Spirytyzm czy animizm?
Już od dość dawna, mianowicie od czasu, gdy różnorodne zjawiska medjumićzne zostały niezaprzeczalnie stwierdzone, zaczęło się ich badanie i tworzenie przeróżnych hipotez dla ich wyjaśnienia. Wśród tych hipotez odrazu prawie zarysowały się dwa kierunki: spirytyzm i animizm.
Spirytyzm mający wszędzie mnóstwo wyznawców, upatruje przyczynę wspomnianych zjawisk w działaniu duchów zmarłych, pragnących w ten sposób przejawić się i skomunikować z żyjącymi. Animizm, zwolennicy, którego należą przeważnie do obozu wątpiących wogóle w możliwość życia zagrobowego, twierdzi, że wszystko da się wytłumaczyć przy pomocy właściwym nie, którym osobnikom zdolności nadnormalnych, jak jasnowidzenie, telepatja, eksterjoryzacja siły i t. p., niema więc tymczasem potrzeby szukać rozstrzygnięcia zagadki aż za grobem.
Nadmienię, że medjumizm nie jest właściwie żadnym kierunkiem lub teorją, lecz poprostu oznacza badanie obserwowanych w obecności medjum zjawisk i stara się poznać prawa niemi kierujące, nie przesądzając bynajmniej przyczyn, które je wywołują.
Animizm reprezentuje obecnie prof. Charles Richet, prof W. Mackenzie, animistą też był zmarły niedawno prof. Flournoi, do obozu zaś spirytystów należą: astronom C. Flammarion, znakomity fizyk prof. Oliver Lodge, prof. E. Bozzano, znany pisarz A. Conan Doyle i wielu innych.
Spór pomiędzy spirytystami i animistami trwa dotąd i wątpię, czy będzie kiedy rozstrzygnięty, bo jak jedni tak i drudzy opierają się na bardzo poważnych i trudnych do zwalczenia dowodach.
Najważniejszą, zdaje się, przeszkodą do porozumienia się tych dwóch obozów, jest i bedzie zasadnicza różnica światopoglądów spirytualistycznego i materjalistycznego i wypływające ztąd odmienne zapatrywanie się na kwestję śmierci.
Przytoczenie wszystkich argumentów „pro” i „contra” wymagałoby napisania obszernego tomu, ograniczę się przeto tylko do podania paru ciekawych faktów, oraz próby wyjaśnienia ich tak z jednego, jak i z drugiego punktu widzenia, co ułatwi czytelnikowi wyrobienie własnego na tę sprawę poglądu.
Na jednem z zebrań „Manchester Spirytualist Church” w 1924 r. pewna Francuzka opowiedziała następujące zdarzenie. Mając w jednym z klasztorów angielskich brata, z którym się już od lat 10 nie widziała, postanowiła go odwiedzić. Gdy przybyła do klasztoru, pozwolono jej w drodze wyjątku przenocować tam, przeznaczając odosobnioną celę. W nocy, gdy światło jednak nie było jeszcze zgaszone, gdyż dama nie zdążyła się położyć, otwierają się nagle drzwi celi i na progu ukazuje się postać jakiegoś mnicha. Zaniepokojona dama, sądząc, zaszła tu widocznie jakaś omyłka, pyta go czego sobie życzy. Mnich zaczyna mówić do niej po hiszpańsku, który to język nie był jej obcy i prosi opowiedzieć o jego wizycie bratu, oraz zawiadomić o wszystkiem przeora, poczem opuszcza celę, a dama zdziwiona niezmiernie tern niezrozumiałem wtargnięciem i dziwnem poleceniem, kładzie się spać.
Następnego dnia zaraz po mszy, Francuzka komunikuje bratu o dziwnym gościu i prosi go o wyjaśnienie, lecz ten z najwyższem zdumieniem przyznaje się, że i jego również odwiedził w nocy ten sam zupełnie mu nieznany i nie należący do braci klasztornych mnich i wskazał mu miejsce w kaplicy, gdzie są ukryte bardzo ważne, oddawna zaginione dokumenty, tyczące się klasztoru.
Wtedy dopiero oboje doszli do przekonania, że mieli do czynienia z gościem z za świata, a nie z człowiekiem z krwi i kości, do tego stopnia zjawa wywierała wrażenie zupełnie realnej, żyjącej istoty.
Zawiadomiono o wszystkim przeora, który natychmiast zarządził poszukiwania i istotnie znaleziono we wskazanem przez zmarłego mnicha miejscu wspomniane dokumenty. Sporządzono o tem podpisany przez świadków protokół, w którym zaznaczono, że dokumenty zostały odszukane dzięki pomocy ducha.
W literaturze odnośnej spotykają się fakty podobne do powyższego, mianowicie, gdy rzekomy duch zmarłego, w taki lub inny sposób, wskazuje nikomu nieznane miejsce schowania jakiegoś przedmiotu, lub papieru, naprzykład testamentu, które go ze życia mogły bardzo obchodzić.
Przytoczone zdarzenie należy jednak do daleko rzadszych. gdyż mnich ukazał się nie jednej, lecz 2 osobom, które nie były wtedy razem, a więc nie była to halucynacja zbiorowa. Pozornie wydaje się, że zjawienie się damie było zupełnie zbyteczne, bo „duch” nic jej nie zakomunikował. Jeżeli jednak spojrzeć na to z punktu widzenia spirytystycznego i rozważyć to głębiej, sprawa przedstawia się w zgoła odmiennem świetle, a niezrozumiałe postępowanie zjawy okaźe się celowem i przewidującem.
Rzeczywiście, gdyby mnicha ujrzała jedna tylko osoba, łatwo mogłaby przypuścić, że był to sen lub widzenie na niczem realnem nie oparte, wobec czego możeby nawet nic o tern nikomu nie opowiedziała. Jeżeliby zaś i zakomunikowała przeorowi, ten ostatni słusznie mógłby mniemać, że był to jedynie wytwór wyobraźni i nie zarządziłby może poszukiwań, obawiając się kompromitacji, w razie niepowodzenia. Dopiero łączne zeznanie dwóch osób nadało opowiadaniu należytą wagę, wzbudziło większe zaufanie i, poniekąd, zmusiło do jego sprawdzenia.
Oczywiście takie spirytystyczne tłumaczenie faktu, nie jest bynajmniej jedynem. Animista mógłby przypuścić, że był to tylko wypadek jasnowidzenia u brata wspomnianej damy, który wywarł na nim silne wrażenie, które zostało telepatycznie odczute przez siostrę.
Dlaczego jednak owo jasnowidzenie, tyczące się dokumentów, wywołało u świadków płci obojga halucynację wzrokowosłuchową nieznanego im mnicha, przemawiającego przytem po hiszpańsku do Francuzów w angielskim klasztorze – pozostałoby nierozstrzygniętą zagadką.
A oto drugi, niezaczerpnięty już z literatury, wypadek, który miał miejsce przed laty w Warszawie i został mi opowiedziany przez zmarłego przed paru laty mecenasa Franciszka Ciąglińskiego, członka Amerykańskiego T-wa Badań Psych., oraz Warsz. T-wa Psycho-Fizycznego, członka, który 40 lat swego życia poświęcił poważnym badaniom zjawisk medjumicznych.
W młodości p. F. Ciągliński kolegował z synem mecenasa T. Rodzice obydwóch byli zaprzyjaźnieni i wzajemnie u siebie bywali. Młody T. zachorował, zdaje się na zapalenie płuc i pomimo najtroskliwszej opieki lekarskiej, jaką był otoczony, po pewnym czasie umarł.
Na drugi, czy trzeci dzień po śmierci chłopaka zjawia się u państwa C. ojciec zmarłego, wzburzony i zdenerwowany do najwyższego stopnia, mówiąc, że literalnie nie może sobie znaleźć miejsca, tak silne wrażenie wywarł na nim sen ubiegłej nocy.
Śniło mi się. jeżeli był to tylko sen, że podszedł do mego łóżka ukochany mój synek. Widziałem go tak wyraźnie, jak was tu teraz widzę… Blady był, uśmiechał się smutno, patrzał na mnie, jakby z jakąś niemą prośbą, a ręką trzymał się za bok. Gdy zaniepokojony tern, zapytałem, co mu jest, skarżył się, że złamano mu dwa żebra z lewej strony.”
Obecni, naturalnie, starali się wytłumaczyć, że był to zwykły nic nie znaczący sen, spowodowany niedawną stratą, słowa ich jednak nie wywarły na mecenasie żadnego wrażenia. „Dobrze wam tak mówić, boście sami tego nie odczuli, ale ja widziałem mego drogiego chłopaka, tak żywo, tak realnie, a głos jego dotąd brzmi jeszcze w moich uszach. Wiedzcie, że nie zaznam nigdy chwili spokoju, jeżeli się sam nie przekonam. Muszę to sprawdzić!”
Pan Fr. Ciągliński, obecny wtedy w salonie słyszał sam całą tę rozmowę, która głęboko utkwiła w jego młodocianej pamięci. Nie pomogły żadne perswazje, zrozpaczony ojciec uprosił dwóch znajomych lekarzy i udali się wraz z nimi do kościota, gdzie złożono przed pogrzebem zwłoki zmarłego. Zdziwieni lekarze stwierdzili, że istotnie dwa żebra u trupa z lewej strony były złamane i że miało to miejsce już po śmierci.
Domyślano się, że ludzie którzy obmywali i ubierali ciało, tak widocznie, nieostrożnie opuścili je na kant stołka, lub trumny, że pękły przytem dwa żebra.
Wiele już było wypadków stwierdzonych, gdy tak zwane duchy zmarłych, w rozmaity sposób komunikowały o zdarzeniach nieznanych obecnym, które jak się potem okazywało, zgodne były z rzeczywistością.
Można to tłumaczyć spóźnioną telepatją. Dana osoba przed śmiercią intensywnie o czemś myślała, gorąco pragnęła zawiadomić o czemś krewnych, lub przyjaciół, co też zostało telepatycznie odczute przez ich nadświadomość, bo świadomość była widocznie wtedy zajęta zgoła czemś innem. Myśl taka mogła pozostawać w nadświadomości lata całe w stanie, że tak powiem, potencjonalnym i ujawnić się ich normalnej świadomości dopiero kiedyś w odpowiedniej, sprzyjającej temu chwili, wywołując bądź sen, często symboliczny, bądź jakąś wizję i t.p. Nie jest też wykluczone, że taka, kryjąca się w głębiach sęszej nadświadomości, myśl, może być też telepatycznie odczytana na seansie przez wrażliwe medjum, które wtedy ją wypowiada, nie w swoim atoli imieniu, lecz jakby było tą inną, już zmarłą osobą, albo też pisze automatycznie, niekiedy nawet charakterem zupełnie nieznanego mu nieboszczyka.
Jeżeli komunikat taki tyczy się nie rzeczy ważnych, lecz drobnych, które nie powinne byłyby interesować zbytnio zmarłego za życia i mają na celu tylko udowodnienie tożsamości wtedy trudniej już będzie wyjaśniać to telepatją, a należy raczę, przypuścić jasnowidzenie, tak zwane retrospektywne, pozwalając wiedzieć o wszystkiem co było w przeszłości, o nic nieznaczących nawet drobiazgach.
Wszystkie te hipotezy animistyczne są dość skomplikowane i zawiłe, spirytyzm zaś tłumaczyłby wszystko daleko prościej, mianowicie, jako przejawy inteligencji zmarłych. Opowiedziane mi przez p. F. C. zdarzenie należy do wyjątkowo rzadkich i najciekawszych z wszystkich mi znanych gdyż mowa tam jest o fakcie, który miał miejsce już po śmierci i o jakim nieboszczyk nic nie mógł wiedzieć za życia, nie wiedział też, zdaje się o tern i nikt z żyjących. Jak go wytłumaczyć?
Czy jasnowidzeniem ojca? Możliwe, ale dlaczego przejawiło się ono u niego tylko raz w życiu i nie było celowe, gdyż nie miało charakteru ostrzegawczego, rewelacyjnego i t. p. i tyczyło się właściwie faktu bez znaczenia dla kogokolwiek bądź. Może działała tu telepatja? Któż wtedy był nadawcą myśli? Postronne, obojętne i może wcale nawet nie znane ojcu zmarłego osoby, które, prawdopodobnie, nie zauważyły nawet przypadkowego wewnętrznego, a więc niewidzialnego złamania żeber u trupa, a już na pewno nie sprawdzały czy pękło jedno, czy kilka z nich?
Możliwe i to, ale bardzo wątpliwe.
Gdybyśmy odrzucili te tłumaczenia, pozostałoby tylko jedno, mianowicie, że wspomniany sen został wywołany przez samego zmarłego chłopczyka, że on właśnie był nadawcą myśli, która uplastyczniła się w postaci widzenia sennego. Wtedy będziemy mieli do rozwiązania taki dylemat: Albo myśl, psychika, świadomość nie zaginęły, wraz ze śmiercią ciała, a więc są od niego niezależne i mogą istnieć bez niego, coby się zgadzało z wierzeniem spirytystów.
Albo, jeżeli stanąć na gruncie materjalistycznym, negować nieśmiertelność ducha, myśl zaś uważać za przywilej jedynie żyjących, logiczną koniecznością będzie przyznać, że nieboszczyk żył jeszcze, gdy zwłoki jego już spoczywały w trumnie, skąd znowu wypływa wniosek, pod którym podpisaliby się i spirytyści, że śmierć psychiki następuje nie równocześnie ze śmiercią organizmu, lecz widocznie później, nie można jej przeto od ciała uzależniać, uważać za nierozerwalną z nim i ginącą po jego rozkładzie, jak twierdzą materjaliści.
Kiedy zaś śmierć istotna, śmierć psychiki, śmierć naszego ja, śmierć ostateczna następuje, czy musi nastąpić i czy wogóle śmierć, jako antyteza życia, jako bezpowrotny zanik naszych myśli, naszej pamięci, naszej indywidualności istnieje?
Są to pytania, które powinnyby obchodzić każdego z nas. Odpowiedzi na nie nie chcę tu czytelnikom narzucać, nadmienię tylko, że zapoznanie się ze spirytyzmem i animizmem może znacznie dopomóc do uchylenia, choć rąbka zasłony, ukrywającej przed nami tę tajemnicę. Moje własne już ustalone o tern przekonanie, oparte nie na wierze, ale na faktach bezsprzecznych i przesłankach logicznych, przekonanie, które nie zachwiałoby się bynajmniej, gdyby zjawiska medjumiczne nigdy nie istniały, wymagałoby obszernego umotywowania nie mieszczącego się w ramkach niniejszego artykułu.
Któż więc ma rację? – zapyta czytelnik. Spirytyzm czy animizm?
Ani ten, ani tamten, odpowiem na to.
Spirytyzm krańcowy dlatego, że przypisując różne zdolności niezwykłe, duchom zmarłych – zapomina o możności ich istnienia u tychże duchów, ale jeszcze, że tak powiem, przyobleczonych w ciało.
Animizm dlatego, że twierdzi, iż, przeciwnie, tylko energja psychiczna żyjących może być przyczyną wszystkich dziwnych fenomenów.
Zgoda na to, że może, ale czy musi? Jeżeli dwie przyczyny mogą spowodować ten sam skutek, dlaczego być jednostronnym i wybierać zawsze tylko jedną z nich, stale wykluczając drugą? Przyczyna takiego braku objektywizmu tkwi w przekonaniu niektórych, niczem, ściśle mówiąc, nieuzasadnionem, że niszczy psychikę, lub przynajmniej uniemożliwia jej przejawy śmierć żyjącym.
Całkowita prawda nie zawiera się, zdaje się, ani w spirytyzmie, ani też w animizmie, lecz w obydwóch razem. I jedna i druga doktryna ma słuszność, bo przyczyną omawianych zjawisk zawsze jest duch, częściej, prawdopodobnie, żyjących, rzadziej może umarłych.
Wiele jest dowodów na poparcie jak jednego, tak drugiego twierdzenia, żadnego zaś, aby kategorycznie odrzucić którekolwiek z nich.
Wizerunek na nagrobku.
Medjumizm, i wogóle cała, dotąd jeszcze nie wyczerpana dziedzina zjawisk metapsychicznych, nie przestaje zadziwiać nas coraz to nowemi zagadkami, rozstrzygnięcie których, ich racjonalne wytłumaczenie staje się coraz to trudniejsze.
„Chicago Tribune” zamieszcza sprawozdanie o następującym fakcie. W Spring Place w Stanach Zjednocz, zmarł 20 lutego 1893 r. niejaki Smith Treadwell. Pozostała rodzina umieściła na jego mogile płytę z marmuru błękitnawego, wystawioną przez lat 30 na działanie słońca i deszczu. Dopiero w roku ubiegłym jęden ze zwiedzających cmentarz dostrzegł ze zdumieniem, że na płycie tej wyraźnie zarysowały się jakby z żyłek marmuru, oczy ludzkie z bardzo żywym i nieco sardonicznym wyrazem i w tern właśnie miejscu płyty pod którem to przypuszczalnie musiała być w ziemi głowa trupa; inni, którym to pokazać odnieśli to samo wrażenie.
Od tego czasu stopniowo i powoli zaczęły się w ten sam sposób zarysowywać coraz to wyraźniej rysy ludzkie, najprzód nos, następnie usta, policzki, broda, włosy, jednem słowem cała twarz. Gdy porównano ją z fotograf ją zmarłego Treadwella, podobobieństwo było uderzające.
Autosugestja oraz halucynacja zbiorowa muszą być wykluczone, gdyż tajemniczy ten portret na nagrobku może oglądać i teraz każdy, kto się uda na wspomniany cmentarz, co też czyniło już tysiące osób, niektórzy nawet specjalnie przyjeżdżali do Sprig Place w tym celu.
Poza tern niezwykły ten wizerunek na marmurze był też fotografowany, objektyw zaś aparatu fotograficznego i klisza nie podlegają sugestji i halucynacjom. Podane zdarzenie wyda się bezwątpienia fantastycznem, nieprawdopodobnem i niemożliwem do wyjaśnienia.
Najłatwiej byłoby uciec się tu do sposobu z powodzeniem przez wielu ugrzęzłych w rutynie praktykowanego, mianowicie do negacji, do odrzucenia faktu, który nie mieści się w żadnej szufladce ich mózgu i jest sprzeczny z niby już ustalonemi pewnikami.
Byłaby to jednak mylna droga, bo negacja nie prowadzi do wiedzy, lecz do ignoracji. Nie mamy tu do czynienia z jakiemś krótkotrwałem zjawiskiem na seansie, odczutem tylko subjektywnie przez obecnych, co można byłoby przypisać halucynacji zbiorowej, lecz z czemś konkretnem, zupełnie objektywnem, bo płyta marmurowa istnieje dotąd na cmentarzu i może być przez każdego oglądana. Wiemy o działaniu ducha na ciało, o tworzeniu się lub gojeniu się ran pod wpływem sugestji lub autosugestji, wiemy też o ideoplastji, to jest możliwości tworzenia się pewnych kształtów z ektoplazmy na seansach dzięki wyobraźni medjum i uczestników, inaczej mówiąc, wiemy o działaniu energji psychicznej na materję, przejawiającem się też i w fotografowaniu myśli, a więc w wywołaniu reakcji chemicznej w emulsji na kliszy.
Może i w opisanym wypadku miało miejsce coś podobnego? Może energja psychiczna powodowała pewne niedostrzegalne zmiany w drobinach marmuru, które stały się dostępnemi naszym zmysłom dzięki jakimś sprzyjającym warunkom, jak temperatura, deszcz, zmiany atmosferyczne dopiero powoli i stopniowo, co wszystko jakby wydobyło nazewnątrz i udostępniło dla naszego oka ukryty oddawna w marmurze w stanie potencjalnym obraz?
Jeżeli tak, to czyja energja psychiczna tu działała?
Chyba samego oryginału tego niezwykłego portretu, a więc p. Tredwell’a. Pozostaje pytanie, kiedy energja ta mogła oddziałać? Z punktu widzenia materjalistycznego energja psychiczna jest tylko funkcją naszego ciała, naszego organizmu i ginie lub transformuje się w inną z chwilą, gdy ustaje życie tego organizmu. W takim razie nieboszczyk musiał jeszcze przed śmiercią gorąco pragnąć utrwalić swój obraz, pozostawić jakiś widomy ślad po sobie i intensywnie o tem myśleć. Promieniejąca zeń energja psychiczna albo musiała oddziałać na całe otoczenie, na cały wszechświat, albo zmarły w jakiś cudowny sposób skierował całą siłę swej myśli, mianowicie na tę płytę marmuru, którą rodzina umieściła następnie na jego mogile, nie wcześniej naturalnie, jak w kilka lub kilkanaście dni po zgonie.
Z punktu widzenia spirytystycznego niema potrzeby uciekać się do jasnowidzenia, które pozwoliło żyjącemu odgadnąć zawczasu swój przyszły nagrobek. Według tej teorji energja psychiczna, nasze ja, jest niezniszczalne i nie ginie bynajmniej wraz ze śmiercią ciała, przeciwnie pozostaje i może działać i przejawiać się i potem. Energja psychiczna zmarłego, związana jeszcze z jego trupem, gdyż ostateczne oddzielenie się tych 2 pierwiastków, ducha i ciała, może nastąpić i po widomej śmierci, pragnąc co rychlej uwolnić się z pęt rozkładającego się już ciała i wydostać się nazewnątrz z trumny – mogła tak silnie, tak długo i z takiem napięciem działać na przytłaczający mogiłę marmur, że spowodowała w nim jakieś wewnętrzne zmiany molekularne, które stały się widocznemi dopiero po latach 30.
Pozostaje jeszcze jedna hipoteza polegająca na tem, że odwiedzający grób krewni i przyjaciele, wpatrując się w płytę grobową i wyobrażając sobie leżące pod nią ciało nieboszczyka zbiorowo działali ideoplastycznie na marmur i wywołali powstanie na nim wizerunku. Wtedy jednak każdy prawdopodobnie, umiejscowiałby oczy i wogóle rysy zmarłego nie w tych samych punktach i obraz dlatego nie mógłby się zarysować wyraźnie i odznaczać się podobieństwem.
Oto trzy hipotezy, wybór między któremi pozostawiam czytelnikom.
Tajemnicza mniszka
Większość, prawdopodobnie, mniema, że czasy, kiedy w każdym niemal zamku zjawiały się „białe damy“, widma rycerzy i t. p. minęły już bezpowrotnie, a i wtedy było to tylko wytworem bujnej imaginacji naszych przodków i dlatego opowiadania takie zalicza do legend na niczem realnem nie opartych. W naszym prozaicznym wieku, wieku elektryczności, aeroplanów, radjotelefonów i gry na giełdzie, jeżeli i można czasem obserwować takie zjawiska, to tylko w wyjątkowych sprzyjających warunkach na seansach w obecności silnego medjum przeważnie w ciemności przy odpowiednim nastroju obecnych. Jednak nie zawsze tak bywa, obecnie, naprzykład prasa zagraniczna („Messidor”, „La Liberte”) podaje ciekawy fakt tego rodzaju, jaki się zdarzył bardzo niedawno, bo podczas ostatniej wojny ze znanym generałem angielskim French’em w Dunkerque, gdzie była jego główna kwatera. Oddziały angielskie zapełniały miasto. Zakonnice francuskie jednego z klasztorów oddały się do dyspozycji generała w celu pielęgnowania chorych i opatrywania rannych.
Raz po południu gen. French rozkazał warcie przy drzwiach nikogo do siebie nie dopuszczać a sam zajął się redagowaniem raportu o sytuacji na froncie. Pracował tak już z dobrą godzinę, gdy nagle odczuł, że ktoś za nim stoi. Odwrócił się i spostrzegł zakonnicę.
– Jak siostra tu weszła – zapytał zdziwiony – i czego sobie życzy?
– Generale – odpowiedziała – proszę mi wybaczyć, że się zjawiłam, poprostu chciałam wypowiedzieć mu jak nieskończoną wdzięczność żywi doń cały nasz kraj. Błagamy Boga, aby otoczył cię swoją opieką i darował zwycięstwo.
– Dziękuję siostrze – odrzekł generał powstając i pragnąc podać jej rękę, lecz mniszka cofnęła się i znikła z pokoju.
Przeczekawszy chwilę, żeby dać jej możność opuścić dom generał French zawołał jednego z wartowników przy drzwiach:
– Wszak zabroniłem wpuszczać do mnie kogokolwiek – odezwał się zirytowanym głosem.
– Nikt nie wchodził, panie generale – odrzekł żołnierz.
– Jakto nikt, właśnie wyszła stąd mniszka francuska!
Zdumiony żołnierz szeroko otworzył oczy. Generał przywołał ludzi, którzy strzegli wejścia do domu, lecz i ci zapewnili. że żadna mniszka nie przestąpiła progu.
Zaniepokojony gen. French nie mógł już kontynuować pracy, udał się do klasztoru i zażądał widzenia się z przełożoną.
– Jestem głęboko wzruszony bytnością jednej z mniszek, która tylko co była u mnie.
– Ależ generale, żadna z sióstr nie była dziś nieobecna!
– A czy nie mógłbym je zobaczyć?
– Oczywiście.. Oto właśnie wracają z kaplicy z nabożeństwa wieczornego. Modliły się jak i codzień, za pana, panie generale. Mniszki parami wychodziły z kaplicy. Generał bacznie przyglądał się każdej z nich, lecz żadna nie była podobna do jego tajemniczego gościa.
– Czy to były wszystkie zakonnice? – zapytał.
– Wszystkie generale.
Generał French postanowił odejść. Przełożona go odprowadzała. Gdy razem przechodzili przez refektarz klasztorny, zdumiony generał wykrzyknął:
– Ależ to jest właśnie mniszka, która przed chwilą złożyła mi wizytę – i wskazał ręką na zawieszony na ścianie duży portret mniszki, uśmiechającej się z szerokich ram drewnianych.
– Niemożliwe, generale, portret przedstawia przełożoną klasztoru, która była przede mną. Umarła już przed laty siedemnastu.
Wobec braku niektórych szczegółów i zeznania generała French’a trudno jest wysnuć z tego jakieś wnioski. Jeżeli jednak przyjąć, że p. Camille Aymard, który zakomunikował o tern prasie zagranicznej, podał istotne zdarzenie, to może istnieć kilka jego tłumaczeń, a nietylko odrazu zjawiające się w myśli spirytystyczne, polegające na tern, że w ten sposób rzeczywiście przejawił się duch zmarłej mniszki.
Mogła to też być i halucynacja wzrokowo-słuchowa, działająca jednocześnie na 2 zmysły i dlatego trudniejsza do odróżnienia od rzeczywistości, choć i wtedy pozostanie nierozstrzygnięta kwestja co i dla czego ją wywołało, bo wszak i halucynacja, jak i wszystko w przyrodzie, nie może powstać przypadkowo bez żadnej przyczyny, gdyż zjawisk bezprzyczynowych niema i być nie może.
Trudne do wyjaśnienia jest też i to, że postać przybrała wygląd zmarłej przed 17-tu laty przełożonej klasztoru, której generał nigdy nie widział. Można byłoby to tłumaczyć tak zwaną fałszywą pamięcią, mianowicie, iż dopiero po zobaczeniu portretu generałowi wydało się, że zjawa była do niego podobna, ale jest to interpretacja mało uzasadniona, gdyż i sama pamięć fałszywa wymaga jeszcze udowodnienia. Ta sama trudność wyjaśnienia podobieństwa tyczyłaby się i ostatniej hipotezy, jaką jeszcze można przytoczyć, mianowicie, że nie była to halucynacja, omamienie zmysłów, lecz zjawisko objektywne, istniejąca realnie w rodzaju zjaw na seansach. Wtedy musielibyśmy przypuścić, że generał French posiadał ukryte zdolności medjalne w silnym nawet stopniu, dzięki którym jego własna zaświadoma wyobraźnia wytworzyła z ektoplazmy, to jest części jego własnego chwilowo zdematerializowanego organizmu poza obrębem
jego ciała efemeryczną, postać tajemniczej mniszki (ideoplastja), która czasowo była rzeczywiście materjalna i mogłaby być nawet sfotografowana.
Podobieństwo do portretu, pomijając fałszywą pamięć,, można byłoby przypisać zaświadomemu jasnowidzeniu generała, umożliwiającemu widzenie niezależnie od przestrzeni i przeszkód albo też temu, że go generał już przedtem widział, choć nie zwrócił nań uwagi i zupełnie o tern nie pamiętał. Sprawa wspomnianego podobieństwa zjawy i portretu jest w tern wszystkiem najciekawsza i najłatwiej dałaby się wytłumaczyć, gdyby przyjąć możliwość ingerencji zmarłej, która skorzystała ze sprzyjających warunków, żeby chwilowo przyoblec się w zapożyczoną od medjum materję i przez to stać się dostępną naszym zmysłom. Za rzadki i również ciekawy trzeba uważać i sam fakt materializacji, jaką by nie była jego przyczyna, w dzień przy świetle, bez transu medjum. Zbieranie, protokółowanie, sprawdzanie i publikowanie podobnych faktów ułatwiłoby może znacznie próby ich wyjaśnienia.
źródło: Prosper Szmurło “Ze świata tajemnic”, wydawnictwo Świt Warszawa 1928