Była ci raz cudna dziewica-krasawica. Zmarła ci ona nagle nad rankiem dnia zaślubin z najdzielniejszym młodym wojownikiem szczepu całego. A chociaż był on mężny i twardy – tej boleści, tego ciosu nie mogło znieść serce jego. Nadaremnie szukała dusza jego pokoju i ukojenia po jej pogrzebie. Co dziennie podchodził do kurhanu, gdzie ją pochowały niewiasty, przysiadał na jej grobie zamknięty w sobie i stracony dla przyjaciół. Nadaremnie pozywano go na łowy bawołów. Ani na wyprawy wojenne nie można go było zwabić – ni pochwały, zachęty, ni zniewagi nie poruszyły go. Serce jego jakby zamarło a w kącie jego namiotu rdzewiał jego tomahawk bojowy, okrywały się kurzem łuk i strzały.
Od starców, wiekiem posiwiałych, słyszał opowieść, że jest ścieżka na świecie, która prowadzi do krainy zbawionych i postanowił odszukać ją i pielgrzymować po niej. Szybko poczynił niezbędne przygotowania do podróży i pewnego ranka puścił się w drogę, chociaż zgoła nie wiedział, w którym kierunku miał wędrować.
Tylko opowieść, że kraina ta szczęścia znajduje się daleko na południu, prowadziła go i kierowała krokami jego. Długi czas nie zauważył żadnej zmiany w charakterze krajobrazu. Lasy i góry, doliny i rzeki były takie same, jak w ojczyźnie własnej. Już pierwszy śnieg przyprószył ziemię, gdy wybrał się w podróż, a często gąszcze i puszcze nieprzebyte tamowały jego kroki. Powoli atoli rozświetlały się bory a cała przyroda zmieniała się i uśmiechała do niego – zima zdawała się zanikać, wszędzie kiełkowały pączki, wyrastały listki i kwiaty woniejące.
Minął już strefę lodu i śniegów i znalazł się w okolicy cudnej i rozkosznej, gdzie wiosna wieczna gościła. Miluchne wietrzyki poruszały liście drzew, bystre strumyki mruczały wśród cienistej dąbrowy, a wokół rozlegał się miły świegot ptasząt różnorodnych. Teraz poznał i uświadomił sobie, że wybrał drogę prawą, albowiem wszystko zgadzało się dokładnie z opowieściami jego szczepu. W końcu trafił na ślad wąskiej drożyny. Prowadziła ona do gaju ślicznego, a potem wzdłuż długiego i stromego łańcucha górskiego coraz wyżej i wyżej aż do małej chatki na szczycie samym. Przed drzwiami chatki stał poważny mąż siwowłosy, a oczy jego, głęboko osadzone, świeciły jak dwie gwiazdy. Długa, bogata szata zwisała mu z ramion i otulała jego postać majestatyczną – w ręce trzymał laskę wysoką.
Nasz młody wojownik chciał mu opowiedzieć swoje sprawy, starzec atoli przerwał mu opowieść zaraz na początku i rzekł: ,,Wyczekiwałem cię i właśnie wyszedłem z chaty, aby cię przywitać i zaprosić w progi moje. Ta, którą szukasz z utęsknieniem, przechodziła tu przed kilku dniami i odpoczywała tutaj trochę zmęczona długą wędrówką do wieczności. Wstąp bracie i usiądź. Dam ci odpowiedź na twoje pytania i wskazówki, potrzebne do dalszej wędrówki twej. Patrz – czy widzisz tę zatokę morską, a za nią tę wielką przestrzeń błękitną? Tam znajduje się szczęsna kraina dusz, ja zaś jestem odźwiernym jej. Nie możesz tam pójść z ciałem twojem – pozostaw tutaj twój łuk, twoje strzały, twoją torbę i psa – towarzysza. Przechowam ci wszystko aż do twego powrotu.
Tak mówił starzec i wrócił do chatki swej. Pielgrzym nasz zaś uczuł się jakby uwolniony od wielkiego ciężaru, nogi wydawały się mu jakby uskrzydlone i jakby na skrzydłach wiatru unosił się w dal. Wszystko wokół błyszczało w kolorach i kształtach naturalnych, tylko że drzewa i kwiaty, jeziora i rzeki wyglądały jeszcze piękniej i żywiej, aniżeli kiedykolwiek. Także i zwierzęta różne przechodziły przed nim.
Pochodu jego nie tamowały żadne drzewa, ni inne przedmioty. Zdawało mu się, jakby przechodził swobodnie na wskroś przez nie. Były to bowiem w rzeczywistości tylko dusze lub cienie tych drzew i rzeczy. Teraz zrozumiał, że znajdował się w krainie cieni – krainie duchów.
Po takiej wędrówce półdziennej przez krainę coraz cudowniejszą przybył do brzegu wielkiego jeziora, w środku którego wynurzała się z wód kryształowych wyspa czarowna. U brzegu jeziora zobaczył łagodnie połyskujące czółno cudowne, śnieżno-białe, jakby wykute z alabastru. Teraz miał pewność, że poszedł drogą właściwą, bo wszystko zgadzało się dokładnie z tem, co mu opowiadał sędziwy odźwierny. Także i wiosła były z alabastru połyskującego. Niezwłocznie wstąpił do czółna, uchwycił wiosła i z radością wielką spostrzegł nagle obok siebie w drugiem czółnie, takiem samem jak jego, tę, którą szukał z upragnieniem. Oboje odbili czółna od brzegu i wypłynęli na wody jeziora. Wody atoli zaczęły się gwałtownie podnosić i burzyć i zdawało się, że bałwany rozhukane pochłoną ich oboje; zawsze atoli, gdy dotknęli spienionych nawałnic – znikały
one, jak gdyby to były tylko cienie fal. I ledwie tylko jedną falę przebyli, zbliżała się druga, jeszcze groźniejsza. Płynęli tak wśród lęku bezustannego, a bojaźń ich potęgowała przeźroczystość wody, na dnie której widzieli mnóstwo istot, które zginęły tutaj już dawniej, a zwłoki ich pokrywały dno jeziora. Pan życia i śmierci atoli postanowił, że mieli szczęśliwie dobić do brzegu krainy żywota wiecznego, ponieważ nie popełnili nic złego. Innych zaś widzieli nadaremnie walczących z nawałnicami i ginących w ich głębiach.
Byli tam młodzi i starzy, mężczyźni i kobiety każdego stanu, niewielu z nich przepłynęło na drugą stronę, a wielu zatonęło. Tylko czółna małych dzieci zdawały się przepływać bez nawałnic. W końcu pokonali wszystkie trudności i znaleźli się na wyspie wiecznej szczęśliwości. Zauważyli tam, że powietrze samo karmiło ich – ono nasycało i posilało. Wędrowali oboje przez te krainy błogosławione, a wszystko zachwycało ich uszy i oczy. Nie było tam żadnych burz, żadnych wichrów mroźnych, nikomu nie dokuczał chłód i głód, nikt nie lękał się śmierci. Nie było tam grobów, nie słyszeli tam o żadnych wojnach. Nie było tam łowów ani zwierzyny. Wielką miał ochotę nasz młodzian pozostać tam na zawsze, lecz musiał jeszcze wrócić do ciała swego na ten świat. Nie widział wprawdzie Pana Życia, ale słyszał głos jego, jako tchnienie łagodne:
„Wróć – mówił głos – do kraju, z którego przyszedłeś. Twój czas. jeszcze nie nadszedł. Nie spełniłeś jeszcze obowiązków, które ci powierzyłem. Wracaj do twego ludu i spełniaj zadanie człowieka dobrego. Masz zostać na długie lata wodzem szczepu twego. Odźwierny u bram Żywota Wiecznego poda ci bliższe wskazówki, w jaki sposób masz spełnić twoje obowiązki na ziemi. Po oddaniu ci ciała twego powie ci on – co masz czynić. Usłuchaj go, a później znowu połączysz się tutaj z duszą twej ukochanej, którą musisz tu pozostawić. Jest ona tutaj miłym gościem i domownikiem i pozostaje tu na zawsze taka młoda i szczęśliwa, jaką była, gdym ją powołał tutaj z krainy śniegów i utrapień.”
A gdy umilkł głos – zbudził się młodzian i znalazł się znowu w mroźnej krainie śniegów, w krainie łez i głodu. Zdawało mu się, że tamto widzenie było snem tylko.
źródło: fragment z książki “Nowoczesny ruch spirytualistyczny z szczególnym uwzględnieniem Polski” autor Józef Chobot, Wisła 1937