W duszy twej jest maleńka furtka, mniejsza, niż pyłek słoneczny. Kto przejdzie przez nią, wędrować będzie mógł w dalekie krainy, nie wyruszając z domu swego … A najdawniejsze czasy będzie mógł dzisiaj przeżywać.
Próg.
przybywszy do owej świątyni, gdzie miał otrzymać święcenia, zapytał uczeń swego mistrza: „Powiedzże mi wreszcie tutaj, o Pewny, kim jesteś w istocie, ty, który umiesz nad wszystkiem w sobie panować i który przez nic nie jesteś opanowany?! “
Wówczas rzekł mistrz:
„Jestem, jak ty, człowiekiem, atoli tem, czem byłem, zanim się stałem człowiekiem, tem stałem się dopiero, kiedym jako człowiek przezwyciężył sen ludzi.
Wówczas dopiero stałem się mistrzem swych sił, kiedym pokonał sen, który w uwięzi trzyma ludzi tej ziemi.
Pytasz, kim jestem, tedy ci powiadam:
Ja jestem – JA sam! “
„Ty sam? “ zapytał tedy uczeń, „ty sam?? jakże mam to sobie tłumaczyć!“
„O mój chela“, odparł „guru“ – bowiem znajdowali się oni w głębokich Indjach, gdzie ucznia nazywa się „chela“, a mistrza „guru“ lub „ojcem” – „jakże wiele muszę przed tobą na zawsze zamilczeć, jeśli sam tego nie odnajdziesz, i jakże wiele mam ci jednakże tutaj do powiedzenia!
Jestem panem swych sił, bowiem stałem się sobie samo-siłą tych sił.
„Tedy proszę cię, ojcze, powiedz mi coś o siłach, których samosiłą się stałeś”, rzekł uczeń.
A mistrz odparł:
„Słuchaj, umiłowany w świetle, i pojmij dobrze w swem sercu:
Kiedy wy ludzie mówicie: widzimy świat ten okiem naszem, czujemy i dotykamy go, zwiastuje nam go nasze ucho, wówczas mówicie o maleńkiej cząstce świata. Atoli ja znam cały świat!
Ja „widzę”, „słyszę” i „czuję” więcej niż wy!
Ja żyję w całym świecie, który stworzony jest ze „światów”, podobnych waszemu, i wszystkie „światy” w sobie zawiera. Splecione wzajem ze sobą, wzajem się przenikając, znajdują się wszystkie te światy w jednem miejscu.
Ukryty w waszym świecie pokryty jego formami znajduje się świat owych sił duchowych, których ja jestem „samo-siłą”. Pratwórczo i burząc przez tworzenie działają owe siły. Bezsilne są one same przez się, ale „samo-siła” jednego jedynego, kto sam się nią stał, napełnia je życiem i przez niego stają się one wysokie mi mocami.
Potęgę tych mocy odczuwają wszyscy żyjący na tej ziemi – królowie i żebracy, ale wszyscy oni nie przeczuwają, skąd dosięga ich potęga ta ….
Nie wiedzą tego, bowiem śpią, a sen otula ich gęsto. Lecz słuchaj dalej, ty, który chcesz
się stać czuwającem uchem i widzącem okiem światów!
Spleciony i pogrążony w świecie, który wydaje się wam jedynym „światem”, i podobnie spleciony ze światem tych „sił ognia“, znajduje się świat czystego światła, który płodząc przenika wszystko. Te zaś trzy światy piastuje w sobie, przenikając przez nie i wszystkie w sobie rozpoznając, tworząc, zachowując i gwoli ciągłego przekształcenia burząc, jedyny Potężny, który sam tylko zna swoje „imię” Nie nazywamy go żadnem słowem naszych języków, bowiem żadne słowo ziemi tej nie mogłoby go objąć. Nam objawia się on jeno w milczeniu. niego i w nim żyje człowiek, który się stał „okiem światów” i przez niego jest samosiła panią „sił ognia” i wszelkiej mocy, zawartej w siłach tych.
Możesz go nazwać również „Potężną”, bowiem w tem, co słowa moje z trudem oddać usiłują, zawarty jest od prawieków mężczyzna i kobieta. W prapoczątku istot, zwących się „ludźmi“, powstawał „człowiek” w wieczystem płodzeniu z „mężczyzny i kobiety” w duchu, władcy „samosiły”, pana wszelkich mocy. Atoli, gdy owe siły ognia, płonącego bez płomienia, ukazały człowiekowi jego moc, jego niesłychaną wielkość i potęgę, zapomniał on o swem wysokiem władztwie i uląkł się własnej mocy. „Trwoga” jest „grzechem” człowieka! Z trwogi przed siłami, których był panem, „upadł” człowiek z jasnych wyżyn!!
Bacz, oto poznałeś przyczynę wszelkiego zła na tej ziemi, bowiem nie tylko człowiek, lecz cała przyroda podległa jego upadkowi i jest teraz jako trzoda bez pasterza.
„Porządek, istniejący w niej, jest porządkiem, nie uznającym więcej „ducha” za pana, jest tylko pozostałością owego porządku, który ongiś „duch“ powierzył „człowiekowi”, gdy jeszcze człowiek nie był „upadł”. Zdumiony stajesz dzisiaj przed „cudami natury” i nie domyślasz się nawet, że wszystko, co widzisz, pochodzi z twojej utraconej teraz „woli ducha” i że byłoby to daleko jeszcze „cudowniejsze”, gdyby „natura” mogła cię dziś jeszcze uznać za pana. A oto musi ona działać dalej, jak mechanizm, który nakręcono.
Ty jedynie możesz ją kiedyś „wyzwolić“ z tego, choćby to miało trwać jeszcze miljony lat. Lecz nie sądź, iż ta maleńka planeta, na której żyjesz, sama tylko ponosi skutki twego upadku! Cały fizycznie dostrzegalny obszar światów ze wszystkiemi jego słońcami i planetami ty jeden skazałeś na życie bez „Boga“, bowiem owo Prapotężne i Jedyne, o którem mówiłem pierwej, powierzyło niegdyś tobie jednemu, – „człowiekowi“, całą moc rządzenia w mądrości wszystkiem, co żyje w postaci „materji“. Że zaś wszystko pochodzi z „Prapotężnego”, tedy mimo twego upadku nie może ono zniszczeć w chaosie i zachowuje ów porządek, który mu dało „Wszechpotężne”, ażeby „człowiek” z tego porządku przez wolę ducha mógł znowu wzwyż iść w tworzeniu.
Przez całe „stworzenie” idzie „rysa , której żaden „Bóg” naprawić nie zdoła, bowiem tylko „człowiek” od prawieków posiada moc odbudowywania tego, co sam zburzył.
A oto słuchaj dalej o losie „człowieka”, o owym losie, który nie mógłby być powstrzymany, gdyby nawet jeden tylko z ludzi duchowych niegdyś mu był podpadł, jak to obwieszczają symbolicznie księgi święte.
Los ten idzie z pokolenia w pokolenie, zwiększa trwogę i umacnia „winę” w każdem nowem pokoleniu. Tak oto upadł „człowiek” z wysokości swej mocy i wieczystej wielkości i związał się ze zwierzęciem, które jest tylko skażonym obrazem jego istoty.
To, co nazywacie „praludźmi“, były to owe „zwierzęta”, z któremi zjednoczył się „pan ziemi”, kiedy z trwogi odpadł był od wysokich słońc.
Atoli siła wyży niezupełnie go opuściła. Żyjąc sam z siebie, przenikając ciało zwierzęcia, ukryty przed samym sobą w zwierzęciu, przeczuwa jednakże swą „samosiłę”, jako obcą, wyższą istotę.
Zwierzę stało się ucieczką upadłego, kiedy się błąkał bez ojczyzny; bowiem ojczyzna nie znała go więcej, a ciało zwierzęcia stało się dlań także jaskinią odkupienia. Gdy tylko świecić w nim poczyna „samosiła”, triumfuje on w zwierzęciu, a cała chuć zwierzęca ciemnieje dlań w tem świetle.
Dlatego pożąda w zwierzęciu gwałtownie tego światła, a z każdym nowym promieniem rośnie też jego pożądanie światła. Niektóre z tych istot, które się dzisiaj zwą „ludźmi”, kiedy ich duch wzmocniony został przez długotrwałą mękę zwierzęcości, póty dążyły naprzeciw światłu, aż światło mogło ich znowu na trwałe oświecić, a przez to stała się „samosiła” na nowo ich udziałem.
Stali się oni pierwszymi pomocnikami swych braci, śpiących w zwierzęciu.
Stali się znowu na ziemi „widzącemi oczyma światów”.
Opanowali znowu z płomiennym zapałem „siły ognia”, które im służyły.
Jednym z tych jestem i ja!”
„Czy wiesz tedy teraz, kim jestem?!” – zapytał po tych słowach mistrz.
„Tak, panie!” rzekł chela, jakby budząc się ze snu, – „zdaje się, iż domyślam się już, kim jesteś, ale wyjaśnij mi, – czy to twój ojciec dał ci w dziedzictwie taką siłę ducha, czy też ciało matki obdarzyło cię takiem poznaniem?
Wybacz mi!
Wiesz, iż kłonię się przed tobą we czci, lecz oko moje nie może zapomnieć, iż widzi przed sobą li tylko człowieka, człowieka podobnego do innych ludzi we wszystkiem, co poznawalne jest zewnętrznie.
„Głupcze!” odparł mistrz, – „sądziłem, że pytasz o mnie, że chcesz wiedzieć, kim ja jestem, a ty pytałeś pewnie o zwierzę, które mi tutaj służy jeszcze za pokarm i pożerane jest przeze mnie!!
Skąd mam to, co dały ci słowa moje, o tern powiedziałem ci, ale ty nic z tego nie zrozumiałeś, bowiem leżysz jeszcze w śnie głębokim.
Wiedz, iż słowa moje dały ci wiedzę w Praświetle, a tylko ten, kto posiada w sobie „samo siłę” osiągnąć może „wiedzę w Praświetle”! Lecz teraz, – teraz powiedz mi ty, kim ty jesteś? albowiem prawo wymaga, abym zadał ci to samo pytanie, które ty mnie w tem świętem miejscu zadałeś.
Kim jesteś ty, – którym wiele jeszcze włada, a który nad niewiele czem umie panować?!”
Tedy odparł chela: „Mistrzu, pytasz mię twardemi słowy o to, co ty jeno mógłbyś mi powiedzieć.
Ja nie wiem tego jeszcze!“
Atoli mistrz rzekł:
„ Żaden człowiek nie był tak czelny jak ty!
Jakże mogłeś wkroczyć do tej świątyni do tej świątyni, która nie wypuszcza nikogo, kto nie znajdzie na moje pytanie odpowiedzi?!
O ty nieszczęsne nic!!
Jeśli nie jesteś dość mądry, aby dać odpowiedź, tedy niechaj pytanie moje zbudzi twój rozum, aby te mury nie oglądały twojej zguby!”
Zaledwie panując nad swym głosem e wzburzenia i drżąc na całem ciele odparł chela:
„Ty, który kochasz wszystko, co żyje, jakżebyś mógł kazać zabić swego ucznia, jeśli musi ci on tu pozostać dłużnym odpowiedzi!?
Może naprawdę jestem – „niczem”, jak powiedziałeś, może twe słowo zawiera w sobie ukryty sens“.- „O chela mój,“ rzekł na to mistrz głosem zimnym i z gorzką drwiną, jesteś „niczem” nie tylko w tajemnem rozumieniu, ale i w zwykłym sensie słowa! Nie widzę niczego, czemubym mógł dać wysokie święcenia, dopóki ty sam nie wiesz, kim jesteś…
Przedtem stał tu jeszcze mój chela; teraz nie widzę „niczego” i mówię do „niczego”.
Tedy zawołał uczeń jak w gorączce:
„Mistrzu!.. . Guru! … drwisz z chela swego!!
Chcesz mię zgubić!!
Mówisz, jak nigdy dotąd nie mówiłeś!
Wiesz, kto stoi przed tobą!!
Wiesz o tem lepiej, niż ja!
Wiesz, iż to wy przywołaliście mię, inaczej nie stałbym wtem miejscu!”
„Któż to jest, kto lży mię tutaj?” – odparł wzgardliwie mistrz.
A uczeń zawołał tak głośno, że głos jego niby chór demonów odbił się przeraźliwie od sklepień:
„Ja to jestem, którego nie chcesz poznawać więcej!
Ja, twój Chela!!
Kimże innym mam być, jak nie tym, kim jestem!
Ja sam mogę przecież być tylko sobą samym!”
Gdy uczeń wykrzyknął ochrypłym głosem te słowa, opuściły go nagle zmysły i padł jak martwy na ziemię.
Wreszcie, – po długim i głębokim śnie, zbudził się. U łoża jego, na które przeniesiono go omdlałego, stał mistrz. Uczeń rozejrzał się wokół siebie, nie poznając miejsca, w którem się znajdował, bowiem była to jedna z tajemnych komnat świątyni. Spostrzegł mistrza i ujrzał, iż oblicze jego promieniało wewnętrzną radością.
„Wstań”, rzekł mistrz głosem pełnym miłości, .wstań i wkrocz teraz na pierwszy z siedmiu stopni, które cię powiodą do sanktuarium świątyni!
Tam zdobędziesz siłę, której posłuszne muszą być wszystkie siły ognia. Wytrzymałeś oto dzielnie próbę progu, bowiem teraz po raz pierwszy stało się każde włókno twego ciała – słowem!
Przedtem żywa była tylko głowa i serce. Teraz natomiast, w krzyku twej trwogi śmiertelnej zbudziło się wreszcie całe twe ciało do prawdziwego życia.
Teraz oto osiągnął „człowiek” w zwierzęciu – siebie samego, i oto już wiesz, kim jesteś!“
Uczeń słuchał tych słów, nie wiedząc, co się z nim dzieje. Na wpół wątpiąc jeszcze pochwycił dłoń mistrza i rzekł:
„O guru! Jakże wielkie jest jednak twe serce! Co mam czynić, aby ci okazać swą wdzięczność? -“ Atoli mistrz potrząsnął głową i rzekł w zupełnym spokoju:
„Wejdź na stopnie!
A kiedy znajdziesz to, czego wielu szukało, a co nieliczni tylko w każdym okresie znajdują, – wówczas – spotkamy się znowu. Kto dojrzał do znalezienia, ten tutaj znajdzie. Jeśli natomiast siły duszy z zamierzchłej przeszłości, które się w tobie zjednoczyły, nie wykazują jeszcze kosmicznej „liczby”, która jest wymagana, tedy i teraz jeszcze nie ujdziesz z tych murów, które z taką pewnością zwycięstwa przekroczyłeś”.
Opuszczam cię oto!
Może ujrzysz mię znowu!
Jesteś jeszcze przed ostatnią próbą.
Poczem w milczeniu powiódł go mistrz przez długie i kręte, ciemne przejścia, i w milczeniu opuścił go, gdy dotarli do wąskiej hali siedmiu stopni.
Sam musiał teraz uczeń próbować wchodzić na stopnie. Z mocą, w skupieniu, z wolą żelazną udało mu się dosięgnąć wyżyny pierwszego stopnia. Na każdy dalszy stopień trudniej było dotrzeć, niż na poprzedni. Często groziło mu, iż siły go opuszczą.
Zaś najwyższy ze stopni wymagał odeń rzeczy prawie niemożliwej.
Stopień ten był – tak wysoki, jak on sam ze wzniesione mi rękoma. Ostatnią siłą musiał go zdobyć, aby się ostrzeżenie mistrza nie stało prawdą. Nareszcie nareszcie cel został
mimo wszelkich trudności osiągnięty.
Dotarłszy do sanktuarium świątyni, znalazł się uczeń w wysokiej sali wypełnionej blaskiem złocisto-białych promieni światła. Tutaj wyszli mu naprzeciw wszyscy, co przed nim szli drogą, a pośrodku nich dostrzegł mistrza, którego był uczniem. tedy go poznał, chciał z wdziecznością ucałować dłoń jego, bowiem czuł sobie teraz ową siłę, którą mu mistrz przyobiecała po osiągnieciu celu ostatecznego.
Ale najstarszy z zebranych tu powstrzymał go i rzekł: Komu chcesz jeszcze dziękować, czyliż temu przez „imię” czyje stałeś się „słowem”? Bacz, my wszyscy jesteśmy jednym w jednym! W tobie było to co wołało nas do ciebie.
W tobie było to, co chciało osiągnąć samo siebie…
W tobie było to, co się w tobie dokonało ….
Teraz oto ty żyjesz w nas i my w tobie….
Atoli my, – wszyscy jeden, – żyjemy w tym, który nas jednoczy.
Poznając jego, uwielbiamy go w nas samych!“
źródło:fragmęt z „Księga Sztuki Królewskiej” Bo Yin Ra; nakładem Ludwika Fiszera