Kant i joga

Kant i joga lub Kant, „olbrzym”. W odpowiedzi mistyczna rozmowa jako odpowiedź *) autorstwa Peryta Shu.

„Co dopiero po tysiącleciach przyszło,
Stworzone przez starzejący się rozum,
Już w symbolu Piękna i Wielkości
Było z góry objawione dziecięcemu umysłowi.”
Schiller.

A.: Czy mógłby Pan wyjaśnić, dlaczego w swoich pismach przypisuje Pan tak wielkie znaczenie światu gwiazd, a mianowicie w ich czysto zmysłowym aspekcie? Nie mogę zrozumieć, dlaczego gwiazdy, które są ustawione dla naszej planety w sposób, powiedziałbym, całkowicie przypadkowy, miałyby mieć taki ciągły wpływ na nasze myślenie?

P. S.: Ma Pan rację! Rozumiem Pana wątpliwości. Gwiazdy wydają się Panu na pierwszy rzut oka chaotyczne. Patrząc na nie, można odnieść wrażenie, jakby przez oczy przewiał gruby grad. Gwiazdy wydają się być rozmieszczone losowo. Albo porównajmy to do masy piasku podniesionej przez wiatr! Między oboma wrażeniami istnieją związki. Czy nie sądzi Pan, że gdyby znał Pan wszystkie przyczyny ruchu, czyli fizycznie mówiąc, wszystkie „składowe” tego ruchu, mógłby Pan określić miejsce każdego ziarnka piasku według wielkości i odległości w przestrzeni, i to dla każdej najmniejszej jednostki czasu? Dokładnie tak samo jest ze światem gwiazd. Albo wybierzmy inne doświadczenie.

*) Numer 10 tego rocznika zawierał artykuł zatytułowany „Peryt Shu”, który skłonił autora do dodania krótkiego wyjaśnienia do swoich pism tutaj, ale przede wszystkim do bliższego wyjaśnienia powodów jego powściągliwej opinii o Kancie, nawet za cenę ryzyka, że opinia ta zostanie źle zinterpretowana. — Interesujące wywody tego artykułu potwierdziły autorowi broszur, że istnieje jeszcze wiele dostępów do esoteryczno-astrologicznej dziedziny leżącej w ciasnym zamknięciu materialistycznej wizji świata. Być może duch ludzkości, „Śpiąca Królewna” z bajki, jeszcze nie jest wystarczająco chroniony i zapomniany pod zaroślami materialistycznych teorii, by nowe cuda, na które wszyscy czekamy, mogły pojawić się w jak najpełniejszej formie. Tylko w najgłębszej nocy gwiazdy odzyskują blask, jaki miały pierwotnie.

Rozłóż różnej wielkości monety na stole tak, aby wszystkie były blisko siebie, ale tylko obok siebie, nie na sobie. Następnie zacznij i uderz jedną monetę na krawędzi stołu inną, większą monetą napędzaną z zewnątrz. Wystarczy uderzyć jedną monetę w ten sposób, a wszystkie rozlecą się.

Dla naszego porównania istotne jest rozważenie, czy postrzega Pan cały świat gwiazd jako zgrupowaną jedność, czy jako oddzielnie poruszające się byty. W drugim przypadku dostrzeże Pan, do jakich logicznych niezgodności to prowadzi. Sam zrozumie Pan, gdy doświadczenie potwierdzi: jeśli fundament domu jest w nieładzie — a dla całego kosmicznego życia takim fundamentem jest świat gwiazd — co można wtedy powiedzieć o samym domu? Zapytaj siebie wewnętrznie: czy nie czuje Pan tam porządku i harmonii? Jeśli w Pańskim wnętrzu panuje porządek, czyli jak się mówi, logika, przyczynowość, to fundament tam w górze na pewno nie jest gorszy.

Zauważa Pan, że zaczynam coraz bardziej „naciskać”, jak to się mówi. Ale musi tak być. Muszę sprawić, abyś poczuł nieubłaganość wewnętrznej konsekwencji, aby — i teraz użyję wyrażenia z tajemnicy — „śpiący” w Panu się obudził.
Logika myśli sięga w górę. Jak pięknie wyraził to Goethe, mówiąc o Uranosie (Niebie) i niewidzialnych niciach, po których biegnie myśl. Wróćmy teraz do eksperymentu z monetą. Jedna moneta otrzymała impuls ruchu, a wszystkie inne monety poruszają się zgodnie z tym indywidualnym impulsem w sposób zgodny z prawem. Pozwólmy teraz działać tę samą przyczynę dla każdej pojedynczej monety, do jakich skomplikowanych, ale istniejących zasad dochodzimy! Czy dla nieskończonej liczby, myśląc o świecie gwiazd, są one jeszcze w ogóle matematycznie wykrywalne? Nie! Matematyka ma swoje granice. Dotyczy to aspektu naszego intuicyjnego poznania. Mówię tutaj o matematyce w najszerszym sensie, która zwraca się ku doświadczeniu zmysłowemu. Ona zawodzi, ale czy intuicja sama w sobie zawodzi? A teraz przechodzę do praw, które sama intuicja ujawnia. Tym samym dotykam rzeczywiście trudnego problemu. Ale czy zastanawiał się Pan kiedyś, według jakich zasad poeta buduje dramat? Przypomnijmy sobie „Marię Stuart” Schillera. Kiedy słuchasz dramatu, wydaje się w tym momencie, że wszystko musi być tak, jak jest. Widzisz nadchodzący konflikt, jest nieunikniony.

Przemierzają Państwo grupę przyczynowości. Jakby na statku, podążają Państwo za sternikiem przez najbardziej zagmatwany labirynt kanałów, między wysokimi ścianami skalnymi, w kierunku wąskiego, coraz bardziej zwężającego się otworu, ale instynktownie czują Państwo, że muszą tam dotrzeć, na to krytyczne dla Państwa miejsce! Całe światło w tym wewnętrznym labiryncie impulsów duszy, myśli i aktów woli emanuje z tej ostatniej małej szczeliny, a poeta jako Państwa „przewoźnik” chce poprowadzić Państwa przez tę wąską bramę. Ale Państwo nie chcą, opierają się, szukają wszystkich wyjść. Wtedy w dramacie pojawia się to, co nazywa się „konfliktem”, którego znaczenie Gustav Freytag tak psychologicznie jasno przedstawił w swojej „Technice dramatu”. Ten „konflikt” jest niezbędny, jeśli chcą Państwo zrozumieć prawa intuicji, z którymi pracuje poeta. Tak, drogi przyjacielu, tak jest z naszym życiem duchowym, jeśli próbują Państwo otworzyć je kluczem samej intuicji.

Ale po co, pozwól Państwo na tę dygresję, naród ma swoich wielkich poetów? Czy myślą Państwo, że Goethe i Schiller istnieli tylko z powodu sprzyjających okoliczności czy dla naszej rozrywki? Tak może sądzić głęboko materialistyczna epoka. Dla większości teatr jest miejscem rozrywki, rozrywkowym. Ale „scena” jest dla „wychowania rodzaju ludzkiego”. Kto podkreślał to bardziej niż Goethe, Schiller i Lessing? Poeta uczy Państwa, jak stosować prawo intuicji również w Państwa własnym życiu. Po prostu podążajcie za nim, wyciągając wnioski z konsekwencji przedstawionych w dramacie. Każde dzieło sztuki zawiera w sobie zadanie i klucz do jego rozwiązania. Ten ostatni jest jednak okultystyczny. Znają Państwo to, co nazywa się napięciem, a Gustav Freytag pokazuje nam, jak ten napięcie jest psychologicznie, często nieświadomie, rozwijane przez poetę.

W okultyzmie to napięcie ma swoje rozwiązanie. W dramacie jest to kryzys. Wewnątrz także jest kryzys. Rozwiązanie tego kryzysu, gdy wewnętrzne czynniki są zintegrowane przez wolę, to zjawisko progu. Bez tego każdy dramat pozostawia lukę. Psychologiczny dramat Ibsena wyraźnie pokazuje tę lukę. Poeta stawia więc przed Państwem zadanie: rozwiążcie sami ten kryzys dla siebie. Wnikają Państwo w krainę i miejsce poza sztuką, wyższe od niej, w krainę jogi.

Tak docierają Państwo do podstawy „domu wewnętrznego”, do „fundamentu”, jak objawia się on w odbiciu tej intuicyjnej wiedzy. A gdy tak z wewnętrzną pochodnią, którą poeta jako Państwa przewoźnik przekazuje do Państwa rąk, oświetlają Państwo wszystkie głębie istnienia, tego, co nazywamy życiem, naturą lub kosmosem, znajdują Państwo, że ta jedna pochodnia, moralna wola, która w dramacie z żelazną konsekwencją prowokuje „konflikt”, rzuca również swoje światło na najgłębsze podstawy wszechświata, z których płyną do Państwa wizje i osobiste motywy dla Państwa woli.

P. S.: Ma Pan rację, przypominając mi ten punkt.
Mogę teraz wyjaśnić, dlaczego odrzucam filozofię Kanta, zwłaszcza w odniesieniu do jej konsekwencji.
Kant wychodzi od intuicji i na tej podstawie rozwija pierwszą część swojego systemu, którą nazywa „Krytyką czystego rozumu”. Kant jednak nie mówi, że intuicja jest źródłem moralności, korzeniem wewnętrznego rozkazu „masz postępować”. Uważam to za ważne. Sądzę, że człowiek jest bezpośrednio kształtowany przez to, co bezpośrednio widzi, i czuje się popychany do działania. Nad tym nie ma co filozofować. Filozofowie zawsze chcieli narzucić człowiekowi racjonalną koncepcję moralności. Ale właśnie tu widzimy, że intuicja wykracza poza rozum.

Intuicja faktycznie utrzymuje nas, jak mówił Eduard von Hartmann, w świecie nieświadomości, czy też, uwzględniając empiryczny aspekt tego ostatniego, podświadomości. Z tej podświadomości nieustannie płyną motywy do działania. Co może zrobić „rozum”, który mierzy jedynie zewnętrzne, czerpiący z doświadczenia zmysłowego?

Może ograniczać, „kategoryzować”. Może przetwarzać to, co widziane, na „cele”. Nie może jednak określić gruntu intuicji, na którym stoimy.

Dlatego w praktyce naszego myślenia chodzi o to, by odbudować jedność intuicji, a nie, jak Kant, rozedrzeć ją na świadomie rozumową i jakby nieświadomie wolicjonalną.
Filozof, który nie wychodzi z integralności swojego tematu, nigdy nie będzie nam się wydawał mistrzem tego tematu i nie będziemy go śledzić z powodów moralnych, mimo wszelkiej ostrości krytyki. Wierzę ponadto, że kantowski kodeks moralny podoba się wielu, ponieważ w gruncie rzeczy nie jest dla nikogo wiążący.

Ludzie chętnie zachowują swoją wolność w pewnych kwestiach. Czas to udowadnia. Ale przysięga na logikę Kanta jest o tyle pewniejsza, że pozostawia nawet najbardziej niemoralnym ludziom z natury tylne drzwi otwarte; przez „mądre rozważanie” ostatecznie uzasadnione, by w pokorze przed kodeksem moralnym rozumu pełzać do krzyża. Jaki blady cień zakradł się tu do istnienia, by zastąpić Boga w jego rządach!
Intuicja jest również tutaj poświęcana na rzecz refleksji. Ale Kant ostatecznie nie znajduje jedności między postulatami swojego czystego i praktycznego rozumu. To, że stany woli jaźni są apriorycznymi stanami intuicji, nigdzie nie jest dla nas przekonujące w jego niepsychologicznym stylu dedukcji.

Mieliśmyby przez to poznanie, które otwiera nam praktyczna filozofia jogi, klucz do jedności systemu, który w jego przypadku musi nieuchronnie rozpaść się.

Co robię, gdy nie znajduję w sobie tego moralnego kodeksu, tego „powinieneś”, i muszę się przyznać, że nigdy go w sobie nie odnalazłem?

Gdybym miał stać się moralny dzięki kantowskiej dialektyce pojęcia moralności, to naprawdę współczułbym sobie! Goethe mówi, że Kant „obsikał się tym moralnym pojęciem”. Można by sądzić, że inni też tak zrobią, jeśli będą go naśladować.

Szczerze mówiąc, uważam Kanta za przyczynę krystalicznego intelektualistycznego materializmu naszych czasów i myślę, że powinniśmy zacząć na niego uważać.

Oczywiście, jest on gigantem. Przewyższa nas wszystkich klarownością intelektualistycznie ukształtowanych i rozwiniętych osądów pojęciowych. Ale właśnie dlatego jest niebezpieczny. Mówię Panu, że ten gigant swoimi trzeźwymi spekulacjami może zagrozić całemu intuicyjnemu życiu duchowemu pewnej epoki. Może się Pan uśmiechać, ale poczekajmy.

Z punktu widzenia praktycznej jogi dany jest nam jedynie sposób, aby ocalić się w utraconym raju bezpośredniego zanurzenia w naturę, czy powiedzmy, wiarę w naturę, wiarę w Boga, „życie wieczne”, po naszym „upadku” przez zmysłowy rozum, poprzez trzymanie się żywego, wytryskającego bezpośrednio z Boga, powiedzmy też z „natury” (w jej całości) źródła intuicji. Jak wielki jest dla nas Goethe, który nigdzie nie pozwalał zniszczyć prawdziwie głębokiego sensu intuicji przez refleksję rozważającego rozumu, tego „złotego góru” wewnątrz, przez pustynne tapety filozoficznej sceptycyzmu. Substancja jest tylko nazwą dla tego, co przechodzi przez nas i przez całe stworzenie, co nie toleruje podziału według powierzchownej, zmysłowej i intelektualistycznej strony.

To Jedno, nazwijcie to jak chcecie, przez które coś więcej niż rozumnie wyrafinowany gatunek zwierzęcy w nas myśli, pozwala „Bogu” czasem zaglądać do naszego wnętrza. Wtedy znajdujemy wszystko razem, dom z fundamentem i fundament z domem, które się sobie odpowiadają. Ale gdy tylko zaczniemy malować diabła na ścianie, bawić się z „rzeczą samą w sobie” jak Beelzebubem i „żonglować pojęciami”, wtedy „Tysiąckunszt” wewnątrz, podniesione ponad Boga, ale nie poruszające się i nie trzymające mądrze z Bogiem „myślące samopoczucie” „filozofa” dochodzi do niebezpiecznego prawa i prestiżu. Ludzkość lubi czasami pokazać Wszechwładczy Panu tam w górze, że też powinien dobrze się z nią obchodzić. Z tego powodu starożytni Brachmanie czasami odmawiali Mu ofiary. Twierdzi się, że gnostycy chcieli wprowadzić teurgię pogaństwa do chrześcijańskiego kultu i w ten sposób rządzić Bogiem z racjonalną sceptycyzmem.

Nauka Kanta jest taką magiczną teurgią rozumu i naturalnym ciągiem gnozy jako filozofii.

A.: Czuję, że musi być coś prawdziwego w tym, co mówisz; ale czy Kant nie jest dla nas, którzy jednak głównie myślimy intelektualnie, odpowiednim przewodnikiem na początek?

P. S.: Mówisz „na początek”. Przyznaję Ci rację. Ale ile osób na przykład w religii nie robi z kultu celu sam w sobie? Z pewnością większość. Tak jest z Kantem. Według własnej opinii potrzebuje on dobrowolnie żelaznej miotły krytyki, by pokazać człowiekowi, jak musi uporządkować wnętrze, „dom”. Ale chór jego naśladowców „wierzy” od razu w „miotłę” i naucza „krytyki” jako „celu sam w sobie”. Przed rozumem rzeczywiście wszystko rozpada się na pojęcia. Ale byłoby głupotą sądzić, że teraz wszystko składa się tylko z pojęć, z pochodnych form myślenia.

Dlatego właśnie intuicja jest reflektorem natury odbijającej się w swojej całości, która, gdyby nie była całkowita, także dla nas z góry na dół nie miałaby żadnej przyczynowej zobowiązującej mocy. Jeśli ktoś pozwoli sobie wyfilozofować to świadomość przez zmysłowo ograniczony niższy intelekt, który nic nie chce wiedzieć o niezłomnym substancjalnym bycie całości, to rzeczywiście pokazuje stary rozdźwięk, czy „ukąszenie węża” w intuicji, tym bardziej widoczne.

Pokazuje, gdzie naruszył prawo zmysłowego doświadczenia, na które opiera się wszelka intuicja, nawet w pradawnych czasach, przez rzekomo autonomiczny akt woli swoich cielesnych przodków. Tego „ukąszenia węża” odsłania nam krytyka intuicji za pomocą praktycznej jogi.

To „masz”, którego wymaga Kant, było niegdyś związane z „uderzeniem” niższego intelektu w wyższy (boski) intelekt, z „progiem”, na którym pierwszy skupiał się na przyjemności. Przez to właśnie zniszczone zostało substancjalne, boskie świadomość. Nazwa tego wyższego i czystego intelektu została w początkach ludzkiego rozwoju wpleciona w myślenie, intuicja rozwinięta przez siły podświadomości, naturalną stronę myślenia.

Oczywiście, to było bardzo dawno temu, i trudno będzie mi udowodnić, że to miało miejsce, tak długo, jak zajmujesz się filozofią tylko teoretycznie i stosujesz krytykę według wzorca Kantowskiego jako duchową katharsis, zastosowaną tylko do myślącego człowieka.

To właśnie wschodnia filozofia ma nad nami przewagę, że już dawno przeszła do praktycznego stosowania tego, co my traktujemy tylko teoretycznie i „rozumująco”. Już dawno udowodniła praktycznie, jak wymagał tego również Kant, priorytet idei nad tzw. zmysłowym doświadczeniem, wtórnym zmysłowym świadomością. Czym jest świat astralny, jeśli nie królestwem idei ludzkości w pierwotnym zmysłowym źródle, które dziś dla nas wyschło, ponieważ zdegenerowaliśmy na płaszczyźnie intelektualnej!

Zabiliśmy intuicję w jej zdolności kształtowania i formowania dla naszej świadomości, która działa w astralnym widzeniu, przez sceptycyzm egoistycznego rozumu, który marzy o przekroczeniu jedności i substancjalności.

Dlatego Wszechświat ze swoją niezgłębioną głębią boskiego życia stał się dla nas pustym dzwonem rezonansowym. To, co w niego wołamy i co w nim widzimy, wraca do nas w całej niedoskonałości tego, kim sami staliśmy się przez upadek z duchowego ponadświadomości. Ale teraz chciałbym wrócić do tego, co omawialiśmy przed tą małą dygresją. Mówiłem o mocy intuicji. „Boskie widzenie rozumu”, o którym mówią nam Pitagoras, Platon i neoplatończycy, znajduje się ponad krytycznym intelektem, co podkreślał również Schopenhauer.

Zastanów się, co byśmy mieli z naszego duchowego życia, gdybyśmy nawet duchowo nie byli w stanie całkowicie się oddać, to, co Jezus nazywa kochaniem Boga całymi siłami. Co byśmy z tego mieli, gdybyśmy zawsze świadomie pozostawali w granicach naszej ograniczonej „rozsądnej” sceptycyzności, jaką naucza Kant? Nie rozumielibyśmy już etycznego sensu duchowego życia, stawania się częścią czegoś, co jest większe niż my!

Możesz mnie uważać za marzyciela, ale mówię Ci, że myślę bardzo trzeźwo, tylko myślami, które tutaj, w zwodniczym odbiciu zmysłowego intelektu, straciły swoje podłoże, by je znaleźć w bardziej pewnym świecie myśli.

Wiem, że świat astralny, jak uczy indyjska joga, to ta nieprzemijająca świat myśli.

Wiem, że z niego pochodzimy i do niego wracamy. Twierdzę, że znamy całe nasze poprzednie życie, jeśli możemy spojrzeć w jego niezmącony przez zmysłowe żądze lustro, i że możemy w nim dostrzec ścieżki naszej przyszłości po śmierci doczesnej.

Oczywiście, muszą upaść bariery, które oddzielają nas od naszego wrodzonego, podświadomego życia cielesnego, od animalnych instynktów. Musimy zrozumieć naszych wielkich poetów i artystów jako „wewnętrznych przewodników”. Oni pochodzą z tego świata. Są „wezwani”, aby dla nas i wszystkich innych, jak to domaga się Maeterlinck, „utrzymywać otwarte drogi prowadzące od niewidzialnego do widzialnego”. Są „posłani”, aby to, co nieokreślone, intuicję w nas, wprawić w rezonans, „zainspirować” nas. Czym jest „inspiracja” jak nie otwarciem strumienia pierwotnego życia duchowego, życia w podniesionym, czystym postrzeganiu, które nigdy nie powinno w nas zaniknąć.

To życie, które pulsuje przez wszystko, którego oddany obserwator nigdzie nie przegapi, jest fundamentem moralności, mlekiem matki mądrości, które, mówiąc metaforą Goethego, znajdujemy na „piersiach natury”, tam bezpośrednio w niej, a nie w wtórnym aspekcie intelektu, który działa w pochodnych formach myślenia rozumu. Ale jak mówił Platon, wielu jest tych, którzy machają tyrsusem, ale mało jest prawdziwie zainspirowanych, więc to, co kiedyś nazywano „inspiracją”, dzisiaj nazywane jest „zmysłowym upojeniem” i było kultywowane przez „kapłanów”, proroczych poetów i „widzących” jako boskie powołanie. Oczywiście, istnieje metoda w tym, co nazywamy kulturową sztuką. To właśnie joga jest etyczną prawidłowością w pielęgnacji wyższego postrzegania!

Ale zapytajcie dzisiaj naszych artystów, którzy dla jadalni swoich bogatych mecenasów tworzą erotyczno-cyniczne „przysmaki”, dzieła sztuki, które ciągle dostarczają nowego pokarmu „zmysłowemu upojeniu” i bez „erotycznego zabarwienia”, zmysłowej osłony rozpadającej się wewnętrznej siły, są nieuchwytne.

Właśnie tutaj widać, jak współczesność nie ma już pojęcia o prawdziwym powołaniu artysty, ale spójrzcie na praktykę. Jeśli zabiła w nim wiarę w to powołanie poprzez materialną nędzę, wtedy zmusza go do bycia jej niewolnikiem. Ogólnie rzecz biorąc, możemy więc powiedzieć, że w powołaniu artystów i kapłanów zatraciła się jednolita, wyższa misja obu, co przypisuję jako skutek zamilknięcia wewnętrznej siły w człowieku, którą Hindusi dzięki swojemu wyższemu duchowemu usposobieniu zachowali w pewnych od niepamiętnych czasów istniejących wyższych kastach.

Ta wewnętrzna siła określa nasze postrzeganie o wiele bardziej pierwotnie niż krytyczny intelekt i przepływa do nas wzdłuż linii naszej osobowości. Schiller określił ją jako pozytywną kategorię „smaku” i zdefiniował ją tak, jak Hindusi definiują tę samą siłę wewnątrz, jako utrzymującą i harmonizującą równowagę między duchowymi a zmysłowymi energiami. Przypominam wam symbol heksagramu, dwóch harmonijnie połączonych trójkątów.

Ten symbol pieczętuje dostęp do jogi, życia w stanie umysłu wolnym od przymusu zmysłów. Mówię o przymusie zmysłów, nie mówię o przyczynowości zmysłów.

Gdy wchodzimy w stan wewnętrznej harmonii z wszechświatem, który jest celem jogi, zmysły nadal działają równie przyczynowo w stosunku do świata zewnętrznego, ale już nie pod przymusem zewnętrznych form myślenia, uwięzionych przez podświadomość zmysłowych wyobrażeń.

Dlatego konieczne jest uwolnienie tych więzów w podświadomości, podążanie za artystycznym gustem i jego kształceniem, przekształcanie zastygłych form wartości zmysłowego intelektu w duchowo żywe formy wartości wyobraźni. Mam na myśli, że przedstawiłem Panu podstawy tej ezoterycznej doktryny percepcji, na ile było to możliwe.

Imaginacja określa nam pole działania czystego postrzegania wewnętrznego, a gust jest jej pozytywną kategorią. Dla jogi wynika stąd rozwój „gustu” w praktycznej płaszczyźnie osobowości. „Gust” jest w indyjskiej nauce czymś innym niż u nas. Łączy on pięć Tattwas jako „jakości zmysłowe” w jedno zmysł, w którym możemy najpierw pojąć i rozwinąć niezależność percepcji.

Ten zmysł można nazwać wewnętrznym Manasem, mocą Logosu. Jeśli jednak nie zostanie on rozwinięty harmonijnie z abstrakcyjnym myśleniem, popadamy w jednostronności intelektualistycznej krytyki, jak w przypadku Kanta. Wyższemu, krytycznie oczyszczonemu myśleniu musi zawsze towarzyszyć wyższy rozwój zmysłów. O tym jednak zachodnia szkoła, trzymając się rozłamu między postrzeganiem a myśleniem, nic nie wie.

Dla Kanta modlitwa, działanie Logosu, jednolitego rozumu świata, jako taka nie istniała. Nie pasowałaby również do jego systemu. Dualistyczna forma jego systemu stałaby się wtedy nieutrzymująca się. W monistycznej filozofii jogi stanowi ona most między zmysłowym perymetrem percepcji, zmysłowym wyobrażeniem słowa, a abstrakcyjnym. Słowo ma bowiem dla każdego psychologicznie wrażliwego człowieka znaczenie i moc, które służą nie tylko racjonalnemu przekazowi myśli, jak w filozofii Kanta.

Jest ono siłą twórczą. Czujemy to, na przykład, w rytmie mowy poety, ale to nie jest „coś pochodnego”.

I nie pozwalamy intelektowi narzucać nam, że dusza człowieka jest mniej bezpośrednim i wywyższonym zjawiskiem natury niż cokolwiek innego wokół nas. Słowo dla nas to moc, która określa nasze działania moralne przed wszelką zmysłową refleksją. W tej twórczej sile słowa przychodzi do nas percepcja. „Wszystko, co jest, zostało przez nie stworzone”, mówi prorok Nowego Testamentu.

Jakie miejsce znalazła twórcza moc słowa w systemie Kanta? Dla niego słowo jest schematem pojęciowym.

Przypływ wszechtwórczej mocy Brahmy do stworzenia, to żywe stawanie się, pełny dźwięk natury w naszym umyśle dla intelektualistycznej filozofii naszej epoki staje się oczywiście nonsensem.

W tym „słowie” jednak leży właśnie wewnętrzna pewność bezpośredniej zgodności z twórczością, idei substancji, etyki. Z tego skarbu „słowa” tworzy poeta i kształtuje nasz „gust”.

Dla „słowa” nie istnieje przeciwieństwo między myśleniem a percepcją, tak samo jak według schematyzacji Schopenhauera między „wolą a wyobrażeniem”.

Dlatego w „Logosie” indyjskiego systemu wyrażona jest integralność rozumu, której brakuje filozofii Kanta, która to ostatnia nie tylko wydaje się jednostronna, ale wręcz wprowadzająca w błąd. Wejdź na teren czysto monistycznego świata doświadczeń, który otwiera się poza „progiem”, a zrozumiesz, jak olbrzym z potwornym mieczem stoi na straży egzystencjalnego poziomu, na którym mamy nadzieję cieszyć się czystą harmonią między ja a światem, ale nie jesteśmy w stanie tego osiągnąć, ponieważ miecz tego olbrzyma, jego duchowa broń, jest zbyt ostry! Tymczasem służymy mu. Gdy jednak nauczymy się zakładać „napierśnik Logosu”, wtedy ostra broń Anioła Śmierci już nam nie zaszkodzi. Pokaże nam, jak żałośnie leżymy na ziemi, niezdolni wejść do wewnętrznego świata stworzenia.

Monistyczna filozofia jogi, którą Schopenhauer i Hartmann przybliżyli naszemu zrozumieniu, podniesie nas, da nam siłę przez „wewnętrzne oko”, które zachodnia sztuka ma obecnie rozwijać. Wówczas pewnego dnia „obudzimy się” i zobaczymy, że poruszaliśmy się w magicznym świecie myśli olbrzyma, który jest strażnikiem z góry, ale tym samym ciosem miecza, którym broni swojego królestwa, jest w stanie je powalić. „Obawa przystoi wobec potężnego, ale miłość wobec najpotężniejszego”.

źródło: Kant und die Yoga oder: gut, dee „Riese”, Ein mystisches Gespräch als Erwiderung *)  von Peryt Shu.; „Zentralblatt für Okkultismus” Miesięcznik do badania całokształtu nauk tajemnych, Juni 1910.
nazwa niemiecka: „Zentralblatt für Okkultismus” Monatsschrift zur Erforschung der gesamten Geheimwissenschaften, Juni 1910.