mistycyzm – Tarot Marsylski https://tarot-marsylski.pl tarot oraz darmowe wróżby na łamach zaprzyjaźnionego forum TAJNE, pozdrawiam i zapraszamy do zabawy z Tarotem. Sun, 24 Mar 2024 15:03:29 +0000 pl-PL hourly 1 https://tarot-marsylski.pl/wp-content/uploads/2020/07/tarot-150x150.png mistycyzm – Tarot Marsylski https://tarot-marsylski.pl 32 32 Zwierzenia „Psychopaty” https://tarot-marsylski.pl/zwierzenia-psychopaty/ Sun, 24 Mar 2024 15:01:18 +0000 https://tarot-marsylski.pl/?p=9843 Czytaj dalej ]]> Wbił we mnie oczy przenikliwe, groźne, dziwne, mistyczne oczy. Jakby nie widział przed sobą nic, – tylko w dali, w odległości jakby nie do mnie mówił, ale do otacząjących zagadkowych gości.

– Nie namawiam Pana na spirytyzm, – mówił głosem powolnym, – sam Pan się usposobi
do tego, albo usposobi Pana życie i okoliczności. I ja wierzyłem niegdyś tylko… w materję. Było mi dobrze w tem więzieniu ale tylko czas jakiś; potem wyzwoliłem się – Dziwiłem się jak mogłem znieść taki stan, który równał mię z pudełkiem cegłą, albo kawałkiem drzewa. Ale dziś się mówi o duszy drzew o duszy świata, ale to jest tylko forma panteizmu. Przedęci Niemcy – panteiści, oni mi na czas długi odebrali spokój i wyższą świadomość – mogłem powiedzieć wraz z Zygm. Krasińskim.
– Jakże się pan z tego wyzwolił? – spytałem.
– Jak, trudno to powiedzieć. Mnie duchy wyzwoliły, duchy opiekuńcze. W każdym razie miałem i dziwne przejścia dziwne dla… nieuświadomionego dla mnie teraz… zwyczajne. Jeszcze gdy byłem na uniwersytecie, zmarła mi kuzynka. Wiele razy widziałem ją po śmierci ze śladami rozkładu ciała. Było ono zrazu, o ile pamiętam, żółte, potem – popielatę, ze szramami i wpadlinami z lewej strony. Gdym moje widzenia opowiadał doktorowi, mówił mi, iż Żadki jest postępowy rozkład trupa w grobie… Potem umarł mi wuj. Miał twarz i wygląd tak charakterystyczny że nie widziałem ani razu człowieka doń podobnego choć trochę.

No i co pan powie; pewnego jasnego jesiennego dnia widzę go na ulicy, – ten sam wykapany; w godzinę potem widzę go w tramwaju. siedzi o parę ławek odemnie. W parku łazienkowskim widzę go w parę godzin potem.

Trzy razy tego dnia. Nie zbliżyłem się. Miał on twarz uroczystę i jakby mówiącą ażebym się nie zbliżał. To dziwne moje przenikanie i zżycie się z nieboszczykami!

Wielu przyjaciół znajomych potraciłem; potem ich widziałem. Niech pan się nie dziwi, – widziałem na prawdę. Pewnego razu wieczorem widzę jak powietrze dokoła jakby pęka, łamie się, jakby lustro rozbite; tworzy się w niem jakaś bronzowa perspektywa. Na tem tle widzę uroczystą postać dobrego mego znajomego z prowincji o twarzy niezmiernie uroczystej. Kłania mi się trzy razy i znika W parę dni otrzymuję wiadomość że tejże nocy zaczadział i umarł. I co dziwna, a raczej naturalna – to te moje sny. Jakby żyję podwójnie. Raz w nocy we snach, potem we dnie. Nie wszystkie pamiętam. Ale niektóre sny odciskają się na tafli mojej świadomości tak silnie, że muszę je wtedy pamiętać!

Słyszę dość głośno wymienione wyrazy, widzę osoby, rozmawiam z niemi. To samo nierez mówią mi następnego dnia albo w parę dni potem, to samo dzieje się ze mną na jawie w dzień, co raz już przeżyłem w nocy. Pan nie wierzy? Niech pan posłucha. Będę objektywnym. Te sny czasem opowiadam dobrym znajomym, mówię, że to i to się stanie.

I co pan powie staje się co do joty. Widzę czasem znamienne wydarzenia polityczne, historyczne wypadki. Telegramy sprawdzają to najzupełniej w dzień w parę dni potem. Ja mam wcześniejsze czasem wieści niż dzienniki. One w tydzień nieraz powtarzają ze szczegółami to, co ja już przedtem widziałem. Pan mnie się boi, jestem psychopatą?

Nie, jestem zdrów, w równowadze, w humorze. Mój mistycyzm nie nastraja mnie ponuro, ale pogodnie. Dopiero światopogląd spirytystyczny zorganizował mnie, przestałem się męczyć, niepokoić, szarpać siebie i innych. Przedtem byłem neurastenikiem, teraz nim nie jestem. Wszędzie widzę rzeczywistość jasno o dokładnie zarysowanych konturach Koło niej, – nie mgłę, nie jasny symbol i allegorję, ale otoczkę jakby treści zdrowej rzeczywistości, widzę jakby istotę rzeczy. Nie jestem magiem.

Jestem tylko wyzwolonym – z pęt materjalizmu. I to jest moją siłą, moją rozkoszą. Wibruje przedemną życie patrzę nań pobłażliwie jak na substrat wyższej doskonałości, bo „nic dla celu materjalnego nie istnieje”, jak powiedział Słowacki. Ten pogląd wyzwolił mnie z melancholji, pessymizmu. Nie lękam się niczego ani o siebie ani o innych. Wszystko jest celowe. Zachoruję umrę… to wyzdrowieję i żyć będę, żyć muszę, choćby nie chcieli, w wyższej nieraz, doskonalszej formie.

Skończył. Twarz miał dobrotliwie śmiejącą się. oczy zapatrzone w dal, jasne, przezroczyste, spokojne.

Miał w duszy swej taki spokój i pogodę!

Nie chcę wyjawiać nazwiska. Nie jestem ambitnym dodał na pożegnanie, – ale powtórzyć naszą rozmowę Pan może.
podał PF. K.

źródło: „Dziwy Życia” nr 111. Warszawa 15 stycznia 1907

]]>
Wartość Mistycyzmu https://tarot-marsylski.pl/wartosc-mistycyzmu/ Wed, 27 Dec 2023 20:00:07 +0000 https://tarot-marsylski.pl/?p=9435 Czytaj dalej ]]> Mistyka to zmora nauki. Mistyka w nauce jest jak mgła w jasnym świetle dnia. Czyni kroki wędrowca niepewnymi i pozbawia go użycia jego najcenniejszego zmysłu – zmysłu wzroku. Wokół panuje nieprzenikniona ciemność; wszystko jest pomieszane przez nierozwiązywalne problemy. Cały świat wydaje się zagubionemu mistykowi jedną wielką i niezgłębioną zagadką.

Mistyka w religii jest zupełnie inna. To tutaj należy szukać wartości mistyki. Ale religijna mistyka nie twierdzi, że prawda jest niepoznawalna. Twierdzi nie tylko, jak nauka, że prawda może być poznana, twierdzi, że prawda może być odczuwana nawet zanim zostanie poznana. Prawda to silna i zdrowa siła, niezwyciężona i wszechmocna, która jest dostępna nie tylko dla wiedzących, ale także dla tych, którzy w ciemnościach szukają, lecz w sercach żywią miłość do prawdy.

Naukowiec może naukowo badać prawa społeczne i po życiu długiego i mozolnego badania dojść do prawdy, że to, co szkodliwe dla roju, nie jest dobre dla pszczoły. Etyczne maksymy: nie będziesz kraść, nie będziesz zabijać, będziesz czcił ojca i matkę, naukowiec zauważy, nie są przebiegle wymyślone przez religijnych czy politycznych przywódców, są niezbędnymi warunkami, przy których dopiero społeczeństwo może istnieć. Tam, gdzie nie są przestrzegane, cała wspólnota pójdzie na dno. Indywidualność, która grzeszy przeciwko tym prawom, zaszkodzi społeczeństwu, ale równocześnie zniszczy siebie.

Etyczne prawdy są ważnymi prawdami, i dobrze jest je znać, rozumieć ich pełne znaczenie. Nawet ci, którzy nie są w stanie pojąć ich w swoich umysłach; ci, którzy nie mają naukowej wiedzy, by zobaczyć, jak moralne prawo działa na szkodę przekraczającego je i jest błogosławieństwem dla tego, kto przestrzega prawa – nawet nieuczony, ubogi duchem, może odczuwać prawdę; mogą zaufać jej na wiarę i mogą być pewni, że mają rację. I prawdę mówiąc, jeśli ją zaakceptują, jeśli będą postępować zgodnie z nią, będą lepiej niż ci naukowcy, którzy doszli do pewnych przybliżonych wniosków, że być może po wszystkim nawet dla pojedynczego indywiduum lepiej jest być uczciwym, niż przebiegłym.

Istnieją naukowcy, wśród nich niektórzy o wielkiej sławie, którzy po życiu długiego i mozolnego studiowania nie doszli do etycznych prawd, że moralne nakazy zachowują, i
że one rzeczywiście zachowują zarówno jednostkę, która ich przestrzega, jak i społeczeństwo, do którego ta jednostka należy. Są naturaliści, którzy są bardzo zaznajomieni z pewną prowincją natury, szczególnie ze światem zwierząt. Mówią, że nie to, co moralnie dobre, przetrwa, lecz najsilniejsze, najbardziej przebiegłe i najbystrzejsze. Naturaliści, którzy to mówią, są najbardziej uczonymi profesorami; są wypełnieni biologicznymi danymi i przeprowadzili wiele obserwacji zoologicznych; znają fakty natury i sklasyfikowali je jako prawa naturalne – ale sama Natura nie objawiła im swojej boskiej twarzy. Nie weszli do świętego świętych w świątyni Stworzenia, bo widzą tylko części, a nie postrzegają całości; przeoczyli cicho działające tendencje całości. Błędnie interpretują znaczenie częściowych prawd, które przypadkowo znalazły się w ich obserwacjach.

Prawda moralna może być odczuwana. Dlatego niech religijny mistycyzm opanuje człowieka tak, aby poczuł prawdę prawa moralnego, zanim będzie w stanie ją zrozumieć.

Moralne uczucie to sumienie człowieka. Prawo moralne i zaufanie człowieka do prawdy prawa moralnego nie muszą być zaszczepiane tylko w rozumie człowieka, muszą być zaszczepione przykładem i nauką w jego sercu na długo przed rozwinięciem się zdolności rozumowania jego umysłu. Muszą stać się częścią jego najgłębszej duszy na długo przed rozpoczęciem studiów, nauki i obserwacji. Muszą być podstawą jego całego istnienia i decydującym czynnikiem jego woli.

Gdyby prawo moralne było jedynie nadane w późniejszym życiu, jeśli jego obecność w naszych umysłach opierałaby się tylko na abstrakcyjnych wnioskach, na logicznych argumentach i sylogizmach, jak niepewny, jak chwiejny byłby jego wpływ na nasze życie. Racyjonalne zrozumienie musi przyjść, by wzmocnić moralną prawdę naszej duszy, ale jej korzenie muszą być głęboko zakopane w rdzeniu naszego serca. Nauka przyjdzie, by wyjaśnić, czym jest sumienie i dlaczego sumienie ma rację w tym czy innym przypadku, nauka pomoże nam także poprawić błędne sumienie, ale jeśli podstawa charakteru człowieka nie została zakładana we wczesnym dzieciństwie, nauka przyjdzie zbyt późno, by przynieść mu korzyść przez moralizatorskie argumenty.

Sumienie oparte tylko na rozumowaniu jest słabe w porównaniu do sumienia, które przenika całe istnienie człowieka, jego emocje, wolę i rozumienie; jego serce tak samo jak jego głowę. Sumienie musi być, jak mówimy w potocznym języku, naszą „drugą naturą” – tak naprawdę, musi być naszą „pierwszą naturą”, aby w każdej sytuacji życiowej, w doświadczeniach i pokusach, samoistnie wzbierało z oryginalną i nieodpartą siłą, jeszcze zanim będziemy mogli rozumować o właściwym kierunku naszych działań.

Pokusa zawsze zbliża się do nas w imieniu nauki, ale jej argumenty to nie nauka, to pseudo-nauka. Kusiciel mówi: „Nie bądź głupi, bądź mądry. Przestępcy są skazywani nie za swoje zbrodnie, ale dlatego, że byli głupi; nie byli na tyle sprytni, by uniknąć konsekwencji swojego czynu. Bądź mądry, bądź na tyle przebiegły, a przechytrzysz cały świat.” Nie ma przestępcy, który nie myślałby, że jest wystarczająco mądry, by uniknąć prawa, i jeśli w ogóle czegoś żałuje, to zazwyczaj nie czynu, ale jednego czy drugiego błędu, który jego zdaniem zdradził go. Przestępca próbuje zatrzeć ślady swojego czynu; jednakże działania podejmowane w tym celu stają się nowymi i potężnymi świadkami przeciwko niemu. To one, przede wszystkim, stają się zdrajcami, którzy wydają go sędziemu.

Nie daj się zwieść pseudo-mądrości twoich myśli, które prowadzą cię na pokuszenie. Doprowadzą cię do ruiny, jeśli za nimi pójdziesz. Nie daj się zwieść ucieczce złoczyńców od prawnej kary; noszą w sobie karę, która jest gorsza niż więzienie. Nie daj się również zwieść sukcesowi bez zasad. Wielu z tych, których uważasz za moralnie zdeprawowanych, może w końcu nie być tak bez skrupułów, jak myślisz. Mogą mieć zalety i zdolności, siłę woli, zdolność koncentracji, pracowitość, inteligencję, przewidywanie w biznesowych kombinacjach, o których mało myślisz, ale które spełniają potrzeby ich czasu i służą dobra wspólnego. Tacy ludzie odnieśli sukces, być może, pomimo tych wad w ich charakterach, którym błędnie przypisałeś ich sukces.

Jeśli są naprawdę bez zasad i odnoszą sukces w swoich przedsięwzięciach, nie oceniaj ich, zanim nie zobaczysz spełnienia ich przeznaczenia. Królewski psalmista Izraela, pasterz chłopiec, który był poetą, a zarazem bohaterem, który został królem swojego narodu, ponieważ traktował nawet swoich wrogów sprawiedliwie, często widział w swojej karierze, jak bez zasadni odnoszą sukces, i dlatego śpiewał:

Widziałem bezbożnika w wielkiej mocy, rozprzestrzeniającego się jak zielone drzewo laurowe.

Ale Dawid kontynuuje:

Lecz przeminął, i oto go nie było; tak, szukałem go, ale nie można go było znaleźć. Zwróć uwagę na człowieka doskonałego i patrz na prawego, bo koniec tego człowieka to pokój.

Może ci się wydawać, że kręte ścieżki są lepsze niż prosta prawda, że drobne podstępy i dobrze przemyślane oszustwa zwyciężą prostotę uczciwego postępowania. Może ci się tak wydawać i może tak wydawać się twoim przyjaciołom i doradcom. To nieprawda! Prawda i sprawiedliwość są zawsze silniejsze niż najmocniejsze kłamstwa. A jeśli tego nie rozumiesz, uwierz w to i działaj zgodnie z tym przekonaniem. Nie mam na myśli, że jeśli twoja sprawa jest słuszna, jeśli jesteś moralnie dobry i uczciwy w swoich zamiarach, że prawda i sprawiedliwość zstąpią jak bogowie z nieba, aby ci pomóc. O, nie! Musisz walczyć o prawdę i stać na straży sprawiedliwości ze wszystkimi swoimi zdolnościami i przewidywaniem. To, co chcę zaszczepić, to nie ślepa wiara w zwycięstwo prawdy i sprawiedliwości, jakby miały one faktycznie pojawić się na ziemi, aby pracować za ciebie, zamiast ty pracować dla nich: chcę powiedzieć, że w każdych okolicznościach fałsz, nieprawda, niesprawiedliwość i wszystkie niemoralne środki, bez względu na to, jak przebiegle mogą być opracowane, są najniebezpieczniejszymi sojusznikami. Ktokolwiek z nimi się zwiąże, na pewno poniesie klęskę i zginie. Droga do sukcesu, do ostatecznego i trwałego sukcesu to tylko ta stroma i ciernista ścieżka, którą cnota prowadziła greckiego bohatera na Olimp. Ponieważ wąska jest brama, i ciasna droga, która prowadzi do życia, i niewielu jest tych, którzy ją znajdują.

źródło: The Value of Mysticism,”HOMILIES OF SCIENCE” DR. PAUL CARUS, Chicago 1892

]]>
Goethe i Mistycyzm https://tarot-marsylski.pl/goethe-i-mistycyzm/ Mon, 14 Aug 2023 07:28:10 +0000 https://tarot-marsylski.pl/?p=8943 Czytaj dalej ]]> GOETHE I MYSTYCYZM
autorstwa Nory Alexander

Dziecko jawi się jako realista – młodzieniec przemienia się w idealistę. Dorosły człowiek z kolei ma wszelkie powody, by stać się sceptykiem. Starzec jednak zawsze wyznaje mystycyzm.” – Goethe.

ŻADEN niezaangażowany krytyk nie może badać życia i dzieł Goethego, które są faktycznie nierozerwalnie ze sobą splecione, nie dostrzegając, że od niemowlęctwa aż po jego starą, starą starość, jego oczy zawsze zwrócone były w jednym kierunku, szukając zawsze jednej rzeczy, tego, co w dzieciństwie nazywał Bogiem, w wieku męskim wiedzą, a w starości prawdą. Łapie się klucz do jego całego życia, do całego nurtu jego myśli, kiedy widzi się go, pięcioletnie dziecko, klęczące na strychu przed ołtarzem, który zbudował z ukochanych odłamków błyszczących rud metali. Czeka, aż słońce wzejdzie, a przez szkło powiększające, trzymane cierpliwie w małych palcach, zapali pastylkę, która wieńczy je w płomień symbolizujący tęsknotę za Najwyższym, która już budzi się bez słów w jego dziecięcej duszy.

Prawda jest taka, że będąc człowiekiem, będąc rzeczywiście, jak powiedział kiedyś Wieland, „najbardziej ludzkim z ludzi”, były momenty, gdy odstępował od swojego wyniosłego ideału, chwile, gdy gorący oddech namiętności palił jego duszę, a mgły pożądania zaciemniały jego wzrok, chwile, gdy widzimy tylko niepohamowaną witalność, dzikie nadmiary i wybujałości, które należą do młodości w jej czysto fizycznej manifestacji; ale na szczęście to, co widzimy, nigdy nie jest granicą tego, co kryje się w duszy człowieka, tak samo jak koncepcje fizyków i astronomów z XX wieku nie wyczerpują Kosmosu i jego sił.

Sam twierdził i wielokrotnie powtarzał, nie pozostawiając miejsca na wątpliwości, nawet gdyby nie było wystarczających dowodów na to twierdzenie, że wszystkie jego pisma były tylko „fragmentami wielkiego wyznania”, że nie dał świata niczego, czego sam nie doświadczył, i dlatego studiowanie jego dzieł to studiowanie samego człowieka, śledzenie ewolucji mentalnej, moralnej i duchowej tego, czyje życie często mówiono, że jest większe niż jego poezja. Tam możemy obserwować, jak przechodzi przez wszystkie etapy, widzimy, jak walczy z pesymizmem, młodzieńczym rozpaczą i goryczą Wertera, poprzez

doświadczenie zbierania w Wilhelmie Meisterze, aż do transcendentnego optymizmu, który przebłyskuje w drugiej części Fausta.

I biorąc pod uwagę całość jego dzieła, odnajdujemy ducha tego dziecięcego zdarzenia, które wszędzie przenika i dominuje, odnajdujemy go przez całe swoje pytające dzieciństwo, gorącą, porywczą młodość, pełną wigoru męskość, nawiedzaną zawsze przez to, co sam

GOETHE (From photograph of May’s painting. By permission of Mr. John Murray.)

nazywa „niewypowiedzianym duchowym pragnieniem”, pragnieniem, które pozostawiało go tęskniącym i nienasyconym, nawet gdy stał na szczycie sławy, gdy ludzie czcili go i kochali raczej jako półboga niż jako jednego z nich, a naród zawdzięczał mu swoją duchową odnowę. Jednak przez całe jego zmagania ani jego wiara, ani odwaga nigdy go nie zawiodły, bo to jedno

stracić wiarę w wyznania, a zupełnie inne stracić wiarę w Boga; i nawet gdy samotnie walczył przez zupełną ciemność prowadzącą do Światła, nie dotknęła go ani cień strachu, ani nie zaciemniła jego nieustraszonej duszy.
Być może żaden człowiek nie dokonał trafniejszego streszczenia siebie i swoich celów niż to zawarte w prostej frazie… (tekst jest niekompletny i kończy się w tym miejscu)

SHILLER – {By permission of Mr. John Murray.)

wypowiedziane przez poetę pod koniec jego długiego życia: „We wszystkich moich ziemskich dążeniach zawsze zwracałem wzrok ku Najwyższemu.”

W czym więc, możemy zapytać, ostatecznie to leżało i jakimi środkami do tego doszedł?

Odpowiedź można dać jednym słowem: Jedność, która na płaszczyźnach materialnej, umysłowej i moralnej oznacza ewolucję, a na duchowej, mystycyzm. Gdy raz jego gorące oczy dostrzegły cel, niezmordowanie i niezachwianie dążył do niego, i tak się stało, że jego poetycka intuicja zwiastowała to, co praktyczny geniusz Darwina miał udowodnić pół wieku później, a także to wniosku z ewolucji, że Prawo Postępu jest Prawem Zlanie się, nigdy Prawem Rozdzielenia.

Ewolucja, w filozofii Goethego, łączyła razem całą Naturę, rośliny, zwierzęta i człowieka, podczas gdy Naturę w jej kolei była tylko manifestacją Boga, całe Stworzenie musiało zatem uczestniczyć w Boskości swego Twórcy, a całe ludzkie szczęście leżeć w wykazaniu, obiektywnie w naszym życiu i subiektywnie w naszych duszach, tej boskości.

Oto zatem dochodzimy do sedna jego mystycyzmu i zrozumienia, dlaczego, choć był tak istotną częścią siebie, tak często jest pomijany. Nie został mu dany w żadnym nagłym olśnieniu, w żadnym oślepiającym błysku światła spadającym na niego w chwili inspiracji, ale raczej jako mały i stały płomień, którego wielkość i światłość rosły wraz z jego wzrostem, zawsze idąc w parze z jego rozwojem umysłowym i moralnym.

Bielschowsky słusznie zauważa, że jeśli głowa poety była w chmurach, jego stopy zawsze były mocno związane z ziemią; i to właśnie nadaje charakterystyczny charakter jego mystycyzmowi, ponieważ w nim leży praktyczne dowiedzenie twierdzenia Ferriera, że obiektywne i subiektywne są zasadniczo jednym i wzajemnie zależne, że są dwoma końcami kija, które razem stanowią kij. Mistyk orientalny ogranicza się do subiektywnego końca; Goethe natomiast, zdając sobie sprawę z konieczności połączenia obu, zawsze najpierw posuwa się wzdłuż obiektywnego końca z logiczną jasnością, która daje jego intuicji wskazówkę, dzięki której może znaleźć drogę wzdłuż subiektywnego. Dla niego prawda musi być prawdziwa wszędzie, inaczej nie jest prawdą. Nie może być żadnej sprzeczności między prawdą materialną a prawdą duchową. Jeśli na przykład ewolucja jest prawdziwa na płaszczyźnie fizycznej, to jest prawdziwa na każdej innej płaszczyźnie, albo jest tu tylko półprawdą. Jeśli zlanie się oznacza rozwój w królestwie materii, to oznacza to samo w królestwie ducha. Tak więc z bronią wiary w prawej ręce i w lewej tej analogii, która, jak powiedział nowoczesny mistyk, jest „ostatnim słowem materialnej i pierwszym słowem duchowej nauki”, niezmordowanie wspinał się na te spokojne wysokości, na których Śmierć go znalazła i prowadziła, wzywając ostatnim tchem „Światło!”, którego zawsze szukał w życiu – może tam, gdzie leżało.

Gdy raz opanował intelektualnie jedność Natury, gdy dobrze zrozumiał, że :

Raz rozpoznane, tajemnicze ślady Bóstwa
Znajdziesz teraz w najdziwniejszym przebraniu znajome oblicze,
W pełzającej larwie, w skrzydlatym męczenniku, w różnorodnym człowieku poznasz
Jedną wielką duszę, która oddycha pod ciekawo-zmiennym widowiskiem,*

wtedy dąży do uczynienia go żywą rzeczywistością, do przekształcenia go z prawdy umysłowej na prawdę serca, do uczynienia siebie przez środek

 

Horoscope of Goethe

rozumienia miłości zjednoczonej zarówno z Naturą, jak i jego bliźnimi, by nauczyć się najpierw w świecie skończonym tej lekcji zlania się, która

Lecz jeśli odczytasz tu święte litery Bogini, Wszędzie zobaczysz je potem w zmienionym obliczu,

Pełzająca gąsienica się czołga, motyl śpieszy zajęty.

Zmienny, człowiek sam zmienia określony kształt.

powinna później prowadzić go do zrozumienia jej rzeczywistości i piękna w królestwach nieskończoności i ducha. „Starałem się patrzeć na świat zewnętrzny z miłością,” pisze, „i pozwalać, by wszystkie istoty, począwszy od człowieka w dół, działały na mnie, każda na swój sposób. Stąd powstało wspaniałe pokrewieństwo z poszczególnymi obiektami Natury i serdeczna zgoda, harmonia z całością, tak że każda zmiana, czy to miejsca i regionu, czy pór dnia i roku, czy cokolwiek innego mogło się zdarzyć, wpływała na mnie w najgłębszy sposób.” A później przychodzi do niego „piękne uczucie, że tylko ludzkość razem jest prawdziwym człowiekiem, a jednostka może być tylko radosna i szczęśliwa, gdy ma odwagę zagubić się w całości.”

Często twierdzi się, że termin mystycyzm nie mógłby być możliwie zastosowany ani do życia Goethego, ani do jego filozofii, a argumenty przedstawione na poparcie tego to (1) że był zasadniczo obiektywny, realistą, a nie idealistą, (2) że otwarcie trzymał się z dala od mistyków swoich czasów, (3) że tylko zdradzał oznaki tego upadku w drugiej części Fausta, napisanej w większości, gdy pracował pod wpływem niekorzyści starczego upadku.

Jeśli zbadamy kolejno każdy z tych argumentów, okaże się, że głównie wynikają one z tego wiecznie owocnego źródła błędów i nieporozumień – zamieszania w znaczeniu terminów i niezrozumienia idei, które się z nimi wiążą. Być może niewiele terminów cierpiało na większe nadużycia pod tym względem niż mystycyzm, który w umysłach ludzi stał się synonimem niemądrego połączenia ascezy, zjawisk psychicznych i histerii.

W rzeczywistości Goethe był zarówno realistą, jak i mistykiem, ponieważ daleko od tego, by istniał między nimi jakikolwiek antagonizm, mistyk może być nazywany realistą w najwyższym tego słowa znaczeniu, ponieważ przechodzi obok cienia ziemskiej rzeczywistości, tak zwanej, w poszukiwaniu Jednej Transcendentnej Rzeczywistości, która go rzuca. A to było zawsze przedmiotem poszukiwań poety. Podczas gdy inni wciąż sprzeczali się co do terminów realizmu i idealizmu, on, odkrywszy dla siebie, że są one jednym i nierozłącznym, że w każdym aspekcie życia i myśli ideał leży w rzeczywistości, pragnął posunąć swoją wiedzę jeszcze dalej, znaleźć rzeczywistość, która leży poza życiem i myślą.

Prawda jest taka, że studiował zarówno człowieka, jak i Naturę, że skierował całą moc swojego geniuszu na zdobycie wiedzy i doświadczenia; ale prawdą jest także, że nigdy nie traktował tej obiektywności jako ostatecznej, ale tylko jako edukacyjnej. Był to środek, a nie cel.

Chcesz znać całość? To zbadaj części. Bo wszystko,
Co kształtuje wielkie, odzwierciedla się w małym.*

Więc również z doświadczeniem. Szukał go gorliwie w każdej fazie życia, ale czy nie powiedział również: „Doświadczenie to tylko połowa doświadczenia?” Czy nie dostrzegł wyraźnie, że jego wartość leży nie w sobie, nie nawet w jego korelacji, ale w wyniku tej korelacji. „Życie to nie światło, ale załamany kolor”, śpiewał w jednym z wielu swoich szczęśliwych chwil inspiracji, i tym samym podał nam klucz do bardzo trafnego porównania związanego z kierunkiem jego własnego geniuszu. Bo on, jakby, badał każdy kolor z kolei, ciesząc się jego indywidualnym pięknem i symboliką, ale nigdy nie tracąc z oczu ostatecznego celu, czyli połączenia ich wszystkich razem w czyste białe światło, z którego się wywodziły. Lub, przekładając to na duchowe pojęcia, znalazł w mistycyzmie klucz do zharmonizowania wszystkich dysonansów życia.

Mistyk, trzeba pamiętać, choć ma według Proklusa tylko jeden dogmat: „Dusza może postrzegać” i tylko jeden cel: „Zjednoczenie z Boskim”, ma jednak dwie alternatywne metody osiągnięcia swojego celu: (1) obiektywną, poprzez studiowanie Boga w Jego przejawach, zgodnie z zasadą, że Człowiek jako Mikrokosmos odzwierciedla Boga jako Makrokosmos, lub jak wyrażają to mistycy wschodni: „Jak na górze, tak na dole”, oraz (2) introspekcyjną, poprzez zagłębienie się w swoją własną świadomość wewnętrzną; czyli wierzenie, że jak Hugo, mistyk z XIII wieku, zwięźle to wyraził: „Droga do wzniesienia się do Boga prowadzi przez zstąpienie w siebie”.

Tak więc można powiedzieć, że Goethe był mistykiem podwójnie, ponieważ w młodości stosował pierwszą metodę, a w dorosłości drugą, podczas gdy na starość nauczył się, że najprawdziwszy mistycyzm jest osiągany przez połączenie obu. Chwyt Fausta na obiektywne rzeczywistości nie miał małego udziału w doprowadzeniu go do punktu, w którym był w stanie chwycić te wyższe duchowe rzeczywistości, w których znalazł szczęście, próżno szukane gdzie indziej.

Możemy tu na chwilę przytoczyć jego eksperymenty z drugą, introspekcyjną metodą, które miały swoje źródło w jego pamiętnej podróży w góry Harz, gdzie, rozmawiając z Naturą w jednym z jej najwspanialszych nastrojów, poeta zbliżył się do niej bardzo, pozwalając jej ujawnić jego prawdziwe ja, z tym skutkiem, że sam na szczycie Brocken, zrobił swój pierwszy świadomy krok na ścieżce mistycznej i nauczył się tej samotności duszy, która nieuchronnie ją towarzyszy. „Samotny będzie ten człowiek”, pisze do ukochanej, „który otwiera swoją duszę nikomu innemu jak tylko najpierw i najgłębiej uczuciom prawdy”. Ale nie mógł ich wyrazić; Bóg wewnętrzny rzeczywiście wyszedł do Boga zewnętrznego, przejściowe doświadczenie mistycznego komunia zostało mu udzielone, i przyniosło w swoim śladzie świętą ekstazę, dla której jeszcze nie miał słów. „Nie jestem w stanie powiedzieć ustami, co przeżyłem”, dodaje; „jak mam to dokonać tą ostrożną rzeczą? Droga przyjaciółko, Bóg obchodzi się ze mną jak ze swoimi świętymi w dawnych czasach, i nie wiem, skąd to do mnie przychodzi… Cel mojego pragnienia został osiągnięty; wisiał na wielu niciach, a wiele nici wisiało z niego. Wiesz, jak symboliczne jest moje życie”.

Właśnie teraz symbolizowało tę wewnętrzną obojętność, to dziwne poczucie oderwania, które przychodzi tym, których oczy dojrzały tego świata rzeczywistości, kryjącego się za tym światem cieni. Dlatego, gdy obowiązek woła go z powrotem do życia dworów, śpiewa z głęboko zakorzenioną radością, która nie zna cienia żalu, „Szczęśliwy jest ten, który odgradza się od świata – bez nienawiści”, i notuje w swoim dzienniku, „Pokój i przeczucie mądrości” – „Trwałe zupełne oderwanie od ludzi.” – „Żyję z ludźmi tego świata, ale ledwie czuję ich ślad, bo moje życie wewnętrzne niezmiennie podąża swoją drogą”. Jednak nie oznaczało to egoistycznego pochłonięcia, ponieważ w wyniku tego jego życie zewnętrzne nabrało bogatszego tonu, głębszej czułości, szerszej miłości, bardziej obejmującego współczucia niż kiedykolwiek wcześniej.

Bielschowsky jest zdania, że podróż do Włoch, dziewięć lat później, pozwoliła Goethe’owi pozbyć się mistycyzmu zrodzonego z Harzreise, i stale rozwijać się w tym okresie, że uwolniła go od „tych eterycznych, duchowych i ponadzmysłowych ścieżek”, na które wtedy wkroczył, i nauczyła go zrezygnować z „delikatnej bladości jego duchowości weimarskiej na rzecz jarzącego się, pełnego kolorów realizmu jego młodości”. Ale czy tak rzeczywiście było? Czy raczej nie nauczył się tam łączyć oba, poprzez wzniesienie się do wyższego pojęcia realizmu niż to z młodości, pojęcia, które, zamiast oddalać go od mistycyzmu, pogrążyło go jeszcze głębiej w nim?

W ten sposób, choć laska, z którą wspinał się po krętej ścieżce Wzniosłego Wzniesienia, była zawsze ta sama – Wyrzeczenie, to jednak w młodości, gdy wykrzyknął: „Jak człowiek może poznać samego siebie? Nigdy przez refleksję, tylko przez działanie”, myślał, że ścieżka prowadzi przez obiektywną aktywność; w dorosłości, gdy napisał: „Szukaj w sobie, a znajdziesz wszystko”, wydawało mu się, że leży ona przez subiektywną sferę intuicji; w średnim wieku wahał się między dwoma, niepewny, czy… po pierwsze, to prawda, że zachowywał się z dystansem wobec mistyków swoich czasów; podobnie robił Schiller, wyznawany idealista, i obaj zostali odpowiednio nazwani „materialistami” przez tych błądzących ludzi, sami zanurzeni po czubki palców w materializmie, szukających duchowości poprzez pokutne koszule i brud, odrażające jedzenie i nieestetyczne ubranie. Jednakże w tym samym czasie, gdy te oskarżenia były na niego rzucone, poeta, w księdze VI „Wilhelma Meistra” (Wyznania Świętej Panny), przedstawiał z intymną wiedzą zrodzoną jedynie z empatycznego wglądu, naturę, która, choć przeznaczona do błyszczenia niczym klejnot w tym świecie nierealności, odwróciła się od niego, wiedząc, że prawdziwe szczęście leży tylko w królestwie ducha. Gdyby tylko to zrozumieli, było to równocześnie apoteozą ich celów i najdelikatniejszym z upomnień ich metod. Bo choć Goethe traktował Świętą Pannę z troską, był zbyt mądry, by nie rozpoznać, że „prawa duchowego piękna muszą wynikać z właściwych proporcji” tak samo nieuchronnie, jak te fizycznego piękna, i że mistycyzm jego bohaterki był jednostronny i niezrównoważony, zbyt zaabsorbowany ceremoniami i introspekcją, by zwrócić należytą uwagę na działanie i rozwój.

Przy takiej przenikliwości, jak mało prawdopodobne było, że mógłby być przyciągnięty do mistycyzmu, który był jedynie karykaturą nawet tego niekompletnego, który był, właściwie mówiąc, jedynie synonimem ekstrawaganckiego i bezsensownego ascetyzmu. Chociaż będzie się utrzymywało, że większość mistyków była i zawsze jest ascetami, nie zmienia to faktu, że zawsze uznawali najwięksi ze wszystkich mistyków, zarówno wschodni, jak i zachodni, że w samym ascetyzmie nie leży ani wartość, ani zbawienie.

Z drugiej strony, całe życie Goethego było przykładem wyższego ascetyzmu charakterystycznego dla prawdziwego mistyka, wyrzeczenia, które podejmuje się, nie z emocjonalnego punktu widzenia, dlatego że jest bolesne, a bolesne musi koniecznie być dobre, ale z punktu widzenia rozumu, ponieważ, czy to bolesne, czy nie, prowadzi do pożądanych rezultatów. Według jego filozofii rzeczy tego świata były doskonałe, o ile sięgały, ale gdy człowiek nauczył się, że nie mogą dać mu ostatecznej satysfakcji, to zrzeczenie się ich raz na zawsze było oczywiście najmądrzejszym postępowaniem do naśladowania. Wszystko „wzywa nas do wyrzeczenia … Zastępujemy jedną pasję inną … tylko po to, by na końcu wykrzyknąć, że wszystko jest próżnością. Ale są nieliczni, którzy, przewidując te nieznośne uczucia, aby uniknąć częściowej rezygnacji, rezygnują raz na zawsze. Takie osoby … starają się zdobywać idee, które są niezniszczalne i które są tylko potwierdzane przez kontemplację tego, co przemijające”. On sam był jednym z nielicznych. „Chciałbym”, pisze z Włoch do Frau von Stein, „zajmować się wyłącznie związkami, które są trwałe, i w ten sposób, według Spinozy, zdobyć wieczność dla mojego ducha”.

GOETHE AS A YOUNG MAN. (From portrait by C. Lager.)

Następnie, jeśli chodzi o rzekome powiązanie między mistycyzmem, histerią i zjawiskami psychicznymi, te ostatnie nie mają z nim istotnego związku, są co najwyżej drugorzędną kwestią, chociaż z drugiej strony możliwe jest, że mistyk może posiadać zdolności psychiczne z prostej przyczyny, że wpływ duchowego rozwoju prawdopodobnie oddziałuje na zmysły cielesne i podnosi je o ton w skali rozwoju, tak że oczy mogą widzieć, a uszy słyszeć to, co dla zwykłego wzroku i słuchu jest niewidoczne i niesłyszalne. Nie wolno jednak zapominać, że istnieje psychizm wynikający zarówno z przyczyn materialnych, jak i duchowych, a psychiczny, zwłaszcza tego pierwszego rodzaju, może być bardzo prawdopodobnie chorobliwą histeryczką. Tak samo może być makler giełdowy, ale chorobliwość i histeria nie są istotnymi elementami ani maklerstwa giełdowego, ani psychizmu, a przez to pośrednio mistycyzmu.

W tym kontekście ciekawe może być zauważenie, że Goethe pochodził z rodziny, która niewątpliwie posiadała tę cechę psychiczną, ponieważ jego dziadek często miewał prorocze sny, które z powodu ich dziwnego spełnienia były traktowane bardzo poważnie, nie tylko przez jego najbliższe otoczenie, ale także przez jego współmieszkańców. W życiu samego poety także znajdujemy ciekawy przypadek jasnowidzenia. Po pożegnaniu się z Friederike i odjechaniu z Sesenheim po raz ostatni, nagle stanął na drodze przed swoim własnym „sobowtórem”, jadącym w stronę miejsca, które właśnie opuścił, i noszącym ubranie, którego wtedy nie posiadał. Osiem lat później, zdobywszy odwagę, by znów odwiedzić tę utraconą miłość, był zdumiony, nagle przypominając sobie ten incydent, że był ubrany w identyczną szarą kamizelkę itp. swojego widzenia.

Opowiada o tym zdarzeniu zupełnie spokojnie i bez komentarza, tak jak mówi nie raz o gwiazdach przy jego narodzinach, przepowiadających jego sławę, ponieważ jego perspektywa była zbyt uniwersalna, a on był zbyt zdominowany przez ideę wzajemnego powiązania wszystkich rzeczy, aby podważać nawet roszczenia astrologii, a jeśli chodzi o zjawiska psychiczne, jest wystarczająco dużo dowodów, które można zebrać z jego pism, że zdawał sobie sprawę z istnienia zarówno w ciele ludzkim, jak i w umyśle ludzkim zarodka wielu dotąd nierozwiniętych mocy. „W człowieku”, mówi kiedyś, „jest bardzo wiele zdolności intelektualnych, których w tym życiu nie jest w stanie rozwinąć, i które dlatego wskazują na lepszą przyszłość i bardziej harmonijne istnienie. . . . Ja sam sądzę, że człowiek czuje się także świadomy cech cielesnych, których natury i rozprzestrzenienia nie może mieć nadziei w tym życiu.” A gdzie indziej, mówiąc o wielu tajemnicach, które nas otaczają, nawet w codziennym życiu, dodaje: „Tyle jest pewne – że w szczególnych przypadkach możemy wystawić macki naszej duszy poza jej cielesne granice, i że jest jej dana przeczucie, ba, rzeczywisty wgląd w najbliższą przyszłość.” Następnie mówi o telepatii i swoim doświadczeniu w tym kierunku, kończąc uwagą: „Wszyscy mamy w sobie coś sił elektrycznych i magnetycznych, i wytwarzamy siłę przyciągającą lub odpychającą w zależności od tego, czy stykamy się z czymś podobnym czy odmiennym.” Być może jest to logiczna konsekwencja tego pomysłu, że przypisuje atmosferę, czy „aurę”, jak to dziś nazywamy, nie tylko samemu człowiekowi, ale każdemu istnieniu odczuwającemu.

GOETHE IN OLD AGE. (Alter portrait by St.tier. )

Po trzecie, ponieważ pisanie drugiej części „Fausta” rozłożyło się na okres trzydziestu lat, trudno byłoby, aby cierpiał na starcze rozkładanie się przez tak długi czas; a potem znowu, chociaż obie części dramatu można by powiedzieć, że uosabiają cały jego duchowy rozwój, to jednak nie tylko w nich znajdujemy dowody mistycyzmu. Goethe był w rzeczywistości mistykiem z serca od młodości, długo zanim Harzreise uświadomiło mu to, i to właśnie zapewne skłoniło go do podążania, choć instynktownie i nieświadomie, ścieżką którą mistyk, który wie, kim jest, podąża świadomie i celowo.

Spinoza, gdy powiedział: „Egoizm, w najwyższym sensie, dąży do dobra świata”, wyraził motywację, która leży u podstaw wysiłków i osiągnięć każdego mistyka, jakiego świat kiedykolwiek widział; wyraził także motywację, która doprowadziła do realizacji wszystkich wspaniałych osiągnięć jego poety-ucznia. Bo prawdziwym mistykiem nie jest ten, który kocha i dąży do własnego zbawienia, ale ten, który kocha i dąży do zbawienia całej ludzkości. I niewielu ludzi kiedykolwiek kochało bardziej bezinteresownie i dążyło bardziej wytrwale i nieustannie do dobra innych niż Wolfgang von Goethe, poeta, filozof i mistyk. Być może dlatego, że jego religia była religią czynów, że kochał pogańską radość życia i unikał chorobliwości ascetyzmu, dla przypadkowego obserwatora wydaje się, że ma niewielkie prawo do tego ostatniego tytułu. „Gedenke zu leben”, zawołał w odpowiedzi na ascetyczne „Memento mori”; uważał bowiem, że życie ma sens, który mamy obowiązek odszyfrować, że jeśli znajdujemy się w racjonalnym Kosmosie z darem życia, to naszym oczywistym obowiązkiem jest nauczyć się sztuki życia, a nie umierania. A tego, co głosił, nauczał się sam, kosztem nieskończonego trudu i namiętnego bólu, wierząc, że rozwijając się do najwyższego stopnia swoich możliwości, chwali Boga w sposób najskuteczniejszy, jaki mu możliwy. Ale nigdy nie pomylił tego rozwoju, którego zawsze starał się promować poprzez właściwe działanie, za cel sam w sobie, zawsze postrzegał go jako kamień węgielny, środek pomocy innym.

Goethe’s Garden House. (By permission of Mr. T. Fisher Unwin.)

Uzasadnienie takiego podejścia tkwi w fakcie, że całkiem jasne jest, że możemy działać tylko bezpośrednio na siebie, że nasz wpływ na innych musi być koniecznie pośredni i poprzez medium naszej własnej osobowości. A im lepsze narzędzie ma człowiek, tym doskonalsza jego praca, dlatego im bardziej człowiek podnosi swoją własną naturę, tym bardziej może podnieść innych. Ten, kto chce pomagać innym, musi najpierw pomóc sobie; ten, kto chce przyciągnąć innych do czystości serca, musi najpierw sam być czysty w sercu. To jest wyraźnie mistyczne; jest to doktryna, która leży u podstaw wszystkich praktyk mistycyzmu. „Im bardziej możemy się podnieść w skali bytu, tym bardziej nasze pomysły na Boga i świat będą odpowiadały rzeczywistości. . . . Ten widok rzeczywistości, jako perspektywa, która otwiera się stopniowo przed oczami wspinacza na świętą górę, jest bardzo bliska sercu mistycyzmu. Oparcie go na wierze, że ideał nie tylko powinien być, ale jest… rzeczywisty.”

Tak pisze współczesny duchowny, niewzruszony student mistycyzmu; ale gdyby Goethe sam napisał ten fragment, nie mógłby bardziej dokładnie odzwierciedlić jego wierzeń i dążeń. Przebił się przez zgiełk słów wokół niego, by dotrzeć do prawdy o istotnej jedności rzeczywistego i idealnego, i długo potem, wieczorem swojego życia, słyszymy go mówiącego do Eckermanna, gdy siedzi w swoim gabinecie przy „cichej światłości świecy”: „Zawsze była to moja jedyna dążność, zdobywać więcej wglądu i czynić siebie lepszym, zwiększać wartość mojej osobowości, a następnie wyrażać tylko to, co uznałem za dobre i prawdziwe.”

Metoda, przez którą mistyk „podnosi się w skali bytu” jest zawsze taka sama na całym świecie, droga, którą osiąga swój cel, jest niezmienna, o tyle, że zawsze prowadzi przez skaliste pustkowie samopanowania, co było podróżą, na którą poeta wyruszył. „Chcę być panem samego siebie” – oświadczył w studenckich latach swojej wczesnej młodości i natychmiast przystąpił do triumfu woli nad swoim ciałem, zaczynając charakterystycznie na płaszczyźnie fizycznej, a następnie, jak mu w zwyczaju, przenosząc doświadczenie na wyższe płaszczyzny, rozciągając kontrolę na płaszczyznę umysłową, by mógł także panować nad tym narzędziem zwanym umysłem, którym posługuje się jaźń. Który inny poeta, zastanawiamy się, odważyłby się stawić czoło temu dziewięcioletniemu surowemu rygorowi, na który dobrowolnie się poddał na dworze Weimaru? Który inny poeta okazałby się na tyle silny, żeby nieustannie pozostawać głuchy na wezwanie, do którego pragnął odpowiedzieć, skazując się zamiast tego na monotonną rutynę obowiązków urzędniczych, na nadzór nad budową kanałów, inżynierią dróg, budowę kopalni, opanowywanie polityki i organizację uroczystości dworskich? A jaki inny zapis mamy o poecie, który, przenosząc tę zasadę jeszcze dalej, nakazuje nawet swoim emocjom poddać się woli?

Goethe’s House at Weimar

Mistycyzm nie jest wąską mechaniczną formułą niezdolną ani do zmiany, ani do ekspansji, i produkującą tylko określony efekt, jak świadczy o tym wiele różnych typów znajdujących się pod jego cieniem. Jest tylko jeden cel, choć wiele dróg; tylko jedno centrum koła, choć wiele promieni. Budda, Chrystus, Eckhart, Novalis, Emerson, Goethe, wszyscy byli mistykami, ale żadni dwaj z nich nie mogą być dokładnie ze sobą zestawieni. Narodowość Emersona uczyniła go apostołem praktycznego mistycyzmu, tak jak nieodłącznie Novalis, urodzony w narodzie poddanym subiektywnemu idealizmowi, był przeznaczony, żeby zadowolony spędzić wszystkie swoje dni we mglach metafizycznego mistycyzmu. Człowiek Bólu nigdy nie mógł być inny niż humanitarny czy społeczny mistyk, a ani Goethe, ani Budda nie mogli odstąpić od ścieżki intelektualnego mistycyzmu.

Może być interesujące porównanie dwóch ostatnich, częściowo dlatego, że są reprezentantami dwóch przeciwnych typów intelektualnego mistyka, jednego uosobienia kontemplacyjnej bierności Wschodu, drugiego napiętej aktywności Zachodu, częściowo dlatego, że charakterystyczne dla Goethego było łączenie wielu cech mistycyzmu orientalnego i okcydentalnego, i częściowo dlatego, że doszedł do swoich wniosków przez proces diametralnie przeciwny temu Buddy. Chociaż często dochodzili do tego samego punktu spotkania, zawsze podążali z przeciwnych biegunów, jeden od uniwersalnego do szczególnego, drugi od szczególnego do uniwersalnego. To właśnie ilustruje jedną z istotnych różnic między Wschodem a Zachodem. To właśnie dlatego, że Budda zstąpił z wyższego na niższe, z Makrokosmosu do Mikrokosmosu, a Chrystus (który pomimo wschodniego pochodzenia stał się symbolem zachodniej myśli religijnej) zrobił dokładnie odwrotnie, ten ostatni jest nam bliższy niż pierwszy. Jego ludzkość nas porusza; trzyma nas za to, kim jesteśmy, drugi za to, kim powinniśmy być. Bez względu na wewnętrzny ideał Chrystusa, pewne jest, że przedstawił ludzkości mniej odległy cel, do którego można dążyć, niż zrobił to Budda.

I tę różnicę odnajdujemy na każdym kroku między poetą-filozofem a filozofem-kapłanem. Ich intelektualne stanowisko dawało im wspólną unię religii i filozofii, tak powszechną na Wschodzie, tak rzadką na Zachodzie, a u podstaw wysiłków obu leżał ten sam ton dominujący – miłość do ludzkości.

Ale jak różnie kochali! Budda kochał człowieka, podczas gdy Goethe kochał ludzi. Pierwszy, ponieważ kochał i współczuł całej ludzkości, zaczął kochać każdego jednostkowego członka; drugi, ponieważ kochał i sympatyzował z każdą jednostką, z którą nawiązał kontakt, zaczął kochać całą ludzkość.

Goethe znowu najpierw ujrzał Boga w Naturze, a więc wzniósł się przez Panteizm do wyższego pojęcia Boga Transcendentnego, ponad i poza Bogiem Immanentnym, podczas gdy Budda ujrzał Boga w Naturze tylko dlatego, że najpierw pojął Go poza Naturą.

Zarówno Buddzie, jak i Goethe’emu istnienie Najwyższego Bytu było aksjomatem nie wymagającym dowodzenia. „Ogólna, naturalna religia nie wymaga wiary,” mówi ten ostatni; ale podczas gdy ten pierwszy uważa nieśmiertelność duszy za konieczną konsekwencję, Goethe, choć to akceptując, wzmacnia swoją pozycję z drugiej strony. „Moja wiara w nieśmiertelność duszy,” wyjaśnia, „wynika z idei aktywności; gdy bowiem wytrwale dążę do końca w ciągłej aktywności, mam pewnego rodzaju gwarancję od Natury, że gdy obecna forma mojego istnienia okaże się niewystarczająca do pobudzenia mojego ducha, dostarczy inną, bardziej odpowiednią formę.”

Stąd stopniowo przechodzi do przynajmniej rozważania teorii reinkarnacji, zaczynając od niej w młodości, wracając do niej w dojrzałym wieku, i w końcu odważnie wyrażając ją w liryku do pani von Stein, kobiety, która przez dwanaście lat była duszą jego duszy, która trzymała go jak żadna inna kobieta, czy mężczyzna, nawet Schiller, nigdy go nie trzymała.

 Jak los nas związał w tak harmonijnym życiu?
Ty, niestety, byłaś w jakimś innym życiu,
Albo moją siostrą, albo moją żoną.*

To mogło wpłynąć lub nie na jego pogląd na śmierć, umożliwiając mu traktowanie jej nie jako czegoś, czego należy się obawiać, nie jako końca, ale jako zwykłego incydentu w życiu. „Podnosi się zasłonę; przechodzi się na drugą stronę. To wszystko.” Lub, jak wyraża to gdzie indziej:

Aż ci się ta prawda wyjaśni,
Śmierć oznacza wyższe narodziny.
Jesteś tu tylko obcym na tej mrocznej ziemi.

To ta sama idea ewolucji, która przyciąga go do wielu zasad wschodniej mistyki, więc gdy znajdujemy go zanotowanego w jego dzienniku: „Wszystko, co jest, należy koniecznie do istoty Boga, ponieważ Bóg jest jedyną rzeczą, która istnieje”, jesteśmy przygotowani na późniejsze stwierdzenie: „Wszystkie religie muszą … w końcu do tego dojść, czyniąc stworzenia brutalne w pewnym stopniu uczestnikami duchowych łask”, i ledwo nas zaskakuje, że balansuje na krawędzi tej vedantyckiej doktryny, która obecnie niepokoi świat naukowy, co do tożsamości materii i ducha, „obie mogą domagać się równych praw, a zatem razem być uważane za reprezentantów Boga”.

Ponownie, na drabinie ewolucji jest tylko krok od człowieka do nadczłowieka, od człowieka do tych

Potężniejszych Istot
Które przewidujemy,*

które muszą zajmować szczeble między Ludzkością a Boskością, a zatem w liście do jego bratniej duszy, napisanym, gdy na niego spadła obojętność mistyka, mówi jej: „Każdy wykrzykuje o mojej samotności, która jest zagadką, ponieważ nikt nie wie, z jakimi wspaniałymi, Niewidzialnymi Istotami utrzymuję kontakt.”

I w wielu innych punktach, takich jak miejsce grzechu w kosmicznym planie, ezoteryczne znaczenie pokuty, doktryna zbawienia przez wzrost, Goethe był w doskonałej zgodzie z naukami wschodniej mistyki.

Wreszcie, Faust, ta korona całego dorobku poety, stoi ponad wszystkim innym jako apoteoza doktryny wyrzeczenia, tak niestrudzenie, prawie można by powiedzieć, tak bezlitośnie głoszonej przez Buddę dwadzieścia pięć wieków wcześniej.

W części I znajdujemy uczoną-ascetyczną postać, która mimo jasności intelektualnej wizji, duchowo błąka się w całkowitych ciemnościach. Musi jeszcze nauczyć się, że wiedza nie jest prawdą, ale jedynie symbolem prawdy, że wiedza jest mózgu, a mądrość ducha, że „Mądrość jest prawdą, a prawda jest Bogiem.”

Dąży do absolutnego, nieskończonego, i jest pędzony odkryciem, że dla tego, co skończone, jest to nieosiągalne, tak jak by to osiągnął, to znaczy do rozpaczy zupełnego, niezłagodzonego pesymizmu. „Nie ma smutniejszego widoku,” komentuje poeta z żalem, „niż bezpośrednie dążenie do tego, co bezwarunkowe, w tym uwarunkowanym świecie”, i od razu głosi wyrzeczenie się na płaszczyźnie duchowej, jak wcześniej, w Wilhelmie Meisterze, głosił to na płaszczyźnie moralnej.

Wyrzekaj się! Wyrzekaj się! to wciąż słowo!
To jest wiekuista pieśń
W każdym uchu, która nieustannie dzwoni,
I która, niestety! przez całe nasze życie
Chrapliwie śpiewa każda przemijająca chwila, +

 

Potężniejsze Istoty, Których oczekujemy,*

Wyższe Istoty, Które przewidujemy!

 

Powinieneś zrezygnować! Powinieneś zrezygnować!
To jest wieczna pieśń
Która każdemu brzmi w uszach,
Którą, przez całe nasze życie!
Nam śpiewa chrapliwie każda godzina.

 

A Faust zgodnie rezygnuje, gorzko, buntowniczo, niechętnie, nie dlatego, że chce, ale dlatego, że musi.

 

Ale to nie wystarczy, żeby po prostu zrezygnować, ponieważ jest to tylko litera prawa.

 

Nikt nie osiągnie
Doskonałości przez same wyrzeczenia.*

Ani wyrzeczenia ascety, które mają podstawę w smutku, ani uczonych, które wyrastają z rozpaczy, nie mogą wystarczyć, ale tylko to mistyka, które ma swoje korzenie w radości; tylko wyrzeczenie się, które nie rozpoznaje siebie jako takie, radosne, spontaniczne wlewanie części w całość, ponieważ tylko w ten sposób możemy wejść w kontakt z Wszystkim-Dawcą, możemy znać Boga, stając się jak Bóg, dzieląc się jednym z Jego atrybutów.

Dlatego właśnie, wtedy, i tylko wtedy, Faust może wykrzyknąć do ulotnej chwili:

Ah, zatrzymaj się jeszcze! Jesteś tak piękna!

i tak, przegrywając swój zakład, wygrać go.

Szukał, aby zaczerpnąć nieskończoność w obrębie tego, co skończone; później nauczył się, że skończone musi wyjść do nieskończoności, że tylko przez zlanie się mniejszego z większym może nasza realizacja być nasza, że tak długo, jak trzymamy barierę ja między sobą a wszystkimi innymi ja, tak długo będzie nam odmawiano posiadania tej mistycznej boskiej unii, w której jedynie prawdziwe szczęście leży, od naszych wyciągniętych rąk.

Możemy się o to modlić z każdym włóknem naszych serc i dusz, możemy zaoferować Bogu w zamian za to wszystkie nasze łzy i nasze wyrzeczenia, wszystkie nasze dążenia i nasze aspiracje; możemy go kusić, jeśli chcemy, agoniią życia, czy ofiarą geniuszu. Ale On nie zwróci uwagi. Ponieważ nie może. To jest Prawo. Dopiero gdy z Faustem złożymy u Jego stóp Ja, On pochyli się i podniesie nas do naszego celu – schronienia Jedynego Wiecznego Ja.

„Jedynie Prawo może nam dać wolność.” +

* Bhagavad Gita.
* Bielschowsky’s Life of Goethe, standardowe niemieckie dzieło na temat życia poety, jest teraz dostępne w angielskim tłumaczeniu, od Putnam’s Sons, z Londynu i Nowego Jorku. 3 tomy, 15 funtów netto za tom. Ostatni tom jest w druku.

źródło: GOETHE AND MYSTICISM by Nora Alexander, The Occult Review, London april 1908

]]> Muzyka i Mistycyzm https://tarot-marsylski.pl/muzyka-i-mistycyzm/ Sun, 09 Jul 2023 13:23:21 +0000 https://tarot-marsylski.pl/?p=8777 Czytaj dalej ]]> „Nie konceptualna mowa, ale raczej muzyka jest tym elementem, przez który najlepiej przemawia do nas mistyczna prawda. Wiele mistycznych pism to właściwie niewiele więcej niż kompozycje muzyczne.”

WM. JAMES, Zróżnicowanie doświadczeń religijnych.

Na początku, gdy z chaosu narodził się porządek, gdy rzeczy ożyły, można sobie wyobrazić, że pierwsze dźwięki muzyki, słabe i niepewne, ale zapowiedź ważnego i pięknego sztuki, która służy wszelkiemu religijnemu kultowi, niezależnie od ludów, krajów, wyznań i kast, zaczęły płynąć z gardzieli nowo stworzonych, wychwalając ich Stwórcę.

Podobnie jak mowa ludzka powstała z potrzeby komunikowania myśli i pragnień człowieka drugiemu człowiekowi, tak muzyka jest wynikiem potrzeby wyrażania emocji i uczuć poza sferą słów.

Muzyka jest językiem wyższych emocji i jest zasadniczo zbliżona do boskiej części człowieka.

Najniższe i najpodlejsze uczucia nigdy nie skłoniły człowieka do podniesienia głosu śpiewając. Czy można sobie wyobrazić, jak skąpiec śpiewa namiętną piosenkę miłosną, gdy przelewa i liczy swoje złoto?

Tak naturalne, jak dla ptaka śpiewać, tak instynktowne jest dla człowieka odczuwanie spontanicznego przypływu pieśni, gdy doświadcza szczęścia i dobrobytu; gdy jako kochanek jego serce przepełnia namiętne oddanie ukochanej osobie; gdy stoi na wysokości wrzosowisk, wzniesień lub pagórków, z pragnieniem płynięcia przez czyste, przejrzyste błękitne powietrze w towarzystwie skowronka i dołączania do jego pieśni; lub gdy oddaje cześć Bogu i wraz z mistykami chrześcijańskimi, takimi jak Richard Rolle, wylewa swoją duszę przed Bogiem: „O wielki Jezu. Moje serce jest związane miłością do Twojego Imienia i teraz nie mogę inaczej niż je śpiewać”, i, podobnie jak św. Teresa, czuje, że „musi śpiewać”.

W przedchrześcijańskich religiach muzyka była w znacznym stopniu związana z ceremoniami poświęconymi bogom. Musiała odgrywać ważną rolę w radosnych, kwieciście udekorowanych greckich festiwalach. Spartanie uroczystości kończyły się wesoło, z muzyką, po nieco smutnym początku. Rzymianie i Egipcjanie wprowadzili wiele muzyki do swojego kultu religijnego. W egipskich świątyniach rytmiczne litanie i hymny modlitewne i uwielbienia trwały bez przerwy. W wielu różnych obrzędach religii chrześcijańskiej, począwszy od najwspanialszej i najokazalszej ceremonii Kościoła rzymskokatolickiego i anglikańskiego po „dźwięczny metal i brzęczące cymbały” Armii Zbawienia, muzyka jest łącznikiem, skupiającym umysł na istotnej idei – czci Bogu o nieskończony sprawiedliwości, dobroci i mocy – idei często pomijanej w sporach i kłótniach dotyczących sposobu i stylu kultu.

To papieże, biskupi i księża wczesnego Kościoła chrześcijańskiego mają zasługi za rozwój i wzrost muzyki; i choć przez wiele lat kompozycje były ograniczone do dzieł sakralnych, Kościół był odpowiedzialny za biblijne lub cudowne widowiska, z których w czasie ewoluowała opera.

Tak więc od najwcześniejszych znanych cywilizacji muzyka była uznawana za jeden ze środków komunikacji z Boskim. Chociaż w opinii muzyka jest stosunkowo niewielu ludzi, którzy penetrują do najgłębszych zakamarków muzyki, wciąż przemawia ona do tej mistycznej esencji związanej z Wiecznym, Nieznanym, którą każdy odczuwa, choć efekt może być swobodnie i pejoratywnie opisany jako „pobudzanie emocji”.

Ale jest coś więcej niż histeryczne emocje, gdy rytmiczne dźwięki muzyki mogą zapobiec panice w tłumie ludzi, mogą dać im odwagę, samodyscyplinę, oddanie. Przechodzenie przez piękne krajobrazy lub obok wspaniałych budowli nie obudziłoby w wyczerpanej wojną, zmęczonej do śmierci armii takiego ducha walki, jak rytmiczne bicie małego bębna lub melodia zagrana na gwizdku.

Wpływ muzyki na pacjentów nerwicowych i psychicznych jest obecnie uznawany za czynnik leczniczy.

Być prawdziwym artystą nie oznacza być religijnym w zwykłym tego słowa znaczeniu, ale artysta musi mieć ideały i myśli ponad przeciętnego człowieka. Jego wyobraźnia musi być bardziej intensywna i rzeczywista, a im większy artym czerpie on z wielkiej Rzeczywistości, która sprawia, że to życie i ten świat wydają się małe i trywialne w porównaniu z pięknościami, których doświadcza w swoim wnętrzu.

Bergson pisze: „Gdyby rzeczywistość mogła wejść w bezpośredni kontakt z zmysłami i świadomością, gdybyśmy mogli nawiązać bezpośrednią komunię z rzeczami i samymi sobą, wówczas wszyscy bylibyśmy artystami… Głęboko w naszych duszach usłyszelibyśmy przerwany rytm melodia naszego życia wewnętrznego: muzyka często radosna, częściej smutna, zawsze oryginalna. To wszystko jest wokół nas i w nas: jednak żaden z tych elementów nie jest wyraźnie postrzegany przez nas. Między naturą a nami samymi, między nami a naszą własną świadomością, zawieszona jest zasłona: gęsta i nieprzezroczysta dla zwykłego człowieka, ale cienka, prawie przezroczysta dla artysty i poety.”

Mamy nadzieję, że pod pojęciem artystów obejmuje on także muzyków, ponieważ artyści powinni obejmować wszystkich tych, którzy odczuwają i potrafią tworzyć wielkość piękna w rzeczach poza tym życiem, jak i w codziennych sprawach. Jak mówi Browning w „The Ring and the Book”: „Sztuka pozostaje jedynym możliwym sposobem wypowiadania prawdy.” Dla artystów piękno dźwięku, rytmu, koloru i formy jest prawdą, tak jak to ludzie postrzegają.

Artysta nie potrzebuje dogmatu. Jeśli żyje zgodnie z najwyższą czystością i pięknem swojej sztuki, żadne wyznanie ani dogmat nie uczyni go lepszym człowiekiem. Sztuka, w najwyższym znaczeniu, jest religią, stanowiąc osobiste wyrażenie transcendentalne i boskie artysty. Mistycy religijni i święci są prawdziwymi artystami, ponieważ ich wewnętrzne widzenie jest rozwinięte w niezwykłym stopniu; postrzegają to, co dla nich jest najpiękniejsze i największe – miłość ich Boga. Mówiąc o nich, Evelyn Underhill mówi: „Psychologicznie rzecz biorąc, ci mistycy są bliżsi muzykowi niż jakikolwiek inny typ artysty.” I żeby zacytować Browninga ponownie (w „Abt Volger”): „Bóg ma kilku z nas, którym szepcze do ucha; reszta może rozumować i powitać: to my, muzycy, wiemy.” Sztuka muzyka jest równie nieuchwytna jak wizja świętego i równie beznadziejna do przetłumaczenia na język tego świata. Kto może wyjaśnić szlachetne dzieło muzyki absolutnej i kto może zamienić w słowa ekstazę mistyka w komunii z Boskimi! Najwyższe formy miłości i szczęścia nie mogą być wyrażane w materialnych pojęciach.

Poeta, malarz, rzeźbiarz i architekt muszą używać w swojej pracy więcej lub mniej świeckich symboli, aby uczynić je zrozumiałymi dla niewtajemniczonych, aby przenieść swoją inspirację do materii, która może być niewystarczająca.

Kompozytor zapisuje swoją wizję, ale musi ją pozostawić innemu artyście, aby ją właściwie zinterpretował i przekazał słuchaczowi. Twórca i interpretator muszą mówić duchem do ducha, w przeciwnym razie słyszy się tylko łuskę dzieła.

Dzieło muzyczne może być interpretowane na wiele sposobów, a nawet wykonawca może zmieniać swoje wykonanie w zależności od nastroju, tak że usłyszenie jakiegoś utworu wspaniale wykonanego lub śpiewanego sprawia, że nie chce się go słuchać ponownie przez tego samego wykonawcę. Wspomnienie doskonałości jest zbyt cenne, aby zostać splamione przez wykonanie o nawet najmniejszych niedoskonałościach.
To być może ta eteryczna, nieuchwytna jakość muzyki skłania wielu poetów i mistyków do używania symboli muzycznych do ilustrowania swoich idei. Rabindranath Tagore, poeta, muzyk i mistyk, ma wiele pięknych fragmentów, które człowiek czuje, że mógł napisać tylko muzyk, jak na przykład ten z jego „Gitanjali”: „Gdy rozkazujesz mi śpiewać, wydaje mi się, że moje serce pęknie z dumy, spoglądam na Twoje oblicze i łzy napływają mi do oczu. Wszystko, co jest surowe i nieharmonijne w moim życiu, rozpływa się w jednym słodkim harmonii, a moje uwielbienie rozpościera skrzydła jak radosny ptak w locie nad morzem – Wiem, że tylko jako śpiewak staję przed Twoją obecnością. Dotykam skrajem rozwiniętego skrzydła mojej piosenki Twoich stóp, których nigdy nie mógłbym dotknąć.

Odurzony radością ze śpiewania zapominam o sobie, wołam Cię przyjacielu, który jesteś moim Panem„.

Natchnieni twórcy dzieł niezwykłej szlachetności i wspaniałości, jeśli nie są świętymi, mają w sobie coś z mistyka. Kto może posłuchać największych dzieł Bacha, Beethovena i Elgara, nie czując atmosfery innego świata? I, podobnie jak mistycy religijni, oni także nie oddychają zawsze boskim powietrzem. Oni też muszą przejść przez „ciemną noc duszy”. Po wyczerpującej pracy nad dążeniem do doskonałości i ożywianiem piosenki, której „rozwinięte skrzydła uniosłymistrzowskiej kunsztowności, jeżeli nie są świętymi, mają w sobie coś z mistyka. Kto może posłuchać najwspanialszych dzieł Bacha, Beethovena i Elgara, nie odczuwając atmosfery innego świata? I podobnie jak mistycy religijni, nie oddychają oni zawsze boskim powietrzem. Oni także muszą znosić „ciemną noc duszy”. Po wyczerpującej pracy dążenia do doskonałości i ożywienia pieśni, których „rozwinięte skrzydła uniosły się w empyreum”, nadchodzi okres bezpłodności, przygnębienia i beznadziejności. „Moje serce pragnie dołączyć do twojej pieśni, ale daremnie walczy o głos. Chciałbym mówić, ale słowa nie przeradzają się w pieśń, i krzyczę zniechęcony”. Tagore dobrze rozumie te beznadziejne nastroje twórczego mistyka.

Śpiewanie jest tak samo niezbędne dla rozwoju duszy geniusza muzycznego, jak jedzenie jest niezbędne dla wzrostu i rozwoju ciała. Muzyka jest tutaj jego krainą Rzeczywistości. Być może smutek, który często leży u podstaw najpiękniejszych kompozycji, to dążenie kompozytora do stworzenia za pomocą niewystarczających środków nieskończenie doskonałych dźwięków, które słyszy podczas swojego pobytu w tej krainie.

Następujący fragment z jednego z listów Mozarta pokazuje sposób, w jaki jego pomysły były inspirowane i jak, otrzymując je, przekracza czas i przestrzeń.

Kiedy i w jaki sposób pojawiają się moje pomysły, nie wiem, ani nie mogę ich wymusić… Ani nie słyszę części sekwencyjnie w mojej wyobraźni, ale słyszę je, jakby wszystkie naraz. Jakie to jest wspaniałe, nie mogę wyrazić słowami. Wszystkie te wynalazki, to tworzenie, odbywa się w przyjemnym, pełnym życia śnie. Ale rzeczywiste usłyszenie całości razem jest przede wszystkim najlepsze. I być może jest to najlepszy dar, za który mam dziękować mojemu Boskiemu Mistrzowi.”

Muzyka Mozarta jest w większości beztroska i niewinna. Płynie tak lekko i łatwo jak pieśń natury, płynący strumień czy śpiew ptaka. Choć jego natura była przesiąknięta muzyką, jego wybitne występy jako dziecko na fortepianie, skrzypcach i organach, nie wspominając o kompozycjach, stanowią jednoznaczny dowód na to, że jego życie było pełne ciężkiej pracy, aby móc stworzyć tyle arcydzieł w krótkim życiu trzydziestopięcioletnim.

Lubi się go postrzegać tak, jak się wyobraża św. Franciszka z Asyżu, żyjącego intensywnym życiem ze śpiewem na ustach i radością w sercu. Święty zaczynał swoje dni nie długim rytuałem czci, ale z braćmi, którzy wspólnie odmawiali jedną lub dwie proste modlitwy i śpiewali własną Pieśń o Słońcu, a następnie udawali się, aby pomagać chorym i potrzebującym, może zatrzymując się, aby porozmawiać z ptakami lub jakąkolwiek małą istotą, wnosił swoją pieśń i świeżość Natury do cuchnących szaletów choroby i brudu. Choć życie św. Franciszka i muzyka Mozarta dają wrażenie szczęścia i radości, ich życie, zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne, było dalekie od sprzyjania osiągnięciu tego szczęścia; ale spotykali każdą pokusę, ból i trudności z żywym, dzielnym duchem, który atakuje wszelkie przeszkody.

Święty Franciszek nazywał siebie i swoich współbraci „Jonglerin de Dieu” i mówił: „słudzy Pańscy są Jego minstrelami”. Tłem ich pieśni była szczerość i prostota, ponieważ mistycy chrześcijańscy byli bezpośredni i prosty; nie potrzebowali rozumowania i logiki religii, która obejmuje cały kosmos, systematycznego porządku wszechświata, teorii ewolucji, i choć należeli do Kościoła chrześcijańskiego, skomplikowany obrzęd kultu nie był im potrzebny do bezpośredniej komunii z Bogiem.

Dla twórczego muzyka są to dźwięki, z których formuje formę, a za pomocą dyscyplinowanej wolności geniuszu konstruuje dzieło, w którym nie ma ani jednej dźwięku za dużo ani za mało, ani jednego akordu, który by przeszkadzał światłu ducha, którego jest wcieleniem. Bez względu na to, jak skomplikowana jest struktura lub zawiła figura,

prostota jednego istotnego elementu, „prostota Boga”, musi przesiąkać całość, w przeciwnym razie jest to bezużyteczna skorupa.
Istnieje wiele takiej muzycznej „łupiny”, niezwykle wyobrażonej i zręcznie opracowanej, często zwodzącej wielu, żemuzyka jest prawdziwa, ale pozbawiona życia i pozostawiająca zimnymi i niezaspokojonymi tych, którzy pragną prawdy i ciepła życia ducha.

I tak samo jest z wykonawcą muzyki. W rękach inspirującego wykonawcy dzieło geniusza ożywa, a duch kompozytora zostaje odtworzony. On czuje istotę marzeń i wizji, które zaowocowały poematami i epikami muzyki i ożywia je ponownie w świeżości i pięknie ich narodzin.

Dla rozumiejącego słuchacza żadna ilość biegłości i techniki nie może ukryć braku prawdziwego muzycznego instynktu po stronie wykonawcy. Im większy geniusz muzyka, tym prostsza jest jego osobowość, ogólnie mówiąc. Widzi i radzi sobie z sprawami świata tak niewinnie jak dziecko i prostymi i bezpośrednimi zmysłami czuje swoje połączenie z źródłem swojej inspiracji.

Mówi się, że muzyka jest niemoralna, co czasami mylone jest z niemoralnością. Niestety, muzyka może zostać zepchnięta ze swojego wysokiego siedliska i zdegradowana; jako język emocji i wrażliwości, może być używana do wyrażania najniższych form uczuć. Ale w najwyższej formie sztuki wielcy poeci dźwiękowi otrzymują wrażenia z transcendentalnego źródła i tworzą je w formie muzycznej przewidzianej przez ich własne osobowości.

Muzyka nie ma narodowości, chociaż cechy narodowe mogą przebijać się przez jej strukturę. Nie posiada również określonego wyznania czy religii, chociaż nadzieja na i tęsknota za ekstazą boskiego objawienia słychać w każdym dźwięku i frazie. W przeciwieństwie do bardziej statycznych sztuk, takich jak malarstwo czy rzeźba, nie należy tylko do człowieka, ale jest współdzielona z Naturą i jest tak wolna i spontaniczna jak śpiew ptaka. Nie można jej wymusić, ale musi być prowadzona i poddana dyscyplinie w zgodzie z potrzebami człowieka.

W skrócie, jest to język i głos Piękna.

źródło:  MUSIC AND MYSTICISM By Lilian Risque, The Occult Review, London december 1927

]]>
Mistycy w Społeczeństwie Współczesnem https://tarot-marsylski.pl/mistycy-w-spoleczenstwie-wspolczesnem/ Sat, 09 Nov 2019 16:56:15 +0000 https://tarot-marsylski.pl/?p=4160 Czytaj dalej ]]> MISTYCY W SPOŁECZEŃSTWIE WSPÓŁCZESNEM

Warszawa 18 'października, 1922 r.
Wyrazami „mistyk” i „spirytualista” posługują się ludzie do oznaczania stanów tak rozmaitych, że znaczenie ich stało się mglistem i często lekceważącem.

Pozwólcie mi, bym ustalił na sam przód znaczenie, w jakiem, z kolei, ja ich używam. Dla filozofa, mistykiem jest ów człowiek kontemplujący (wzierca), który chce się połączyć z Absolutem przez akt uczuciowy, gdzie umysł rozumujący  nie bierze już udziału; i spirytualistą jest ów rozmyślający, który dopuszcza, ponad człowiekiem i wszechświatem, zasadę rządzącą, zwaną duszą albo Opatrznością.

Dla teologa, mistykiem jest każdy wierny, który, przez ścisły ascetyzm i pomoc praktyk religijnych, usiłuje osiągnąć Boga, podczas gdy spirytualistą jest po prostu teista albo deista jakiego bądź odcienia. Dla ogółu, spirytualistami są ci, którzy dopuszczają coś innego, niż materję i świadectwo zmysłów; mistykami są illuminiści, fanatycy, ludzie zabobonni, entuzjaści, jaki kolwiek bądź jest ich ideał czy ich manja.

Pragnąłbym , by dwom tym epitetom nadano znaczenie pierwotne. Jeżeli pomożecie mi łaskawie, przywrócimy tedy drobną dokładność zaginioną w języku, którą niedbalstwo i niewiedza ogólna zacierają z dniem każdym, i małe światło w mózgach naszych wspóicześników.

Nazwijmy spirytualistami tych tylko, którzy wierzą w Ducha, siłę całkiem czystą, całkiem wolną, a przeto kierowniczkę wszystkiego; nazwijmy mistykami tych tylko, którzy dążą do Tajem nicy najwyższej, ku Bogu, drogą najbezpośredniejszą. Spirytualista będzie teoretykiem Tajemnicy; mistyk będzie praktykiem Ducha.

Duch, to życie całkowite i doskonałe, bez granic i bez szczerb; życie bez początku, wcześniejsze od przestrzeni i trwania; życie stałe, gdzie kąpie się ten wszechświat; życie dalsze wieczne, które zapali światy, przeobrażając ich agonję. Duch, to prawda, piękno, dobroć, dokąd zdążają najświętsze nasze pragnienia; od których pochodzić będzie, czujemy to, z wyzwoleniem naszem, szczęście nasze ostateczne. Otóż, w chwili, kiedy tak szlachetne nadzieje powstają w nas, wola nasza staje się mistyczną. Tajem nica znaczy zarazem niepojęte, niewysłowne, niewyrażalne. Jakież rzeczywistości przewyższają nas w ten sposób, jeżeli nie rzeczywistości, należące do Ducha czystego, do Boga? Istota ta, jedna tylko istniejąca przez się, otrzymała od Syna Swego najpiękniejsze imię: „Ojca Naszego“; i Syn ten wykreślił nam drogę najlepszą, by wznieść się aż do Niego; droga ta, to droga mistyczna. Mistyka, to religja Ducha; i jakikolwiek jest kościół, na którego łonie się wzrosło, jeżeli dąży się do Boga ze wszystkich sił swoich, z zapałem nie znającym przerw’, z wytrwałością niezmienną, jest się mistykiem.

Istnieją dusze, w istocie, jedynie zgłodniałe absolutu, dla których kroczenie tłumu zdaje się być małodusznem, a pochód Wiedzy nazbyt roztropnym. Rzeczywistość najwyższą, którą przeczuwają one, chcą znać bezpośrednio i kochać ją całkowicie. Są one pewne, że Bóg ten, w którym złożyły one wszystko, nie może mieć innej troski, jak szczęście tworów, i że ze wszystkich przewodników możliwych, On jest najuważniejszym, najbardziej oddanym, najczulszym, najbliższym każdego z nich.

On jeden zajmuje ich widnokrąg i wypełnia ich zdolności; ponieważ czynią Go wszystkiem, w sobie i poza sobą, dusze te zdobywają równowagę stałą, poznanie prawdziwe, moc prawowitą, wrażliwość wytworną i zdrową.

Bowiem przestawanie z Bóstwem nie wytrąca z równowagi, będę to twierdził profesorom wychowania moralnego; zgoła przeciwnie: ten, co, z wierzchołka wglądania mistycznego, rzuca na siebie spojrzenie jasne, widzi, że ciało i mózg są dwiema połowami skrzydłowca, którego osią jest nasze serce; rozwój fizyczny jest konieczny, rozwój mózgu nieodzowny; należy również dobrze uczyć się myśleć, jak uczymy się biegać. Byt i Wiedza współistnieją w Przyrodzie, inteligencja i miłość współistnieją w człowieku; ale ziszczenie ich harmonji wymaga długich i bolesnych bitew, stanowiących uprawę Idei; nauki i sztuki, filozofje i liryzmy, dzieła klasyczne czy romantyczne n a stępują tedy po sobie wzdłuż drogi społecznej czy ścieżki indywidualnej, podczas gdy, od czasu do czasu, mistyk prawdziwy potrząsa nad stadem zbłąkanem ogniami pochodni wieczystej.

Panowanie łatwe nad utrzymaniem w równowadze przeciwieństw i niezmienne skierowywanie się ku Bogu: oto cechy konkretne mistycyzmu. Ekstatycy, illuminiści, przywódcy stronnictw politycznych i społecznych, wyznawcy różnych fanatyzmów nie powinni być mianowani mistykami. Niewątpliwie, Bóg zespala wszystkie ideały, jakie można sobie wyobrazić, ale przekracza On nieskończenie każdy z nich. Przekracza On nieskończenie sumę ich wszystkich; to też nadaw anie miana mistyka byłoby bardzo rządkiem, gdyby dbano o ścisłość w słownictwie.

Są dusze, których pragnień nie może wypełnić wszechświat bezimienny: jeden tylko Absolut nasyciłby ich. Poza słowami najpiękniejszemi, Słowo oto chcą one słyszeć; poza arcydziełami, Piękno oto chcą one ująć; poprzez wszystkie formy, w ośrodku wszystkich ideałów, Boga oto oglądają one, łaskaw ość Jego chcą oto one rozlać. Pochwyciły one światełko bardzo tajemne, którego mędrcy nie odróżniają zgoła, chociaż świeci ono zarówno w ciemnościach świata i w ciemnościach ja . Światełko to zwie się Miłością, i mistycyzm jest szkołą, w której człowiek uczy się przestrzegać ją, otrzymywać ją, rozdawać ją.

Uczniowie szkoły tej naśladują swego Mistrza; nic nie zdaje się dla nich nazbyt trudnem; walka dla nich jest niczem; jedynie liczy się wylew ofiarny ich serca rozpłynionego u ogni nadprzyrodzonych. To Jezus zapala w nich ten pożar niewygasły; to też oddają się oni bez przerwy Jem u życzeniem wciąż odnawianem; szukają oni bezustannie, coby zrobić, by służyć Mu, wiedzą oni bowiem, że nic to Go nie kosztowało, by wejść w zetknięcie z ludźmi. Uczniowie ci usiłują pomnożyć te zetknięcia, stają się oni braterskimi dla słabych, pobłażliwymi dla występków, współczującymi dla cierpień; doświadczają oni na sobie niedostatków, wyrzeczeń, niewdzięczności, by lepiej współczuć, i nic ich nie zraża, by wzbudzić posłuch w głuchych dobrowolnych. Pokornie przeświadczeni o niewdzięczności swej i swej niewiedzy, dają się kierować przez Niebo, tak że ich ja nie stanowi nigdy przeszkody dla pobudzeń Boskich. Znają oni konieczność dzieł; ale i tego nawet, które im się zdaje najlepszem, jeżeli postrzegą, że Bóg go nie pochwala, wyrzekają się natychmiast. Taka pogoda chroni ich od wielu upadków, i czyni im wszystko czytelnem; Duch, wówczas, w skazuje własności tworów, tajemnice sumień i unosi dla nich zasłony przyszłości; pouczają oni, pocieszają, leczą: stają się przyjaciółmi Pana.

Jednak jedno bogactwo obciąża ich jeszcze: wiedzą oni, iż silą się, iż pracują, iż w znoszą się; przywiązują się do swych darów i uważają je za niezastąpione; nie są jeszcze całkowicie ubodzy, całkowicie wyzuci, całkowitą nicością. Judasz psychiczny żyje w nich jeszcze całkiem w głębi. Tym czasem m styk doskonały kroczy w całkowitem zapomnieniu o sobie i staje się z racji tego bezgrzesznym i nieomylnym; on jeden z pośród wszystkich ludzi ma prawo mówić: „To nie ja już żyję, to Jezus żyje we mnie“. Jest on wodzem w armji Światła, zarządcą dóbr Ojca; jest on bratem młodszym Pana, przynajmniej zdaje się on nam takim, nam, początkującym, którzy patrzymy na niego od zewnątrz; wszystko jest mu zarówno Niebem, naw et Piekło, nawet Otchłanie, bowiem wszędy przechodzi on tożsamy z wolą Ojca, który posyła go do różnych tych miejsc. Przebywa on z Mistrzem swoim w pustyniach posuchy, jak w niebiosach ekstazy; burza i cisza, uwielbienie tłumów i ich obelga, tryumf i porażka zastają go zarówno obojętnym; albo raczej nie: obojętny znaczy nieczuły; taka dusza nie bywa nigdy zimna: płonie ona, ale ogniem tak zawsze równym , że nie można by zmierzyć jej stopnia rozpalenia. Żołnierz ten  może uzdrawiać, oracz ten może nauczać; jak Jezus, przeszedł on przez swą Kalwarję; jak Jezus, pozostawia on nam wszystką zdobycz bitew, wszystkie skarby swych zwiedzań, wszystkie radości swych bólów; jest to człowiek wolny.  Takie jest życie ukryte mistyków doskonałych.

Nie wszyscy uczniowie Chrystusa przebywają na szczytach; lecz jaka bądź jest ich praca w Królestwie Bożem, czy bronią oni jego granic, czy uprawiają grunt jego eteryczny, czy budują w niem miasta, czy narzucają sieci na wody ciemne, gdzie żyją dusze tłumu, wszyscy oni mają na czole znamię swego Pana. Nie możemy widzieć znamienia tego; co najwyżej, gdy spojrzenie jednego z tych wybrańców spocznie na naszym spojrzeniu, potrafimy odróżnić w głębi ich źrenic odbicie czyste olśnień nieznanych. Ale zdarza się, że mieszamy blask ten czysty z olśnieniem ciemnem, jakie kowale piekielni wprawiają w oczy swych niewolników.

Toteż, proszę mi pozwolić na ten nawias, nie uganiajmy się tam i sam w poszukiwaniu mistrza: trzymajmy się jednego tylko Chrystusa i Jego tylko słowa. Ludzie, których uważamy za wyższych, lub należą do  Ciemności przez cechę pychy swej wyższości, albo należą do Światła. W pierwszym przypadku, iść za niemi, chociażby tylko w celu pobrania od nich tego, co zda się nam dobrem, jest nieroztropnością wierutną; bo jakiż jest sprawdzian nasz Prawdy w okręgach nieznanych, gdzie ludzie ci działają? W drugim przypadku, im bardziej ludzie ci wyżsi będą wzniesieni w Świetle tern bardziej odrzucą oni nasze hołdy, tern bardziej odeślą nas do swego Mistrza, Chrystusa, albo do Marji Panny, Matki Jego tajemniczej i wszechmocnej. Powróćmy do uczniów jeszcze w szkole. Istoty te czyste w świecie zbyt obrotnym, pokonani ci dobrowolni w zgrai napastników, znajdują pokój tam nawet, gdzie wybuchają gniewy żądz walczących; poszukują oni ciszy, jak my poszukujemy hałasu, czatują oni na boleści, jak my czatujemy na przyjemności, i pozostają zagadkami dla każdego, kto nie przyjm uje ich nauki. Cały świat pożąda, cały św iat wyczerpuje się, by zdobyć lub by zachować; jednakże, tu i owdzie, kilku nieznanych pracuje bez interesu osobistego: ich
wyrzeczenie się samych siebie pochodzi z ich przenikliwości.

Tam gdzie filozof postrzega tylko skutki wady, złego wychowania, dziedziczności, niewiedzy; gdzie socjolog opłakuje praw a niezręczne; gdzie myśliciel zniechęcony zamyka się w swej wieży z kości słoniowej, uczniowie ci widzą braci rozgoryczonych cierpieniem nierozumianem, przybitych obojętnością ogólną, zaślepionych naukami fałszywemi. Nadzieje ich pozostają nienaruszone, bowiem, poza gnuśnościam i i sromotami, dla oczu ich wybranych płonie gwiazda ta nieśmiertelna Słowa, którego przybytkiem stałym pozostaje mimo wszystko najniższy z ludzi.

Ale współczucie platoniczne nie wystarcza sługom Chrystusa: działają oni z taką samą energją wyraźną i umiarkowaną, jak ą posługują się dla swej uprawy wewnętrznej; ich dobroć dla bliźniego promieniuje rów nie mocno, jak surowość względem siebie samych. Jak Mistrz ich, który na krzyżu przestrzeni ofiarowuje się ustawicznie dla dobra tworów; jak krew, która krąży w całem ciele, zwalczając zarody chorobliwe, unosząc jady, ludzie ci nie zatrzymują się nigdy; znajdziesz ich wszędy, gdzie są łzy do otarcia, rany do opatrzenia, nienawiści do pogodzenia, inicjatywy do pobudzenia; bez ustanku i bez żalu zapominają oni o własnych swych upodobaniach, o pragnieniach swych prawych, o odpoczynku swym , by lepiej się oddać braciom swym nieszczęsnym.

Są oni realistami; cudowność nie pociąga ich; od cudów czy od długich nabożeństw faryzeuszowskich wolą oni filiżankę buljonu, podaną biednemu; zbawienie ich osobiste nie niepokoi ich; we wszystkiem i wszędy postrzegają oni naprzód Boga, i światłość Jego promienna przemienia brzydoty, oświeca przepaści i czyni zdrowemi bagniska.

Nie jest li to szaleństwem pychy, że poczytują siebie za wspólników Opatrzności? Nie, bowiem współpracownictwo to należy jedynie do pokornych, jedynie Sedir. Trzy odczyty do „ubogich duchem , którzy doświadczyli niemocy natury ludzkiej. Nie są li tępogłowami? Tem bardziej nie, bowiem czyny ich wykazują ich zdrowy rozsądek, ich energję, ich moc; zresztą, wieki kolejno karmiły się temi samemi marzeniami i oświeżaly się u tych samych nadziei.

Trudy filozofa i uczonego, entuzjazmy przedziwne artysty, zapały człowieka kontemplującego : praw dziwi uczniowie Ewangelji szanują wszystkie te poloty, ale jako środki, jako szlaki przyległe do Drogi królewskiej, do drogi wązkiej. Na przełaj doświadczeń, systematów i oświeceń, żeglują oni prosto na Absolut, a ponieważ Absolut znajduje się również w pośrodku wszystkich sfer, wypraw cy ci śmiali zachowują swą równowagę i stają się zarówno zdolni do ekstaz, jak i do trudów zwyczajnych miłosierdzia. Ludzie najsilniejsi znają strapienia; najwięksi myśliciele przyznają się, że nic nie wiedzą; przewrotni drżą niekiedy; niektórzy asceci umęczają siebie przez upór; spotkasz cudotwórców, działających przez Ciemności; jasnowidzący mogą się mylić; najczynniejszy apostoł może być człowiekiem ambicji: ale jedno jest tylko znamię pewne mistyka, to Miłość. Ale niemożebnością jest postrzegać coś, czego odbicia uprzedniego nie miałby w sobie nasz duch. By odróżnić Chrystusa pod formą nędznego oberwańca, zwalonego w rynsztoku, trzeba, by Chrystus żył naprzód w nas. By widzieć niewidzialne, trzeba być sam em u niewidzialnym dla mocy świata. By pokonać boleści innych, trzeba przejść je w sobie.

Uczniowie mistyczni będą tedy nieznanym i albo milczącymi; ludzie widzą ich snadnie działających; ale ponieważ nie rozpoznają ich pobudek, przypisują im fałszywe; nie bronią się oni zresztą nigdy; są oni tymi którzy dają się dobrowolnie oszukiwać, dobrowolnie wyzyskiwać; utrzymują oni, odwrotnie niż filantropi że dobro czynione w cieniu jest bardziej czynne i bardziej promieniujące; zdanie to ściąga na nich obmowy i potwarze, ale oryginali ci znoszą ochotnie przycinki swych sąsiadów; oni, którzy biorą wszystko poważnie, uśmiechają się, gdy ich napastują. Znałem jedno z tych wielkich serc nieznanych, na którego rachunek opowiadano historję oszustwa: „Ba! mówił mi, trzeba, by ludzie o czemś mówili; kiedy nie będą już mieli nic więcej do powiedzenia, zamilkną; a następnie, mówiąc między nami, nie powiedzą oni nigdy o mnie wszystkiego złego, jakie ja myślę o sobie, wiesz pan, kiedy jest się sam na sam z sumieniem”. Nie jest to udawanie pokory: człowiek ten był szczery.

By zrozumieć stan jego duszy, postawcie obok pół-uczonego i prawdziwego uczonego. Pierwszy wiele czytał, wiele zapamiętał, jest pełen pewności i odpowiada z doktorska na każde zapytanie, bowiem mało rozmyślał. Drugi ma również wielki ładunek umysłowy, ale pamięć jego nie podąża za jego inteligencją. Bergson, w jednej ze swych ostatnich książek, zda się w Energji duchowej, opowiada z prostotą przedziwną, że pewnego wieczoru jeden z wielkich mistrzów medycyny wykładał, w salonie, swą teorję świadomości; młode dziewczę, wysłuchawszy wykładu, zbliżyło się do Bergsona i rzekło mu: „Słuchałam profesora X. uważnie, i zdaje mi się, że jest jakaś luka w jego systematic, tylko nie mogę dojść, gdzie?” Bergson, nie wzgardziwszy uwagą tego dziecka, zanotował ją, rozważył wykład i w końcu odkrył błąd w rozumowaniu psychiatry.

Tak tedy, im jest się silniejszym w jakiejkolwiek dziedzinie działalności, tern jest się skromniejszym, tern łacniej spostrzega się to wszystko, co pozostaje do zdobycia, tem bardziej baczy się na rzeczy drobne. Człowiek religijny tak samo, im bardziej zbliża się do swego ideału, tem lepiej mierzy odległość, jaka go jeszcze odeń oddziela, tem lepiej ocenia przeszkody, ważność najdrobniejszego wysiłku, powagę najdrobniejszego uchybienia. Oto dlaczego święci nie mają żadnego pobłażania dla siebie i martwią się z powodu błędów, które wydawałyby się nam błahemi. Dziełem Ojca jest Jezus Chrystus; dziełem Jezusa Chrystusa jest zespół Jego uczniów prawdziwych; dziełem Ducha są dzieła tego zespołu braterskiego i dziełem Marji Panny jest sam a substancja, przez którą ucieleśni się w ostatnim dniu potrójne to działanie. Na takiej wysokości wszystko się jednoczy; trzy dzieła stanowią jedno tylko, którem jest ofiara, i robotnicy, uczniowie prawdziwi winni być uczniami rzeczywistymi i uczniami żywymi, bowiem praw da rzeczywistość i życie są w Bogu jedną i tą samą rzeczą.

Mówiąc wam tylko co o ludziach wolnych o przyjaciołach Pana, potem o uczniach zwykłych chciałem w skazać wam hierarchję Kościoła wewnętrznego, armji Chrystusowej którą teologja zwie obcowaniem świętych; ale mniemam, że są na ziemi inni jeszcze święci, niż kalendarzowi. Są oni wszyscy złączeni razem, są oni skupieni ze sobą, Spojeni, zmieszani jedni w drugich, jak atomy nierozdzielne jednego djamentu duchowego; co robi jeden, robią to wszyscy z nim, w miarę jak wola jego własna utożsamia się z wolą Ojca; i jedność ta całkowita tworzy siłę kohorty tej nieuchwytnej.

Inni ludzie, niż ci czyści słudzy Boga wcielonego starali się spełnić podobną jedność: Merswin, Ruysbroeck, Rosenkreutz, Eckartshausen, Łapuchin byli protagonistami znanymi niektórych z tych prób; są inni, którzy żyli we Francji, lecz pozostali nieznani; nie będę odsłaniał ich bezimienności koniecznej i opatrznościowo postanowionej; ale geniusz tworu nie zdolny jest spełnić sam jeden tego cudu; to Bóg każdodziennie oblicza swych wybranych, poucza ich, ćwiczy ich, skupia ich między sobą, powierza im pracę i podtrzymuje ich w trudach.

Form y tych prac są różne, jak życie, ale chodzi zawsze o tę samą pracę: ofiarę Jezus Chrystus jest wcieleniem ofiary, bowiem połączył On w podwójnej swej osobowości niepojętej Boga i błagającego, kapłana i ofiarę, ogień ofiary całopalnej i ołtarz. Jest On doskonałością ofiary z racji swej absolutnej niewinności. Jest On wszechmocą ofiary z racji niewspółmiernego swego poniżenia.

Z punktu widzenia Bełskiego, grzech zradza zło; grzechy indywidualne zradzają zła indywidualne. By zawrócić bieg zstępujący następstw , trzeba tedy było Boga najlepszego, pokutnika dobrowolnego, na którym w zorują się niezliczeni pokutnicy winowajcy, kapłana dostatecznie nadludzkiego, by śmieć przedstawić grzesznika i rozbroić sędziego, ofiary czystej, ognia niezgaszonego, ołtarza powszechnego. Jezus Chrystus jeden tylko spełnia te wszystkie warunki: On, baranek, poświęcony na ofiarę od początku świata.

Oto jest inny punkt naczelny: Jezus Chrystus jest kapłanem według obrządku Melchizedeka, nie zaś według obrządku Mojżesza. Nie wypełnia On warunków kanonicznych prawnego kapłaństw a żydowskiego; jest On oznajmiony, jako pochodzący – zludzka – od kapłaństw a tajemniczego, od kultu bez obrzędów, który nie zabija żadnej ofiary, który ukazuje się raz jeden tylko, potem znika. Melchizedek, król pokoju, nie ma ni ojca, ni matki, ni potomstwa; Pismo , Św. nie wspomina ani o jego urodzeniu, ani o jego śmierci; jest on sam. Tak sam o Jezus jest sam , i kult Jego jest kultem Ducha; ukazuje się On raz jeden tylko w ciągu wieków, potem znika.

Według obrządku zewnętrznego, wielka liczba kapłanów następuje po sobie u ołtarzów; według obrządku ośrodkowego, jeden tylko kapłan, Słowo, odprawia wiecznie swą własną ofiarę, którą jest Jezus, i otrzymuje bez przerwy zbawienie ludzi, którem jest Chrystus. Postrzega się nie bez pewnego zdziwienia, że w końcu kapłan według obrządku Melchizedeka został poświęcony na ofiarę we własnem swem mieście, przez
kapłaństwo doczesne pokolenia Lewi. I poświęcenie to na ofiarę miejscowe poprzedzone było ofiarowaniami niezliczonemi analogicznemi, i od tej pory, w wiekach dalszych, w światach rozwojowych, które są stopniami wstępowania Słowa, inne niezliczone poświęcenia niepojęte następują bez przerwy. Słowo wciela się wszędy dla zbawienia każdej ludzkości; ale wszędy, po Jego ofierze, słudzy Jego, którzy są, jak cząstki substancji Jego duchowej, odtwarzają tę ofiarę, w miarę swej niewinności i swej pokory.

Jedna tylko ofiara, godna Boga, polega na ofiarowaniu w łasnej naszej woli, ofiarowaniu całkowitem, ma się rozumieć, i rozciągającem się aż do czynu materjalnego każdego w wyrzeczenia się poszczególnego, każde umartwienie swego ja może być, do woli ucznia, uwielbieniem , dziękczynieniem , zmazaniem win, lub modlitwą. Ofiara Jezusa Chrystusa złożyła w każdy rodzaj Zła zaród zbawienia; każde cierpienie ciała Jezusa, każdy niesmak Jego czuciowości, każda gorycz Jego serca ludzkiego, każdy błąd spotykany przez Jego umysł, boleść, jaką znosił, była Światłem przenikającem do ośrodka istotnego każdego typu brutalności, przewrotności, twardości, ciemnoty, pychy, gnuśności. Słudzy Jego, z kolei, przez każde z drobnych swych wyrzeczeń, łączą się z każdem z Jego wyrzeczeń doskonałych i rozniecają światełka zbawienia, pochodzące z zarodów czystych, zasianych przez Chrystusa. W ten sposób rozszerza się coraz dalej odkupienie powszechne.

Taka je st praca ukryta prawdziwych mistyków , do której zmierzają wszystkie ich prace jawne. Ramy społeczeństwa współczesnego i prace jego nadają się bardzo dobrze do potrzeb mistycyzmu praktycznego. Jakikolwiek jest wiek ucznia i płeć, narodowość czy zawód, stanowisko społeczne czy kultura, czy będzie on robotnikiem czy mężem stanu, możliwem jest zawsze dla niego poświęcać się. Ofiara przypuszcza poświęcenie rzeczy ofiarowanej Bogu wiernego, złożenie jej na ofiarę, zabicie jej, spożycie jej albo komunię.

Otóż, uczeń jest poświęcony Bogu, i odnawia on każdego ranka to poświęcenie; każdego ranka usiłuje on ofiarować Bogu serce czystsze, każdego ranka Bóg doskonali mu jego czystość, każdego ranka odłącza się on od pobudek światowych. Powtóre, gdy sposobność ograniczenia się w czemkolwiek nastręcza się, uczeń ofiarowuje Bogu ten brak. Następnie rozdwaja się on, by tak rzec: wznosi się on do godności ofiarnika i składa na ofiarę cząstkę drobną swego ja, które cierpi z tej straty; wreszcie, energja rozwinięta, by spełnić to pozbawienie, dołącza się do energji wyzwolonej przez zrzeczenie się, i Bóg używa ich, jak Mu się podoba, bądź do celów, jakie uczeń ma sam na widoku, bądź na dobro ucznia.

Chrystus przyrzekł, w rzeczy samej, każdemu kto cierpi dla Niego, podwójną nagrodę, ziemską i przyszłą;  ale aby ją otrzymać, trzeba naprzód zapomnieć o niej. Przez takie oto wymagania Mistrz nasz uprawia w nas to wolne postępowanie, całkiem proste, całkiem jasne, bezpośrednie i niezmordowane Miłości prawdziwej, przez taką oto dyscyplinę głęboką czyni on nas zdolnymi do przenikania symbolów, przedmiotów studjów starożytnych, do przezierania naw skroś obrazów, na których zatrzymuje się tłum chrześcijański, do osiągania wreszcie rzeczywistości. Tak więc większość wiernych, by dać przykład, zbliża się do Chrystusa tylko przez spożywanie chleba i wina eucharystji; niektórzy dotykają Go przez przebaczenie zupełne swym wrogom; ale ucznia, który mógłby się karmić istotnie ciałem i krwią Słowa, znajdziesz zaledwie jednego na stulecie.

Nie zapominajmy nigdy: czyny wewnętrzne ducha naszego stają się całkowicie płodnemi wtedy tylko, gdy się wyrażają w czynach zewnętrznych przez ciało; ale czyny cielesne same są nieskuteczne jeszcze bardziej, niż same czyny myślowe. Pozwolę sobie położyć nacisk na te pojęcia zdrowego rozsądku, byście zrozumieli, jak mistyk winien być zdrów, zrównoważony, harmonijny. Jedność jego osobowa, ciało, duch i dusza, zradza jedność zbiorową kościoła tego idealnego, gdzie wszyscy są braćmi przez tożsamość pragnień, przez wspólność ideału, przez zgodność środków. Tym sposobem, ktokolwiek, zrodzony pod strzechą, posłuszny jest Bogu ze wszystkiej swej mocy, staje się zasadniczo bratem tego, kto, zrodzony w pałacu, służy również Bogu ze wszystkich sił swoich. Snadnie więcej jeszcze, dwaj ci ludzie tak różni i którzy nigdy się nie będą znali, otrzymują braterstwo nadludzkie i zawsze trwające, bowiem Jezus rzekł: „Kto czyni wolę Boga, ten jest bratem moim “.

Tak więc, umysłowość epoki naszej nie jest przeszkodą dla istnienia mistyków. Przeciwnie, daje ona im sposobność do niezliczonych prac, a ponieważ Światło wieczyste nie roztacza nigdy mocy świetniejszej, jak wtedy, gdy jest uciskane całym ciężarem Ciemności, spostrzegam y tedy, że pośród rozterek społecznych, zasadzek politycznych, egoizmów rodzinnych, swawoli indywidualnych, miłosierdzie wzgardzone kilku uczniów rozproszonych, żyjących w przeciwieństwie do współczesnego zwyczaju, przygotowuje, w raz ze zbawieniem zbłąkanych, środek na kryzysy społeczne i dzieło powszechne pokoju, przedmiot tęsknot całego rodzaju ludzkiego.

źródło: Odczyt nr III, strony od 57 do 75

SEDIR
TRZY ODCZYTY
WYGŁOSZONE PRZEZ AUTORA
W WARSZAWIE, W PAŹDZIERNIKU 1922 ROKU.
PRZEŁOŻYŁ Z FRANCUSKIEGO

  1. Chrystus Syn Boży.
  2. Kochaj Bliźniego Swego..
  3. Mistycy we społeczeństwie współczesnem

MISTYCY W SPOŁECZEŃSTWIE WSPÓŁCZESNEM.
Z PORTRETEM AUTORA.
SKŁAD W KSIĘGARNI KUNCEWICZA I HOFMANA
DAWNIEJ S. SADOWSKI, MARSZAŁKOWSKA 91
WARSZAWA
1923.


Paul Sédir (Sédir – pseudonim), Yvon Le Loup (nazwisko)
Data i miejsce urodzenia: 2 stycznia 1871, Dinan, Francja
Data i miejsce śmierci: 3 lutego 1926, Paryż, Francja

Francuski okultysta, martynista, dziennikarz, autor książek poświęconych ezoteryce i mistyce chrześcijańskiej. Założyciel międzynarodowej organizacji Amitiés Spirituelles. Po polsku wydano: Wtajemniczenia. Powieść dla “Małych dzieci” (Initiations, ; pol. 1920, popr. wt. Wtajemniczenia. Powieść dla “maluczkich”, 1923), Siły mistyczne i sprawowanie życiowe (pol. 1921), Wykłady Ewangelji. T. 1-3 (pol. 1922-1923), Kilku przyjaciół Boga (pol. 1923), Uzdrowienie Chrystusa (pol. 1930), Różokrzyżowcy: historia i nauka (Histoire et Doctrines des Rose-Croix, 1910; pol. wzn. 1994) i wiele broszur.

źródło opisu: opis autorski (MSN); www.lubimyczytac.pl

]]>
Siły mistyczne i sprawowanie życiowe https://tarot-marsylski.pl/sily-mistyczne-i-sprawowanie-zyciowe/ Fri, 18 Oct 2019 08:59:27 +0000 https://tarot-marsylski.pl/?p=3840 Czytaj dalej ]]> Siły mistyczne i sprawowanie życiowe
(12 odczytów)
„Sedir dokonał wielkiego dzieła, zarazem umysłowego i mistycznego. Zamierzył on przywrócić Ewangeljom znaczenie ich tajemne, i dać odczuć wszystkim sercom osobowość nadludzką Tego, który jest ich ośrodkiem. Zamiar taki wymaga wiedzy bardzo rozległej i darów wyższych od wiedzy, które ją przekraczają i zmuszają do pokory. Autor posiada i jedno, i drugie. Dwanaście odczytów, złączonych tutaj, czarują wszystkie umysły pięknością stylu i wiadomościami, jakie zawierają. Jest to jednak najmniejszem z ich dobrodziejstw, i nie jest to na pewno ich celem; mierzą one wyżej, najwyżej dokąd niewątpliwie dosięgnąć można. Poruszają w nas one intuicję samą boskości, przez ujęcie bezpośrednie jej spełnienia historycznego. Od dawien już, mniemani, nie uczyniono wysiłku użyteczniejszego. Książki takie nie sądzi się, lecz czuje się je.

Jest to książka pierwszorzędna.” Gabriel Trarieux, La Revue, Ns 21, 1912.

Spis wszystkich 12 odczytów jakie zawiera praca.

1. Siły Mistyczne i sprawowanie życiowe (odczyt wstępny)
2. Mistycyzm, część pierwsza
8. Mistycyzm, część druga
4. Uzdrowienia Chrystusa
5. Duchy
6. Sny
7. Modlitwa
8. Kuszenia Chrystusa
9. Mistrz
10. Śmierć
11. Wtajemniczenie chrześcijańskie
12. Apostolstwo


Dla naszych spraw przedstawię Państwu tylko kilka najbardziej istotnych.

5. Duchy

6. Sny

7. Modlitwa

8. Mistrz


źródło: fragment z książki “SIŁY MISTYCZNE i SPRAWOWANIE ŻYCIOWE”, Paul Sédir, strony od 103 do 120, przełożył z francuskiego Józef Jankowski, WARSZAWA 1921


Paul Sédir (Sédir – pseudonim), Yvon Le Loup (nazwisko)
Data i miejsce urodzenia: 2 stycznia 1871, Dinan, Francja
Data i miejsce śmierci: 3 lutego 1926, Paryż, Francja

Francuski okultysta, martynista, dziennikarz, autor książek poświęconych ezoteryce i mistyce chrześcijańskiej. Założyciel międzynarodowej organizacji Amitiés Spirituelles. Po polsku wydano: Wtajemniczenia. Powieść dla „Małych dzieci” (Initiations, ; pol. 1920, popr. wt. Wtajemniczenia. Powieść dla „maluczkich”, 1923), Siły mistyczne i sprawowanie życiowe (pol. 1921), Wykłady Ewangelji. T. 1-3 (pol. 1922-1923), Kilku przyjaciół Boga (pol. 1923), Uzdrowienie Chrystusa (pol. 1930), Różokrzyżowcy: historia i nauka (Histoire et Doctrines des Rose-Croix, 1910; pol. wzn. 1994) i wiele broszur.

źródło opisu: opis autorski (MSN); www.lubimyczytac.pl
źródło zdjęcia: fr.wikipedia.org – domena publiczna

]]>
Mistycyzm Konopnickiej https://tarot-marsylski.pl/mistycyzm-konopnickiej/ Sun, 13 Oct 2019 15:11:30 +0000 https://tarot-marsylski.pl/?p=3796 Czytaj dalej ]]> JADWIGA PETRAŻYCKA TOMICKA
MISTYCYZM KONOPNICKIEJ

„Każdy poeta jest mniej lub więcej mistykiem,” –  powiada Konopnicka – i wszyscy od razu, lub po namyśle zgodzić się na to muszą. Tu jednak zauważyć możemy, iż Konopnicka myślała wyłącznie o poetach, gdy to mówiła, bo gdyby uwzględniła wszystkich ludzi, musiałaby powiedzieć, że każdy człowiek jest mniej lub więcej mistykiem.

I w rzeczy samej, czy sięgniemy daleko w przeszłość, aż gdzieś do kolebki ludzkości, czy się zwrócimy do plemion dziś żyjących na najniższym stopniu cywilizacji  wszędzie spotkamy się z bóstwem, z duchem dobrym lub złym, ale zawsze potężniejszym od człowieka i od najliczniejszych chociażby gromad ludzkich, wszędzie spotkamy się z wiarą w zaświatowe potęgi, a wszystko co jest niezrozumiałem – im bywa przypisywane.

Jeżeli rozejrzymy się w dniu dzisiejszym i w dzisiejszych cywilizowanych społeczeństwach, to na najwyższych szczytach nie znajdziemy mocarza wiedzy, który by nie drgnął, ile razy stanie wobec pytania – skąd idziemy i dokąd zdążamy ? I niema pospolitego człowieka tak zmaterjalizowanego i oschłego, tak przyziemnego, który by nigdy w swojem życiu nie uległ wszechwładnemu mistycyzmowi: śmierć osoby bliskiej, trwoga o własne życie kurczy serce, narzuca bolesne pytanie – czyż wszelka ziemska potęga jest bezsilną wobec tego nieodwołalnego prawa ?… Kto je stanowił i w imię czego ?

Oczywiście, że mistycyzm z głębin duszy powstający, jest tej duszy wykładnikiem, a skala jego bywa tak rozległą, jak skala dusz ludzkich. Poczyna on się w obsłonach grubego zabobonu, a wzlatuje do proroczego jasnowidzenia, sięgającego w zaświaty, sięgającego do stóp tronu, na którym przedwieczna prawda jaśnieje. Skoro myślimy o mistycyzmie na szczytach – w jasnej zorzy jawią nam się postacie naszych filozofów-mistyków: Hoene Wrońskiego, Słowackiego, Mickiewicza, Cieszkowskiego i Krasińskiego, Trentowskiego, Libelta…

Dla wszystkich tych myślicieli wiara chrześcijańska była podstawą ich genjalnych koncepcyj. Z ducha swego narodu czerpiąc natchnienie, zgodni byli w najważniejszych swoich przykazaniach. Kamieniem węgielnym ich budowy był rozwój ducha, doskonalenie się wewnętrzne – „…troszczą się niektórzy jak wielkie będą prawa ich, albo jak wielkie będą granice ich. Zaprawdę, o ile powiększycie duszę waszą, o tyle powiększycie prawa i granice wasze”. (Mickiewicz).

Nie wystarczało im wszakże indywidualne dążenie do ideału, żądali, aby dążenie owo społecznem było, gdyż tylko wówczas twórczem się staje, bo „nie sam, lecz zaprawdę, z braćmi swoimi wejdziesz do nieba, kiedy czas globowy minie”. (Słowacki). Uznawali, iż do wznoszenia się na coraz wyższe szczeble doskonałości duchowej – niezbędną jest łączność między religją, a wiedzą: „Wiara i umiejętność, to prawa i lewa ręka, wypowiadającej się na piersiach Czasów Prawdy wiekuistej”. (Trentowski). Wszyscy nasi wielcy mistycy (z wyjątkiem Trentowskiego) wierzyli w metempsychozę, wierzyli, iż człowiek odradza się na ziemi, by dopełnił, czego poniechał w poprzednim żywocie, by zgładził winy, za które i w nowem życiu jest odpowiedzialnym.

Skarby etyczne i filozoficzne, nagromadzone przez tych rzeczników Ducha narodowego zdolne były, i współczesne sobie społeczeństwo dźwignąć na nowe tory, i dzisiejszą wolną Polskę uleczyć z ran jątrzących się, a wyniesionych z życia w niewoli. Niestety – przestrzeń między tymi twórcami myśli wysokiej, a ogółem polskim – była i jest nazbyt wielką i tylko nieliczne jednostki stawały w świetle ich genjuszu.

W tem kole wybranych – jedno z naczelnych miejsc należy największej poetce polskiej. Pomimo oschłego pozytywizmu swojej epoki, Konopnicka, pociągnięta urokiem i głębią myśli – poetów-mistyków, wzniosła się do wyżyn tego świata religijno-filozoficznego. Najpierw Mickiewicz, a następnie Słowacki – wywarli mocny i decydujący wpływ na rozwój mistycyzmu Konopnickiej.

Oczywiście przyjęła ona od każdego z nich to, co znalazło w jej duszy odzew, harmonijny współdźwięk, potęgujący wrodzoną skłonność – i powstał światopogląd zbliżony do tamtych, a przecież nowy, indywidualny i oparty o ducha własnej epoki. Konopnicka nie tylko podziwiała Mickiewicza, lecz była jego entuzjastyczną czcicielką, pisała o nim dużo*), jego mistycyzmowi wiele pięknych stron poświęcając. Z jej więc własnych słów wyczytać możemy, kiedy jej dusza współdźwięczy z myślami wielbionego poety, a kiedy z pewnej odległości obserwuje i rozważa, chociażby nawet i z zachwytem. Wspólnym jest podkład mistycyzmu Mickiewicza i Konopnickiej, tak jak prawdopodobnie i wielu innych poetów polskich, a to są – wiara katolicka i podania gminne w latach dziecięcych poznane, a prześwietlone niezrównaną poezją wspomnień o najpierwszych myślach o cudowności.

Spoufalenie się z temi myślami bywa tak wielkie, iż zaświat niemal na ziemię zstępuje: oto np. u Mickiewicza „duszyczki czyśćcowe” z II cz. „Dziadów”, posłusznie spełniające rozkazy guślarza, są myślą o istnieniu zagrobowem z życia realnego wysnutą i tego życia jakby dalszym ciągiem; tak samo „Upiór” nic zaświatowego w sobie nie ma. Podobnież Konopnicka w obrazku „Z tamtego świata” – maluje najogromniejszą z tęsknot człowieczych, snując cudowność z podań gminnych czerpaną, a odtwarza ból czysto ziemski. Jednakże i taki stosunek do zaświata jest już gotowością do mistycznych wzlotów. Ową gotowość w duszy Mickiewicza nazywa Konopnicka „struną naciągniętą od lat chłopięcych, ale aż dotąd milczącą” 2). Dopiero spotkanie się w Petersburgu z „poetą Oleszkiewiczem, malarzem, mistykiem, swedenborgjaninem, talmudzistą, który jak Wernyhora miał wizje przeszłości, litościwym był dla wszelkiej nędzy”, dobyło z tej naciągniętej struny ton, który nie umilknie już, a będzie się stawał coraz pełniejszym i coraz głębszym. Tem bardziej, że i sam poeta o to pogłębienie troszczyć się będzie, studjując dzieła St. Martin’a i Jakóba Bóhme.

Konopnicka wykazuje, że skoro Mickiewicz tych dzieł szukał to było świadectwem – „iż w nim samym tkwił powód szukania tego, a mianowicie, że tkwiła w nim pokrewność duchowa, ku pismom tym ciążąca — że więc nie Jakób Bóhme, i nie


1) Mickiewicz, jego życie i duch. O Mickiewiczowskiej odzie do młodości, z roku Mickiewiczowskiego.
2) Mickiewicz jego życie i duch.


St. Martin uczynił Mickiewicza mistykiem, ale że Mickiewicz przez to, co w nim było mistycyzmem, wprost wrodzonym, szukał Jakóba Bóhme i St. Martin a i poddał się ich wpływowi” *).

Sama twórczość poetycka utwierdzała w duszy poety wrodzony mistycyzm, gdy w chwilach natchnienia unosił go „wicher z za świata”. Jednakże mistycyzm ten „spoczywał na dnie uczuciowości Mickiewicza, przebłyskując niekiedy tylko w jego utworach i doprowadzając do „wulkanicznego wybuchu w improwizacji Konrada”.

Poza tym w dziełach poety panuje realistyczne zrównoważenie. I tak powiada Konopnicka, iż wpływy Oleszkiewicza nie przeszkodziły mu do stworzenia „Sonetów krymskich” – „arcydzieła plastyki i żywego piękna”. W epoce zaś rozczytywania się w dziełach St. Martin’a – obmyśla „Pana Tadeusza”, który „całą swą doskonałą pięknością trzyma się wprost ziemi”.

Z chwilą kiedy Mickiewicz milknie, jako poeta, mistycyzm jego wzmaga się i zaczyna się ujawniać w życiu i w czynach. „Odtąd, powiada Konopnicka, zerwie on równowagę ducha jego i stanie się jego naczelnym żywiołem… Odtąd zagłębi się w karmiący mistycyzm ten dziełach Jakóba Bóhme, St. Martin’a, Anioła Ślązaka… aż przyjdzie chwila, w której duch poety od zetknięcia się z Towjańskim buchnie jak płomień… Gdyż mylnem jest mniemanie, jakoby doktryna Towjańskiego opanowała i zgnębiła Mickiewicza, przeciwnie ożywiła ona i rozjaśniła mu duszę”. Konopnicka mniema, iż mistycyzm Mickiewicza był potężniejszym i gorętszym, aniżeli mistycyzm Towjańskiego:

„Bo kiedy się patrzy w te karty, w te szorstkie, twarde i zawsze – choćby o ogniu mówiły- zimne słowa Towjańskiego i kiedy się porówna z niemi te ogromne wylewy rozrzewnionego, roztopionego w jakieś łzy wewnętrzne, w jakieś wewnętrzne żary, ducha Mickiewiczowskiego, pierwszą rzeczą, która uderza, jest to, że w Towjańskim tkwił racjonalizm, utylitaryzm mistycyzmu, jeśli tak powiedzieć można, podczas gdy w Mickiewiczu grało potężne czucie mistycyzmu i cały jego idealny poryw do czynu, do ofiary” x). Gdy zważymy, iż czyn i ofiara prowadziły do wyzwolenia ojczyzny, iż mogło to nastąpić w bliskiej przyszłości, ile że, według nauki Towjańskiego „epoka realizacji” już się zaczęła, to zrozumiałym się staje zapał, z jakim Mickiewicz przyjął doktrynę


’) „Mickiewicz, jego życie i duch”.


Towjańskiego i zaczął w jej duchu pracować. Wykłady poety rozsnuwały przed oczami słuchaczów przejasne horyzonty. Dzieje przeszłości stawały się dziejami ducha narodowego, stawały się logicznym i zwartym pochodem ku wolnej przyszłości. Jeśli zaś w drugorocznym i trzeciorocznym kursie Mickiewiczowskim objawił się mistycyzm, „to tylko w znaczeniu wzmożonego zapału ku ideałowi, ku doskonałości, ku odrodzeniu duchów”.

Wielką tragedją Mickiewicza było to, iż w chwili wyrocznej, w chwili, kiedy wybuchło powstanie, kiedy Polska zmagała się w boju śmiertelnym, nie umiał zdobyć się na czy*\ nie poniósł życia w ofierze za sprawę. W chwili jasnowidzenia, pojął tę swoją winę i legła mu ona kamieniem na sercu: „Biada nam, żeśmy w czas morowy, lękliwie nieśli za granicę głowy…” Nie samej tęsknoty wyrazem jest ten okrzyk poety, jak to mylnie podaje Konopnicka 1).

Pragnienie czynu, który by był odkupieniem winy tej, wypełni odtąd duszę poety,  pragnienie cudu dla wyzwolenia Polski stanie się osią jego mistycyzmu. „Realizacja”, zapowiadana przez Towjańskiego, miała ten cud sprowadzić. Przed naleganiem Mickiewicza o tę „realizację” uchylał się Towjański, mówiąc, iż „ideę rzuca się dla wieków„.

Tymczasem bieg wypadków europejskich tak się kształtował, że się wszystkim zdawało, iż „zaczynają bić jakieś nadzwyczajne godziny. Mickiewicz nie wątpił, że nastaje epoka ogromnej krucjaty, w której narody zastępami pójdą, każdy pod swoim znakiem, za ideą zmartwychwstałego Chrystusa i sprawiedliwości ku Królestwu Bożemu na ziemi”. Nie mogąc pociągnąć Towjańskiego do czynu, odstąpił go, aby na własnych drogach „realizować słowo”. Nie odstąpił wszakże jego doktryny, gdyż ona niosła upragnioną obietnicę – cudu wyzwolenia Polski.
*

Zupełnie inaczej odnosiła się Konopnicka do Słowackiego, niż do Mickiewicza, że czytała jego dzieła, że je znała – rzecz oczywista, a przecież -nie pisała o mistycyzmie wielkiego poety, zaś jedynie jej studjum o nim pod tytułem – „O .Beniowskim” powstało u schyłku życia poetki: na parę miesięcy przed śmiercią


’) „Mickiewicz, jego życie i duch”.


oddała je do druku, sama jeszcze przeglądała jego korektę, ale już książki nie ujrzała.

Rzecz „O Beniowskim” rozpoczyna Konopnicka słowami: „Jedyną w życiu osobistą żądzą Słowackiego – była żądza sławy”. Nie z jej własnej duszy sąd ten wypływa! Jest on jak gdyby narzucony z zewnątrz, wbrew temu, co mówi sam Słowacki: „O dzika żądzo pośmiertnego żalu, jakiem ty jesteś smutnem głupstwem ludzi”! I wbrew tej istotnej prawdzie, która powstaje z jego natchnionych strof, odtrącając niechęć i uprzedzenie powierzchownych krytyk, zajaśnieć w takich oto słowach poetki: „…należy pamiętać, co to jest i co znaczy żądza sławy dla człowieka, jak Słowacki. Kiedy jego myśli, jego uczucia, jego nadzieje przechodzą w serce narodu, wtedy poeta jest sławnym. On niesie przed tłumem pochodnię piękna i prawdy. Jeżeli ludzie od tej pochodni biorą swoje światło, jeżeli grzeją się i krzepią jej ciepłem, poeta sławnym jest i zwycięża”. I przyznaje Konopnicka, że Słowacki miał przeświadczenie, iż ta droga, którą szedł, była „właściwą drogą jego”, a wiodła go „dziwnie twarda wiara w przyszłość”, jego, który dawał „tyleż piękna, a więcej prawdy”, niż inni. Jeżeli mimo to nie został nawiązany „węzeł wzajemnej sympatji”, to winy należało szukać nie w nim jedynie, jak to czyniono, tylko, bardziej jeszcze „w tych właśnie, którzy go jakby rozmyślnie krzywdzili i poniżali” ’).

O rozwoju poetyckiej twórczości Słowackiego mówi Konopnicka, iż początkowo nie czerpie on bezpośrednio z życia wątku swoich utworów, snując treść ich z własnej fantazji (Balladyna); z biegiem czasu nagina się ku życiu, wprowadzając realne pierwiastki do swojej poezji (Beniowski); w końcu – „pod wpływem mistycznych zachwytów, czerpie z idei, co przestaje czerpać z życia”

Jeżeli formuła, w którą Konopnicka ujęła twórczość Słowackiego nie jest doskonałą, to usprawiedliwia ją to jej wyznanie, iż dusza ta – „wielka zawsze niezawsze bywa zrozumiałą”. Bo jak w innem miejscu mówi poetka: „Syntezy jego ducha skończonej i ostatecznej jeszcze nie zrobiono… Ten umysł i ten charakter jest dla nas wciąż jeszcze węzłem najbardziej splątanych sprzeczności. Lecz ile razy widzimy w człowieku tylko sprzeczności tyle razy nie znamy go… Czujemy, że jeszcze tu czegoś

1) „O Beniowskim”. brak, że niema czegoś, coby… postawiło we właściwem świetle i ukazało nam owe tło, ową fundamentalną potrzebę, z której wszystko wypływa logicznie i która je wszystkie do jedności sprowadza”

Pracę swoją „O Beniowskim” uważa Konopnicka za skromny przyczynek do badań, niezbędnych do stworzenia tej dotąd nieosiągniętej syntezy. Właśnie ten poemat jej zdaniem, najlepiej się nadaje do wyświetlenia sprzeczności lub kwestyj spornych, jako że w „Beniowskim” z pośród wszystkich dzieł najwięcej jest samego poety: „Odbłysk życia jego padł” na ten poemat bardziej, niż na jaki bądź inny utwór. Z tego jedynego studjum o Słowackim widzimy, że Konopnicka nie ujmowała krytycznie jego mistycyzmu: ona go wyznawała… wyznawała w swoich najbardziej uduchowionych i najwznioślejszych utworach.

A wyznawała, to nie znaczy, iż dosłownie przyjmowała wszystko i we wszystko wierzyła, lecz znaczy, że z pokrewieństwa duchowego wynikało zbliżone pojmowanie dróg, wiodących do przedwiecznej prawdy, wynikała wiara we wszechmocną potęgę ducha. Wpływ ten działał, jak gdyby pomimo woli poetki, magicznym swym czarem zniewalał ją.

Nie studjowała ona i nie badała pierwszych iskier, które się zapalały w duszy wielkiego poety – mistyka na młodzieńczej ścieżynie, rozpoczynającej jego drogę na szczyty. A ujawniła to własnemi słowami, mówiąc, iż Słowacki uległ „transfiguracji duchowej po przyjęciu Towjanizmu”.

On, mistyk urodzony, on, rozczytujący się w dzieciństwie już w dziełach Swedenborga i pod wpływem tej lektury wznoszący „gmachy pełne głosów anielskich„… On, który w „Godzinie myśli” (1833 r.) daje zarys przyszłej swej doktryny mistycznej, na długo przed spotkaniem się z Towjańskim.

Wprawdzie Słowacki wstąpił do „Koła” Towjańskiego, jednak należał tam niedługo, nie mogąc się przystosować do ciasnych ram jego, ani do ugodowego stosunku Towjańskiego do caratu. Wpływ Towjańskiego wyraził się prawie wyłącznie w tem, że poetycki mistycyzm Słowackiego począł stopniowo przekształcać się w głęboko przemyślaną doktrynę, której poeta poddał zarówno swoją twórczość, jak i swoje życie, pracując i tworząc


’) „O Beniowskim”.


odtąd jedynie dla „celów bożych”. Gdyż Słowacki twórczość poetycką cenił wysoko, uważając ją za posłannictwo, za czyn, w przeciwieństwie do Mickiewicza, który poniechał słowa dla bezpośredniego czynu.

Jedną ze znamiennych różnic między mistycyzmem Mickiewicza, a Słowackiego jest rozległość obejmowanych przez nich horyzontów.

Mickiewicz, którego przepięknym ideałem społecznym lat młodzieńczych było ,,w szczęściu wszystkiego są wszystkich cele” mniema, z miłością swoją ogarnął niezmiernie dużo, mówiąc – „ja kocham cały naród! Objąłem w ramiona wszystkie przesz!. Przyszłe pokolenia…”

Słowackiego miłość ojczyzny jest również wyolbrzymiona pod wpływem bólu i tęsknoty. Wyolbrzymienie owo wyraziło się przede wszystkiem  w wierze, iż naród polski wielką męką swoją został wyświęcony na przodownika ludzkości, iż on przed wszystkimi innymi narodami zdolen jest wyzbyć się wad swoich i osiągnąć najwyższy stopień doskonałości, jako, że „Bóg chce Polski, aby czyniła wysokość między wysokościami, do której dążą w ideałachinne narody„. (Do emigracji o potrzebie idei).

Nie o samo więc szczęście narodu swego troska się Słowacki, lecz o jego doskonalenie się, o jego uduchowienie, o jego współpracę w przemienianiu całej ludzkości w „anielstwo globowe”, by się wznieść mogła od „celu ziemi do celu światów”. (Samuel
Zborowski).

Mickiewicz w namiętnem uniesieniu woła do Boga: „Daj mi rząd dusz”, bo nie wątpi, iż potrafi swój naród „dźwignąć, uszczęśliwić, cały świat zadziwić”, nie wątpi, iż przewyższa Boga miłością swoją.

Słowacki Bogu się nie przeciwstawia, gdyż: „Bóg dla mnie w Trójcy, powiada on, jest ten, który stworzył człowieka i ten który żyje w człowieku” (Dziennik z lat 1847—1849). Ten, który jest jego natchnieniem i kierownikiem w dążeniu „do ostatecznego rozjaśnienia sprawy.”

Zdawać by się mogło, że Konopnicka, tak silnie współczująca wszelkiej ziemskiej niedoli, pójdzie za uwielbianym poetą, pójdzie śladami Mickiewicza. I ona sama może przypuszczała, że wespół z nim i na jego sposób dźwiga brzemię bratniej niedoli, że ją może zwalcza, gdy wybucha skargą namiętną:

O dajcie usta wszystkim krzywdom ziemi
I wszystkim nędzom i tęsknotom ducha,
I niech się niebo drzwiami błękitnemi
Otworzy i Bóg – niech słucha.
I gdy z gorzką, łzami przesiąkniętą ironją mówi:
Ja się nie skarżę, choć Twoje ołtarze
Nie płoną wiecznej jasności pochodnią;
Choć synom Twoim na imię: „nędzarze”,
A nędza tak często zbrodnią.
Ja się nie skarżę!… Cóż światu pomoże,
Choćbym go skarg – mych wstrzęsła huraganem?…
Smutno mi tylko, żeś Ty wielki Boże,
Całej tej nędzy jest panem.

I tak samo jak Mickiewicz przeciwstawia człowieka – Bogu, prowadząc na szczyty Mojżesza, uniesionego złudą własnej potęgi:

Oto oblekam monarszą purpurę
Z rubinowej luny świtu …
I patrzą twarzą w twarz Boga, 
Ja, prawodawca, wódz ludu!
(Mojżesz)

Są to oczywiście frapujące analogje, jednakże nie sięgają one w treść istotną. Mickiewicz żąda cudu, żąda szczęścia tylko dla swego narodu, gdy Konopnicka błaga o światło, jak Słowacki, dla całej ludzkości, swoje „serce drżące” składając w ofierze:

Jaką dla świtu wyznaczasz Ty drogę
Światłości Boże!
Czy wzejdzie cicho w te ciemne przestworza,
Nad wieki śpiące,
Szląc wszystkim ludom, od morza do morza
Złociste gońce?
I błękitniejąc jak prawda odwieczna
Bez walk, w pokoju,
Wzejdzie nam jako słoneczność konieczna
W ludów rozwoju?
Jakkolwiek przyjść ma, daj nam go już Panie,
Zaklinam Ciebie
Przez tęskność, która przyszłości świtanie
Nieci na niebie…

I choćby tylko mógł jedną przyjść drogą –
Przez serce drżące,
Niech spieszy! niechaj zdepce je swą nogą
Wschodzące słońce!
(Noce letnie)

Wychowawcą całego narodu był Mickiewicz, więc i Konopnickiej przedziwnie wrażliwa dusza musiała być poddana jego wpływom. Lecz była ona indywidualnością samoistną i na wyrocznej drodze swojej zatrzymać się nie mogła. Przyszedł moment jej duchowego rozwoju, kiedy ani granice własnego kraju, ani granice ziemskiego bytu nie mogły już przesłonić nieskończoności. I w onym to momencie objawiła jej się istotna wielkość i świetlistość ducha poety-mistyka, poety-filozofa => Słowackiego.

Móc jego wiary, iż „wszystko przez ducha i dla ducha zostało stworzone, a nic dla cielesnego celu nie istnieje…” (List do Rembowskiego), skrzepiło własne przeświadczenie poetki, które się skrystalizowało w takie oto myśli:

Wieczność to nie jest ocean lat,
To skrzydeł ducha bicie.
Tam, gdzie uderzy w skrzydła swe duch,
Proch rzuca spokój ciszy
I leci w życia rozpęd i ruch,
I kocha, cierpi, dyszy…
(Z ksiąg ducha)

Skoro nic dla cielesnego celu nie istnieje, a „ciało jest tylko formą ducha” – to i samo życie jawi się pod innym kątem widzenia: milkną skargi i narzekania, a poetka przyznaje, iż:

Życie nie jest dzikim krzykiem, 
To melodja jest najczystsza,
Którą śpiewa harfa złota
Pod dotknięciem palców mistrza…
Złota harfa – wszechświat cały,
Naciągnięty strun miljonem….
Każde serce drży i dźwięczy
Nieśmiertelnej pieśni tonem.
(Głosy ciszy)

„Z jedności, czyli ze słowa, które było początkiem stworzenia, wyszedł świat genezyjski…” (List do Rembowskiego), powiada Słowacki. A w innem miejscu mówi, iż „ten sam duch jest w kamieniu, w roślinie, w zwierzęciu, w człowieku”. (Fragmenty filozoficzne).

Jedność Boga i świata uznawali wszyscy panteiści, a z nimi Słowacki, z nimi Konopnicka; świadczą o tem jej własne słowa:

W złotej kolebce wiecznych zórz
Duch się poczyna…
W nieskończoności bożych mórz
Duch się poczyna…
Promień odszczepion z ogniska,
Z którego stosu – słońca kiedyś wstaną,
W wieczyste rano
Z Boga wybłyska.
(Z ksiąg ducha)

A także mówi:

Nic tu osobne nie jest, ani wyłączone,
Co jest w tobie, jest w wszechświecie,
Jednego planu linje widne i znaczone
W gwiazdach i w stokroci kwiecie…
(Głosy ciszy)

Duch mój przed początkiem stworzenia był w Słowie, a Słowo było w Tobie – a jam był w Słowie„. Powiada Słowacki.  „A my, duchy Słowa zażądaliśmy kształtów i natychmiast widzialnymi uczyniłeś nas Panie, pozwoliwszy, iżeśmy sami z siebie, z woli naszej i z miłości naszej wywiedli pierwsze kształty i stanęli przed Tobą zjawieni„.

(Genezis z Ducha).

Myśl tę odnajdujemy u Konopnickiej w „Księgach Ducha”:

Kto z nas pomni przedczas ony,
Gdyśmy – Duchy – Tworzyciele –
Unosili się na wichrach,
Nad wodami wszechżywota,
Wszechmy ślący i wszechsilni?
Każda myśl promieniem była,
Każdy promień – twórczą siłą
Odbijał się w wodach życia
Nowym kształtem, załamanym
Od promiennej myśli Duchów.
Aż raz powstał rój rozlotny
Tak uroczych mar, tak cudnych,
Żeśmy, Duchy – Tworzyciele,
Zawściągnęli nasze loty,
Zawściągnęli twórczą siłę.

I oblały ognie żądzy 
Mar uroczych kształty senne,
I zatężał kształt wszelaki
W jawą ziemi, w jawę życia.
A tak – gliną jest uczynion.
Ziemia – glina znowu musi
Nabrać, wchłonąć tyle ducha,
Tyle światła przepromienić,
By się poddać twórczej myśli
W każdym głuchym/swym atomie.
Muszą Duchy – Tworzyciele,
Unoszący się na wichrach,
Rozwiać w polot ziemię glinę;
A to jest ich wielka praca,
Praca wieków i trud trudów.
(Z ksiąg ducha)

Trud trudów i zarazem dzieje człowieka na ziemi. Dzieje te kreśili poetka temi słowy:

Nic darmo mi nie dano
We wschodu mego rano.
Wszystkie moje promienie
Wyprzędłem poprzez cienie,
Wyprzędłem poprzez noce.
I wszystkie moje moce,
Na ziemi i na niebie,
Dobyłem sam ze siebie!
Wszelki kształt mój
To wieków znój,
To zrodzeń praca, śmierci bój.
Co światła mam, to cudem
I prometejskim trudem
W żywotów mych tysiącu
Po skrze odkradłem słońcu…
(Z ksiąg ducha)

Tu złożyła poetka swoje wyznanie wiary w stosunku do zasadniczej prawdy w doktrynie Słowackiego, w stosunku do metempsychozy (reinkarnacji). Już w „Godzinie myśli” (1833 r.) metempsychoza absorbuje Słowackiego:

…dusza z iskry urodzona,
Rożnem życiem przez wieki rozkwita – ikona,
Przez długie wieki, biorąc kształty różnych tworów,
W kwiecie jest duszą woni i treścią kolorów,
W człowieku myślą, światłem staje się w Aniele.
Raz wstępnym pchnięta ruchem, ciągle w Boga płynie,
W doskonalszem co chwila rozkwitając ciele.

Całą teorję St. Simon’a, mimo, iż go wysoko cenił, nazywając go ,, jedynym z ducha filozofem Francji” – uważał Słowacki za chybioną – przez to, iż metempsychoza nie była w niej uwzględniona. Swoją zaś doktrynę zbudował na wierze, iż cały świat – to formy ducha, na których cięży glina indywidualnego życia, zaciemniająca pierwotną świetlistość. Przepromienić i uduchowić oną glinę, w każdym żywocie poprawiać błędy żywotów poprzednich, w bólu i w trudzie doskonalić się bezgranicznie, by po dopełnieniu się czasów wrócić do pierwotnegó źródła, do Jedności, do Boga – oto cel wszelkiego bytu.

Wysoka etyka Słowackiego wzniesiona jest na fundamentach metempsychozy, na fundamentach wiary, iż żaden czyn i żadna myśl nie zaginie, niosąc w sobie światło przyszłego bytu, lub też jego cienie. A gdy doskonalenie się jednostek jest bezgranicznem, tedy „jednego niema ducha, któryby na końcu czasów nie był zbawiony.”
(Fragmenty filozoficzne).

Bardzo zbliżoną myśl zawarła Konopnicka w tych oto słowach:

Ziemio! Ty będziesz tak myślami bita,
Jak burzliwym oceanem,
Aż w polu, zorzą owianem,
Ostatni kłos twego żyta
W chleb się braterstwa przemieni,
Pełen promieni,
Który rozłamią z sobą przez lądy i wody
Świata narody.
Każdy przypływ ideału
W pierś twą uderza,
Jak fala świeża,
Przygnana tchem potężnym z głębin oceanu
Nieskończoności !
Aż kiedy przejdą wieki i czasy przeminą,
Wśród radosnego peanu
Wszechświatła i wszechmiłości,
Rozleją się potopem myśli jasne tonie
Po twojem łonie…

(Z ksiąg ducha)

Czy wobec przyjmowania nauki Słowackiego niemal bez zmian w głównych zarysach można pomawiać Konopnicką o naśladownictwo ?

Bynajmniej!

W duszy człowieka złożone jest ziarno, które kiełkuje i wyrasta zawsze jednako, a w całej ludzkości poprzez wszystkie czasy trwa i objawia się: W dostępnej myślom naszym – dali dziejowej dostrzegamy jaśnienie mistycznego kwiatu, oto zakwita on wśród arjów w Indjach, w sercu Rarov Blask ten spływa na Egipt, a święte jego promienie przechowują przez długie wieki kapłani Ozirisa w twierdzy niedostępnej tajemnicy, snadź chroniąc je przed ostrymi podmuchami, co by je mogły stłumić, lub przygasić na długo. I tylko najgodniejszym, tylko wypróbowanym udzielają łaski tej jasności, całkowicie lub częściowo dopuszczając do wiedzy tajemnej.

Z pośród wtajemniczonych w świątyni Osirisa najwyższymi byli – Mojżesz, Pitagoras, Platon… „Nauka tajemna”, pomimo wszystko, coraz stawała się dostępniejszą, coraz szersze zataczała kręgi. I chociaż Indje i Egipt były istotnemi kolebkami teozofji starożytnej, to przecież powstawały równolegle i samodzielnie – religje o te same prawdy oparte, jak religja chaldejska, kult Ormuzda i Arymana, kabała… O nauce ezoterycznej wiedział Słowacki to, co znanem i dostępnem było jego epoce, ujawniło się to w jego własnych wzmiankach o Indjach, Egipcie, o Pitagorasie, Platonie i t.d. Ze współczesnych sobie filozofów mistyków znał Swedenborga, St. Simona, Hoene Wrońskiego, Cieszkowskiego, Trentowskiego… Mimo to doktryna jego od nikogo nie była zapożyczoną, wysnuł on ją z najistotniejszej prawdy swego ducha. I sam o tem najmocniej był przekonany: „Budujcie świat cały dla ducha… – powiada on – i siebie podług ducha budujcie, a bez żadnych związków tajemnych i naradzań się spotkacie się w jednej myśli Bożej – podobni sobie mądrością – sercami zlani – spokojność mający aniołów…” (Fragm. fil.).

Teozofję starożytnych uważał Słowacki za niezupełną: „Cóż… było fałszem w panteizmie? – mówi on – oto brak Chrystusa, który panteizm i metempsychozę prowadzi…” (List de’ Rembowskiego). Całą doktrynę Słowackiego opromienia niezachwiana wiara.

Inaczej Konopnicka. Do mistycyzmu dąży poprzez niepokoje, wątpienie, niewiarę. Spragniona światła – wyciąga ramiona „do tajemnicy nurtującej w ciszy”. Z pośród rozmyślań trwożnych i bolesnych wyrywa się okrzyk: „On przecież jest tam… ja Go czuję!”

Konopnicka nie porywa się do takich śmiałych lotów w krainę ducha, po za granice wiedzy ludzkiej, jak Słowacki, doktryny  własnej nie stwarza. Nie idzie wyżej od niego, idzie.jednak dalej – fala świata uniosła ją o krok naprzód i przyjęła ona nowe iskry, które zdobył duch czasu, a które odmienny ton nadały jej mistycyzmowi.

Spoglądając w głąb czasów za sobą, woła z goryczą:

O myśli ludzka, gdzieżeś ty nie była
Po słowo życia, płomienna i drżąca?
I jaka czara, tuż przy ustach schnąca,
W pragnieniu Cię nie poiła
(Co to jest…)

I także:
Ty mi się nie dziw, że ja się wciąż pytam
I rzucam: „czemu?” w przestrzenie błękitu…
Wszak odpowiedzi nikt mi nie dał jeszcze…
(Nie dziw się)

A jakby na usprawiedliwienie swoje dodaje – „… ja idę w pomroce zwątpień, któremi trują się dziś duchy…”

Na skrzydłach Konopnickiej zaciężył pozytywizm, naturalizm, sceptycyzm… i chociaż teorytycznie odrzuciła ich tradycje, to przecież w zupełności od nich się wyzwolić nie zdołała nigdy i, zgodnie z duchem swego czasu, musiała obserwować, badać, analizować, wątpić…

Mimo wszystko w postęp wierzyła niezachwianie: „…wiem, że w wiecznych następstwa ogniwach przerwy nie będzie…, że ludzkość nie stanie… aż znajdzie prawdę i Boga”. A nie nastąpi to dopóty – „dopóki będzie choć jeden duch, który w słoneczne prawdy okręgi nie wzięci…” (Odpowiedź). Potwierdza więc i za swoje ma Słowackiego wierzenie, iż „jednego niema ducha, który by na końcu czasów nie był zbawiony.” (Fragmenty filozof.)

Podobna zbieżność myśli ujawnia się także i co do znaczenia nauki w pochodzie ludzkości: Słowacki, uchylając lekceważący gest romantyków, mających w pogardzie – „mędrca Szkiełko i oko”, – ogarnia myślą daleką przyszłość gdy mówi – „…czucie i wiedza… mają być razem do lotu użyte”… (Wykład nauki).

Z jakimże zapałem woła Konopnicka:

Dziś to duch badań, który myśliciela
Czyni potężnym zwycięzcą przyrody
I wielkie prawdy zdobywa i wciela
W idące naprzód narody.
(Odpowiedź)

I więcej jeszcze – Słowacki wierzył, iż nastąpi zjednoczenie religji i nauki, a ta wspaniała jedność pozwoli ludzkości wstępować na szczyty dotąd niedostępne, odkrywać tajemnice bytu dotąd zaledwo przeczuwane. Wszystko co jest niedocieczone, co „znika przed oczami mędrców” nie stanie się jasnem i zrozumiałem – „dopóki mądrość z świętością i miłością Bożą nie przystąpi do rozglądania tajemnic natury”. (List do Rembowskiego).

Słowacki siłą swego genjuszu oceniał wielkość tajemnic „globowych”, wiedział, iż w chwili nawet najwznioślejszego natchnienia człowiek nie może przekroczyć granicy zaświatów. Może się do niej zbliżyć, może ujmować jakieś dalekie horyzonty dziejowe i ogólno-kosmiczne, może wysiłkiem pracy duchowej uchylić rąbka zasłony, lecz odrzucić jej nie zdołał dotąd. Tak o tem mówi on sam: „…nie mamy w sobie wszystkich objawień aż do końca świata, ale mamy moc czerpania z Boga najbliższych i ciągle idących po sobie prawd duchowych, które tak idąc wstępnie do ostatecznej causy finalnej prowadzą”. (Notatki i zapiski w raptularzu).

Słowacki wierzył w stałą komunikację życia ziemskiego – z potęgami nadzmysłowemi, nie uznawał jednak „ciał astralnych”, – ani wszelkich emanacyj i rozszczepień, dowodząc, iż widzenie duchowe odbywa się na drodze czysto duchowej, za pomocą oczu naszych duchowych, które są trącone mocami tychże duchów, bez żadnego w tem ciał naszych pośrednictwa…

W epoce szerzenia się teozofji (zapoczątkowanej przez Bławatską i Olcotta) i okultyzmu (w Polsce jego przedstawicielem był Ochorowicz) – Konopnicka nie dała się im pociągnąć, jeno w doktrynie Słowackiego znalazła współdźwięk i ukojenie swoich zaziemskich tęsknot i poszła po jego linji, wolnej od wszelkiego materjalizowania przejawów życia duchowego ; poszła po jego linji filozoficznie i poetycko nad wyraz subtelnej, a sięgającej w niezmierną dal czasów, minionych i przyszłych. Poszła po jego linji, gdyż był jej duchowo i rasowo najbliższym.

Wiele jest rysów wspólnych pomiędzy doktryną Słowackiego, a mistyką dni dzisiejszych. Jednakże czystością myśli, głębią wiary i wyżynami wzlotów nie dorównał mu żaden z mistyków, nowoczesne Europy, nawet najwyższy z nich – Maeterlinck. Słowacki tak bardzo przewyższył swoją epokę, iż nie od razu mógł być dostępnym nawet dla szczytów. Czasy jednak szły i coraz więcej dusz wznosiło się ku niemu, ulegając czarowi jego świetlistej myśli, uzyskując wzmożone światło dla własnej pracy duchowej, dla pracy, wiodącej w przyszłość…  Takiemu czarowi uległa Konopnicka: nie wzorem przecież, jak chcą niektórzy – jeno mistrzem genjalnej poetki był Słowacki.

źródło: Jadwiga Pietrażycka Tomicka; „MISTYCYZM KONOPNICKIEJ”;  Lwów 1924r.

]]>