, a przede wszystkim fakt, że Therese  Neumann od lat właściwie nic nie je. Nie chcemy spierać się, czy to ona, czy tradycja ma rację, kiedy córka krawca w swoich wizjach widzi krzyż Zbawiciela nie w tradycyjnej formie, ale jako łacińskie Ypsilon, że jednak mówi poprawnie po aramejsku, to już jest bardziej zadziwiające.

Próbuje się to wyjaśnić telepatycznym wpływem profesora języków starożytnych, który był obecny. Wiemy również, że czasami w przypadku zaburzeń miesiączkowania może wystąpić „cessatio mensium”, gdzie krew wydostaje się w innych częściach ciała, jednak wielu lekarzy, którzy widzieli Theresię, wątpi, czy rana serca o tak znacznej głębokości mogła powstać wyłącznie na drodze autosugestii. Stąd te rany wyjaśnia się psychofizjologicznie. Jeśli chodzi o post, to ostatnio dziewczyna została poddana czternastodniowemu badaniu przez Uniwersytet w Erlangen. Zgromadzono ośmiu pielęgniarek z różnych regionów i przeprowadzono najściślejszą kontrolę i obserwację. Nawet woda do mycia i płukania ust była ważona przed użyciem – ale Real faktycznie nic nie jadła w tym czasie. Nawet część podanej hostii powodowała trudności w połykaniu. Czy to możliwe? Legendy o świętych często to utrzymują, a „choroba postna” histeryczek wydaje się naukowo potwierdzać, że ciało przez lata nie musi przyjmować substancji w zwyczajny sposób. Tak twierdzi hipoteza zwierzęca, że to nie materie zawarte w naszym jedzeniu nas odżywiają, lecz vitalna energia, której materie są tylko nośnikiem.

To, co pokazuje Therese  z Konnersreuth, już kiedyś miało miejsce, choć może nie zawsze tak wyraźnie. Od czasów Franciszka z Asyżu zliczono ponad 300 stygmatyków. Kościół kanonizował ponad 60 z nich. Wymienimy tylko: Gertrudę z Gosten, Ritę z Cassii, Helenę z Węgier, Hieronymę Carnaglio, Gabrielę de Piezole, Małgorzatę Columna, Blankę z Gazineau, Weronikę Guilani, Joannę od Jezusa Marii, Elżbietę ze Spalbeck, Apollonię z Volaterry, Pieronę, Małgorzatę z Węgier, Asannę z Mantui, Idę z Leuven, Benedykta z Rhegio, Karola z Locia, Melchiora z Arazie, Jana Grajo, Katarzynę Emmerich, Marię z Mörl.

Ci ludzie byli wszyscy czystego serca i głębokiej wiary, potrafili również czynić innych ludzi szczęśliwymi w swoim stylu.

To samo powtarza się dziś w Konnersreuth. Również  Therese  Neumann może kiedyś zostać beatyfikowana. Żyje życiem świętej, co przyznają nawet najbardziej wolnomyślicielscy odwiedzający. Jednocześnie dowodzi, że zagadka duszy jest jeszcze daleka od rozwiązania, a fizjologia i biologia mają jeszcze wiele do zrobienia, aby wyjaśnić związki życiowe choćby w połowie.

Im deutschen Lourdes.
Das Wundermädchen von Konnersreuth.
Von Regierungsrat Dr. U. Tartaruga,
Direktor des Wiener Parapsychischen Instituts.

źródło: Im deutschen Lourdes, Das Wundermädchen von Konnersreuth Von Regierungsrat Dr. U. Tartaruga, „Zentralblatt für Okkultismus” Miesięcznik do badania całokształtu nauk tajemnych, Dezember 1927.

nazwa niemiecka: „Zentralblatt für Okkultismus” Monatsschrift zur Erforschung der gesamten Geheimwissenschaften, Dezember 1927.