Ciekawa wizja po pejotlu

Po pięciu dość bezowocnych próbach z meksykańskim ekstraktem pejotlu, udało mi się 25 kwietnia bieżącego roku około godziny 21:00 osiągnąć pierwszą wyraźną i interesującą wizję.

Około miesiąc wcześniej po raz pierwszy próbowałem – chociaż bez zbyt wielkich oczekiwań, z powodów, które zaraz wyjaśnię, poprzez spożycie łyżeczki ekstraktu pejotlu w czwartej części szklanki wody pitnej wprowadzić się w stan „widzenia”, nie wiążąc z tym żadnej szczególnej koncentracji myśli. Nawiasem mówiąc, negatywne czy pasywne jasnowidzenie, jak już wcześniej opisałem w moim artykule „O jasnowidzeniu” w czasopiśmie Z. f. O., nie jest wcale zalecane, a w większości przypadków nawet wysoce szkodliwe i niebezpieczne. Jednakże chciałem osobiście niezbicie stwierdzić, jaki wpływ może wywierać wspomniane preparat roślinny, dlatego nie bałem się początkowo wyłączyć jakąkolwiek akcję woli, która mogłaby wpłynąć na „czysty” fizjologiczny i psychologiczny efekt pejotlu.

Jeśli nie miałem wielkich nadziei na sukces eksperymentów z ekstraktem, nie wynikało to z wątpliwości co do możliwości działania „hipnotycznych” roślin czy alkaloidów, których niezaprzeczalna egzystencja jest mi bardzo dobrze znana z Ameryki Południowej, ale raczej początkowo z mojej osobistej skłonności, która jest zdecydowanie pozytywna lub aktywna. Do tego głównego powodu dołącza fakt, że często „pryncypia” zawarte w omawianych roślinach są niszczone lub znacznie zmieniane przez nieodpowiednie traktowanie zarówno podczas zbioru, jak i kolejnej konserwacji, czy to przez suszenie czy ekstrakcję, co, sądząc po teraz otrzymanych wynikach, nie wydaje się dotyczyć pejotlu, którego używałem. Więc nie spodziewałem się z góry wiele od pasywnych prób jasnowidzenia z ekstraktem pejotlu.

Podczas pierwszego zastosowania, zgodnie z instrukcją co do czasu i dawkowania, zanotowałem po około 10 minutach, leżąc spokojnie na plecach z zamkniętymi oczami, jako jedyny efekt przemijający błyskawicznie, jasnofioletowy promień światła. Choć przez całą noc miałem bardzo intensywne sny (nie zawsze przyjemne), wtedy jeszcze nie mogłem ich jednoznacznie uznać za skutek działania pejotlu, co po kolejnych próbach dla mnie osobiście stało się już oczywiste, gdyż kolejne cztery próby, zawsze podejmowane z pasywnym nastawieniem, nie przyniosły żadnych wizji w stanie czuwania, poza żywymi snami przez całą noc, podczas których dużo podróżowałem.

Wobec tego, niezadowolony z wyników, postanowiłem nie tylko zwiększyć trzykrotnie przyjętą dawkę, ale także przejść w aktywny stan.

Skoncentrowanie myśli, które było skierowane na określony okres roku 1909, a które w swoich szczegółach prawie całkowicie zniknęło z mojej pamięci. Chciałbym przeżyć ten fragment mojego życia jeszcze raz lub „zobaczyć” go. Dlatego szósta, tym razem pozytywnie nastawiona próba z pejotlem przyniosła nieoczekiwany i interesujący wynik, który poniżej przekazuję dosłownie tak, jak zapisałem go 25 kwietnia zaraz po doświadczonej wizji. Wizja ta dotyczyła miejsca, w którym w 1909 roku przebywałem z moim znanym okultystom, zmarłym ojcem Gustavem W. Geßmannem (G. Manetho), gdzie wiele rozmawialiśmy o naukach tajemnych, a ja musiałem mu wyjaśniać „teorię Llratom”, którą wówczas zasadniczo opublikowałem w Z. f. O.

Oto wizja, która charakteryzowała się imponującą jasnością i poprzedzona była uczuciem unoszenia się przez długi, okrągły i kolorowy (głównie w odcieniach niebieskiego i fioletowego) tunel. Chcę jeszcze wspomnieć, że widziałem się jak drugą osobę, ale miałem jednocześnie pewność, że to „Ja” sam. Podczas wizji doszło więc do pewnego rodzaju rozdzielenia ego na dwie części, które obie zachowały swoją samoświadomość.

Szłem po Lapad, legendarnym półwyspie. Było to w niedzielne popołudnie. Potężne niebo, głęboko niebieskie i bezchmurne, rozpościerało się nad szerokim morzem i kwitnącą, pachnącą ziemią. Tylko bardzo słaby, ciepły wiatr delikatnie muskał masywne korony ciemnych sosen. Z daleka dobiegał jeszcze dźwięk niedzielnych dzwonów, a z przyjaznej doliny po mojej lewej stronie, ciągnącej się aż do brzegu morza, dobiegały smutne tony fletu pasterskiego. Słońce powoli zachodziło. W tle górował siluet Monte Petka z jego gęstym sosnowym lasem, wznoszący się wysoko na czerwono rozżarzonym niebie wieczornym. Nad delikatnie oddychającym morzem przesuwały się kolorowe pasy światła, a na odległym horyzoncie ogromna, krwistoczerwona kula słońca już dotykała wiecznych fal. Samotnie wędrowałem wąską ścieżką, która wiła się między gęstymi krzewami, cienistymi sosnami, wysokimi cyprysami i krzywymi oliwkami wzdłuż górskiej rzeki przy brzegu morza. Wszystko wokół ucichło, ostatni dzwon zanikł w przestronnej, wieczornej przestrzeni; pasterze wracali z owczarniami do domów, i wszystko uspokoiło się. Wieczór był wspaniały. Gwiazdy błyszczały tak jasno, a morze odbijało je. Nad moją głową i pod nogami wieczne niebo! A pomiędzy tymi dwoma nieskończonymi światami moje myśli płynęły samotnie. Zwolniony ze wszystkich pęt, którymi codzienność okręca człowieka, byłem szczęśliwy – i moje myśli, w obliczu boskiej natury, stały się podniosłą modlitwą. Tak kroczyłem dalej powoli w górę. Nagle zobaczyłem, jak piękny biały pies stanął nagle przede mną na ścieżce. Spojrzał na mnie, potem obrócił się i powoli podążał przed siebie ścieżką. Od czasu do czasu zatrzymywał się, aby na mnie spojrzeć, jakby chciał się upewnić, czy za nim idę. Wchodziliśmy coraz wyżej. I nagle, na zakręcie drogi, pies zniknął bez śladu między krzewami.

Zatrzymałem się i rozejrzałem wokół. Daleko poniżej mnie rozciągało się ciemne morze. Na północy widniały wyspy z samotnymi dolinami i rzadko zalesionymi górami. Mały księżyc ledwo je oświetlał, a ja mogłem dostrzec białą linię brzegu. Na zachodzie widziałem nic innego jak błyszczące gwiazdy i odbijające je morze. Wszystko wydawało mi się takie dziwne, opuszczone i samotne, jakby wszystkie istoty umarły. Mała biała chmura przyszła od wschodu, przemierzając wielkie górskie zbocza, i szybko przesunęła się nad szeroką doliną, która leżała między nimi a mną, zmierzając prosto na mnie. Teraz była tuż nade mną. Powoli opadała i otuliła mnie oraz górę. Mgła stawała się coraz gęstsza, księżyc świecił tylko bardzo słabo, gwiazdy zniknęły, i wkrótce wokół widziałem tylko falujące, szare masy mgły. Usiadłem na skalnym bloku i zasnąłem.

Miałem wtedy dziwny sen. Mgła się rozwiała. Kolorowe motyle fruwały w jasnym słońcu. Siedziałem pod palmami na górze, a kiedy rozejrzałem się dookoła, nie mogłem rozpoznać kraju. Wszędzie wyrastały dziwne rośliny w soczystej zieleni. Źródło tryskało spod skały poniżej mnie, a wspaniałe kwiaty w jaskrawych kolorach oszałamiały swoim baśniowym zapachem. W dolinie widziałem bawiące się spokojnie dzieci, tylko dzieci, a wiatr niosł do mnie ich wesołe śpiewanie. Morze miało cudownie głęboki niebieski kolor, powietrze było jasne i czyste. Widziałem daleko na żyzne pola, słoneczne doliny i falujące lasy palmowe. Widok był cudowny, a wszystko świadczyło o głębokim pokoju i wspaniałym spokoju, tak że czułem się jak w innym świecie.

Nagle z najwyższego szczytu górskiego naprzeciwko mnie dobiegł dziwny wołanie przez cały kraj. Był to niewyobrażalnie piękny i harmonijny dźwięk, podobny do długiego tonu harfy. Teraz rozległ się ponownie, a w końcu po raz trzeci. Ten dźwięk głęboko przenikał moje wnętrze, mieszając się w swoim umieraniu z falującymi zapachami kwiatów.

Kiedy się odwróciłem, przedo mną stała stara, zgarbiona staruszka, która bezustannie patrzyła na mnie swoimi ciemno błyszczącymi, młodzieńczymi oczami. „Obcy, wszystko to, co widzisz, jest moim królestwem, moją wielką, nieograniczoną własnością, a dzieci, które widzisz, są moim ludem, moim szczęśliwym ludem. Znają tylko pokój i szczęście, wszelki spór i kłótnie są im obce. Kochają naturę, jej życie i tkactwo. Przybyłeś do nas z przyszłości, z dalekiej, smutnej przyszłości, gdzie zna się tylko nieustający pośpiech i gorącą żądzę!”

Było to dla mnie tak tajemnicze i dziwne, że milczałem. Kobieta jednak kontynuowała: Musisz wrócić do przyszłości, którą nazywasz teraźniejszością”. Dla mnie również kiedyś stanie się teraźniejszością, gdy w końcu będę mogła spocząć. Tutaj chcę spać i czekać, aż mój lud mnie znów wezwie. Sam nie jestem ani młody, ani stary! Mój lud widzi mnie młodą, a ty widzisz mnie starą. Jestem królową królestwa pokoju, które kiedyś nikt nie będzie znał, a mimo to będzie gorąco pożądane. A gdy wszyscy, wszyscy mnie zawołają, obudzę się i poprowadzę moje wielkie lud do mojego królestwa!”

Przy tych ostatnich słowach kobieta stawała się coraz większa i młodsza. Burzowe chmury nadciągały z horyzontu nad szerokie morze, a było strasznie mrocznie. Podniosła się burza, a dzieci uciekały przerażone. Kobieta jednak stała się całkiem młoda. A znowu usłyszałem wołanie z góry, tym razem żałosne. Wtedy piękna kobieta urosła do olbrzymich rozmiarów, aż do chmur sięgała jej głowa, którą oplatały błyskawice. A u podnóża góry szumiały fale, trzęsąc skałami. Gdy wołanie rozległo się po raz drugi, kobieta położyła się wzdłuż na ziemi, a przy trzecim dźwięku zamieniła się w kamień. Fale morskie wzrastały coraz wyżej i huczały i szumiały wokół góry; na niebie błyskały błyskawice, a nieskończony deszcz padał.

Obudziłem się, a księżyc był już nisko na horyzoncie. Poranek zaczął już świtać, gdy kierowałem swoje kroki w stronę domu przez górę „Babin Kuk”…

źródło: Eine interessante Peyotl = Vision, Von Ing. W. Geßmann.„Zentralblatt für Okkultismus” Miesięcznik do badania całokształtu nauk tajemnych, October 1930.

nazwa niemiecka: „Zentralblatt für Okkultismus” Monatsschrift zur Erforschung der gesamten Geheimwissenschaften, October 1930.