Zjawiska Okultystyczne

ZJAWISKA OKKULTYSTYCZNE.

Przystąpić chcę obecnie do opisania niezwykłych zjawisk okultystycznych, których byłem świadkiem, dzięki mym stosunkom z panią Blawatską oraz z Towarzystwem Teozoficznem.

Przede wszystkim nasuwa się tu do rozstrzygnięcia kwestya, czy pani Bławatska rzeczywiście posiadała możność wywoływania nadzwyczajnych zjawisk. Zdawałoby się, iż w tym wypadku dostateczne dane można było osiągnąć przez znajomość p. Bł. Badania jednak w tym kierunku przedstawiają tyle trudności, iż wiele osób zniechęca się i pozostaje w nieświadomości do końca swego życia. Gdy tylko poznałem się z p. Bławatską, została ona moim gościem w Allabadzie, mieszkała w domu mym przez sześć tygodni, a jednak przez ten przeciąg czasu nie wiele zjawisk miałem możność obserwować. Ma się rozumieć, iż uzyskałem od niej wiele wiadomości z zakresu okultyzmu oraz tyczących się Braci (tak nazywają wtajemniczonych adeptów okultyzmu), ale pomimo owych najgorętszych życzeń,nie mogłem otrzymać wszystkich pożądanych przeze mnie dowodów niezwykłej ich siły, gdyż są oni ogromnie wstrzemięźliwi w jej okazywaniu, nie chcą bowiem zdobywać kandydatów do wtajemniczenia przez produkowanie cudów.

Niema żadnej specyalnej reguły, która by wzbraniała manifestowanie sił ukrytych przed profanami, ale wogóle wyższa władze w zakresie okkultyzmu nie pochwalają tego, więc adepci niższego stopnia muszą również unikać tych objawów. Przez cały czas bytności u mnie p. Bławatskiej, pozwolono jej na okazanie najdrobniejszych zaledwie zjawisk, jak na przykład „pukania,” które spirytyści przypisują duchom, a które mogą być wywołane dowolnie przez okultystę.

Wiadomo jest wszystkim spirytystom, iż o ile w kole kilku osób, tworzących łańcuch przy stole, znajduje się medyum, po chwili słyszeć się daje pukanie, za pomocą którego otrzymuje się odpowiedzi na zapytania. Co się tyczy p. Bławatskiej, to sztuki te dawały się słyszeć jak tylko siadła ona przy stole z zamiarem ich wywołania, nawet, o ile nie było więcej osób prócz niej. Zresztą pukania te odzywały się również w murze, we drzwiach, w szybie, o ile tylko p. Bławatska położyła na nich jedną lub obie ręce (bez pierścionków). Pukania te były bardzo wyraźne, przypominały w dźwięku uderzenia końcem ołówka, lub też trzask.iskier przelatujących w bateryi aparatu elektrycznego. Urządzaliśmy nieraz wieczorami następujące doświadczenie: p. Bławatska kładła ręce na dużym kloszu, służącym zwykle jako pokrycie na zegar; klosz ten stawiano na stole, naprzeciw zapalonej lampy, w ten sposób, iż mogliśmy dokładnie obserwować przez szkło dłonie p. B. i w tych warunkach, wykluczających wszelką mistyfikacyę, słyszeliśmy wyraźne pukania na powierzchni klosza. Czasami p. Bławatska kładła jedną lub obie ręce na głowie kogoś z obecnych i wówczas też dawały się słyszeć pukania, a osoba dotykana wyczuwała w czasie każdego z nich lekkie wstrząśnienie, analogiczne z tem, jakie powoduje iskierka z wyładowującej się bateryi elektrycznej. Pukania te dawały się słyszeć nawet w razie, gdy pani Bł. zupełnie nie dotykała danego przedmiotu, tylko oddziaływała nań na odległość. Nieraz kładła ona na jakąś chwilę obie ręce na powierzchni stołu, a następnie odjąwszy je, robi  pasy magnetyczne w odległości około stopy od danego stołu, i wówczas dawały się słyszeć pukania. Próbowaliśmy też w cztery lub pięć osób kłaść ręce jedne na drugich na stole. Na samej górze tego stosu kładła wówczas swą rękę pani Bławatska i wszyscyśmy czuli przebiegający prąd, który spowodowywał pukania w pokrytej przez nasze ręce powierzchni stoki. W doświadczeniu takiem upada przypuszczenie stukania w stół paznogciem lub jakimś ukrytym przedmiotem, nie można też posądzać o urządzenie jakiejś specyalnej maszyneryi w danym stole> gdyż używaliśmy do doświadczeń stoliki różne, dowolnie wybierane, a zresztą często posługiwaliśmy się też szybą szklaną lub jakąś inną twardą płaszczyzną.

Pani Bławatska nie dawała nam dokładnego wyjaśnienia co do przyczyn, wywołujących to zjawisko, każda bowiem manifestacya sił ukrytych otoczona jest tajemnicą; pukania owe, należące do zjawisk dosyć pospolitych, są jednak wynikiem pewnego wysiłku woli, wymagającego specyałnego jej wyćwiczenia. Warunki, w jakich odbywaliśmy nasze doświadczenia, wykluczały wszelką możność oszukaństwa: obserwowaliśmy ogromnie ściśle, gdyż pragnęliśmy zdobyć pewność w kwestyi, tak żywo nas obchodzącej; szło nam o przekonanie się, czy ludzie mogą rzeczywiście posiadać siły, które przypisywane są wtajemniczonym, oraz czy stworzenia ludzkie są w możności otrzymania jakichś ścisłych wskazówek, tyczących się ich własnej natury duchowej. Pani Bławatska nie głosiła żadnej specyalnej doktryny, tyczącej się tej kwestyi. To, cośmy się dowiedzieli od niej o wtajemniczonych i o jej osobistej inicyacyi, zostało jej wydarte przez szeregi naszych pytań. Teozofia, której poznanie zalecała swym przyjaciołom, nie głosiła żadnych specyalnych wierzeń. Wskazywała ona tylko, iż należy uważać ludzkość jako powszechne braterstwo, w którem każdy powinien poznawać prawdy duchowe, niezależnie od dogmatów religijnych.

Rozmowy z p. Bławatską oraz czytanie jej książki „Isis Unveiled” (Odsłonięta Izis) otworzyły nam jednak horyzonty, które pragnęliśmy, naturalnie, jak najbardziej rozszerzyć. Przechodziliśmy więc cierpienia Tantala, widząc, iż ona mogłaby, a jednocześnie nie mogła dostarczyć, tak upragnionych dowodów, okazać nam, iż tajemne przygotowanie dało jej taką władzę nad materyą, iż poznanie sił, któremi się posługiwała wstrząsnęłoby fundamentami filozofii materyalistycznej.

Osiągnęliśmy przynajmniej jedno – zupełne przeświadczenie o absolutnej uczciwości p. Bławatskiej i wiarogodności wywołanych przez nią objawów. Mieliśmy możność obserwować ją w życiu prywatnem, gdyż w przeciągu lat dwóch spędziła na ogół przeszło trzy miesiące czasu w charakterze gościa w mym domu. Były to zatem warunki, w których mogłem wyrobić sobie dokładne pojęcie o jej umysłowości i charakterze. Zapatrując się nader poważnie na doświadczenia, które dostarczyć mi miały podstaw do nowego pojęcia praw fizycznych, starałem się przyjąć ściśle naukowy sposób ich badania. To też dążyłem zawsze do tego, aby odbywały się one w warunkach, wykluczających wszelką możność, a nawet przypuszczenie oszustwa; o ile nie było w mej możności osiągnięcie odpowiednich warunków’, nie pozwalałem sobie nigdy na to, aby rezultat pojedyńczego doświadczenia zaliczyć do sumy mych ostatecznych konkluzyi.

Oto z jakich powodów podkreślam raz jeszcze, iż żarówrno ja, jak i moja żona, osiągnęliśmy absolutną pewność, iż pani Bławatska była naturą prawą, i że poświęciła ona nie tylko swoje stanowisko i majątek, ale nawet swój dobrobyt i osobiste wygody początkowo dla tego, aby oddać się studyom okkultystycznym, a następnie, aby wykonać zadanie, które przedsięwzięła już jako wtajemniczona, polegające na zawiązaniu i kierowaniu Towarzystwem Teozofieznem. Niezależnie od wywoływania “pukania,” mieliśmy możność obserwowania jeszcze innego zjawiska w czasie pierwszej bytności u mnie pani Bławatskiej. Pojechaliśmy razem z nią na kilka dni do Benaresu, gdzie zamieszkaliśmy w domu, którego użyczył nam Maharadjah z Visianagram; był to dom olbrzymi, lecz pusty i bez komfortu w porównaniu z mieszkaniami Europejczyków. Pewnego wieczora, po obiedzie, gdyśmy siedzieli w wielkiej sali centralnej, upadły nagle pośród nas trzy, czy cztery świeżo ścięte róże, jak to się czasami zdarza w czasie seansów spirytystycznych. W danym wypadku jednak paliło się w pokoju kilka lamp i kilka świec; sufit sali składał się ze zwykłych malowanych desek. Zupełnie nie spodziewaliśmy się jakiegoś zjawiska, było ono niespodzianką i dla p. Bławatskiej, która siedziała podówczas w fotelu i zajęta była czytaniem; na skutek tego zrobiło ono na nas mniejsze wrażenie. Jeżeliby ktoś nam powiedział, na parę chwil przedtem: “Zobaczycie spadające kwiaty,” i jeślibyśmy, patrząc w górę, ujrzeli je nad naszemi głowami, wówczas zjawisko tak bardzo wychodzące po za naturalny bieg rzeczy, wywołałoby efekt niezwykły. W warunkach, w jakich się ono wydarzyło, zostawiło w obecnych przekonanie o rzeczywistości sił ukrytych. Osoby, które czytają opis tego faktu, nie będą doń prawdopodobnie przywiązywały wielkiej wagi. Zadać by one chciały dużo pytań, co do układu pokoju, co do mieszkańców domu i tak dalej. O ile by odpowiedziano na te pytania w sposób, zupełnie wykluczający możliwość wszelkiego mechanicznego urządzenia, pozostałaby może jednak jeszcze jakaś wątpliwość w umyśle osób, które nie były naocznymi świadkami, iż widzieliśmy zjawiska w obecności pani Bławatskiej, kami tego faktu. Ja zaś zanotowałem go tu taj, aby dać dowód, iż widzieliśmy zjawiska w obecności pani Bławatskiej, w których współudział jej był zupełnie wykluczony. Należy przypuszczać w danym wypadku, iż chciał nam zrobić tę niespodziankę jeden z Braci (t. j. wtajemniczonych okultystów), który mógł się znajdować wówczas w Tybecie lub na południu Indyi, co mu nie przeszkodziło bynajmniej do rzucenia w nas różami w Benares, zupełnie w ten sam sposób w jaki byłby to uczynił, znajdując się pomiędzy nami. Mówiłem tu już bowiem o własnościach, jakie posiadają w tajemniczeni, za pomocą których mogą oni przenieść się duchowo na jaką chcą odległość z szybkością błyskawicy. W ten sposób będąc obecnym w swem “ciele astralnem,” jak to nazywają okultyści, może on wywoływać pewne zjawiska z równą łatwością, jak gdyby znajdowało się tam jego ciało fizyczne.

Ani chwili nie mam zamiaru utrzymywać, iż znany jest mi sposób, w jaki to się uskutecznia, chcę tylko zaznaczyć, iż wiele zjawisk, które miały miejsce w mojej obecności, mogą być przypisane takiemu okultystycznemu czynnikowi. Jestem zupełnie przekonany, iż w obecności pani Bławatskiej, Bracia wykonywują nadzwyczajne zjawiska, z zupełnem wykluczeniem nieraz bez jej udziału w tej sprawie. Zresztą nie łatwo określić, w jakim stopniu jej wpływ oddziaływał na objawy, które widzieliśmy. Trudno zresztą dać tu jakieś wskazówki ścisłe, gdyż okultyzm, jak już mówiłem, bynajmniej nie stara się o przekonanie ogółu o swej rzeczywistości. W książce tej ja osobiście staram się to uczynić ale to jest już zupełnie oddzielna sprawa. Mogę się, niestety, spotkać z zarzutem, iż zjawiska, które opisuję, mają pewne zewnętrzne podobieństwo ze sztukami prestidigitatorskiemi. Pochodzi to z tego powodu, iż właśnie prestidigitatorzy starają się naśladować zjawiska okultystyczne. Jest jednak cała otchłań różnicy między warunkami, w których zjawiska jednego lub drugiego rodzaju są wykonane. Prestidigitator produkuje się na scenie lub też w lokalu, specyalnie uprzednio na ten cel przygotowanym. Najwybitniejsze zaś zjawiska, jakie obserwowałem przy pani Bławatskiej, zdarzały się na otwartem powietrzu, w lasach lub górach, w miejscach zupełnie przypadkowych. Prestidigitator ma zwykle pewną ilość niewidzialnych wspólników; pani Bł., jak to już zaznaczyłem, była kobietą o charakterze
nieskazitelnym, która pomimo chęci zadośćuczynienia głębokiemu zainteresowaniu swych przyjaciół, rzadko okazywała swą ukrytą władzę, i czyniła to w sposób, niedopuszczający przypuszczenia jakichś uprzednich przygotowań.

Na początku września 1880 roku, pani Bławatska przyjechała do nas do Sinali; w przeciągu sześciotygodniowego jej pobytu zdarzył się cały szereg zjawisk, które przez pewien czas były tematem rozmów w całych Indyach Angielskich, i wywołały żywe poruszenie nawet wśród osób, które specyalnie chciały uważać je jako oszukaństwo. Zauważyliśmy wkrótce, iż przeszkody nieznane nam co do ich istoty, które paraliżująco wpływały na siły pani Bławatskiej w Allahabadzie, tutaj o wiele się zmniejszyły. Byliśmy też wkrótce świadkami zupełnie nowego zjawiska. Zmieniając w pewien sposób siłę, którą pani Bł. posługiwała się do wywołania pukania, może ona otrzymać w powietrzu dźwięk szklanych dzwoneczków, czasami jakby trzech lub czterech dzwonków o różnych tonach, łub nawet rodzaj kuranta. Ma się rozumieć, iż dźwięk ten wywołany je st bez pomocy jakiegoś materyalnego przedmiotu. Słyszeliśmy nieraz opowiadanie o tego rodzaju dzwoneczkach, aleśmy dotąd nie mieli możności osobistego przekonania się o nich. Pewnego wieczora jednak, gdyśmy siedzieli po obiedzie przy stole, zjawisko to powtórzyło się kilkakrotnie w powietrzu ponad naszemi głowami; raz nawet zamiast dźwięku pojedynczego dzwoneczka, usłyszeliśmy rodzaj kuranta. Od tego czasu słyszałem te dźwięki wiele razy w najrozmaitszych miejscach, dokąd się udawała pani Bławatska. j W wypadku tym jeszcze trudniej byłoby o oszustwo, jak  przy zjawisku pukania. Pukanie bowiem można wywołać różnymi sposobami; dźwięk dzwonka otrzymać się daje tylko za pomocą bardzo nielicznych materyalnych przedmiotów;: trzebaby mieć istotnie dzwonek lub też przedmiot, któryy dźwięk metalu mógł wydawać. Jeżeli zatem, siedząc w jasno oświetlonym pokoju i uważając n a to, co robią obecni, wiedząc, iż nikt z nich nie m a dzwonka, słyszymy jednak wyraźny dźwięk dzwoneczków, nie możemy tego przypisać jakiemuś oszustwu. Nie można też przypuszczać, aby dźwięk ten pochodził z sąsiedniego pokoju – chociaż nie ostry, jest on jednak tak wyraźny i czysty, iż czuje się, iż powstaje on w bezpośredniej naszej bliskości. Zresztą słyszałem również ten srebrny dźwięk na otwartem powietrzu, w cichej atmosferze wieczornej.

Pewnego razu, gdyśmy byli na obiedzie u jednego z mych przyjaciół i następnie, przeszli do salonu, zjawisko to dało się słyszeć parokrotnie; wówczas jeden z obecnych powrócił do jadalnego pokoju, oddzielonego dwoma innemi pokojami od salonu, aby wziąć kieliszek i spróbować za jego pomocą naśladować dźwięki, któreśmy słyszeli – była to jedna z form naszego eksperymentowania i sprawdzania rzeczywistości zjawisk. Gdy znajomy mój znajdował się zupełnie sam w pokoju jadalnym, usłyszał koło siebie wyraźny dźwięk dzwoneczków, chociaż pani Bławatską pozostała w salonie. Przykład ten wyklucza przypuszczenie, iż pani Blawatska mogła mieć przy sobie jakiś ukryty aparat. Dźwięk ten dzwoneczk  ów jest nie tylko oderwanym objawem ukrytych jakichś sił; okultyści posługują się nim w celu praktycznym, jako dzwonieniem telepatycznem.

Zdaje się, iż okkultyści mogą na odległość wywołać te dźwięki w miejscu, gdzie znajduje się jeden z wtajemniczonych, w celu zwrócenia jego specyalnej uwagi, o ile łączy ich ów tajemniczy magnetyczny węzeł, umożliwiający przenoszenie ich myśli. Słyszałem nieraz, jak pani Bławatska była nawoływaną w ten sposób w chwili, gdyśmy spokojnie zajęci byli czytaniem w małem naszem kółeczku domowem. Lekkie dzwonienie dawało się nagle słyszeć; wówczas pani Bławatska wstawała i udawała się do owego pokoju, aby dowiedzieć się, w jakiej sprawie tajemnej została wezwaną.

Pewnego razu mieliśmy piękny przykład takiego dźwięku, wywołanego na odległość przez wtajemniczonych Braci, w celu wzajemnego porozumienia się. Pewna dama, mieszkająca w innym domu w Simli, była u nas na obiedzie; koło godziny jedenastej gospodarz jej przysłał mi list z prośbą, aby pani Bławatska zechciała go przesłać jednemu z członków Wielkiego Bractwa wtajemniczonych, do którego już parokrotnie kierowaliśmy nasze listy. (W dalszym ciągu mej pracy dam więcej szczegółów o tej interesującej korespondencyi).  Bardzośmy chcieli wiedzieć, czy list ten będzie mógł być wysłany przed odejściem naszej znajomej, która chciała donieść o jego losie swemu gospodarzowi. Zapytana o to pani Bławatska odpowiedziała, iż nie jest ona w możności wykonać własnemi siłami tego, czego od niej życzymy. Wówczas zapytaliśmy się, czy nie mógłby jej w tem dopomódz pewien brat, którego siły były dopiero na wpół rozwinięte, a który zamieszkiwał niedaleko Simli. Pani Bławatska odpowiedziała, iż postara się go “znaleźć,” i wziąwszy list, wyszła na werandę, gdzie i myśmy się za nią udali; oparłszy się na balustradzie, patrzyła ona na dolinę Simli, która roztaczała się u jej stóp,  w ten sposób przebyła ona kilka minut, cicha i skupiona; noc już była późna i wszelkie szmery ucichły. W tem rozległ się nad naszemi głowami czysty i wyraźny dźwięk okultystycznego dzwoneczka.

Wszystko idzie dobrze,” rzekła pani Bławatska, on weźmie list.”.

I rzeczywiście list został wkrótce zabrany. O zjawisku przenoszenia przedmiotów opowiem jednak dokładniej czytelnikowi przy innych przykładach. Dochodzę teraz do całego szeregu wydarzeń, w których jeszcze wyraźniej zaakcentowała się siła tajemna. Dla umysłu ścisłego, fakt tworzenia się dźwięków za pomocą sił nieznanych jest również silnym dowodem sił tajemnych, jak i  przenoszenie tym sposobem przedmiotów materyalnych. Dźwięk dojść może do naszych uszu tylko za pomocą wibracyi powietrza; dla pospolitego umysłu zatem przypuszczenie, iż myśl może wywołać w powietrzu jakieś drganie, jest równie dzikiem, jak gdybyśmy utrzymywali, iż myśl ta jest w stanie wyrywać z korzeniami drzewo. Są jednak w cudownościach pewne odcienia, które wyczuwa, uczucie, o ile nie robi tego rozum.

Pierwszy z faktów, który mam zamiar opowiedzieć, może nie wydać się zbyt przekonywającym dla osób, które nie były jego naocznymi świadkami. Podaję go też dla czytelników, którzy przez zajmowanie się spirytyzmem lub też w inny sposób, są już po części przygotowani do możliwości tego rodzaju zjawisk. Jednego po południa, pod koniec sierpnia, pani Bławatska wyszła z żoną moją na spacer na szczyt pewnego wzgórza w okolicy. Nikt więcej nie udał się z niemi, i ja też byłem nieobecny. Po pewnym czasie p. Bławatska zapytała moją żonę, jakby w żarcie, czy niema ona jakiegoś życzenia, żona odpowiedziała bez namysłu, iż pragnęłaby bardzo mieć parę słów, napisanych przez jednego z Braci. Wówczas pani Bławatska wyjęła z kieszeni kawałek czystego różowego papieru, oddartego od jakiegoś listu, i złożywszy go w kilkoro, podeszła do brzegu płaszczyzny na szczycie wzgórza, podniosła do góry rękę z papierem, i potrzymawszy ją tak przez kilka chwil, rzekła, iż został wybrany. Porozumiawszy się myślowo na odległość z Bratem metodą okultystyczną, zapytała mej żony, w jaki sposób chce ona otrzymać list ten. żona po pewnym namyśle powiedziała, iż chciałaby go znaleźć na drzewie.

Początkowo pani Bławatska omyliła się wskazując drzewo, na którem Brat ma złożyć swój list, i żona próżno szukała go na wysokiej gałęzi. Wówczas p. Bł. po. powtórnem porozumieniu się z Bratem, uznała swój błąd, i wskazała drzewo w pewnej odległości, do którego dotąd nikt się nie zbliżał, żona obejrzała starannie wszystkie gałęzie, na których nic nie znalazła. Po małej chwili jednak, w czasie której nie spuszczała wzroku z danego drzewa, ujrzała wprost przed sobą na małej gałązce różowy papierek, w miejscu, gdzie przed paru chwilami były tylko liście. Był on przytwierdzony do gałęzi za pomocą świeżo zerwanego liścia, gdyż gałęź była jeszcze wilgotna i świeża. Na kartce napisane były te słowa:

“Proszono mię o umieszczenie w tem miejscu kilku wyrazów. Co mógłbym uczynić dla ciebie?”

Kilka liter tybetańskich tworzyło podpis. Papier zdawał się być tym samym, który wyjęła z kieszeni p. Bławatska, i który wówczas był zupełnie niezapisany. Jakim sposobem papier ten został doręczony Bratu, aby tenże mógł na nim coś napisać, i w jaki sposób powrócił on na to wzgórze, jeżeli już nie będziemy zastanawiali się nad tajemniczym sposobem przytwierdzenia go do drzewa? Przypuszczenia, jakie wytworzyłem sobie w tym względzie, opowiem dopiero wtedy, gdy zgromadzę większą ilość danych faktów.

Obecnie chcę opisać zdarzenie dziwniejsze jeszcze od poprzedzającego. Powiedziano nam, iż w pewnej miejscowości, niezbyt odległej od Simli, znajduje się stara tybetańska świątynia, którą postanowiliśmy zwiedzić. Wybraliśmy się na tę wycieczkę w sześć osób; w ich liczbie była p Bławatska, która właśnie miała pewne wiadomości o owej świątyni. Ponieważ nie znała ona zupełnie okolicy, nie umiała ona dobrze wskazać drogi i przez dzień cały aż do wieczora błądziliśmy bez żadnego rezultatu. Na drugi dzień postanowiliśmy powtórzyć tę wycieczkę, tym razem już w siedem osób. Widząc, że kierunek, w którym udaliśmy się wczoraj, był błędny, postanowiliśmy dzisiaj szukać drogi-trochę spuszczając się na traf. Po kilkugodzinnym marszu po górach, uczuliśmy zmęczenie i postanowiliśmy posilić się. Wybraliśmy miejsce otwarte w lesie, około kaskady wody, i tu rozłożyliśmy nasze zapasy, aby zjeść śniadanie. Kosze rozpakowano, i służba w pewnej odległości od nas rozpaliła ogień, aby ugotować kawę i herbatę. Ponieważ nie liczono na siódmą osobę, która w dniu tym przyłączyła się do naszego towarzystwa, okazał się brak jednej filiżanki i spodka, co wywołało ogólne żarty. Jedna z osób w żartobliwym tonie zwróciła się do pani Bławatskiej, zapytując ją ze śmiechem, czy nie mogłaby ona “stworzyć” filiżanki i spodka. Propozycya ta wywołała niespodziewaną odpowiedź ze strony pani Bławatskiej, która rzekła, iż pomimo trudności, jakie sprawa ta przedstawiała, postara się ona zrobić to, co sobie życzymy. Stosownie do swego zwyczaju, porozumiewała się ona przez kilka chwil myślowo z jednym z Braci, następnie oddaliła się trochę, przechadzając się w promieniu sześciu yardów od naszego nakrycia piknikowego; ja zaś chodziłem tuż za nią, aby widzieć, co się stanie. Wreszcie wskazała ona pewien punkt na ziemi i poprosiła, aby ktoś z nas zaczął tu kopać nożem. Miejsce wybrane było zarośnięte trawą i pokryte krzewiastą roślinnością. Pan X. (tak go nazywam, gdyż muszę w dalszym ciągu go wspominać) zaczął od tego, iż powyrywał te rośliny, co przyszło mu z trudnością, gdyż korzenie były twarde i bardzo poplątane jedne z drugiemi. Następnie zaczął on poruszać ziemię nożem i wybierać ją garściami, po pewnej chwili natrafił na jakiś biały, twardy przedmiot, który po wydobyciu okazał się ową żądaną przez nas filiżanką. Kopiąc dalej, znalazł i odpowiedni do niej spodek. Oba te przedmioty były oplatane w korzenie, któremi cały grunt w tem miejscu był poprzeplatany, i wydawało się, jakby były w nie wrosłe. Filiżanka i spodek były ściśle tego samego kształtu i gatunku jak przyniesione przez nas na piknik; gdy je postawiono obok, mieliśmy siedem literalnie jednakowych filiżanek i spodków. Zaznaczam tu, iż zaraz po powrocie do domu żona moja przedewszystkiem spytała naszego głównego kamerdynera, ile posiadamy tego rodzaju spodków i filiżanek. Serwis bowiem był bardzo stary, niektóre sztuki były stłuczone od dawna, Służący odpowiedział z największą pewnością, iż pozostało 9 filiżanek i spodków. Gdy zestawiono wszystkie filiżanki, rzeczywiście okazało się ich dziewięć, oprócz tej, którą wykopaliśmy z ziemi – razem z nią posiadaliśmy zatem dziesięć: serwis był kupiony dawno bardzo w Londynie; wykonany zaś został podług modelu nader oryginalnego, którego na pewno nie można było spotkać w Simli.

Gdybym powiedział, że istoty ludzkie mogą stwarzać materyalne przedmioty za pomocą czysto-psychicznego wysiłku ich woli, oburzyłoby to wszystkich, którzy nigdy nie zetknęli się z niczem podobnem. Nie mniej wydałoby się nie prawdopodobnem twierdzenie, iż w danym wypadku przedmiot zdawał się raczej być “podwojonym” niż “stworzonym.” Podwajanie się przedmiotów wydaje się tylko pewnym odmiennym rodzajem tworzenia. Cokolwiek jednak dałoby się o tem powiedzieć, wypadki dnia tego były ściśle takiemi, jak je tu opisuję, a starałem się zaznaczyć wszystkie najdrobniejsze szczegóły z największą dokładnością. Jeżeli zatem zjawisko to nie jest doskonałą manifestacyą sił absolutnie nieznanych we współczesnym naukowym świecie, to musiało by być pracowicie obmyślanem i przygotowanem oszustwem. To ostatnie przypuszczenie traci zupełnie swą wagę, jeżeli liczyć się będziemy z absolutną niemożliwością moralną współudziału p. Bławatskiej w takiem szalbierstwie. O ile by nawet wzgląd ten nie dla wszystkich był przekonywającym, to rozważmy fakty realne. Filiżanka i spodek były wykopane z ziemi w okolicznościach wyżej opisanych. Jeżeli zatem nie były umieszczone tam przez jakąś siłę tajemną, to musiałyby być uprzednio zakopane. Opisywałem dokładnie grunt, z którego ich wydostano: z największą pewnością nie był on poruszany od lat, o czem można sądzić po roślinności, która go pokrywała. Przypuśćmy, iż nie chcąc poruszać wierzchniej warstwy, wykopano by rodzaj tunelu, przez który filiżanka i spodek byłaby wsunięta w miejsce, gdzie je znaleziono. Teorya ta upada z powodu fizycznego jej niepodobieństwa. Ażeby tunel mógł służyć do powyższego celu, musiałby posiadać pewną, dosyć znaczną, szerokość, i wykopanie go pozotawiłoby ślady na gruncie; robiono jednak specyalne poszukiwania w tym celu i żadnych śladów nie znaleziono. Zresztą, podobne przypuszczenia upadają same przez się, iż zwrócimy uwagę,  że propozycya dostarczenia filiżanki była zupełnie przypadkowa i nieprzewidziana. Wywołaną ona też była przez okoliczności najzupełniej nieprzewidziane. O ile by w ostatniej chwili nie przyłączyła się zupełnie niespodziewanie siódma osoba do naszego towarzystwa, zapakowana przez służących liczba filiżanek okazałaby się wystarczającą i nie wypłynęłaby nigdy podobna propozycya. Zresztą serwis wybierała sam a służba, która z własnego pomysłu zabrała te właśnie filiżanki. O ile by zresztą ktoś chciał przygotować podobne oszustwo, musiałby mieć czas po temu i wiedzieć dokładnie miejsce naszego popasu. Otóż miejsce to było obrane przeze mnie i przez pana X i z nim to znaleźliśmy następnie filiżankę w ziemi o kilka yardów dalej. Jeżeli przypuścić wreszcie oszustwo, to kto i kiedy mógłby ukryć w ziemi filiżankę i spodek? Pani Bławatska nie wychodziła z domu po wczorajszej wycieczce, aż do chwili wspólnego z nami udania się dnia następnego na wyżej opisany piknik. Jedyny jej służący, młody chłopiec z Bombayu, który zupełnie znał Simli, pozostawał również przez cały wieczór i noc w domu. Słyszałem go rozmawiającego tej nocy z moim służącym, któremu poleciłem zamknąć drzwi na poddaszu, denerwujące mię swem stukaniem. Panią Bławatską również obudził ten hałas i wysłała swego służącego, śpiącego w sąsiednim pokoju, aby się dowiedział o przyczynie tego nocnego niepokoju. Pułkownik Olcot, prezydent Tow. Teozoficznego, który również gościł u nas w owym czasie, przepędził razem z nami cały wieczór i razem z rana udał się na wycieczkę. Dosyć dziwacznem byłoby chyba przypuszczenie, iżby robił on w nocy wycieczkę do miejsca, oddalonego o sześć mil, po niewidocznych prawie ścieżkach w gęstym lesie i to w celu ukrycia filiżanki z serwisu, który mógł zupełnie nie być zabranym nazajutrz.

I jeszcze jedno: do miejsca, w które chcieliśmy się udać, prowadziły dwie drogi w kształcie podkowy, obejmujące wzgórza, na których zbudowana jest Simla. Mogliśmy zupełnie dowolnie udać się inną drogą, a na wybór nasz nie wpływała ani p. Bławatska, ani pułkownik Olcott. Jeżeli zaś bylibyśmy poszli inną drogą, nie przechodzilibyśmy koło miejsca, w którem zdarzył się wyżej opisany fakt. Przypuszczanie oszustwa w tej sprawie zatem równałoby się rzuceniu wyzwania zdrowemu rozsądkowi. Zresztą absurd
podobnego objaśnienia sprawy staje się coraz bardziej widocznym w dalszym ciągu opowiadania przygód tego pamiętnego dnia. Pan X. bywał u nas często w przeciągu dwu tygodniowego już pobytu w naszym domu pani Bławatskiej, i to co widział, i słyszał, zrobiło nań, zarówno jak i na nas wszystkich, silne wrażenie. Doszedł on do tego zdania, iż Towarzystwo Teozoficzne, o którem ona mówiła, mogło wywrzeć bardzo dobry wpływ na tam tej szych mieszkańców; wyrażał się też o niem z prawdziwym entuzyazmem. Okazywał on też chęć przystąpienia do Towarzystwa, tak, jak to i ja uczyniłem w owym czasie. Zdarzenie z filiżanką bardzo nim wstrząsnęło, zarówno jak i wszystkimi obecnymi, i w ożywionej rozmowie o tym przedmiocie rzuciłem mu myśl, ażeby zapisał się na członka Towarzystwa Teozoficznego zaraz, w tej że samej chwili* Nie byłbym zrobił tej propozycyi, gdybym nie znał jego uprzednich przekonań co do tego przedmiotu. Zresztą, krok taki nie wymaga żadnej odpowiedzialności; zapisanie się na członka okazuje tylko, ii sympatyzuje się ze studyowanem wiedzy tajemnej, i że uznaje się szlachetne zasady miłości, które wskazuje poczucie braterstw a względem całej ludzkości bez różnicy rasy lub wyznania. Te objaśnienia są konieczne ze względu na ciąg dalszy danej sprawy.

Pan X. był też mojego zdania, i zdecydowano, iż przyjęty on zostanie niezwłocznie na członka Towarzystwa Teozoficznego według przepisanych formalności. Brakowało nam jednak niektórych rzeczy, a przedewszystkiem specyalnego dyplomu, który dawany bywa nowemu członkowi po wtajemniczeniu go w pewne tajemne znaki, przyjęte przez towarzystwo, jako sposoby wzajemnego poznawania się. W jaki sposób zatem otrzymać ów dyplom ? Ma się rozumieć, iż trudność ta wydała się nam sposobnością, aby pani Bławatska raz jeszcze okazała swe ukryte siły. Dlaczego nie mogłaby ona dostarczyć nam dyplomu w sposób magiczny ? Porozumiawszy się tajemną drogą z jednym z Barci, odpowiedziała, iż dyplom będzie nam przysłany i określiła, w jaki sposób się to stanie. Dyplom będzie miał kształt zwoju papieru, obwiązanego dużą ilością sznurka i obwiniętego w liście olbrzymiej jakiejś rośliny. Mamy go szukać wszyscy w otaczającym nas lesie, ale znajdzie go pan X. Tak się też i stało, szukaliśmy w krzewach i zaroślach wokoło, i pan X. znalazł wreszcie zwój zupełnie taki, jak było powiedziane.

Po spożyciu przez nas śniadania, pan X. został wtajemniczony i przyjęty w poczet członków Towarzystwa Teozoficznego, podług obowiązujących przepisów przez prezydenta tego Towarzystwa, pułkownika Olcotta. Następnie udaliśmy się przez las do owej świątyni tybetańskiej, która służyła jako schronienie dla podróżnych i w której, według twierdzenia pani Bławatskiej, spędził ubiegłą noc jeden z Braci, przechodzący przez Simlę. Obejrzeliśmy niewielki ten budynek z zewnątrz i z wewnątrz, “kąpaliśmy się w dobrym magnetyzmie” podług wyrażenia p. Bławatskiej i następnie spoczęliśmy na trawie. Wówczas ktoś zrobił uwagę, iż przydałoby się nam trochę kawy. Kazano służącym, aby ją ugotowali, ale okazało się, iż nasz zapas wody został wyczerpany. Woda zaś, którą można mieć w okolicach Simli, nie jest zdatna na ten użytek; o ile zatem ktoś udaje się na wycieczkę, zabiera zwykle filtrowaną wodę w butelkach. Butelki, które były w naszych koszach, okazały się, niestety, pustemi. Nie pozostało nam nic innego, jak posłać jednego ze służących do najbliższego browaru, który znajdował się o milę od naszego obozowiska. Skreśliłem kilka słów na bilecie i służący udał się tam z pustemi butelkami. Po pewnym czasie powrócił, lecz, ku naszemu zmartwieniu, wody nie dostał. W browarze nie było żadnego Europejczyka, który by mógł odczytać mój bilet (była to niedziela) i niezaradny służący wrócił z pustemi butelkami, zamiast poszukać kogoś, kto byłby mu dostarczył wody.

W owej chwili towarzystwo nasze trochę się rozpierzchło. Pan N. z kimś drugim poszedł się przejść, a z pozostałych osób nikt się nie spodziewał, aby miał być świadkiem nowego zjawiska. Nagle pani Bławatska powstała z ziemi, pobiegła do koszów, które stały o jakieś dwadzieścia yardów dalej, wzięła jedną z pustych butelek, które odniósł właśnie służący, i ukryła ją w fałdach sukni. Powróciwszy do nas, po chwili śmiejąc się podała ją napełnioną wodą.  Zupełnie jak sztuczka jakiegoś prestidigitatora, mógłby ktoś powiedzieć. Tak, tylko w innych warunkach. Piestidigitator przygotowuje z góry to, co ma okazać.

W danym wypadku, nikt z nas nie mógł przewidzieć braku wody. Jeżeliby browar nie był zamknięty, i o ile by wysłany służący nie okazał się tak ograniczonym, sposobność dostarczenia wody okultystycznym sposobem nie byłaby się wydarzyła. Wszystkie zresztą zdarzenia tego dnia wypłynęły z tego, iż służący nasi nie przygotowali dosyć starannie naszych zapasów. Nikt nie mógł przypuścić, iż została jakaś pełna butelka w naszych koszach, gdyż robiliśmy poprzednio wymówki służbie za zabranie zbyt małej ilości wody; kazaliśmy w naszej obecności opróżnić kosze i dopiero przekonawszy się, iż nie mamy ani kropelki wody, pogodziliśmy się z naszym losem.

Zresztą woda, która znalazła się w butelce u p. Bławatskiej, po pokosztowaniu jej, okazała się w smaku zupełnie różną od tej, którą otrzymywaliśmy z naszych filtrów. Miała ona lekki smak ziemi, i różniła się również od wody, znajdującej się w jednym potoku, przepływającym przez łasy w okolicach Simli. W jaki sposób zatem została ona przyniesiona? We wszystkich tych zjawiskach sposób ich powstania jest bardzo trudny do objaśnienia. Swoją drogą można nie rozumieć sposobów, jakiemi się posługują wtajemniczeni, a nie zaprzeczać bynajmniej, iż czynią to oni w formie, która wydaje się cudowną naszym pojęciom zachodnim. Fakty takie egzystują, niezależnie od tego, czy umiemy je sobie wytłumaczyć , czy też nie. Twierdzenie, iż fakt dany powinien być inny podług pojęć naszego umysłu, nie równa się bynajmniej obalaniu tegoż faktu. Trudniej jeszcze byłoby obalić całą grupę faktów, które opisałem powyżej, obmyślając dla nich szereg hypotez bezsensownych i wzajemnie się zbijających. Uparty niedowiarek zapomina częstokroć, iż o ile sceptycyzm, do pewnego stopnia posunięty, jest dowodem subtelności umysłu, może on również stać się dowodem braku inteligencyi, o ile upiera się wobec oczywistości. Przypominam sobie, iż wkrótce po wynalezieniu fonografu, pewien uczony oficer, służący w rządzie indyjskim, przysłał mi artykuł, napisany pod wpływem pierwszych wiadomości, jakie go doszły o tym przyrządzie. Oficer ten twierdził, iż musi to być mistyfikacya, gdyż niepodobieństwem naukowem byłoby zrealizowanie takiego przyboru. Robił on pewne wyliczenia co do liczby i długości trwania wibracyi, koniecznych do odtworzenia tonu i wyprowadził z tego swe konkluzye w sposób bardzo zręczny. Następnie jednak, gdy przywieziono fonografy do Indyi, zmienił swe zdanie i nie utrzymywał bynajmniej, iż musiał być w nich ukryty człowiek, pomimo oczywistego braku miejsca. Tymczasem je st duża liczba osób, które wierzą tylko swemu rozumowi i zaprzeczają istnieniu zjawisk okultystycznych lub spirytystycznych, pomimo naocznego świadectwa tysięcy wiarogodnych osób, pomimo faktów zebranych w książkach, których zresztą nie zadają sobie trudu przeczytania. Tu-muszę zaznaczyć, iż po pewnym czasie pan X . zmienił swe zdanie, co do wytworzenia się filiżanki i spodka, twierdząc, iż nie ma on absolutnej pewności, iż przedmioty te nie zostały wsunięte na miejsce, gdzieśmy je znaleźli, za pomocą ukrytego tunelu. Powyżej już zbijałem te przypuszczenia; chwiejność zdania w tej mierze pana X . zaznaczam tu z tego powodu, iż nie chcę być posądzanym o ukrywanie tego szczegółu przez osoby, które mogły słyszeć lub czytać gdzie indziej opowiadanie o tym fakcie. Moje osobiste przekonanie w tym względzie zostało ugruntowane na mocy całego szeregu faktów, które tu zamierzam opisać. Tego samego dnia, tak obfitego w zjawiska, zdarzył się wieczorem fakt, który był tematem długich dyskusyi w dziennikach anglo-indyjskich. Było to słynne zdarzenie z broszką. W owej epoce, fakt sam został dokładnie opisany i stwierdzony podpisami dziewięciu osób, w których obecności miał miejsce. Wobec tego mogę śmiało cytować tu nazwiska tych naocznych świadków, gdyż były one wielokrotnie umieszczane w ogłoszonym wówczas dokumencie, żona moja, nasi goście i ja po powrocie z wycieczki udaliśmy się na proszony obiad do państwa Hume. Siedzieliśmy przy okrągłym stole w jedenaście osób, a pani Bławatska, zajmująca miejsce obok gospodarza domu, wbrew swemu zwyczajowi była zupełnie milcząca i bez humoru, cośmy przypisywali całodziennemu zmęczeniu.

Przez cały ciąg obiadu wyrzekła ona zaledwie parę słów. W Indyach jest zwyczaj stawiania na stole metalowych naczyń z wodą gorącą do ogrzewania talerzy; otóż tego wieczora pomiędzy dwoma potrawami pani Bławatska z pewnem roztargnieniem zaczęła grzać sobie ręce o swój ogrzewacz. Niejednokrotnie zauważyliśmy już, iż po ogrzaniu w ten sposób rąk pani Bł. z większą łatwością wywoływała pukania i dźwięki dzwoneczków; widząc ją zatem zajętą tą czynnością, zaczęto dopominać się z lekka o jakieś zjawisko. Co do mnie, to daleki byłem od przypuszczenia, iż tego wieczoru mogłyby nastąpić jeszcze jakieś manifestacye sił tajemnych. Gdy zapytano panią Bławatską, dlaczego grzeje ręce, odrzekła trochę drwiąco, abyśmy wszyscy zrobili to samo i czekali co z tego wyniknie. Uczyniliśmy to pół żartem, a pani Hume śmiejąc się zapytała:

– Ogrzałam już zupełnie ręce, cóż będzie dalej?

Jak już zaznaczyłem, p. Bławatska zupełnie nie była usposobiona do manifestacyi tajemnych sił ale właśnie w tej chwili (jak to następnie opowiadała) za pomocą własności, o których rodzaj ludzki nie ma żadnego pojęcia, uczuła, iż jeden z Braci je st obecny “w ciele astralnem ” zupełnie zresztą niewidoczny dla nas pozostałych. Zaczęła ona zatem postępować podług jego wskazówek, o czem na razie nie mieliśmy najmniejszego pojęcia. Gdy pani Hume wymówiła powyższe słowa, pani Bławatska ujęła ją za rękę i rzekła:

– To dobrze; czy życzy pani sobie coś specyalnego?
– Na razie nie rozumieliśmy dokładnie o co chodzi, wreszcie ktoś zoryentowawszy się, rzekł do pani Hume:
– Proszę pomyśleć o jakiej rzeczy, którą pani chciałaby mieć przyniesioną, ale niech to nie będzie jakieś życzenie o podkładzie świeckim; może pani wie o jakimś przedmiocie,
który byłby trudny do otrzymania?

Były to jedyne uwagi, wygłoszone przez krótką chwilę, w czasie której, pani Hume namyślała się. Wreszcie rzekła ona, iż pragnęłaby mieć starą pamiątkową broszkę, podarowaną jej niegdyś przez matkę, i zgubioną dawnemi już czasy, Kiedy opowiadano następnie o tem zdarzeniu, osoby nieobecne wyrażały przypuszczenie, iż pani Bławatska sama naprowadziła rozmowę na ową broszkę; tymczasem mogę najpoważniej zaręczyć, iż podałem tu ściśle całą rozmowę, która się w danym przedmiocie toczyła.

W tym punkcie mego opowiadania zaczyna się nasze ówczesne sprawozdanie, które tu dokładnie zacytuję. Brzmiało ono tak:
“W niedzielę 3-go października u pani Hume w Simli znajdowali się na obiedzie pan i pani Hume, pan i pani Sinnet, pani Bordon, pan F. Hogg, kapitan P. S. Maitland, pani Beatson, pan Davidson, pułkownik Olcott i pani Bławatska. Większość z tych osób widziała już niejednokrotnie nadzwyczajne zjawiska, które odbywały się przy pomocy p.Bławatskiej. Zaczęto rozmawiać o zjawiskach okultystycznych i w czasie rozmowy tej pani Bławatska zapytała pani Hume, czy nie chciałaby ona czego specyalnie. Po chwili namysłu pani Hume rzekła, iż pragnęłaby, aby dostarczono jej pewien pamiątkowy klejnocik, który został zagubiony od dawna. Pani Bławatska poprosiła wówczas, aby pani Hume dokładnie przedstawiła sobie w myśli kształt przedmiotu, a będzie starała się jej go dostarczyć. Pani Hume odrzekła, iż pamięta bardzo szczegółowo dawny przedmiot; była to starożytna broszka, otoczona perłami; w pośrodku znajdowało się szkiełko, pod którem umieszczać można było włosy.  Poproszono następnie panią Hume o narysowanie ogólnych zarysów tej broszki, co też uskuteczniła. Wówczas pani Bławatska zawinęła w dwa kawałki bibułki od papierosów złotą monetę, którą nosiła przy łańcuszku od zegarka, położyła ją na sukni i rzekła, iż ma nadzieję, że broszka zostanie przyniesiona w ciągu tego wieczoru. Pod koniec obiadu rzekła ona, iż papier, w który obwinęła monetę, został zabrany.

Niedługo potem, gdyśmy przeszli do salonu, pani Bławatska powiedziała, iż broszki nie należy szukać w domu, tylko w ogrodzie, wówczas wyszliśmy wszyscy razem z nią; oznajmiła nam bowiem; iż w chwili jasnowidzenia widziała broszkę spadającą na środek klombu, mającego kształt gwiazdy. Pani Hume zaprowadziła nas do owego klombu, który znajdował się w oddalonej części ogrodu. Zaczęliśmy tu długie i staranne poszukiwania i wreszcie pani Sinnett znalazła między roślinami mały pakiecik, obwinięty w dwa arkusiki bibułki do papierosów. Odwinięto go na miejscu i znaleziono broszkę zupełnie taką, jak ją opisywała pani Hume; ta ostatnia po obejrzeniu uznała, iż jest to ta sama broszka, którą niegdyś zgubiła. Nikt z obecnych, prócz pani i pana Hume, nigdy tej broszki nie widział, ani o niej nie słyszał. Pani Hume nie myślała o niej od długich już lat i nigdy z nikim o niej nie rozmawiała od czasu, jak broszka ta została zgubiona. Dopiero gdy pani Bławatska zapytała ją, czyby nie chciała specyalnie mieć jakiegoś przedmiotu, przyszła jej na myśl ta broszka, która była podarunkiem jej matki. Pani Hume nie jest spirytyską, i do czasu powyższego zdarzenia nie wierzyła zupełnie w zjawiska okultystyczne, ani też w ukrytą siłę pani Bławatskiej. Wszystkie obecne osoby są najgłębiej przekonane o prawdziwości zjawiska, jak również o tern, iż jest ono dowodem możliwości przejawów okultystycznych. Broszka jest bezwarunkowo ta sama, którą zgubiła niegdyś pani Hume. Jeżeliby przypuścić, co jest zresztą nieprawdopodobnem, iż przedmiot, który zginął na całe lata przed tem, nim pani Hume usłyszała o pani Bławatskiej, i na którym nie było żadnego znaku ani litery, mogącej wskazać jego właściciela – jeżeli przypuścić zatem, iż przedmiot ten jakimś zwykłym sposobem znalazł się w rękach pani Bławatskiej, to nie możliwem byłoby przewidzieć, iż będzie on zażądanym przez panią Hume, która nie myślała o nim od bardzo dawna.

Po przeczytaniu powyższego opowiadania stwierdzili je podpisami: N.A.O. Hume, M.A. Hume, Fred R. Hogg, A. P. Sinnett, Patience Sinnett, Alice Gordon, P. I. Maitland, W. Davison, I.Stuart Beatson.

Zbytecznem byłoby zaznaczenie, iż po ogłoszeniu tego protokułu starano się okryć śmiesznością te dziewięć osób, które go podpisały; nie zmieniło to bynajmniej ich przekonania, pozostali oni najzupełniej przekonani, iż fakt opisany w powyższym dokumencie był przekonywającym dowodem realności sił okultystycznych. Muszę tu bowiem zaznaczyć, iż w czasie dokonywania się danego zjawiska, staraliśmy się sprawdzić, czy wszystkie warunki są zupełnie zadawalające. Gdyśmy wstali od stołu, jeden z obecnych zaproponował, abyśmy zbadali, czy w razie znalezienia się broszki wszystkie okoliczności byłyby tego rodzaju, iż dawałyby dowód tajemnego okultystycznego wpływu. Przypomnieliśmy sobie bardzo starannie wszystkie szczegóły tego wieczoru, i wszyscy przyszliśmy do przekonania, iż dowód byłby oczywisty, gdyż niema ani jednego wątpliwego punktu w naszem doświadczeniu. Dopiero wówczas pani Bławatska powiedziała nam, iż znajdziemy broszkę w ogrodzie, gdzie poszliśmy też jej szukać. Zacytuję tu jeszcze drobne, lecz przekonywające dowody. Broszka, jak już mówiłem, była zawinięta w dwa arkusiki bibułki od papierosów; otóż po rozpatrzeniu ich przy świetle w domu, skonstatowano, iż były na nich odciski monety, przyczepionej do łańcuszka od zegarka pani Bławatskiej; monetę tą obwinęła ona w te bibułki przedtem, nim zostały one zabrane w tajemniczą podróż. W ten sposób ci, którzy zwyciężyli już zadziwiającą trudność uwierzenia w przenoszenie się okultystyczne materyalnych przedmiotów, mogą upewnić się, iż arkusiki bibułki przy broszce były te same, któreśmy oglądali przy stole. Przenoszenie okultystyczne przedmiotów nie je st zjawiskiem magicznem w tern znaczeniu, jakie mu nadają mieszkańcy Zachodu; może ono być częściowo wytłumaczone w sposób, dostępny do zrozumienia dla zwykłych czytelników,
dla których pozostanie jednak tajemnicą rodzaj działalności ukrytych sił.

Nie przypuszcza się, iż wchodzą tu w grę jakieś prądy, któreby przenosiły ciała w formie  stałej, dostępnej dla naszych zmysłów. Przypuszcza się, iż przedmiot, który ma być przeniesiony, najpierw się demateryalizuje, i następnie krąży on w prądach w cząsteczkach ogromnie rzadkich, i po dojściu do miejsca swego przeznaczenia, materyalizuje się znowu.

W wypadku z broszką, przede wszystkiem należało ją wynaleźć. Dało się to i uskutecznić za pomocą jasnowidzenia; Każdy przedmiot pozostawia bowiem niewidzialny ślad, ciągnący się od osoby, która go posiadała i ślad ten może posłużyć jako trop; adept okultyzmu ma bowiem rozwiniętą zdolność jasnowidzenia w stopniu, o którym nasz świat zachodni niema najmniejszego pojęcia. Gdy broszka została w ten sposób znaleziona, nastąpiło jej zdemateryalizowanie, i wówczas wtajemniczony wysłał ją do miejsca, gdzie miała być umieszczona. Tu się wyjaśnia rola, jaką miały odegrać w tym wypadku arkusiki bibułki od papierosów. Ażebyśmy mogli znaleźć broszkę, trzeba było, aby była ona związana z panią Bławatską za pomocą okultystycznego  łącznika. Bibułka do papierosów, którą pani Bławatska zawsze nosi przy sobie, jest, naturalnie, przesiąknięta jej magnetyzmem; gdy zatem B rat zabrał jej arkusik, wytworzył się rodzaj tropu okultystycznego na całej przestrzeni jej przejścia, i w ten sposób broszka mogła być odnaleziona w miejscu, gdzie została umieszczona. To stałe namagnetyzowanie bibułki do papierosów pozwoliło pani Bławatskiej wykonywać specyalnego rodzaju doświadczenie, które widzowie uznawali za zupełnie przekonywające. Fakt ten wyjaśniają dokładnie trzy listy, które wydrukowane były w piśmie Pioneer z dnia 23 października. Brzmiały one tak:

„Sz. Panie!

Opis odszukania broszki, należącej do p. Hume posłużył za podstawę do poruszenia różnych kwestyi, o których wam  wkrtóce coś więcej napisać. Obecnie uważam jako obowiązek sprawiedliwości dostarczenie nowych szczegółów o ukrytych siłach, jakie posiada pani Bławatska. Wiem, iż ogłaszając je, narażam się na o śmieszenie, lecz jest to broń, na którą muszą zobojętnieć osoby, zajmujące się powyższemi kwestyami. Ostatniego czwartku, około godziny wpół do jedenastej, siedząc w pokoju pani Bławatskiej, zapytałam ją w rozmowie, czy nie mogłaby mi przesłać jakiegoś przedmiotu drogą okultystyczną, po swym powrocie do domu. Odrzekła, mi, iż to je st niemożliwe, gdyż chcąc wytworzyć niezbędny w tym wypadku prąd magnetyczny, musi ona znać dokładnie dane miejsce i bywać w niem uprzednio. Przypomniała sobie ona właśnie, iż zrana była u osoby, której nazwisko powiedziała po chwili namysłu. (Był to dom pana O’Meara, który zgadza się na opublikowanie jego nazwiska). P. Bławatska rzekła, iż może tam posłać papierosa, o ile zechcę udać się tam niezwłocznie, aby sprawdzić dany fakt. Ma się rozumieć, iż zgodziłam się z wielką chęcią. Tu muszę uprzedzić czytelnika, iż raz już widziałam, jak pani Bławatska wywoływała tego rodzaju zjawisko; swój wybór do doświadczeń papierosów tłómaczyła tern, iż bibułkę i ty toń nosiła ciągle przy sobie i z tego powodu były one zawsze silnie namagnetyzowane, i na skutek tego bardziej podatne jej władzy. Władza zaś jej, jak sama utrzymywała, niema w sobie nic nadnaturalnego i jest przejawem nieznanych nam praw.

Wracam więc do mego opowiadania. Pani Bławatska wzięła arkusik bibułki do papierosów i z wolna oberwała jeden jej róg w sposób jak najbardziej nieregularny; śledziłam pilnie każdy ruch jej rąk. Następnie oddała mi oddarty kawałek; włożyłam go do koperty i schowałam przy sobie. Z oberwanej bibułki pani Bł. skręciła papierosa i wrzuciła go w ogień; widziałam dokładnie, jak spłonął. Jednocześnie określiła  ona dokładnie miejsce w domu mego znajomego, gdzie miałam odszukać tenże sam papieros. Udałam się tam  niezwłocznie i znalazłam we wskazanem miejscu papieros, który rozwinęłam w obecności pana domu i jego żony; przekonaliśmy się, iż w bibułce był oderwany róg, do którego dokładnie  pasował przyniesiony przeze mnie kawałek. Zupełnie niepotrzebnem byłoby staranie się ujęcia tych zjawisk w jakąś teoryę, niemożliwem jest zresztą, aby ktoś w nie uwierzył, o ile nie przekonał się o nich przez własne doświadczenie. Można powiedzieć tylko to, iż znajdują się jednostki, którym danem było widzieć cały szereg takich próbnych zjawisk, które wytwarzane są na całej przestrzeni Europy i Ameryki, żal ogarnia tylko, iż większość publiczności niema najmniejszego pojęcia o tych faktach; każdy jednak, kto przybywa do Anglii, może przy dobrej woli przekonać się o ich realności. Alice Gordon.”

Drugi list brzmi następująco:

“Szanowny Panie! Proszono mnie o zdanie sprawy z faktu  który miał  miejsce w mej obecności d. 13 b.m. Wieczorem tego dnia siedziałem wraz z p. Bławatską i pułkownikiem Olcottem w salonie pana Sinnetta w Simli. Po dłuższem trwaniu rozmowy,
p. Bławatska rzekła, iż chciałaby spróbować zrobić jedno doświadczenie w sposób, który jej poddał p. Sinnett. Wyjęła ona wówczas z kieszeni dwa arkusiki bibułki do papierosów i na każdej z nich zrobiła ołówkiem parę równoległych linii, następnie oderwała perpendykularnie do linii owych końce bibułki i oddała mi je. Przez cały ten czas p. Bławatska siedziała obok mnie i z bliska śledziłem jej ruchy; ręce jej były oddalone najwyżej o łokieć od moich oczu, i miałem pewność, iż nie popełnia ona żadnego oszustwa. Na tern opiera się właśnie autentyczność danego zjawiska. Oderwane kawałki bibułki trzymałem w lewej ręce aż do końca doświadczenia. Z dwóch pozostałych u niej większych kawałków bibułki p. Bławatska zrobiła dwa papierosy; gdy skręcała drugi, dała mi pierwszy z nich do potrzymania. Przyjrzałem się bardzo uważnie temu papierosowi, aby módz go poznać następnie. Po zrobieniu papierosów, p. Bławatska wzięła je pomiędzy obie dłonie i zaczęła je pocierać. Po jakichś trzydziestu sekundach chrzęst gniecionych papierosów, który wyraźnie słyszeliśmy, nagle ustał. Wówczas p. Bł. oświadczyła, iż czuje w końcu pokoju prądy magnetyczne, które można
wykorzystać. Po paru chwilach rzekła, iż jeden z papierosów upadł na fortepian, a drugi około półeczki. Siedziałem wówczas na sofie, plecami odwrócony do ściany; fortepian był wprost mnie, a półeczka, na które stało trochę porcelanowych drobiazgów, mieściła się z prawej strony pomiędzy fortepianem i drzwiami. Pokój był wąski i wszystkie meble
były dokładnie widoczne. Na fortepianie leżały stosy nut; p. Bławatska utrzymywała, iż papieros miał się znajdować pomiędzy niemi. Zdejmowałem sam zeszyty jeden po drugim, lecz nie znalazłem n ic ; wówczas otworzyłem fortepian i wewnątrz na jednym z klawiszów znalazłem papieros, który po bacznem obejrzeniu okazał się tym samym, który uprzednio miałem w ręku. Drugi papieros znaleźliśmy na półeczce, w zakrytym wazonie; oba one miały brzegi jeszcze wilgotne. Zaniosłem je na stół, zanim p. Bławatska lub pułkownik Olcott mogli je dotknąć lub zobaczyć nawet. Rozwinąwszy je, przekonałem się, że wyzębienia przedartej bibułki doskonale pasują do tych kawałków, które przez cały czas miałem ukryte w dłoni lewej ręki. Kreski ołówkowe zgadzały się również dokładnie; bibułki były zatem absolutnie te same, które  widziałem rozrywane uprzednio; kawałki te pozostały w mojem posiadaniu. Muszę dodać, iż pułkownik Olcott siedział koło mnie, odwrócony od p. Bławatskiej i nie ruszył się, przez cały czas trwania tego doświadczenia. Kapitan P. I. Maitland.”

Wreszcie podaję tu list trzeci;

“Sz. Panie!
Z powodu korespondencyi, które napełniają szpalty pańskiego dziennika, a tyczą się różnych przejawów tajemnej siły p. Bławatskiej, przypuszczam, iż zainteresuję pańskich
czytelników, podając tu godne uwagi zdarzenie, którego byłem świadkiem w ubiegłym tygodniu. W czasie mej bytności u p. Bławatskiej, oddarła ona róg arkusika bibułki do papierosów i poprosiła mnie o potrzymanie go, co też uczyniłem. Z reszty skręciła papieros i ukryła go w swych dłoniach, skąd po paru chwilach zniknął. Siedzieliśmy wówczas w salonie, pani Bławatska zaproponowała, abyśmy przeszli do pokoju jadalnego, gdyż papieros znajduje się obecnie tam na gzemsie firanki u okna. Było to tak wysoko, iż musieliśmy przysunąć stół, na nim postawić krzesła i dopiero wówczas dosięgliśmy owego gzemsu, gdzie na wskazanem miejscu znaleźliśmy papieros. Gdy go rozwinąłem, okazało się, iż róg bibułki był oddarty, a kawałek, który trzymałem w ręku, dokładnie doń pasował.
Podług mego zdania, dowód ten był w zupełności zadawalniający. Powstrzymuję się w zupełności od wszelkich przypuszczeń co do przyczyn tego zjawiska, sądzę bowiem, iż czytelnicy, którzy interesują się temi sprawami, będą woleli sądzić go w oświetleniu swych własnych wiadomości w tym względzie. Ja podaję tylko fakt, bez żadnych upiększeń. Niech mi wolno będzie w zakończeniu zaznaczyć, iż nie jestem członkiem Towarzystwa Teozoficznego, ani też stronnikiem wiedzy okultystycznej, chociaż w zupełności sympatyzuję z celem Towarzystwa, którego prezydentem jest pułkownik Olcott.
Charles Francis Massy.”

Opisane w listach tych zjawiska zainteresowały gorąco całe masy ludzi; znaleźli się jednak w tej liczbie i’tacy, którzy, pomimo ścisłej kontroli danych zjawisk, przypuszczali jakąś sztuczkę kuglarską. Najoczywistsze bowiem dowody jakiegoś faktu nie mogą trafić do inteligencyi osób, które są jej pozbawione – prawda ta, niestety, stała się dla mnie jasna o wiele później. W epoce, którą opisuję, starałem się usilnie o pozyskanie doświadczeń, których szczegóły wykluczałyby wszelkie przypuszczenia oszustwa i przekonałyby wreszcie ogół publiczności, Sprawa ta nie przedstawiała się zbyt łatwo, gdyż pani Bławatska była niecierpliwa i drażliwa na objawy niedowiarstwa; zresztą była ona tylko pośredniczką Braci, za pomocą których wykonywała dane doświadczenia. Zastanawiałem się nieraz nad tem, iż Bracia mogą nie zdawać sobie dokładnie sprawy ze stanu umysłu Europejczyków i ich stosunku do cudownych zjawisk, wobec czego me widzieli potrzeby, aby zjawiska te były możliwe do sprawdzenia w najdrobniejszych szczegółach. Wiedziałem dobrze, iż nie pałają oni zupełnie chęcią przekonania i pociągnięcia za sobą tłumów; jednak bardzo silnie pomagali om w wykonywaniu doświadczeń, mających na celu zajęcie umysłów ich świadków; zdawało mi się zatem, iż może byliby skłonni dać jakiś dowód, który by był niezbitem świadectwem ich tajemnej władzy.

Poprosiłem zatem pewnego dnia p. Bławatska, czyby mi była ona w możności przesłania jednemu z Braci mego listu, w którym wyłuszczyłem mój pogląd na tę sprawę. Wiedząc, jak bardzo są oni niedostępni, małą miałem nadzieję, aby prośba moja była uwzględniona. Pani Bławatska odpowiedziała mi jednak, iż spróbuje to uczynić; wówczas napisałem list zwracający się do “Nieznanego Brata,” i wręczyłem go nam Bł. Miałem widocznie szczęśliwe natchnienie w tym względzie, gdyż list ten stał się zawiązkiem niezwykle zajmującej korespondencyi, która, ku mej radości, trwa dotąd, jest też ona jednym z powodów , które popchnęły mnie do napisania obecnej pracy. Kiedy pisałem ów list, zdawało mi się, iz najbardziej przekonywającem zjawiskiem byłoby otrzymanie w Indyach egzemplarza “Timesa” londyńskiego z datą tego samego dnia. Mówiłem sobie, iż posiadając taki dowód w ręku, po trafię przekonać każdego, iż siła okultystyczna może wywołać zjaw iska, wymykające się z pod analizy oficyalnej wiedzy. Przez parę dni nie wiedziałem, co się stało z mym listem,  lecz wkrótce pani Bławatska uprzedziła mnie, iż otrzymam nań odpowiedź. Dowiedziałem się następnie, iż nie mogła ona początkowo znaleźć b rata, który by chciał ze mną korespondować; dopiero za pomocą swego psychicznego telegrafu otrzymała zadawalającą odpowiedź od jednego z Braci, z którym nie komunikowała się przez czas dłuższy. Zgodził się on na przyjęcie mego listu i na danie nań odpowiedzi. Dowiedziawszy się o tern, żałowałem, iż nie napisałem obszerniej, i wziąłem się do pisania drugiego listu, nie czekając odpowiedzi na pierwszy.

Po kilku dniach znalazłem pewnego wieczora na mem biurku list od mego tajemniczego korespondenta. Był on rodem z Punjab, jak się o tern następnie dowiedziałem, i od najmłodszych lat zajmował się studyam i okultystycznemi. Dzięki krewnemu swemu, również okultyście, został on wysłany do Europy, gdzie otrzymał wykształcenie wyższe podług program u nauk na Zachodzie; po powrocie do Indyi, został on w zupełności wtajemniczony w wiedzę Wschodu. Z punktu widzenia Europejczyków może się to zdawać zupełnym przewrotem porządku rzeczy, nad czem zresztą nie mam zamiaru tu dyskutować. Mój korespondent dał mi się poznać pod imieniem Kout-Houmi Lal Sing; było to jego imię mistyczne, pochodzenia tybetańskiego, okultyści bowiem, przy ostatecznem wtajemniczeniu, przybierają nowe imiona. List zaczynał się od odpowiedzi na wyrażone przeze mnie życzenie. Kout-Houmi był zdania, iż właśnie dlatego, że doświadczenie z num erem “Timesa” zamknęłoby usta wszystkim sceptykom , je st ono niemożliwe, świat bowiem nie jest jeszcze  zupełnie do tego przygotowany. “My działamy za pomocą sił naturalnych, a nie nadprzyrodzonych. Nauka jednak  w tem stadyum, w którem znajduje się obecnie na Zachodzie, nie byłaby w możności zdania sobie spraw y z nadzwyczajności, wykonanych w jej imieniu; z drugiej strony zaś ciemne masy uważałyby to za cud ; umysł osób, które byłyby świadkam i takiego zjaw iska, byłby silnie w strząśnięty i rezultat okazałby się opłakany. Byłby on ujemny nawet dla pana, gdyż pociągnąłby za sobą fatalne skutki. Kto ośmieli się bowiem dać światu inowacye, przechodzące jego pojęcie, temu nieświadomość ludzka gotowa przypisać stosunki ze sferą ciemności, której dwie trzecie waszej rasy obawia się jeszcze obecnie.

Pomyśl pan, czy w jego otoczeniu znalazłoby się dużo osób, zdolnych do zajmowania się tym i zawiłymi problematami? Można by je policzyć na palcach jednej ręki. Nasze stu lecie chlubi się, iż oswobodziło ono geniusza, który tak długo uwięziony był w pętach dogmatyzmu i nietolerancyi – geniusza wiedzy, mądrości i swobody myśli. Powiada pan, iż umysł ludzki nie je s t już skrępowany i gotów on jest na przyjęcie wszelkiej prawdy, dającej się dowieść. Czyż jesteś tego zupełnie pewnym, mój szanowny przyjacielu? Wiedza doświadczalna nie d atu je się dopiero od r. 1662, kiedy Bacon, Robert Boyle i biskup J. Chester zamienili, na mocy przywileju królewskiego ,swoje “niewidzialne kolegium” na “Towarzystwo, zachęcające do wiedzy eksperymentalnej. Wiele wieków przed powstaniem tego Towarzystwa, niektórzy ludzie, należący do różnych pokoleń, popychani żądzą poznania praw natury , studyowali je i zgłębiali jej tajemnice. Posiedli oni też znajomość tych praw w stopniu nieskończenie przewyższającym naukę oficyalną. Obecnie niektórzy z waszych uczonych skłaniają się do uwierzenia w istnienie tej tajemnej wiedzy; chcieliby oni jednak, aby okazano im fakty, któreby z łatwością nagiąć się dały do ich sposobu badań, i tylko wówczas uznaliby ich rzeczywistość. Jeżeli rzucić okiem na w stęp do Micrografii, to od razu zauważyć można, iż dla Hookes’a daleko mniejszą wagę ma wzajem ny stosunek  przedmiotów, niż ich działanie zewnętrzne na nasze umysły.

To też Newton znalazł w nim największego przeciwnika swych świetnych teoryi. Współcześni Hookesowie są, niestety, nader łiczni. Podobnie jak człowiek ten, który był wykształconym, a jednocześnie nieoświeconym, wasi obecni uczeni mało zajmują się tem, aby z powiązania faktów fizycznych wydobyć klucz, który by objaśnił im tajemne siły przyrody idzie im głównie o wytworzenie klasyfikacyi wygodnej do doświadczeń naukowych. W ten sposób główna zaleta jakiejś hypotezy polega dla nich nie na tem, aby była ona prawdziwą, lecz aby pozornie miała słuszność za sobą. Tyle co do stanowiska oficyalnej nauki; co zaś do natury ludzkiej, to na ogół jest ona obecnie taką samą, jak i przed milionem lat. Charakterystyczne cechy naszej epoki są: uprzedzenie oparte na egoizmie, wstręt do opuszczenia ustanowionego porządku dla przyjęcia jakichś nowych form myśli lub życia – a studya okkultystyczne wymagają tego,  wreszcie pycha i wytrwały opór przeciw prawdzie, o ile tyczy się ona jakichś nieprzyjętych powszechnie idei. Jakiż byłby rezultat najbardziej zadziwiających zjawisk, przypuszczając, iż zgodzilibyśmy się na ich wywołanie. Jeżeliby doświadczenie się udało, wymagano by co raz to nowych dowodową żądano by, aby zjawiska były coraz to cudowniejsze. Powiadacie zwykle: nie możemy uwierzyć, o ile nie jesteśmy naocznymi świadkami danego zjawiska. Można by więc było powiększyć liczbę wierzących w Simli o cale setki, a nawet tysiące, ale czyż można zadowolnić cały świat
sceptyków? Czyż całe miliony ludzi mogą być naocznymi świadkami? Przyszedłby dzień, w którym niewierzący, nie mogąc nic zrobić niewidzialnym czynnikom, skierowaliby swą wściekłość na pośredników, którzy pracują nad danym przedmiotem.

Zarzucacie nam skrytość i zazdrosne przechowywanie naszych tajemnic – niestety, wieki nas tego nauczyły. Wiemy, iż wiedza zawsze będzie musiała być podawana po odrobince, a nigdy od razu. Starożytność posiadała nie jednego Sokratesa, a przyszłość wyda jeszcze nie jednego męczennika. Nauka wyzwolona odwróciła się z pogardą od Kopernika, gdy zaczął on głosić niedowiedzioną teoryę Aristarchusa Samiusa, który utrzymywał, iż “ziemia porusza się naokoło swej osi,” całe lata przedtem, nim kościół poświęcił Galileusza jako ofiarę na całopalenie. Słynny matematyk z dworu Edwarda VI, Robert Recorde, umarł z głodu w więzieniu, opuszczony przez swych kolegów, którzy śmiali się z jego Castle of Knowledge, i traktowali jego odkrycia jak majaczenia senne. . . Powiecie, iż to są czasy dawne.

Zapewne, ale kronika współczesnej epoki nie różni się zupełnie od poprzedzających. Proszę sobie przypomnieć obecne prześladowania medyów w Anglii, palenie czarownic i czarowników w południowej Ameryce i na granicach Hiszpanii i wówczas musimy nabrać przekonania, iż wiedza okultystyczna musi pozostać tajemną, tem bardziej, iż różni szarlatani i sztukmistrze szkodzą powadze prawdziwych adeptów. Zresztą dla bezpieczeństwa publiczności musimy trzymać w tajemnicy broń tak silną, która w rękach niepowołanych mogłaby się stać bardzo szkodliwą i niebezpieczną.” Nie cytuję zakończenia listu Kout-Houmiego, gdyż dotyczył on tylko mnie osobiście. Zapewniam jednak czytelnika, iż nic nie zmieniam w podawanych ustępach; zaznaczam to dlatego, iż czytelnicy, którzy znają Indye, mogę wątpić aby przytoczone listy Kout-Houmiego były pisane przez rodowitego mieszkańca tego kraju. Jest to jednak fakt, nie podlegający żadnej wątpliwości. Jeden z mych przyjaciół w Simli, będąc głęboko zainteresowanym pierwszym listem Kout-Houmiego, zwrócił się też do niego z listowną propozycyą, iż chcąc się poświęcić w zupełności naukom okultystycznym, gotów jest porzucić wszystkie swe zajęcia i udać się do jakiegoś oddalonego ustronia na studya, jakieby mu zostały wskazane? po pewnym przeciągu czasu, dostatecznym do zaznajomienia się z wiedzą tajemną, pragnąłby on wrócić do świata, aby módz mu okazać korzyść, jaką przynosi rozwój pierwiastku duchowego, a zarazem wykazać wszystkie błędy materyalizmu; chciałby bowiem poświęcić całe swe życie na zwalczanie współczesnych
uprzedzeń i na wskazanie ludzkości drogi do lepszego życia. Wkrótce po tym liście i po moim powtórnym, otrzymałem taką odpowiedź od Kout-Hourmiego: “Wydaje mi się, iż w pierwszym mym liście należycie wyjaśniłem me przekonanie, iż świat na ogół nie jest jeszcze dostatecznie dojrzałym do zrozumienia jakichś głębszych przejawów okultystycznych. Obecnie zatem pozostaje mi tylko zajęcie się pojedynczymi osobnikami, które jak pan i pański przyjaciel, pragną unieść zasłonę materyi i wnikać w
świat przyczyn pierwotnych. Ponieważ jednak motywy, jakie skłaniają was do tego, są różne, więc postaram się odpowiedzieć każdemu z was z osobna.

Pierwszy wzgląd, który wpłynąć może na przyjęcie lub odmowę waszej propozycyi, tyczyć się musi przyczyny, która was do tego popchnęła. Chcę je tu w głównych  zarysach sformułować na zasadzie waszych listów. A więc :

1. Pragnienie przekonania się w sposób stanowczy, iż w naturze znajdują się siły, o których nauka nie ma najmniejszego pojęcia;
2. Nadzieja pozyskania tych sił (w możliwie jak najkrótszym czasie) ażeby módz je zamanifestować wybranym umysłom Zachodu, i ażeby módz patrzeć na życie przyszłe, jako na objektywną rzeczywistość, opartą na opoce wiedzy, a nie na gruncie wiary; ostatecznie zaś, a może głównie dlatego, aby wiedzieć całą prawdę o nas i o naszych lożach, ażeby się upewnić w sposób pozytywny, iż Bracia, o których tyleście słyszeli, są istotam i realnemi, a nie halucynacyą chorego mózgu.

Tak przedstawiają mi się motywy waszych pragnień wzięte w najprzychylniejszem oświetleniu. Odpowiem na nie szczerze, kierując się prawdziwą życzliwością. Motywy te, chociaż zupełnie godne szacunku z punktu widzenia własnego świata, dla nas są motywami egoistycznemu (Proszę mi wybaczyć surowość mych określeń, ale niezbędne są one do wyjaśnienia prawdy i wykazania, iż należymy do dwóch różnych światów.) Są więc one egoistycznemi dlatego, iż główny cel Towarzystwa Teozoficznego polega nie na zadowoleniu aspiracyi osobistych, lecz na oddawaniu usług ludziom, jako naszym braciom. Określenie “egoizmu” ma dla nas specyalne znaczenie; które może stanie się zrozumiałem, gdyż wyjaśnię, iż najwyższe dążenia do dobra ludzkości mają dla nas piętno egoistyczne, o ile w umyśle danego osobnika powstanie choć najlżejszy cień korzyści osobistej lub też tendencya do popełnienia jakiejś niesprawiedliwości. Zastanówmy się teraz dokładniej nad warunkami, w których chcielibyście pomagać nam w szerzeniu dobra. Chcecie, aby za waszem staraniem powstało Towarzystwo Teozoficzne anglo-indyjskie, niezależne, do którego kierunku nie mieliby prawa mieszać się nasi obecni dwaj reprezentanci *). Następnie chcecie, aby jeden z nas wziął Towarzystwo to pod swą opiekę i aby było ono w bezpośredniej styczności ze swym kierownikiem, któryby dostarczał mu dotykalnych dowodów, iż jest w posiadaniu wyższej wiedzy o siłach natury  i o właściwościach duszy ludzkiej, i w ten sposób wzbudził należyte zaufanie w kierunek okultystyczny.


*) Ponieważ nie cytuję tu mego listu, wyjaśnię muszę, iż bynajmniej nie występowałem nie życzliwie względem p. Bławatskłej i pułkownika Olcotta. Widząc pewne błędy w prowadzeniu Towarzystwa Teozoficznego, mój przyjaciel i ja myśleliśmy, iż może lepiej będzie, abyśmy sprawę tę zaczęli na nowo i starali się propagować studya okkultystyezne we współczesnem społeczeństwie.


“Z waszego punktu widzenia, warunki te są racyonalne i nie ulegające wątpliwości. Umysł Europejski je st zdania, iż o ile znajdzie się profesor pragnący rozpowszechnienia swej wiedzy i uczeń, który chce mu w tern dopomódz, to powinno się mu dowieść eksperymentalnie, iż wiedza ta jest rzeczywistą. Tak sądzą ludzie waszego świata, lecz my nie jesteśmy wychowani na waszym sposobie rozumowania. “Prawdą jest, iż posiadamy swoje szkoły i swych profesorów, swych neofitów i swych shabeiwów (wtajemniczonych w najwyższym stopniu) a drzwi nasze są otwarte dla każdego szlachetnego człowieka, który do nich puka. Przychodzący przyjęty jest życzliwie, ale my nie wychodzimy na jego poszukiwanie. Po zatem, o ile w studyowaniu okultyzmu nie doszedł on do pewnego punktu, po za którym nie ma już powrotu, i nie został w ten sposób nieodwołalnie już członkiem naszego stowarzyszenia, nigdy nie bywamy u niego, nie przestępu jemy nawet jego progu w formie widzialnej, chyba w jakimś wypadku specyalnej wagi. “Czy znajduje się pomiędzy wami ktoś, ktoby dla miłości wiedzy i sił, które ona daje zechciał opuścić wasz świat i wejść do naszego? Niech przyjdzie w takim razie do nas, lecz niech nie spodziewa się, aby mógł powrócić, skąd przyj szedł, prędzej, aż kiedy pieczęć tajemnicy skuje jego usta na zawsze, aby zapobiedz wszelkiej słabości lub nie dyskrecyi z jego strony. Niech przyjdzie jednak, nie stawiając żadnych  warunków, lub też niech się zadawalnia okruszynami, które mogą upaść na jego drodze. “Przypuśćmy, iż zdecydowalibyście się przyjść do nas, tak, jak już uczyniły dwie osoby z waszego świata; przypuśćmy, iż chcecie opuścić wszystko dla prawdy i przez lata całe iść drogą uciążliwą, nie zniechęcając się przeciwnościami, że zdecydowalibyście się wiernie w sercu waszem zachować powierzone tajemnice, pracować z całych sił i z bezinteresownością zupełną oddziaływać na ludzi, aby zmienili oni swój sposób życia i myślenia; pomyślcie tylko, czy byłoby  sprawiedliwem oddać wam pierwszeństwo przed p. Bławatską i pułkownikiem Olcottem? Pierwsza z tych osób poświęciła już nam trzy czwarte swego życia, drugi – sześć najpiękniejszych lat swej dojrzałości, a oboje będą prowadzili tę pracę do końca dni swoich: pracują oni dla nagrody, na którą zasłużyli, a nigdy się o nią nie dopominają, ani też nie szemrzą, gdy są zawiedzeni w swych oczekiwaniach. Byłoby zatem krzyczącą niesprawiedliwością, gdybyśmy zapomnieli o ich zasługach, położonych na polu Teozofii. Niewdzięczność nie jest naszą wadą i chyba nie chcielibyście jej nam doradzać. “żadna z tych osób nie pragnie mieszać się do kierunku projetkowanej gałęzi Towarzystwa anglo-brytańskiego; jeżeli jednak utworzy się to nowe towarzystwo, to musi być ono gałęzią głównego Towarzystwa Teozoficznego i wyznawać jego idee, z których główną jest idea powszechnego braterstwa. “Chociaż zjawiska, których byliście świadkami, były bardzo niedoskonałe, jednak sami przyznajecie, iż niektóre z nich nie ulegały żadnej wątpliwości. . Pukania, dźwięki, dzwoneczków — wydały się wam przekonywującemi i przypuszczacie, iż moglibyśmy wam z łatwością okazać całe szeregi innych zjawisk. Zapewne, iż są one możliwe wszędzie, gdzie spotykamy odpowiednie warunki magnetyczne. .  Parę następnych kartek, które otrzymałem od Kout-Houmi’ego, miały łączność ze zjawiskiem bardzo przekonywającem, które podług mnie jest najcieką wszem ze wszystkich tu opisanych.

Pewnego dnia udaliśmy się w towarzystwie naszych gości na wycieczkę na szczyt sąsiedniego wzgórza. Mam prawo twierdzić, iż nocy poprzedzającej miałem bezpośrednią styczność z Kout-Houmi’m, o czem nie podaję tu szczegółów, lecz z rana, gdym o tern rozmyślał, znalazłem na stole kartę, w której Kout-Houmi obiecuje mi dać pewien dowód jego obecności astralnej przy mnie tej nocy.

Gdyśmy przyszli do miejsca przeznaczenia, kazaliśmy sobie podać śniadanie na szczycie wzgórza. Wówczas p. Bławatska zakomunikowała nam, iż Kout-Houmi zapytuje, gdzie chcemy znaleźć przedmiot, który ma zamiar przysłać. Muszę tu zaznaczyć, iż nikomu nie mówiłem, że oczekuję jakiegoś zjawiska. Pani Bławatska w czasie ogólnej rozmowy usłyszała głos tajemniczy i powtórzyła nam zapytanie. Odpowiedziałem bez namysłu: – W poduszce – wskazując na poduszkę, na której wsparta była jedna z pań. – O nie, niech to będzie w mojej!” – zawołała w tej chwili moja żona.  Więc dobrze, w poduszce mojej żony – odrzekłem. Pani Bławatska zapytała w swój specyalny sposób Kout- Houmi’ego, czy się na to zgadza i otrzymała odpowiedź twierdzącą. Nikt nie wpływał na moją swobodę wyboru miejsca, a wybrałem poduszkę dlatego, iż jest to przedmiot ze wszystkich stron zamknięty. Poduszka żony mojej była z haftowanego aksamitu, bardzo solidnie uszyta; posiadaliśmy ją już kilka lat i żona posługiwała się nią do siedzenia w swej dyampanie (rodzaj lektyki) w której i owego dnia została wniesiona na szczyt góry i siedziała w niej w czasie powyższej rozmowy. W mieszkaniu naszem poduszka ta leżała zwykle na sofie w widocznem miejscu.

Gdyśmy już wybrali tę poduszkę, żona została poproszona o włożenie jej pod dywan swej djampany, co też własnoręcznie uczyniła. Po paru chwilach pani Bławatska rzekła, iż możemy już ją otworzyć. Użyłem do tego mego scyzoryka, a rozprucie poduszki zajęło mi sporo czasu, gdyż była ona szyta bardzo mocno i gęsto, tak, że trzeba było przecinać pojedyńcze ściegi. Gdyśmy wreszcie rozpruli jedną stronę, okazało się, iż wewnątrz była druga powłoczka, w której znajdowało się pierze. Trzeba było również ją rozpruć, i dopiero wówczas żona moja zaczęła przetrząsać pierze; znalazła ona kartkę złożoną, we troje, do mnie zaadresowaną pismem tem samem, co zwykła moja tajemnicza korespondencya. Na kartce były słowa następujące:

“Mój drogi bracie! Ta broszka Nr. 2 umieszczona jest w ciekawem miejscu, w celu dowiedzenia wam, iż prawdziwe zjawisko jest bardzo łatwe do wywołania, a łatwe jest również podejrzewanie jego autentyczności. Postaram się usunąć trudności, co do zamiany naszych listów, na które uskarżałeś się nocy ostatniej. W krótkim czasie jeden z naszych uczniów odwiedzi Lahore i prowincye północno-zachodnie; przysłany ci zostanie przez niego adres, pod którym będziesz mógł wysyłać swe listy, o ile nie zechcesz prowadzić korespondencyi za pomocą – poduszki. Proszę zwrócić uwagę, że obecny list mój nie nosi napisu jakiejś “łoży,’’ lecz jako miejsce jego wysłania oznaczona jest wyraźnie dolina Kaszmiru.”

Przez czas, gdym czytał ten liścik, żona moja poszukując w dalszym ciągu pomiędzy pierzem, znalazła obiecaną broszkę; była to broszka bardzo stara, którą żona często nosiła i kładła zwykle na swym stoliku nocnym. Trudno było obmyśleć bardziej przekonywający dowód pomiędzy dowodami mechanicznemi, niż ten, któryśmy otrzymali w powyższych okolicznościach. Otrzymałem obietnicę jakiegoś zjawiska dopiero z rana, a przez cały ranek aż do naszego wyjazdu pani Bławatska siedziała w salonie z moją żoną; miała ona jakieś listy do pisania w swoim pokoju, lecz drogą tajemną otrzymała nakaz nie ruszania się z salonu. Usłuchała go, choć nie rozumiała jego przyczyny. Gdy nam o tem następnie opowiedziała, domyśliliśmy się, iż nakaz ten był uczyniony daltego, abyśmy nie mogli podejrzewać pani Bławatskiej o współudział w wywołaniu tego dziwnego zjawiska. Zresztą dostateczną jego kontrolą była już ta okoliczność, iż wyżej opisana poduszka przez cały ranek leżała w salonie, w obecności mojej żony. Zresztą, sam wybrałem poduszkę, jako Skrytkę, i poprzednio zupełnie o niej nie myślałem. W kartce którą wówczas otrzymałem, były pewne aluzye, tyczące się rozmowy, którą prowadziliśmy uprzedniego wieczoru przy obiedzie. Mówiłem wówczas o pewnych zwrotach u mojego tajemniczego korespondenta, których nie użyłby Anglik

Ktoś mię zapytał: A jakże powinien był napisać?
– W takich warunkach, odrzekłem, – Anglik napisałby wprost – mój drogi bracie. Zaznaczenie, iż list nie jest wysłany z jakiejś loży, lecz z doliny Kaszmiru, było też aluzyą do naszej rozmowy. Tego samego dnia, gdyśmy po powrocie do domu siedli do obiadu, z serwety mojej wypadła znów kartka od Kout-Houmi’ego. Ponieważ miała ona charakter czysto osobisty, nie mogę tu przytaczać jej treści, zaznaczam tylko, iż dostała
się do mnie zwykłą, tajemniczą drogą, w celu dania mi odpowiedzi na pewne myśli, które tyczyły się sposobu prowadzenia naszej korespondencyi.

Zjawisko, które opisałem, wydaje się cudownem w stosunku do nauki europejskiej, a jednak było ono faktem realnym i oczywistym. Siła myśli człowieka, znajdującego się w
dolinie Kaszmiru, ujęła w Simli pewien przedmiot, zdemateryalizowała go w sposób zupełnie niezrozumiały dla nauki Zachodu, kazała mu przejść przez inną materyę, następnie wróciła mu jego uprzednią formę; rozproszone cząsteczki zajęły swe miejsca w najdrobniejszych szczegółach, a jednocześnie uformowały na powierzchni broszki inicyały nasze go przyjaciela, czego poprzednio na niej brak było zupełnie. Wiedząc to wszystko, wiemy jednocześnie i to, iż znaczenie tego faktu nie zdoła przebić ściany uprzedzeń i przesądów, którą odgranicza się nauka europejska. Opisuję też zdarzenia te z przykrem uczuciem, iż robię to dla zadowolenia własnego sumienia, a nie zdołam jednak o ich rzeczywistości przekonać uczonych Zachodu. Następny list od Kout-Houmi’ego otrzymałem wkrótce po moim powrocie ha zimowy sezon do Allahabadu. Przedtem jednak, w sam dzień mego przyjazdu do Allahabadu, otrzymałem od niego telegram, zawierający podziękowanie za kilka listów, ogłoszonych przeze mnie w pismach. Chociaż depesza ta niczem się nie odznaczała w treści, miała ona dla mnie ważne znaczenie z tego powodu, iż mogła służyć jako dowód, iż listy Hout-Houmi’ego nie były pisane przez panią Bławatską, jak to przypuszczali niektórzy. Dla mnie osobiście, sam styl tych listów wykazywał jasno, iż nie mogły one być dziełem pani Bławatskiej, gdyż różnił się on zasadniczo od jej sposobu pisania. Ponieważ jednak otrzymałem kilka listów w czasie, gdy bawiła ona w mym domu, nie było to mechanicznie nie możliwem, aby była ich autorką. Wyżej wspomniana depesza zaś, którą otrzymałem w Allahabadzie, wysłana była z Ihelum; stanowiła odpowiedź na list mój adresowany do Kout-Houmi’ego, który przesłałem przed mym wyjazdem z Simli pani Bławatskiej, przebywającej wówczas w Amritsour. Otrzymała go ona w dniu 27 października, jak się okazało z koperty, którą pani Bł. odesłała mi do Allahabadu z rozkazu Kout-Houmi’ego. Na razie nie wiedziałem, do czego mogła mi być potrzebna zużyta koperta; zrozumiałem to dopiero później, gdy pani Bławatska zakomunikowała mi, iż muszę wydostać oryginał telegramu z Ihelum. Za pomocą jednego ze znajomych, pracujących w telegrafie, udało mi się to uskutecznić; wówczas zrozumiałem zwrot koperty. Oryginał depeszy był napisany ręką Kout-Houmi’ego; odpowiadał on z Ihelum tego samego dnia, w którym otrzymany został w Amritsour mój list dla niego, co można było sprawdzić datą pieczęci pocztowej.

Pani Bławatska owego dnia z wszelką pewnością znajdowała się w Amritsour, gdzie widziała się z masą osób w sprawie Towarzystwa Teozoficznego; a jednak pismo Kout-
Houmi’ego znajdowało się na telegramie, nadanym tegoż dnia w biurze w Ihelum. Wobec tego, choć kilka listów Kout-Houmi ego dostało mi się za pośrednictwem pani Bławatskiej, miałem dowód, iż to nie ona je pisała, tak, jak miałem również dowód, iż charakter pisma nie był jej. Fani Bławatska czuła się głęboko dotknięta postępowaniem kilku niedowiarków w Simli, których spotykała w naszym domu lub też gdzie indziej; umysł ich, nie mogąc przetrawić zjawisk, które widzieli, odwrócił się od nich z niechęcią;
jest to skutek, do którego ja już obecnie zdążyłem się przyzwyczaić. Ponieważ nie możliwem się okazało wykazanie nawet cienia oszustwa w zjawiskach, które pozostały jednak dla osób tych niezrozumiałemi, obudziła się w ich umyśle głucha niechęć, w rodzaju tej, z jaką władze kościelne prześladowały niektóre zjawiska fizyczne w zaraniu nauki. Przykrości, które doświadczyła pani Bławatska od uprzedzonych względem niej osób, wyprowadziły ją z równowagi i dotknęły do tego stopnia, iż wspólny nasz przyjaciel, Kout-Houmi uznał za potrzebę osobistą swą interwencyę w tej sprawie. Oto co pisze on w tym względzie w liście który otrzymałem w Allahabadzie niedługo po przyjździe… pomimo nawału spraw innych, Towarzystwo Teozoficzne  nie może być zaniedbane. Podległo ono wpływowi, który, o ileby nie był należycie pokierowany, mógłby dać smutny  rezultat. Proszę sobie przypomnieć lodozwały waszych Alp, tak bardzo uwielbianych; początkowo ich rozmiary są niewielkie i bieg względnie powolny. Jest to porównanie zużyte, to prawda. Trudno jednak o lepsze, gdy myślę o stopniowem gromadzeniu się faktów drobnych, które powoli przyjmują rozmiary, zagrażające losom Towarzystwa Teozoficznego. Nie mogłem się pozbyć tej myśli, gdym przed paru dniami przechodził przez wąwozy Koleniunu – wy je nazywacie Karakarum – i byłem tam świadkiem spadku lawiny. Chodziłem, aby osobiście zobaczyć się z naszym władcą . . . i kierowałem się do Lhadas, do siebie z powrotem. W chwili, gdy chciałem skorzystać z imponującego spokoju, który następuje zwykle po takim kataklizmie, ażeby rozejrzeć się jaśniej w obecnej sytuacyi i usposobieniu “mityków w Simli, usłyszałem rozpaczliwe wołanie. Znany mi głos, – tak przenikliwy jak krzyk przypisywany pawiom Saraswiti, który według trądycy i zmusił do ucieczki króla Nagas – rozległ się przez prądy: “Kout-Houmi, przybywaj mi na pomoc!…   „Muszę przyznać, iż telegramy naszej przyjaciółki uderzają z siłą tarana. Cóż miałem począć? Niemożliwem było tłómaczyć i uspakajać na odległość osobę, pogrążoną w takiej rozpaczy, której istota moralna znajdowała się w danej chwili w kompletnym chaosie. Postanowiłem zatem przerwać me odosobnienie,
trwające już lat kilka i pewien czas przepędzić z nią, aby ją uspokoić. Przyjaciółka nasza nie posiada, niestety, temperamentu, wzorowanego na rezygnacyi filozoficznej Marka Aureliusza. Nie przeznaczonem je j tęż je s t powiedzieć
:
“Królewską jest rzeczą robienie dobra, aby słyszeć w zamian o sobie tylko zło.” Przybyłem zatem do niej na kilka dni, ale spostrzegłem, iż nie będę już mógł dłużej znosić duszącego magnetyzmu moich ziomków. Widziałem wielu z pomiędzy naszych starych, dumnych Sykksów, chwiejących się, pijanych na marmurowych stopniach ich świątyni. Słyszałem vakila *) mówiącego po angielsku, pow stającego na Teozofię i Yog Vidya, nazywającego je kłamstwem i złudzeniem, z których uwolniła go nauka angielska, oraz utrzymującego, iż ubliża Indyom każdy, kto twierdzi, iż Yogowie wiedzą coś o tajemnicach przyrody. Mam tego dosyć i jutro wracam do mej pustelni… Posłałem panu depeszę na podziękowanie za nader szybkie zadosyć uczynienie mym życzeniom, o czem donosiłeś mi w liście, datowanym 24 października. Otrzymany on został w Amritsour 27 tego miesiąca, o g. 2-giej po południu, a w pięć minut później był już w moich rękach, o trzydzieści mil od Rawul-Pinder; zaświadczyłem o jego odebraniu w Ihe-lumog. 4-tej tegoż dnia, za pomocą telegrafu, przesianego Panu.


*) Rodzaj adwokata indyjskiego.


Nasze sposoby szybkiej lokomocyi nie są zatem bynajmniej do pogardzenia nawet i w świecie zachodnim. Nie mogę wymagać na początek większego zaufania, niż to, jakie okazujesz już nam, bracie mój! Zmieniłeś się już bardzo w stosunku do nas, i któż nam przeszkodzi do doskonałego porozumienia się w przyszłości? . . . Od waszego plemienia nie można wymagać o wiele więcej, niż przychylnej neutralności w stosunku do nas. Tak słabym jest punkt styczny pomiędzy dwoma cywilizacyami temi, iż można by powiedzieć, iż nie łączą się one prawie zupełnie. Czasami tylko, osobniki, tobie podobne, marzące szlachetnie i śmielsze od innych zwracają się do nas i stanowią śmiały łącznik pomiędzy dwoma cywilizacyami.” Ponieważ list powyższy poruszał wiele spraw, mnie tylko osobiście dotyczących, cytuję zatem tylko pewne ustępy, bardziej ogólne, niezmiernie jednak charakterystyczne. Kout-Houmi ostrzegał mię przeciw tendencyi zbytniego idealizowania Braci, z powodu ich cudownych sił.  A “Czy jesteś pewien,” pisze on, “iż przyjemne uczucie, jakie sprawia ci nasza korespondencya, nie rozwiałoby się, o ile byś mię zobaczył? A czy wielu z naszych świętych pustelników posiada to słabe uniwersyteckie wykształcenie i pewną znaiomość form europejskich, które ja miałem możność nabyć?”

Kout-Houmi obiecywał mi, bardzo ostrożnie zresztą, iż będzie się ze mną komunikował, o ile okaże się to możliwe, za pomocą listów, lub też za pomocą osobistej bytności u mnie w formie astralnej. “Pomyśl jednakże,” pisał on “iż Simla jest położona wyżej od Allahabadu o 7000 stóp i trudności, które należy przezwyciężyć w tern mieście, są straszne.” Umysły zwyczajne nie robią żadnej różnicy w zjawiskach magii; pouczająca aluzya zatem, zawarta w ostatniem zdaniu, może nam posłużyć do zrozumienia, iż chociaż zjawiska, wywoływane przez Braci wydają się nam cudownemi, tem nie mniej należą one do magii, podlegającej ściśle określonym prawom. W początkach rozwoju chemii uważano większość ciał fizycznych jako pierwiastki; ilość tych pierwiastków zmniejsza się stale pod wpływem poszukiwań i rozwoju nowszej nauki. To samo dzieje się w stosunku do magii. Był czas, gdy zdawałoby się czarodziejstwem przesyłanie listów pod powierzchnią morza lub też unoszenie się po nad chmurami; obecnie jednak jest to rzeczą zwykłą. Zjawiska w Simli wydają się magicznemi dla większości ludzi z naszego pokolenia; ale po paru stuleciach telegraf psychologiczny jeśli nie stanie się własnością ogółu, to przynajmniej będzie faktem uznanym przez naukę, zupełnie dostępnym dla osób, które poświęcać się będą tej gałęzi wiedzy. Już i obecnie są dane, które kwalifikują telegraf psychologiczny do rzędu doświadczeń nauki ścisłej, o ile weźmiemy pod uwagę twierdzenie, iż zjawiska te w pewnych warstwach atmosfery są łatwiejsze do wywołania, niż w innych. Podaję tu również większą część listu, pisanego przez Kout-Houmi’ego w odpowiedzi na list mego przyjaciela, o którym już -uprzednio wspominałem, i który zawiązał z nim korespondencyę w celu poświęcenia się zupełnego studyowaniu okultyzmu, pod pewnymi jednak warunkami. Odpowiedź Kout-Houmi’ego rzuca silne światło na pewne metafizyczne koncepcye okultystów ; trzeba zaś pamiętać, iż ich metafizyka różni się zasadniczo od spekulacyi abstrakcyjnych. “Drogi Panie! Korzystając z pierwszej wolnej chwili, chcę mu odpowiedzieć na list i zakomunikować rezultat mojego porozumienia się z kierownikami naszymi w kwestyi pańskiej propozycyi. Przede wszystkiem muszę panu podziękować w imieniu całej sekcyi naszego Braterstwa, specyalnie interesującej się rozwojem Indyi, za jego ofiarę, której ważność i szczerość nie może być przez nikogo kwestyonowana. Wyprowadzamy pochodzenie naszej rasy, poprzez zmienne koleje cywilizacyi indyjskiej, z epoki bardzo odległej i nasza miłość dla ojczyzny jest tak silna i głęboka, iż przetrwała ona kosmopolityczny wpływ naszych studyów praw przyrody. Odczuwam zatem bardzo silnie, jak każdy szczery patryota indyjski, najgłębszą wdzięczność za sympatyczny zwrot do naszej ojczyzny.

Jesteśmy przekonani, iż obecna degradacya Indyi wypływa w znacznym stopniu z stłumienia  jej dawnego rozwoju duchowego: dla podniesienia szlachetnego sztandaru jej wiedzy i moralności liczyć możemy tylko na impuls narodowy. Z tego powodu każdy z nas chciałby jak najbardziej dopomódz do rozwoju projetkowanego stowarzyszenia, mającego na celu odrodzenie starożytnej wiedzy, oraz zrehabilitowanie naszego kraju i przywrócenie mu szacunku w oczach świata. O tern nie może pan chyba wątpić. Ale pan wie zarówno dobrze, jak i każdy, kto czytał historyę narodów, iż próżne są wszystkie wysiłki patryotów , o ile okoliczności są im przeciwne. Otóż, pomimo, że odczuwamy boleśnie upadek naszego k raju , nie mając możności natychmiastowego podniesienia go, nie możemy jednak robić tego, cobyśmy chcieli zarówno w stosunku do spraw ogólnych, ja k też i do specyalnego wypadku. Dlatego też, pomimo najlepszych chęci, nie mając praw a iść dalej, ja k do- połowy drogi naprzeciw waszych dobrych chęci, zmuszeni jesteśmy do zakomunikowania, iż myśl pańska i p. Sinnetta jest  w znacznej części niewykonalna. Jednem słowem, ani ja, ani żaden z Braci nie może przyjąć na siebie bezpośredniego kierownictw a gałęzi anglo-indyjskiej. Wiemy, iż byłoby dobrze dawać wam regularne instrukcye i okazywać zjaw iska, tłómacząc ich pochodzenie; jeżeliby wówczas tylko wasza grupa była zupełnie  przekonana, to i to byłoby już bardzo pożyteczne, gdybyśmy posiadali choć kilku Anglików, obdarzonych wyjątkowemi zdolnościami i wtajemniczonych jako uczniowie w psychologię azyatycką. Rozumiejąc to dobrze, nie odmawiamy bynajmniej wszelkiej możliwej pomocy z naszej strony oraz komunikowania się za pośrednictwem korespondencyi. O ile to będzie możliwe, postaram y się dostarczyć wam dowodów widzialnych, dotykalnych, aby wam dowieść, że naprawdę egzystujemy. Nie możemy tylko zgodzić się na kierowanie wami, obiecujemy uczynić dla was to, na co zasłużycie. O ile zasługi wasze będą wielkie, nie zostaniemy wam dłużni, jeżeli zaś będą małe, to mało też dostaniecie w zamian. Chociaż wydawać się to może dziwnem, ale je st to prawidło nasze, od które nie możemy odstąpić. Nie jestesmy zresztą przyzwyczajeni do sposobu myślenia i działania ludzi Zachodu, a specyalnie Anglików, to też* o ile chcecie, abyśmy mieszali się do waszych spraw, będziecie na każdym kroku spotykać się z rzeczami, sprzeciwiającemi się waszym przyzwyczajeniom i tradycyi.

Prosiłem p. Sinnett’a, aby zredagował plan, obejmujący wasze idee i zamiary, który przedstawiony będzie naszej głównej władzy; będzie to chyba najlepszy sposób dojścia do wzajemnego porozumienia się. Zwracacie się do nas z życzeniem, abyśmy nauczali was prawdziwej wiedzy, dali wam pojęcie okultystyczne o niewidzialnej części przyrody; przypuszczacie,  iż równie łatwo jest żądać czegoś podobnego, jak zadowolnić to żądanie. Nie rozumiecie, iż są straszne trudności w wytłómaczeniu nawet pierwszych zasad naszej wiedzy ludziom, którzy byli wychowani w ten sposób, co wy. Pozwolę sobie objaśnić to na przykładzie. Stosownie do pojęć nauk ścisłych, znacie tylko jedną siłę kosmiczną, i nie widzicie różnicy pomiędzy rodzajem energii, zużytej przez podrożnego, który usuwa krzewy, tamujące mu drogę, a wysiłkiem, zużytym przez uczonego eksperymentatora, dla puszczenia w ruch zegara. My zaś sądzimy to zupełnie inaczej, gdyż wiemy, iż są tu całe światy różnic. Jeden z nich rozprasza swą siłę, drugi koncentruje ją i wzbogaca. Proszę zwrócić uwagę na to, iż nie zajmuję się tu względnym pożytkiem dwóch tych działalności, a tylko zaznaczam, iż w pierwszym wypadku widzimy tylko wydatek siły brutalnej, bez zamiany tej surowej energii na wyższą formę dynamiki umysłowej, jak to miało miejsce w drugim wypadku. Proszę nie uważać tego za próżne dowodzenie metafizyczne. Chciałem tu wyjaśnić tę ideę, iż wyższa umysłowość w mózgu, zajętym nauką daje jako rezultat ewolucyę wyższej formy energii duchowej, która w czynności kosmicznej, może dawać bezgraniczne skutki; przeciwnie zaś umysł działający automatycznie skupia tylko w sobie pewne quantum siły brutalnej, która nie może przynieść żadnej korzyści ani dla jednostki, ani dla ludzkości. Mózg ludzki jest niewyczerpanem źródłem siły kosmicznej najsubtelniejszego rodzaju, którą wyciągnąć on może z niższej energii natury grubej; zupełnie wtajemniczony adept uczynił z siebie centr promieniujący wewnętrznie, z którego czerpać może siły do zewnętrznych zjawisk. Jest to właśnie klucz jego tajemnej władzy, pozwalającej mu wydawać z siebie i materyalizować w świecie widzialnym kształty, które wyobraźnia jego zbudowała w niewidzialnem za pomocą biernej materyi kosmicznej.

Adept nie tworzy nic nowego, on tylko manipuluje materyałami, które natura nagromadziła wokoło niego; tą pierwotną materyą, która przez wieki przeszła przez wszystkie formy. Może on wybrać to, co mu jest potrzebne, i powołać do przedmiotowej egzystencyi. Czy nie wydałoby się to marzeniem szaleńca każdemu z waszych uczonych biologów ? … “Powiada pan, iż mało jest gałęzi wiedzy, które byłyby mu zupełnie obce; i że chciałby pan zrobić trochę dobrego za pomocą wiadomości, zdobytych przez długie lata studyów. Nie wątpię o tern, ale pozwoli pan jeszcze jaśniej wytłómaczyć sobie różnicę, jaka zachodzi pomiędzy naukami fizycznemi (zwanemi przez pochlebstwo “ścisłemi” ) oraz wiedzą metafizyczną. Ponieważ te ostanie nie są możliwe do okazania w sposób doświadczalny przed zwykłem audytoryum, zostały zaliczone przez Tyndalla do fikcyi poetyckich. W przeciwieństwie do nich, nauka faktów realnych jest zupełnie prozaiczna. Dla nas, biednych nieznanych uczonych, fakt którejkolwiek z tych nauk je st zajmujący o tyle tylko, o ile posiada własność dawania rezultatów moralnych, może być użytecznym dla rodzaju ludzkiego. A czy może być coś bardziej egoistycznego w swym rozwoju, niż nauka materyalistyczna faktów w jej pełnem pychy odosobnieniu? Czy mogę zapytać, co wspólnego z miłością ludzkości mają prawa Faraday’a lub Tyndalla? Czy interesują się one człowiekiem, tym odosobnionym atomem wielkiej i harmonijnej całości, chociaż czasami mogą mu być użyteczne?

Siła kosmiczna jest czemś wiecznem i nieustającem , materya jest niezniszczalna;  i na tern zatrzymują się fakta naukowe. O ile o tern wątpisz, jesteś ignorantem; jeżeli temu zaprzeczasz, jesteś niebezpiecznym waryatem ; jeżeli chcesz teorye te dalej rozwijać, jesteś impertynenckim szarlatanem. Nikomu jeszcze ze świata eksperymentatorów nie
przyszło do głowy z tych naukowych faktów wyprowadzić następujący wniosek; przyroda woli, aby materya była niezniszczalna w formie organicznej, niż nieorganicznej, i pracuje ona wolno, lecz bez przerwy, nad dojściem do tego celu; świadoma ewolucya życia po za bezwładną materyą. Z tego pochodzi ich nieświadomość co do rozpraszania się lub skupiania się siły kosmicznej w jej metafizycznej postaci, z tego pochodzi tez ich niepewność co do stopnia świadomego życia, które znajduje się w każdym elemencie i, co za tem idzie, pogarda dla wszystkich zjawisk, które nie odbywają się  w zakreślonych przez nich warunkach; nie wierzą oni też, iż są na świecie siły pół-inteligentne, działające jednak w pewnych dziedzinach przyrody. Uczeni wasi nie widzą na przykład żadnej różnicy w rodzaju energii, zużytej przez dwóch ludzi, z których jeden idzie spokojnie do codziennego swego zajęcia, a drugi udaje się do policyi, aby oskarżyć swego bliźniego; my zaś widzimy tu różnice ogromne. Pochodzą one z tego, iż każda myśl  ludzka w chwili swego powstania przechodzi w świat zewnętrzny i staje się w nim siłą aktywną przez połączenie się z elementem, to jest jedną z półinteltgentnych istot, znajdujących się w przyrodzie, żyje ona jako czynna inteligencya przez dłuższy lub krótszy przeciąg czasu stosownie do wysiłku mózgowego, który dał jej początek. Dobre myśli zatem wytwarzają siły czynne dodatnie; złe stwarzają szkodliwe demony. W ten sposób człowiek zaludnia otaczające go prądy całym własnym światem, w którym żyją dzieci jego fantazyi, jego pragnień i namiętności; prądy te działają stosownie do ich siły dynamicznej na wszelkie organizacye nerwowe łub bardzo wrażliwe, z któremi mają styczność. Buddysta nazywa to swą Shandra, a Hindus daje nazwę Karmy. Wtajemniczony wywołuje świadomie te siły; inni ludzie czynią to zupełnie nieświadomie. Wtajemniczony, ażeby pozyskać i utrzymać swą władzę, musi przebywać w samotności i zagłębiać się we własną duszę.

Nie może też zrozumieć nauka ścisła, iż mrówka lub pszczoła skrzętnie pracująca, lub też ptak, ścielący swe gniazdko, na swój skromny sposób wytwarzają tyleż energii kosmicznej w swej potencyalnej formie, jak to czynią Haydn, Platon, lub też rolnik pracujący, z drugiej zaś strony, myśliwiec, który zabija zwierzynę dla korzyści lub przyjemności, i pozytywista, który wytęża swą inteligencyę, aby dowieść, wydają i trwonią tyleż energii, co i tygrys, który rzuca się na swój łup. Okradają oni naturę, zamiast ją wzbogacać, i będą za to odpowiedzialni proporcyonalnie do swej inteligencyi.
“Nauki ścisłe doświadczalne nic nie mają wspólnego z moralnością, z cnotą, ani z miłością ludzkości; nie mogą też one liczyć na nasze poparcie do chwili, gdy połączą się wreszcie z metafizyką. Ponieważ nauka oficyalna jest tylko zimną klasyfikacyą faktów zewnętrznych, po za obrębem wewnętrznego życia człowieka, użyteczność jej jest bardzo ograniczona. z naszego punktu widzenia, nasza sfera w stosunku do niej jest szerszą i więcej obejmującą, tak jak droga Uranusa je st większą w stosunku do drogi ziemi. Dla nauk ścisłych, ciepło jest tylko rodzajem ruchu i ruch wywołuje ciepło; jakże obronić wobec dzisiejszych uczonych teoryę filozoficzną i  transcendentalną (a więc niedorzeczną)  teozofów średniowiecznych, według której postęp ludzki po nieskończonym szeregu odkryć, dotrze do sposobu, który na podobieństwo energii słonecznej wydobędzie z nieorganicznej materyi pożywną substancyę! Jeżeliby słońce, jako ojciec-żywiciel naszego systemu planetarnego, w warunkach ściśle podlegających kontroli” wytworzyło z kamieni granitowe kurczęta, ludzie nauki uznaliby ten fakt ja ko naukowy, i nawet nie zużyliby ani jednej myśli na pożałowanie, że kurczęta te nie byłyby żyjące i nie można niemi nakarmić umierających z głodu biedaków. Ale o ileby w czas głodowy pojawił się w Himalajach Shaberon i pomnożyłby worki z ryżem, dla uratowania ludzi od śmierci (a czyn taki leży w obrębie jego możliwości), wówczas wasi urzędnicy zamknęliby go w więzieniu i badali, czyje on spichrze ograbił. Oto jest różnica między naukami ścisłemi i światem naszych pojęć.

“Z pomiędzy licznych kwestyi, przez pana poruszonych, zajmiemy się obecnie postawionym przez niego zarzutem, zasadzającym się na tern, iż Bracia popełniliby duży błąd, o ile nie zostawiliby po sobie żadnego śladu w historyi ludzkości. Uważa pan, iż mogliby oni, posiadając tak niezwykłe własności “zgromadzić w swych uczelniach znaczną liczbę najóświeceńszych umysłów każdej rasy.” Dlaczego jednak sądzić, iż nie pozostawili oni żadnych śladów? Czy macie pojęcie o ich wysiłkach, ich powodzeniach lub porażkach ? Jakże wasz świat może coś wiedzieć o działalności ludzi, którzy starannie zamykają wszystkie drzwi, przez które ciekawość mogłaby ich szpiegować? Pierwszym warunkiem ich powodzenia jest usunięcie wszelkiego dozoru i hamulca. Oni sami tylko wiedzą o faktach, przez siebie dokonanych; to zaś, co pozwolili zobaczyć światu, jest tylko rezultatem, którego powody pozostały w ukryciu. Ażeby te rezultaty wytłómaczyć, ludzie w różnych epokach, wymyślili teorye interwencyi boskiej, specyalnej opatrzności losu, łaskawego lub szkodliwego wpływu gwiazd. Nie było takiej epoki w czasach tak zwanych historycznych lub przedhistorycznych, w której by poprzednicy nasi nie wpływali na zdarzenia i fakty historyczne, chociaż w następstwie fakty były przeinaczane przez historyków, ażeby zadowolnić przesądy współczesne. Nigdyśmy nie utrzymywali, iż jesteśmy w możności pociągnięcia całych narodów w jakieś przesilenia, wbrew ogólnemu impulsowi, wypływającemu ze stosunków kosmicznych wszechświata. Okresy czasu muszą przechodzić swe zmiany. Okresy światła i ciemności umysłowej następują po sobie tak, jak dzień po nocy. Wielkie i małe Yugas*) muszą przechodzić według ustalonego porządku; my zaś, których unosi potężna fala, jesteśmy w możności kierowania i zmiany zaledwie niektórych drugorzędnych prądów, żebyśmy byli wszechmocnymi, stworzylibyśmy warunki egzystencyi, które zamieniłyby ziemię tę w Arkadyę. Ponieważ zależymy od niewzruszonych praw, których jesteśmy również wytworem, musimy robić tylko to, co jest możliwe, i być za to wdzięcznymi.

Był czas, kiedy “znaczna liczba oświeconych umysłów,” należała do naszej szkoły. Były epoki takie w Indyach, w Persyi, w Egipcie, w Grecyi i w Rzymie. Ale, jak to już zaznaczyłem, pisząc do p. Sinnetta, wtajemniczony jest wykwitem swojej epoki, a liczba ich w każdem stuleciu jest względnie ograniczona. Ziemia jest polem bitwy zarówno sił fizycznych jak też i moralnych, a siła namiętności zwierzęcych, poparta przez brutalną energię niższych warstw eterycznych sił, dąży do stłumienia duchowości. Czyż mogłoby się dziać inaczej pomiędzy ludźmi, którzy zachowali tak ścisły związek z niższem królestwem, z którego powstali?


*)  Ugas – okresy wieku świata, różniącego się w swej długości, obliczone z góry, i trwające podług chronologii bramińskiej, od 432,000 do 1 728 000


 Prawdą jest też, iż nasza ilość zmniejsza się obecnie; ale pochodzi to z tego powodu, iż należąc do rodzaju ludzkiego, podlegamy impulsowi cyklicznemu, któremu nie jesteśmy w stanie się oprzeć. Nie mogąc zmienić biegu świata, możemy jednak skierować pewną część jego sił do użytecznego ich zastosowania. Nie uważajcie nas za półbogów, lecz za ludzi śmiertelnych, mądrzejszych od innych przez odbyte specyalne studya, a wówczas to, co powiedziałem, będzie dostateczną odpowiedzią na wasze uwagi.

“Dalej zapytuje nas pan: “Jaka korzyść mogłaby wypłynąć z tego, gdybyśmy wraz z mym towarzyszem zajęli się studyami nauk okultystycznych ?” Gdy krajowcy ujrzą, iż Anglicy i osoby wysoko postawione w Indyach interesują się wiedzą i filozofią ich przodków, zaczną sami otwarcie ją studyować. O ile zmienicie swój stosunek do starej naszej filozofii, książęta i bogacze indyjscy zaczną subwencyonowau szkoły normalne dla kształcenia w kierunku filozoficznym; stare manuskrypty, ukryte głęboko dotąd przed Europejczykami, ujrzą światło dzienne, i otrzymacie w ten sposób klucz do wielkiej ilości tajemnic, ukrytych przez wieki przed pojęciem ogółu, a których wasi sceptyczni sanskryciści nie chcą zadać sobie trudu poznania. Wieleby zyskała na tern wiedza, a jeszcze więcej ludzkość. Przy pomyślnym rozwoju Towarzystwa Teozoficznego anglo-indyjskiego, z czasem mógłby nastąpić złoty wiek literatury sanskryckiej.  “Jeżeli zwrócimy uwagę na Ceylon, to zobaczymy, iż tam najbardziej wykształceni księża łączą się pod kierunkiem Towarzystwa Teozoficznego, w celu nowego tłómaczenia (exegezy)
filozofii buddyskiej; w Galles otwarto niedawno szkołę przygotowawczą teozoficzną dla nauczania młodzieży syngaleskiej, do której zapisało się tu przeszło trzysta osób; przykład ten ma być naśladowany i w innych punktach wyspy. Widzimy zatem, iż Towarzystwo Teozoficzne, pomimo swych bardzo niedostatecznych środków, zdążyło jednak położyć już istotne zasługi praktyczne. Jeżeli zatem chcecie przyczynić się do dalszego jego rozwoju, starajcie się, aby nie było ono jakimś pokazem cudowności, i żeby nie zajmowało się specyalnie studyowaniem nadzwyczajnych zjawisk.

Głównym bowiem celem tego Towarzystwa powinno być wykorzenienie sceptycyzmu i danie swobodnego ujścia źródłom wiedzy dawnej, tak długo tłumionym; z nich poczerpnie też człowiek dowody, iż może on sam ukształtować swe przyszłe losy; iż ma on przed sobą życie przyszłe; a wreszcie, iż wszystkie zjawiska nadzwyczajne są przejawami praw naturalnych, które poznać może każda inteligentna jednostka. Nie powiedziałem jeszcze, w jakich okolicznościach powyższe listy dostały się do mych rąk  w porównaniu bowiem z ważnością zawartych w nich myśli, dziwne warunki, w których je otrzymałem, wydają się szczegółem drugorzędnym. Ponieważ jednak każdy dowód władzy wtajemniczonych godny je st uwagi, zanotuję tu szczegóły, dotyczące się przesyłki danych listów. Przyjaciel mój, do którego adresowany był powyższy list, napisał nań długą odpowiedź, a następnie dodatkowy jeszcze list do Kout-Houmi’ego; przesłał on ją mi z prośbą, abym oddał je pani Bławatskiej dla wręczenia adresatowi. W owym czasie oczekiwaliśmy przybycia p. Bławatskiej do Allahadadu; miała ona przybyć z Lahory, gdzie, jak już wspominałem, pozostawała przez czas pewien po naszym wyjeździe z Simli. Oddałem jej list zaraz po przyjeździe, zapieczętowawszy uprzednio starannie kopertę. Tego samego wieczora, p. Bławatska wręczyła mi tenże list z odpowiedzią, objaśniając, iż został on zabrany w zwykły sposób przed paru godzinami, a następnie znalazła go znów w swym pokoju, z napisem na kopercie: “Przeczytany i zwrócony z podziękowaniem oraz pewnemi komentarzami. Proszę go otworzyć. Obejrzałem starannie kopertę; była ona nienaruszona. Po rozdarciu jej znalazłem list wysłany oraz odpowiedź Kout-Houmi’ego, do mnie skierowaną, w której krytykował on pewne ustępy listu, zakreślone przezeń ołówkiem. Był to nowy dowód przenikania jednego materyalnego przedmiotu przez drugi, chociaż mogą się znaleźć sceptycy, którzy będą utrzymywali, iż w sprawie tej mogła brać udział pani Bławatska. Dowodziłem już uprzednio, iż listy Kout-Houmiego były pisane tym samym charakterem , co i oryginał jego depeszy z Ihelum, i nie można było posądzać p. Bławatskiej o ich fałszowanie.

Zresztą niedługo potem zdarzył się fakt, podlegający warunkom kontroli bardziej od poprzedzającego. Kout-Houmi nadesłał list do mego przyjaciela z prośbą, abym go doręczył przeczytawszy uprzednio. Przed odesłaniem tego listu memu przyjacielowi, okazała się konieczna potrzeba mego porozumienia się w tej sprawie z Kout-Houmim. Napisałem zatem kartkę, którą włożyłem w zaklejoną kopertę i wręczyłem ją pani Bławatskiej. Włożyła ona kopertę do kieszeni i udała się do swego pokoju, sąsiadującego z salonem, w którym byłem obecny. Przebyła ona u siebie najwyżej  jakieś pół minuty i powróciła mówiąc, iż list został w tej chwili zabrany. Następnie udała się wraz ze mną do mego gabinetu, gdzie po kilku chwilach rozmowy z moją żoną, położyła się na kanapie, a ja siadłem do pisania. Po upływie jakichś dziesięciu minut, wstała nagłe i rzekła:

– Oto je st pański list –  wskazując na poduszkę o którą wspierała głowę.

Leżał na niej list, przeze mnie napisany, z przekreślonym adresem Kout-Houmi’ego, a moim dodanym na wierzchu. W kopercie znalazłem na białej kartce mego listu nakreśloną ręką Kout-Houmi’ego odpowiedź. Pani Bławatska przez cały czas, z wyjątkiem owej pół minuty, była razem z nam i nikt obcy do pokoju nie wchodził; daję słowo honoru na to, iż opisuję fakty ściśle i nic nie zmieniam, ani opuszczam. Za każdym z tych dwóch razów, gdy otrzymałem odpowiedź od Kout-Houmi’ego w mej własnej kopercie, była ona zupełnie nie uszkodzona; tylko adres zmieniony. Parę razy zdarzyło  się, iż otrzymałem kilka zdań, pisanych jego ręką na marginesach listów, przysłanych mi przez pocztę przez moich różnych znajomych, którzy nie domyślali się zapewne, jakiemi dodatkami była opatrzona ich korespondencya. Ma się rozumieć, iż poprosiłem Kout-Houmi ego o wyjaśnienie tych zjawisk; a chociaż sprawa ta dotyczyła tajemnic, których adept nie powierza profanom, otrzymałem jednak nieco wyjaśnień, zawartych w dosyć skomplikowanej formie: “proszę wytłumaczyć sobie, iż listy moje nie są pisane, lecz myśl moja zostaje odciśnięta lub też przerzucona, błędy poprawiane są w nich później.” Bardzo chciałem dowiedzieć się coś więcej o rodzaju tego materyalizowania się myśli; czy był to sposób pójścia za myślą prędzej, niż my to możemy uczynić? Czy otrzymane przezeń listy dostawały się do jego świadomości sposobem okultystycznym, czy też musiały być czytane w zwykły sposób?

“Muszę naturalnie przeczytać każde słowo, do mnie napisane,” odpowiedział mi Kout-Houmi, a czy czytam je oczyma fizycznemi, czy też duchowemi, zajmuje to tyle samo czasu. To samo powiedzieć muszę o mych odpowiedziach, czy materyalizuję moją myśl, czy też dyktuję lub piszę osobiście, różnica w czasie jest niewielka. Muszę wpierw pomyśleć każde słowo i zdanie, aby odfotografowały się one wyraźnie w moim mózgu i mogły być następnie zmateryalizowane. Tyle tylko mogę wam na razie powiedzieć. Gdy nauka będzie wiedziała coś więcej o tajemnicach lithophytu*) i zrozumie, w jaki sposób odbicia liści znalazły się na kamieniu, wówczas i ja będę mógł wam coś więcej powiedzeć o naszym sposobie korespondowania. Pamiętajcie tylko o jednem, my zawsze naśladujemy jak najściślej naturę w jej tajemniczych zjawiskach.”


*) Płód morski kształtu rośliny a natury kamienia. W innym swym liście Kout-Houmi tłómaczy obszernie, jak trudno jest uprzystępnić objaśnienia okultystyczne i uczynić zrozumiałemi dla umysłów, wykształconych na współczesnej nauce.


Trzeba stopniowo starać się posiąść arkana wiedzy, zaczynając od najpierwszych ich zasad, ażeby dojść do zrozumienia tego, co chcemy wam zakomunikować. Wzmacniając w ten sposób tajemnicze więzy sympatyi, łączącej ludzi wyższej inteligencyi, dojść możemy wreszcie do wzajemnego porozumiewania  się. Wówczas dopiero, za pomocą obudzonej sympatyi tej, człowiek będzie się mógł połączyć z Przeszłością, Teraźniejszością i Przyszłością; zaostrzy ona jego spostrzegawczość i dopomoże mu do jasnego pojmowania spraw nie tylko materyalnych, ale i umysłowych. Przykro mi, iż musiałem się posługiwać tu wyrażeniami “przeszłość, teraźniejszość i przyszłość,”

które myśl moją zaledwie z gruba określają; niema jednak w językach europejskich wyrazu, który by odpowiadał pojęciu pewnego łańcucha energii, łączącej świat materyalny z niemateryalnym. Chcąc dojść do wspólnego porozumienia, na każdym kroku spotykamy przeszkody, rozdzielające umysłowość naszą od umysłowości zachodniej; brak nawet wyrazów do należytego wyrażenia idei oderwanych tajemnego świata w języku narodów, posługujących się tylko pewną ilością słów do określenia świata materyalnego. Z tego powodu prawdom teozoficznym nadzwyczaj trudno jest przeniknąć do narodów Zachodu, bo jakże wytłómaczyć można rzeczy, na określenie których brakuje wyrazów w waszym języku? Czyż można byłoby wyjaśnić obecne zjawiska elektryczne filozofi greckiemu z czasów Ptolomeusza, gdybyśmy go cudem przywrócili do życia, po olbrzymiej przerwie czasu, która oddziela odkrycia jego wieków od naszych? Czyż obecne termina naukowe nie byłyby dla niego niezrozumiałym żargonem, pustymi dźwiękami bez znaczenia?

Proszę przypuścić, iż chcę wam opisać pasy zabarwiono przestrzeni, znajdujące się zatem, co wy nazywacie widmem  słonecznem, – pasy niewidzialne dla ogółu ludzi z wyjątkiem tylko niektórych z pomiędzy nas; gdybym chciał wam wyjaśnie, w jaki sposób możemy znaleźć w przestrzeni barwy zwane subjektywnemi lub też przypadkowem; a dalej dopełnienie każdego koloru wytworzone przez ciało dichromatyczne (w sam wyraz wydaje się wam absurdem), czybyście pojęli, jakie wrażenie optyczne dają one, a nawet czy zrozumielibyście, co ja mówiłem? Ponieważ nie możecie widzieć tych pasów, ani mieć o nich należytego pojęcia, a nauka wasza niema dla nich nazwy, gdybym wam powiedział: “Starajcie się, nie wstając z miejsca, znaleźć i okazać przed waszemi oczami widmo słoneczne, rozłożone na czternaście kolorów tęczy (z tych siedem dopełniających), gdyż tylko za pomocą tego tajemniczego światła możecie mnie ujrzyć na odległość, tak jak ja was widzę; cobyście na to odpowiedzieli? Prawdopodobnie odrzeklibyście, iż nie było nigdy więcej kolorów tęczy jak siedem; obecnie zaś uznają tylko trzy zasadnicze, których nigdy nie można było rozłożyć na więcej barw, jak siedem, zatem moja propozycya jest bezsensowna i sprzeciwia się nauce. A może dodalibyście jeszcze, iż poszukiwanie tych dopełnień nie dowodzi bynajmniej znajomości praw fizyki, i że lepiej byłoby, abym się udał do Tybetu na poszukiwanie mych bajecznych par dichromatycznych i słonecznych. Dotąd bowiem wasza nauka nie umiała ująć zjawiska tak zwykłego, jak kolory tych ciał dichromatycznych. A jednak prawdą jest zupełną, iż barwy te istnieją.

Widzisz pan teraz, jak nieprzezwyciężone są trudności, które musielibyście napotkać na swej drodze, chcąc zapoznać się z elementami wiedzy okultystycznej. Jakże moglibyście zrozumieć i uczynić posłusznemi sobie te siły półinteligentne, które nie porozumiewają się z wami za pomocą mowy, lecz czegoś pośredniego pomiędzy wibracyą dźwięków i tonów? Dźwięk bowiem, światło i barwa są głównemi czynnikami, które wchodzą w skład inteligencyi tego stopnia tych istot, o których egzystencyi nie możecie nawet wyrobić sobie jakieś pojęcia i w które nie wierzycie zresztą zarówno bowiem ateusze, jak i chrześcijanie, materyaliści lub spirytualiści, wszyscy przytaczają swe argumenty sprzeciwiające się egzystencyi podobnych istot.

“Ponieważ zatem niemożliwem jest przeskoczyć jednym zamachem otaczające mury i dosięgnąć do szczytów wieczności,  nauka wasza zaprzecza i naszego istnienia. Z tego
powodu tych, którzy w nas wierzą, trak tu ją jak waryatów, i odpychają, jako gorączkowe bredzenia, naszą wiedzę, która prowadzi jednak do najwyższych szczytów uświadomienia, która naprawdę pozwala pokosztować owocu z drzewa wiadomości życia i mądrości.”

O tym samym temacie pisze Kout-Houmi w innym swym liście: *
“Prawdy i tajemnice okultyzmu tworzą całość niezwykłej wagi, jednocześnie głęboką i pożyteczną dla całego świata. Chcielibyście dać poznać choć część ich nie dla zwiększania i tak już olbrzymiej masy różnych teoryi, lecz dla praktycznego zastosowania ich dla pożytku ludzkości. Do tego czasu używano w sposób bardzo elastyczny określeń takich, jak : anty naukowy, niemożliwy, hallucynacya, oszustwo, i starano się przedstawić zjawiska okultystyczne albo jako coś tajemniczego i anormalnego, albo też jako świadome szalbierstwo. Z tego powodu kierownicy nasi postanowili rzucić trochę więcej światła na tę kwestyę i wykazać, że zjawiskami okultystycznemi kierują prawa niewzruszone, tak jak kierują one najdrobniejszemi zjawiskami świata fizycznego. Niedowiarki powiadają: “Minął już czas cudów,” a my
odpowiadamy na to: “Nigdy go nie było.”

Trzeba, aby niezwykłe zjawiska te pojawiały się, odgrywając swą rolę w historyi świata, i będą się one pojawiać, odnosząc zupełne zwycięstwo nad sceptykami. Muszą one jednocześnie mieć wpływ destrukcyjny i konstrukcyjny – działać muszą niszcząco na zgubne błędy przeszłości, na zabobony, które jak trujące rośliny meksykańskie, duszą swymi zatrutym i pocałunkami cały niema] rodzaj ludzki; budować zaś powinny wielkie i powszechne braterstw o ludzkości, którego członkowie staną się współdziałaczami przyrody i pracować będą dla ogólnego dobra, wespół z wyższymi planetarnym i duchami, jedynymi, w których wierzymy. Zaczną się wówczas przejawiać pierwiastki zjawisk, o których nawet nie myślano i nie marzono, a siła ich wzmagać się będzie z dnia na dzień, aż wreszcie objawią one tajemnicę swej ukrytej działalności. Ma racyę Platon, twierdząc, iż idee rządzą światem. Gdy umysły ludzkie odrzucą wreszcie idee stare i zużyte, ażeby zamienić je nowemi, świat posunie się naprzód; z idei tych narodzą się potężne przewroty, a dawna ciemnota w proch się rozsypie przed ich niepokonaną siłą. Gdy nadejdzie wreszcie ten czas, nikt nie będzie w stanie oprzeć się ich wpływowi, niezwalczonemi jak przypływ fal morskich. Wszystko to jednak musi nadejść stopniowo i mamy uprzednio do spełnienia, w miarę naszych sił, obowiązek oczyszczenia pojęć ludzkich z pewnych naleciałości, pozostawionych przez naszych przodków. Nowe idee powinny znaleźć zupełnie swobodne pole dla swego rozwoju, gdyż są one niezmiernej wagi. Odkrywają one rzeczywisty stosunek człowieka do wszechświata, jego pochodzenie i jego przyszłe losy; stosunek skończoności do nieskończoności, doczesności do wieczności; idee te wskazują wieczne panowanie praw niezmiennych, wobec których jest tylko wieczna teraźniejszość, gdy tymczasem dla śmiertelników niewtajemniczonych czas jest»przeszłym lub przyszłym, W stosunku do ich ograniczonej  egzystencyi.

Oto są zagadnienia, które studyujemy, i z których wiele już zostało rozwiązanych, „Jestem jednak człowiekiem i potrzebuję spoczynku. Nie spałem już od sześćdziesięciu godzin.”

Cytuję tu dalej kilka ustępów z listu Kout-Houmi’ego, pisanego nie do mnie, lecz wiążącego się treścią z powyższymi poglądami. “Pomimo wszystko, jesteśmy zupełnie zadowoleni z naszego sposobu życia, na skutek którego nie zna nas i nie przeszkadza nam cywilizacya, oparta jedynie na inteligencyi intelektualnej. Nie smuci też pas chwilowy zmierzch naszej dawnej sztuki i potężnej naszej cywilizacyi – wiemy bowiem, iż zmartwychwstanie ona z góry na to naznaczonej epoce i odżyje w doskonalszej jeszcze formie. Wiedza nasza nie zaginie z przed oczu ludzkich, jest ona “darem bogów” i najdroższą ze wszystkich relikwią. Strażnicy świętego ognia przetrwali przez tyle wieków nie po to, aby rozbić się o skały współczesnego sceptycyzmu. Kierownicy nasi są zbyt doświadczonymi marynarzami, abyśmy mogli obawiać się podobnej katastrofy. Znajdujemy zawsze chętnych, którzy zajmują opróżniające się placówki, i chociaż świat jest bardzo złym w obecnem swem przejściowem stadyum, dostarcza on jednak pewną ilość potrzebnych nam ludzi.” W ostatnim z listów, które otrzymałem od Kout-Houmi’ego przed moim chwilowym wyjazdem z Indyi, pisze on co następuje:

“Mam nadzieję, że zrozumiecie wszakże, iż większość z nas, jeżeli nie wszyscy, dalecy jesteśmy od tego, aby być mumiami bez serca, oschłymi moralnie, jak to przypuszczają
niektórzy. Proszę mi wierzyć, iż niewielu z nas chciałoby odegrać w życiu rolę kwiatu, zasuszonego pomiędzy kartami uroczystego poematu. Ogromna łatwość obserwacyi, którą daje nam powołanie, rozwija w nas szerszy światopogląd oraz wyraźniej zaznaczoną miłość bliźniego, którą obejmujemy cały rodzaj ludzki, a nawet wszystkie istoty żyjące, nie zasklepiając się bynajmniej na jakiejś uprzywilejowanej rasie.

Niewielu z nas zaledwie zdołało się uwolnić o tyle z naszych więzów ziemskich, ażeby przestać w zupełności być wrażliwym na przyjemności, wzruszenia i sprawy ludzkie, ma się rozumieć posiadające „wyższe, szlachetne cechy. Wrażliwość ta będzie się zmniejszała w stosunku postępu w wyzwalaniu się, aż nastąpi zupełne zlanie się uczuć osobistych, więzów pokrewieństwa i przyjaźni, patryotyzmu i poczucia rasy – w jedno wielkie powszechne uczucie, święte i prawdziwe, wieczne i pozbawione egoizmu – w niezmierzoną miłość dla całei ludzkości. Ludzkość bowiem, drogi mój przyjacielu, jest wielką sierotą, wydziedziczoną na tej ziemi; obowiązkiem więc każdego szlachetnego człowieka jest przyczynienie  się do jej szczęścia.

“Muszę jednak przyznać, że co do mnie osobiście, nie mogę się pozbyć pewnych uczuć ziemskich. Czuję się jeszcze bardziej pociąganym do jednych ludzi, niż do drugich, a filozofia naszego wielkiego nauczyciela głosząca zasady Nirwany, nie zabiła dotąd we mnie ani uczucia przyjaźni, ani miłości mej rodziny, ani też gorącego przywiązania do mego kraju, w którym otrzymałem moją ostatnią indywidualność materyalną.”

Zapytywałem Kout-Houmi’ego, w jakim stopniu mam możność spożytkowania jego listów do obecnej mojej pracy, oto co mi odpowiedział w tym względzie: “Nie sprzeciwiam się zupełnie zużytkowaniu mych listów, mając zupełną wiarę w Pański takt i zdrowy sąd o rzeczy, który pozwoli ci wybrać do druku tylko to, co powinno być ogłoszone. Proszę tylko o nie publikowanie… (tu wymienia jeden ze swych listów ), co do reszty oddaję je zaś na pastwę krytyki.

 

źródło: ŚWIAT TAJEMNY, WIEDZA TRANSCENDENTALNA NA WSCHODZIE, strony od 24 do 85, Napisał A. P. Sinnett, Prezydent Towarzystwa Teozoficznego Ekletycznego w Simli. W opracowaniu i z przedmową Z. SKOROBOHATEJ-STANKIEWICZ, Wydał A. A. Paryski, Toledo, Ohio.