Wśród cudów i tajemnic
Dwa życia bankiera Williamsa
Monsieur Henri Durville zwraca uwagę swoich kolegów na historię pochodzącą z Ameryki, która, jeśli nic więcej, to przynajmniej jest niezwykle ciekawa. Ze względu na wyjątkowe okoliczności, które ją tworzą, oraz tajemnicę, jaka ją otacza, zasługuje ona na zbadanie i przedyskutowanie.
Oto fakty, jakie przedstawia wielka prasa informacyjna:
„W Oklahomie, stolicy stanu o tej samej nazwie, właśnie zmarł bankier cieszący się ogólnym szacunkiem mieszkańców miasta i będący dyrektorem potężnego banku kredytowego. Nazywał się John Porter Williams – przynajmniej takim imieniem był znany i cytowany przez swoich współobywateli.
Jego testament, niedawno otwarty, ujawnia niezwykły fakt, który poruszył wszystkich reporterów naukowych i badaczy w Stanach Zjednoczonych. Fakt ten, opisany przez samego zmarłego, jest następujący:
„Obudziłem się 11 lipca 1915 roku – pisze w swoim testamencie – w pokoju hotelowym w Newark (Oklahoma), nie mając najmniejszego pojęcia, jak się tam znalazłem. Nie rozpoznawałem ani pokoju, ani hotelu, ani miasta, ani nawet kraju. Nie rozpoznawałem samego siebie, nie pamiętałem swojego imienia, swojego przeszłego życia – niczego. Słowem: padłem ofiarą straszliwej amnezji.
W moich ubraniach nie znalazłem niczego, co mogłoby dostarczyć mi informacji o mnie samym. Moja portmonetka zawierała 400 dolarów w banknotach i nic więcej – żadnych dokumentów, żadnej wizytówki. Sprawdzając rejestr hotelowy, dowiedziałem się, że poprzedniego dnia zameldowałem się pod nazwiskiem John Porter Williams, nie podając miejsca pochodzenia.
Musiałem znaleźć pracę, aby się utrzymać, i niemal natychmiast zatrudniłem się w domu kredytowym. Awansowałem w nim szybko, a w 1920 roku zaproponowano mi stanowisko dyrektora głównego oddziału. Zanim przyjąłem ofertę, uznałem za swój obowiązek powiedzieć prawdę członkom rady nadzorczej.
„Nie wiem, kim jestem” – oznajmiłem im. „Oto moja historia, oto moje przeżycia…”.
Członkowie rady odpowiedzieli mi, że to nie ma dla nich żadnego znaczenia. Dostrzegli moją pracowitość, uczciwość i mieli zaufanie do mojego intelektu. To im wystarczało.
Przyjąłem stanowisko. Wypełniałem swoje obowiązki najlepiej, jak potrafiłem, i jestem dumny, że odniosłem sukces… Jednak największą udręką mojego nowego życia było to, że nie wiedziałem, kim byłem i kim byłem wcześniej. Każda próba przypomnienia sobie przeszłości kończyła się niepowodzeniem – tajemnica mojego życia pozostała dla mnie nieodgadniona.
Proszę moich przyjaciół, aby po mojej śmierci postarali się rozwikłać tę zagadkę, której ja sam nie zdołałem odkryć.”
Ten niezwykły testament został napisany w 1923 roku. W następnym roku, 1924, wydarzyło się coś, co rzuciło nieco światła na tę tajemnicę.
Jeden z członków zarządu banku Williamsa, za zgodą samego bankiera, opublikował jego zdjęcie w jednej z największych gazet w Filadelfii. Pod zdjęciem zamieszczono adnotację, że przedstawia ono niejakiego Smitha, ofiarę poważnej amnezji, i że wszyscy, którzy go rozpoznają lub sądzą, że go znali, powinni skontaktować się z panem Wrightem, administratorem banku w Oklahomie.
Dziesięć dni później pewna pani Martin, mieszkanka Strasburga w Pensylwanii, napisała na podany adres:
„Wydaje mi się, że rozpoznaję na zdjęciu mojego brata, Edwarda M. Martina, byłego bankiera z Key West (Floryda), który zaginął dziewięć lat temu…”
Szybkie dochodzenie potwierdziło prawdziwość tych słów. John Porter Williams, dyrektor Banku Kredytowego w Oklahomie, był w rzeczywistości Edwardem M. Martinem, znanym i szanowanym bankierem z Key West na Florydzie, który zniknął w tajemniczych okolicznościach w 1915 roku, nie pozostawiając żadnego śladu.
Brat spotkał się ponownie z siostrą. Czy ją rozpoznał? Nie wiadomo. Wiadomo jednak, że powiedział do otaczających go osób:
„Jestem tak szczęśliwy w moim drugim życiu, że nic nie skłania mnie do powrotu do pierwszego… Zostawmy je za sobą. Nie mówmy więcej o nim…”
Poprosił przyjaciół o zachowanie tajemnicy, a oni dotrzymali słowa
Nikt w Oklahomie nigdy nie dowiedział się o przeszłości Williamsa. Dopiero teraz, gdy już nie żyje, języki się rozwiązują, a ta niesamowita historia trafia na łamy gazet.
Morał tej opowieści – jak konkluduje reporter – zdaje się zostać wyznaczony przez jednego z naukowców z Filadelfii, który powiedział:
„Całkowita amnezja nigdy nie występuje w życiu – istnieją tylko amnezje częściowe. Zwróćcie uwagę, że skoro w swoim pierwszym życiu był bankierem, to w drugim bez trudu i w sposób całkowicie naturalny również nim został…”
To osobliwe spostrzeżenie wywołało liczne komentarze. Pomiędzy różnymi psychologami doszło do długiej wymiany opinii, zwłaszcza między panną Barrot a panami Henri Durville’em, Lapozem i Re.
Durville uważa, że pierwszą kwestią, jaką należy rozwiać, jest szczerość bankiera. Czy Williams mówi prawdę? Czy naprawdę cierpiał na amnezję, czy też miał szczególne powody, by ukrywać swoją prawdziwą tożsamość?
Zwraca uwagę fakt, że Williams, gdy nadeszła chwila, w której mógłby wyjaśnić całą swoją przeszłość, powiedział:
„Zostawmy tę pierwszą egzystencję. Nie mówmy już o niej.”
Gdyby naprawdę był dręczony przez tajemnicę otaczającą jego życie, sam za życia dostarczyłby sposobów na jej rozwiązanie. Nie zrobił tego, lecz poprosił, by rozwiązano ją dopiero po jego śmierci – gdy grób na zawsze zamknąłby sekret, który tylko on znał i który tylko on mógł odkryć.
Druga hipoteza: Williams rzeczywiście padł ofiarą amnezji – wspomnienia z wielu lat jego życia całkowicie zniknęły z jego umysłu. Spowijała je ciemność, mrok nocy tak głębokiej, że niemożliwej do przeniknięcia…
W takim przypadku mielibyśmy do czynienia z patologicznym zjawiskiem. Aby je określić, należałoby wiedzieć, jak zakończyło się życie bankiera. Czy doświadczał zaburzeń psychicznych? Amnezja tego rodzaju zwykle wiąże się ściśle ze stanami chorobowymi.
Bez tych niezbędnych danych nie można sformułować jednoznacznej opinii. Pozostaje jedynie wstrzymać się z oceną i kontynuować dochodzenie.
Nieznane siły losu
Pięć lat temu zostałem wyznaczony na agenta stacji kolejowej położonej na odludziu w regionie Rio Grande do Sul.
Pewnego dnia na stację przyjechał pociąg towarowy i, na moją prośbę, pozostawił jeden wagon, który miał zostać załadowany następnego dnia. Warto zaznaczyć, że był to wagon znajdujący się na końcu składu.
Gdy załadunek został zakończony, chciałem wysłać go pierwszym nadjeżdżającym pociągiem z Uruguaiany. Pociąg dotarł i zatrzymał połowę swoich wagonów przed stacją, a z pozostałą częścią lokomotywa udała się, by przyłączyć załadowany przeze mnie wagon.
Kierownik pociągu poprosił mnie, abym zapiął sprzęgło, podczas gdy on udał się do kantyny na przekąskę.
Zablokowałem skład drewnianą belką i czekałem na przybycie wagonów, które miały zostać do niego dołączone. Lokomotywa powoli pchała je w moim kierunku – brakowało jeszcze pięciu metrów do połączenia.
I nagle, niezrozumiała siła kazała mi wspiąć się na platformę i obserwować, jak zbliżają się wagony. Nie wiedziałem, dlaczego to robię, ani dlaczego nie zostałem na torze, aby samodzielnie zapiąć sprzęgło.
I nagle… trach!
Dwa wagony się zderzyły, pozostawiając między sobą szczelinę o szerokości zaledwie pięciu centymetrów. Gdybym został na swoim miejscu jeszcze przez dwadzieścia sekund, zostałbym zmiażdżony.
Wagon, który załadowałem, nie miał zderzaków, a drugi, z którym miał się połączyć, wsunął swoje zderzaki do wnętrza pierwszego.
Kto lub co uratowało mnie przed pewną śmiercią?
– V. Cuts.
Przeprowadzenie dochodzenia i tłumaczenie: Margarita Gil
źródło: Por entre maravillas y misterios; „Lumen”, El. Periodico Seminal Ilustrado Dedicado a las Clases Populares / Espiritismo, Magnetismo, Hipnotismo, Ciencias Ocultas / Revista Cientifico-Filosofica de Estudios Psicologicos, ANO XXXI ABRIL 1926.