DZIWY ŻYCIA

GURNEY, MYERS i PODMORE.

DZIWY ŻYCIA
z francuskiego wydania przełożył
J. K. POTOCKI
Z PRZEDMOWĄ KAROLA RICHETA.
WARSZAWA
NAKŁAD GEBETHNERA i WOLFFA.
1892.

PRZEDMOWA
Karola Richet’a.

Oto książka naukowa, nie dająca się umieścić w żadnym z działów klasycznych; wszystko w niej nowe – zarówno cel jak i metoda. Jest to więc próba niezmiernie śmiała i zasługująca na głęboką uwagę publiczności.

Co do mnie, to śmiałość tę uważam, za najzupełniej prawowitą i spróbuję zaraz uzasadnienia jej. Niewątpliwie, mamy prawo być dumni z naszej nauki obecnej. Porównywając to, co my wiemy dzisiaj, z tern, co przodkowie nasi wiedzieli w końcu 15-go wieku, podziwiać będziemy zdobycze, jakie w ciągu tych czterech wieków ludzkość poczyniła. Czterech stuleci dość było do stworzenia nauk, które z imienia nawet nie istniały-poczynając od astronomii i mechaniki, kończąc na chemii i fizyologii. Ale cóż znaczą te cztery wieki w zestawieniu z przyszłością, jaka się przed rodzajem ludzkim otwiera? Czyliż za lat czterysta, w roku 2290-ym pra-prawnukowie nasi nie będą zdumieni naszą dzisiejszą niewiadomością, a jeszcze bardziej naszem zarozumieniem, które pozwala nam bez badania odrzucać to, czego nie pojmujemy.

Tak, nauka nasza jest zbyt jeszcze młodą, aby miała posiadać prawo do przeczeń bezwzględnych. Niedorzecznością byłoby mówić: „Nie pójdziemy już dalej. Oto są fakty, których człowiek nie wytłómaczy nigdy. Oto zjawiska jakieś niedorzeczne, o których zrozumienie nie należy nawet kusić się, gdyż przekraczają granice naszego poznawania. Mówić  tak-znaczy to ograniczać się do małej liczby praw już ustalonych oraz poznanych już faktów, znaczy to skazywać się na bezczynność, negować postęp, zakazywać sobie z góry jednego z owych odkryć zasadniczych, które, otwierając drogę nieznaną, stwarzają świat nowy; znaczy to wprowadzać rutynę na miejsce postępu.

W Azyi pewien bardzo wielki naród, rozumując w sposób powyższy, od trzydziestu wieków nie posunął się w rozwoju. Istnieją w Chinach mandaryni o bardzo wysokim stopniu uczoności i erudycyi, przebywający niesłychanie trudne i zawiłe egzamina, w których mają wykazać głęboką znajomość prawd, wykładanych przez Konfucyusza i jego uczniów. Ale nie myślą oni o posunięciu Się poza ów zakres, albo naprzód. Nie przekraczają sfery Konfucyusza. Jest to cały już ich widnokrąg, a do takiego stopnia są ci panowie ogłupieni, iż nie pojmują aby mogły istnieć widnokręgi inne.

Otóż, wśród ćywilizacyj naszych, bardziej już przyjaznych postępowi, panuje jak gdyby duch podobny; wszyscy, mniej albo więcej jesteśmy podobni do mandarynów. Pragnęlibyśmy ograniczyć krąg naszych wiadomości do naszych ksiąg klasycznych, zakazując przekraczania ich. Poważamy naukę i nie bez słuszności oddajemy jej hołdy największe, ale nie pozwalamy już prawie zbaczać z drogi ubitej, ze ścieżki zakreślonej przez mistrzów-tak, że wszelkiej prawdzie nowej zagraża niebezpieczeństwo, iż uważana będzie za antynaukową.

A jednak, prawdy nowe istnieją i, jakkolwiek dziwnemi wydawałyby się one naszej rutynie, kiedyś udowodnione zostaną naukowo. Jest to niewątpliwem. Tysiąc razy możemy być pewni, iż nie wiedząc nic i nie widząc ocieramy się o zjawiska zdumiewające, których jednak nie umiemy ani obserwować, ani wywoływać. Halucynacye prawdomówne (9, stanowiące główny przedmiot tej książki, prawdopodobnie należą do rzędu takich właśnie zjawisk. Trudno je widzieć. gdyż uwaga nasza nie dostatecznie w kierunku ich jest zwróconą, trudno uznawać – gdyż, wszystko co jest nowem, przejmuje nas obawą, gdyż neofobia (obawa rzeczy nowych) rządzi cywilizacyami dawne mi a świetnemi, gdyż nie chcemy aby błogą ciszę i spokój lenistwa zakłócił nam jakiś przewrót naukowy, obalając ideje utarte i urzędowo stwierdzone fakty. Otóż, w badaniu halucynacyj prawdomównych pp. Gurney, Myers i Podmore (a znaczną też zasługę należy przypisać Ed. Gurney, którego śmierć przedwczesna była niepowetowaną stratą) (2), usiłowali pogodzić to, co jest na pozór nie do pogodzenia: z jednej strony surową ścisłość dowodów, z drugiej zaś -śmiałość niezwykłą hypotezy. Oto dla czego dzieło jest prawdziwie naukowem, jakkolwiek niezwykłemu mogą się wydać jego wywody tym, którzy przywłaszczają sobie monopol ducha naukowości.


(1) Hallucinations veridiques. Złudzeniem albo iluzyą nazywa się taka pomyłka naszych umysłów, której przyczyną bywa jakiś przedmiot zewnętrzny – np. kiedy wiszący na ścianie pod czapką ręcznik wyda się nam wisielcem o czarnej głowie. Halucynacya jest złudzeniem zmysłów, którego przyczyna tkwi tylko wjakiemś chwilowem albo stałem zakłóceniu czynności naszego mózgu, np. kiedy tegoż wisielca spostrzegamy, chociaż nie ma ani ręcznika, ani czapki. Niektórzy (Binet i Fere) utrzymują jednak, że i w halucynacyj bywa jakiś powód zewnętrzny, jakgdyby środek jakiś, dokoła którego nasz mózg buduje sobie obrazy halucynacyjne. Twierdzenie to w stosunku do niektórych halucynacyj hypnotycznych nie ulega zaprzeczeniu. Halucynacyami prawdomównemi nazywa Richet także halucynacye, które były jakgdyby powtórzeniem jakiegoś prawdziwego wypadku-kiedy np. o godzinie dziewiątej we Wtorek wyda nam się, że widzimy wisielca A, zaś później dowiadujemy się. że A istotnie obwiesił się we Wtorek o godzinie 9-ej. (J. K. P.)

(2) P. Ed. Gurney był psychologiem równie zdolnym jak i uczonym. Dokonał on pracy z zakresu psychologii fizyologicznej p. t. The power of Sound. Poszukiwania jego, dotyczące hypnotyzmn, świadczą o rzadkiej i głębokiej przenikliwości, nie sądzę też, abym się narażał jego współpracownikom, mówiąc że udział jego zarówno w ogólnym planie jak i w wykonaniu dzieła The phantasms of the Living był znaczny.

Wyobraźmy sobie, iż potrzeba dowieść, że istnieją pewne halucynacye, które, nie będąc wypływem przypadkowej gry wyobraźni, pozostają przeciwnie w ścisłym stosunku z jakimś faktem rzeczywistym, odległym i nie dającym się poznać przy pomocy naszych zmysłów zwyczajnych (’). W jakiż sposób można byłoby wziąć się do tego dowodzenia? Widzę tu chyba trzy tylko drogi:

  1. rozumowanie,
  2. spostrzeganie (obserwacya) i
  3. doświadczenie.

Przypatrzmy się tedy tym trzem drogom i zobaczmy jaką jest wartość każdej z nich. Rozumowanie tu nie wystarcza – to rzecz oczywista. Nigdy za pomocą A\B nie będzie można dowieść, że istnieją na świecie upiory i widma. Mówiąc prawdę, przy pomocy rozumowania również trudno byłoby dowieść czegoś przeciwnego. Rozumowania, wywody, sylogizmy, paralogizmy rachunek różniczkowy albo rachunek prawdopodobieństwa –  cały ten aparat będzie bezsilnym w sprawie dowiedzenia, że istnieją na świecie albo też nie istnieją upiory i widma. Będzie to tylko gra słów; potrzeba też szukać dowodów innych. Obserwacya (spostrzeganie) jest źródłem cennem, ale tutaj ma ono charakter empiryczny, przypadkowy, nie pozwalający na udowodnienie niezbite. Bądź co bądź jednak za sprawą cierpliwości i wytrwałości zdołano zgromadzić pewną ilość wypadków dość dokładnych i przekonywających, o jakich czytać będziemy później, a jakie są już faktami pozytywnemu Tłómaczenie ich jest oczywiście rzeczą bardzo drażliwą; ale zdaniem mojem, nie można tam powoływać się na złą wiarę spostrzegaczy albo na przypadkowy zbieg okoliczności.


(’) Weźmy przykład bardziej określony. A, będąc w Indyach, widzi d. 12 Stycznia o godz. 8 wieczorem cień, widmo swego brata B, bawiącego w Anglii, a o którym podług wszelkich danych przypuszcza on, że musi cieszyć się dobrem zdrowiem, że wolny jest od niebezpieczeństw. Otóż B właśnie umiera śmiercią przypadkową d. 12 Stycznia o kilka godzin wcześniej, o czem A nie może wiedzieć W takim razie halucynacya A jest prawdomówną w stosunku do śmierci B, która była faktem rzeczywistym.

Narzuca się tutaj wniosek, że istnieje jakiś stosunek pomiędzy daną halucynacyą A oraz śmiercią B,’stosunek, który się nam stanowczo wymyka i co do którego musimy ograniczyć się na prostem tylko zaznaczeniu. Uczyńmy więc to z całą szczerością i stanowczością, wnioskując, że istnieje pewien związek pomiędzy owemi dwoma zjawiskami. Mówiąc prawdę, spostrzeżenie owo jest daną empiryczną tylko (t. j. faktem, który nastręcza się naszemu doświadczeniu, lecz od władzy naszej nie zależy, tłóm.). Nie otrzymujemy jej podług naszych chęci. Jest to fakt tylko, nie zaś prawo przyrody, jest to zjawisko na wpół przewidywane, lecz nie podlegające badaniu systematycznemu. W taki sam mniej więcej sposób przed Franklinem i Galvanim znano
elektryczność. Wiedziano, że domy, budynki, ludzie, bywali rażeni przez grom niebieski, ale ograniczano się tylko do zaznaczania niszczących skutków pioruna. Nie znano ani warunków iskry elektrycznej, ani przyczyn, które ją wywoływały. Słowem, był to empiryzm nieokrzesany, gdyż nauki oparte na spostrzeganiu nie o wiele mogą przekroczyć dziedzinę empiryzmu, gdy tymczasem nauki doświadczalne mogą spostrzegane przez siebie fakty badać, poddając je doświadczeniom podług własnej woli.

Bądź co bądź, wiele z przytoczonych w tej książce spostrzeżeń odznacza się taką pełnią i dokładnością, iż wobec podobnych dowodów trudno jest nie uczuć się zachwianym w swoich mniemaniach dawniejszych. Gdyby mi wolno było powołać się na własny mój przykład, mógłbym powiedzieć o wrażeniach, jakich doznawałem kolejno, czytając „Phantasms of the giving„. Przystępowałem do tego czytania nie bez pewnej drwiącej niewiary, powoli jednak – ponieważ nie żywię żadnej czci bałwochwalczej dla t. zw. nauki urzędowej, doszedłem do przeświadczenia, że większość owych opowieści była szczerze prawdziwą, że przedsiębrano liczne ostrożności, niezbędne do stwierdzenia faktu za pomocą świadectw ścisłych oraz że, jakkolwiekby niezwykłym był wywód ostateczny-nie podobna go nie uznać.

Ale-i to jest właśnie wadą nauk, wspierających się na empiryi, nie zaś na doświadczeniu – przekonanie, osiągane z takich dowodów bywa bardzo kruchem. Gdy idzie o jakiś takt, dający się sprawdzić w każdej chwili, np. o procentową zawartość tlenu i wodoru w wodzie, nie ma wówczas miejsca ani na wątpliwości, ani na wahanie. Skład wody jest faktem pewności bezwzględnej, gdy tymczasem autentyczność i dobre zauważenie halucynacyi posiadają jedynie względny i niedoskonały stopień pewności.

Nic to jednak nie znaczy, jeżeli tylko bowiem nie odmawiamy wszelkiej wartości świadectwu ludzi, to opowieści owe są prawdziwe i dokładne. Długa a wytrwała praca pp. Gurneya, Myers’a i Podmore’a polegała właśnie na zbieraniu świadectw, sprawdzaniu podawanych faktów, stwierdzaniu dat, godzin i miejscowości przy pomocy dowodów urzędowych. Domyślamy się jak olbrzymiej korespondencyi wymagała owa ścisłość. Jednakże, nie należy żałować tylu wysiłków, gdyż wynik ich był wyborny. Zgromadzono fakty dokładne, nie podlegające zaprzeczeniu. Słowem, o ile dowód mógł polegać na świadectwie ludzkiem, zdołano go osiągnąć; jeżeli zaś pewność nie jest tu jeszcze większą, to dla tego, iż większą być nie mogła, a to z powodu samej metody dowodzenia, która nie może być ani tak udoskonaloną, ani tak bez zarzutu ścisłą, jak doświadczenie.

Zobaczmy tedy, co też w podobnej sprawie doświadczenie nam daje. Bez obawy, szczerze wyznaję tutaj, że daje nam ono niezbyt wiele. Pomimo wszelkich wysiłków nikomu z nas nie udało się wykazać ściśle, że istnieje poddawanie duchowe, przenoszenie się myśli, jasnowidzenie, usypianie z odległości. Brak nam odpowiedniego sposobu wykazania tych faktów, gdyby bowiem istniał – byłby tak olśniewającym, iż nie pozostawiłby ani jednego niedowiarka. Niestety, potwierdzenia doświadczalne są tutaj o tyle słabe, iż łacno pozwalają być niedowiarkami. Bez wątpienia, tu i owdzie osiągnięto bardzo piękne wyniki, które ja, z mojej strony, uważam za bardzo popierające sprawę, nie znajdując wszakże, aby były już orzekającemu Alchemicy mówił z upragnieniem o doświadczeniu ostatniem experimentum crucis, o którem przemyśliwali, jako o uwieńczeniu swych wysiłków. Było wiele godnych uwagi doświadczeń i prób prawie udatnych, które jednak pomimo powodzenia pozostawiały zawsze dość miejsca sceptycyzmowi i niewiarze, jak gdyby jakieś caput mortuum – podług ich słownictwa – pozwalające wątpić oraz zapobiegające bezwzględnemu przeświadczeniu.

Mówiąc tak, nie chcę stanowczo uszczuplać wartości wyników już osiągniętych – bardzo ważnych, a które byłyby przekonały wszystkich, gdybyśmy mogli wywoływać je podług naszego upodobania, rozpoczynać, gdy tego zechcemy, z tern przeświadczeniem, że nam się uda, tak jak i przedtem. Kruchość dowodów doświadczalnych nie stąd wypływa tutaj, iż są one złe, niezadawalniające – znajdziemy wyborne pomiędzy wyliczonemi w tein dziele, lecz ztąd, iż nie dają się – powtórzyć; stanie się to dla nas zrozumiałem, gdy zastanowimy się nad nieskończoną rozmaitością umysłowości ludzkich, zmieniających się co chwila podług tajemniczych praw, bezwzględnie przed nami dzisiaj ukrytych. Wielka to szkoda, z pewnością, gdyż dowód doświadczalny, skoro się go raz osiągnie-a nie wątpię, że osiągniętym zostanie wkrótce – posiada tę ważną zaletę, że nie pozostawia już żadnego miejsca wahaniom i niepewności. Dzień, w którym przytoczonym zostanie doświadczalny dowód na korzyść telepatyi, (t. j. zdolności odtwarzania, doznawania w odległości duchowych stanów innego osobnika, o którego stanie w danej chwili nie wiemy, albo też zdolność doświadczania jakichś stanów duchowych, odpowiadających w pewien sposób stanowi albo położeniu istoty innej-kiedy np. smucimy się ciągle, podczas gdy daleki przyjaciel nasz ulega jakiemuś przypadkowi smutnemu, kiedy widzimy obraz osoby  dała umierającej i myślącej o nas w tej samej chwili i t. p.) telepatya nie będzie już przedmiotem sporów lecz uznaną zostanie jako fakt przyrodzony, tak oczywisty jak np. obracanie się ziemi dokoła osi albo jak zaraźliwość suchot. Zastanówmy się tylko chwilę, jak się miała rzecz z hypnotyzmem i magnetyzmem zwierzęcym. Nikt uznawać ich nie chciał; była to jak gdyby bajka, jak gdyby śmieszna jakaś legenda.  Lat temu ze dwadzieścia, kiedy sam z wielkim zapałem oddawałem się badaniu tych przedmiotów, prawie zmuszony byłem chować się dla uniknięcia szyderstw, pogardy albo litości. Mówiono mi, że się gubię, że wkraczam do sfery szarlatanów lub marzycieli. A jednak, czyliż w tym krótkim okresie czasu od r. 18y3 – 1890 pojęcia o hypnotyzmie nie uległy dziwnemu przeobrażeniu ?

Omnia iam fient fieri quae posse negabam.

Wyobrażam sobie, że co do telepatyi, to również obecni jesteśmy podobnemu przeobrażeniu, oraz że nasze zuchwalstwo dzisiejsze za lat kilka wyda się komunałem niemal dziecinnym Dotychczas bowiem bardzo nieliczni eksperymentatorowie brali się do telepatyi naukowo. Bądź lenistwo ducha bądź obawa nowości, bądź sceptycyzm, bywały przyczyną tego, iż wielkie owo zagadnienie pozostawiano zupełnie prawie na uboczu. Porównajmy np. małą liczbę badaczów tej sprawy z olbrzymią liczbą tych, którzy badają skład pirydyny oraz jej pochodnych. Bez wątpienia, dzieje pirydyny są bardzo zajmujące, a w tym ograniczonym zakresie chemii dokonano odkryć bardzo ważnych; ale może też ostatecznie głęboka znajomość tej substancyi jest mniej ważną dla przeznaczeń ludzkich, aniżeli rozbiór najtajniejszych czynności ludzkiej duszy. Wzajemny związek atomów węgla może być przedmiotem bardzo pięknego studyum; ale nie należy też lekceważyć szeregu doświadczeń, które, być może, poraź pierwszy otworzą przed nami nową, całkiem nieznaną zdolność umysłowości, dadzą dostęp do jednego z owych zagadnień pozaświatowych, nad jakiemi od dwudziestu wieków wysilali się na próżno najwięksi geniusze ludzkości. Otóż, z łatwością naliczylibyśmy do pięciuset chemików, którzy pisali rozprawy o pirydynie albo jej pochodnych, rozprawy wyborne i nacechowane zdolnością, oparte na trudnych i mozolnych poszukiwaniach; tymczasem nic znaleźlibyśmy dwudziestu psychologów, którzy by systematycznie badali telepatyą, jej przyczyny, warunki i sposoby jej wykazywania. Być może nawet ta cyfra dwadzieścia jest jeszcze za duża. Nie, nie dwudziestu, ale raczej pięciu lub sześciu badaczy-należałoby powiedzieć. Otóż, jakkolwiek są oni tak nieliczni, otrzymali wyniki formalne bardzo ważne. Cóż za bogate byłoby żniwo faktów nowych, gdyby mogli oni znaleść pomocników lub naśladowców! Można byłoby, jak sądzę, znaleść, że na tysiąc godzin poświęconych pirydynie zaledwie jedną godzinę poświęcono telepatyi.

Ale powróćmy do dzieła, jakie ma poznać tutaj czytelnik.

Fakty halucynacyj prawdomównych gromadzono szczególnie w Anglii i Ameryce. Nie ulega wątpliwości, że znalazłoby się ich wiele, tak we Francyi, jak i gdzieindziej. Chcemy rozszerzyć pole naszych poszukiwań i w tym celu odwołujemy się do współdziałania wszystkich ludzi dobrej woli. Pragniemy spostrzeżeń, doświadczeń. Co do spostrzeżeń (obserwacyj) to każdy zobaczy tutaj, jak je należy dokonywać; niezbędnemi są opowiadania z pierwszej ręki. Potrzeba, aby ten, kto doznał halucynacyi, opowiedział o niej sam ze wszelkiemi szczegółami, ze wszelkiemi towarzyszącemi jej, nawet najbłahszemu na pozór okolicznościami. Obserwacya winna być bezstronna i zapisywana ze sceptycyzmem raczej, nie zaś z łatwowiernością. Opowiadacz nie ma wyrażać swego zdania: niech opowie tylko to, co widział, niech tylko gromadzi dowody i dokumenty, potwierdzające jego opowiadanie.

Co do doświadczeń, to trudniej jest dokonywać ich, aniżeli robić spostrzeżenia. Potrzeba na to czasu; nade wszystko, potrzeba cierpliwości, nie dającej się pokonać ani zmęczeniu, ani zniechęceniu, pomimo coraz to nowych przeszkód. Potrzeba również ciągłego stosowania ścisłej metody doświadczalnej. Ale, jakkolwiek trudnemi by były te liczne warunki, nie są one jednak niemożliwością. Pośród licznych pacyentów hypnotycznych, istniejących obecnie w każdym kraju, znajduje się wiele podatnych do pewnego rodzaju wychowania, tresunka w duchu zdolności, zwanych nadprzyrodzonemu Poddawajmy ich badaniom i ćwiczeniom w tym względzie. Tak np. zużytkowujmy to, co tak podniecało (zresztą prawie bez pożytku) ciekawość magnetyzerów z okresu połowy ubiegłego stulecia, ową dziwną zdolność rozpoznawania chorób – jeżeli zdolność taka istnieje. Albo jeszcze: próbujmy wywoływać sen z odległości, który zdaje się być faktem rzeczywistym, jakkolwiek niezmiernie rzadkim.

Doprawdy czas już wielki zwrócić naszą uwagę ku tym szlachetnym zagadnieniom, a jednak obawiamy się, aby książka niniejsza nie spotkała się z obojętnością ogółu. Nie obawiamy się krytyk. Byleby tylko były one szczere i w dobrej wierze głoszone, przyjmiemy je z wdzięcznością. Najbardziej przestraszyłoby nas milczenie krytyków piszących i mówiących. Szeroki ogół daje się powodować jedynie względom praktycznym. Chętnie zajmie się on jakimś nowym wynalazkiem chemicznym, jakąś reformą hygieny. Nic nadto słuszniejszego, zapewne, ale dla czegóż nie mielibyśmy uważać za rzecz doniosłą tego, co może rzucić jaskrawe światło na umysłowość ludzką, ową tajemnicę tajemnic. Bez wątpienia, nie widzimy bezpośredniego praktycznego zastosowania poszukiwań tego rodzaju, ale czyż przez to stają się one
mniej zajmującemi?

Poraź to pierwszy odważają się ludzie naukowo badać obę pozgonną. Któż, nie przejrzawszy tej książki, ośmieli się powiedzieć, że jest to szaleństwem?

Spodziewamy się, iż wszyscy czytelnicy tego dzieła zrozumieją, że idzie tu o rzecz ważną. Jest to pierwszy krok na drodze stanowczo nowej. Z tąd to płynie nieodzowność pobłażania. Dzieło doskonałem nie jest, są w niem pewne braki; rzeczą publiczności jest zaradzić im przy pomocy rad, spostrzeżeń, doświadczeń, dopomagać nam, stać się naszym światłym i pilnym współpracownikiem. Bez niej nic nie będziemy mogli zdziałać. Z nią – przeciwnie, – jest to naszem głębokiem przeświadczeniem – będziemy mogli dać podwaliny pozytywnej nauce metafizycznej, która, zamiast wspierać się na niejasnych i mglistych twierdzeniach, wesprze się na faktach, doświadczeniach i zjawiskach.


Autorzy: Podmore Frank; Gurney Edmund; Myers Frederick Wiliam Henry

Współtwórca:
Potocki Józef Karol. Tł. ; Richet Charles. Przedm.

pobierz materiał z zasobów Śląskiej Biblioteki Cyfrowej
link: https://www.wbc.poznan.pl/dlibra/show-content/publication/edition/135615?id=135615