Wróżbiarstwo – Magicon

Ponieważ ta wiadomość z Aten prowadzi nas do wróżenia za pomocą wpatrywania się w błyszczące przedmioty – olej, atrament, wodę, kryształy – nie możemy pominąć tego, co Görres opowiada na ten temat w swojej Mistyce chrześcijańskiej, gdzie przytacza również inne przykłady tego rodzaju wróżb, w szczególności także zdumiewające przypadki ze Wschodu, i omawia je w swoim błyskotliwym języku i stylu (Görres, Christliche Mystik, t. 2, s. 598).

Jedną z najstarszych metod badania przyszłości jest ta: patrzenie na nią poprzez czystego chłopca, w kryształowej kuli, w lustrze albo w przezroczystości wody. Już starożytność znała tę metodę – Pauzaniasz opisał sposób, w jaki praktykowano ją w Patras w Achai; według Spartianusa również cesarz Julian z niej korzystał. Salisberiensis opowiada, jak jeden z jego nauczycieli w młodości próbował użyć go do tego celu, ale uznał go za nieodpowiedniego do tego dzieła.

Także w późniejszych czasach często o tym wspominano – na przykład u Pellerina, który szczegółowo opisał jasnowidza patrzącego w kryształ, który angielskim posłom ukazał kolejnego następcę tronu Anglii. Poeta Rist doświadczył czegoś podobnego, gdy w młodości gdzieś uczył jako nauczyciel domowy. Siostra jego ucznia zakochała się, jednak jej rodzice nie chcieli tego zaakceptować. W rozpaczy swego serca zwróciła się do starej kobiety, aby ta wywróżyła jej przyszłość.

Pod nieobecność domowników kobieta została wezwana, by spełnić swą obietnicę. Gdy trwały przygotowania w samotnym pokoju, dziewczynę ogarnął strach i poszła na górę prosić Rista, by jej towarzyszył. Dał się w końcu namówić i poszedł z nią. W pokoju zastał kobietę zajętą przygotowaniami: rozkładała na stole niebieską, jedwabną chustę, wyszywaną smokami i wężami, stawiała na niej zieloną, szklaną misę, wkładała do niej złocisto-jedwabną chustkę, a na nią dość dużą kryształową kulę, którą przykrywała znowu białym płótnem. Zaczęła coś mamrotać i dziwnie się przy tym zachowywać. Gdy skończyła, z wielkim namaszczeniem wyjęła kulę z misy i pokazała ją obecnym przy oknie.

Na początku nic nie widzieli. Wkrótce jednak w krysztale ukazała się panna młoda w wspaniałym stroju ślubnym – blada, smutna i żałosna w wyglądzie. Ku jeszcze większemu przerażeniu, po drugiej stronie ukazał się też pan młody – zazwyczaj bardzo uprzejmy człowiek, lecz teraz o wyraz twarzy zniekształconym i przerażającym. Wyciągnął spod płaszcza podróżnego dwie pistolety: jedną ręką skierował jedną broń ku własnemu sercu, drugą zaś wymierzył w czoło panny młodej i pociągnął za spust. Dał się słyszeć głuchy huk.

Wizjonerzy patrzący w kryształ, a nawet stara kobieta, osłupieli z przerażenia i uciekli. Strach, jaki wywołało to widzenie, jeszcze długo nie opuszczał ich pamięci.

Rodzice tymczasem nie ustępują w swoim oporze; rozdzielają związek i zmuszają córkę, by oddała rękę pewnemu szlachetnie urodzonemu słudze książęcemu. Wesele zostaje przygotowane, dzień wyznaczony – brat panny młodej wraz ze swoim wychowawcą, którzy obaj wówczas uczęszczali do szkoły w Rostocku, zostają zaproszeni; jednak Rist nie ma ochoty przyjąć zaproszenia i pozwala uczniowi udać się tam samemu.

Zrozpaczona panna młoda zostaje w wyznaczonej godzinie odebrana w sześcioosobowej powozie zaprzężonym w konie, a orszak dołącza do niej konno. Ale pierwszy, zrozpaczony ukochany, zajął pozycję przy dobrze położonym domu przed bramą miejską, i gdy powóz tamtędy przejeżdżał, wyskakuje nagle, oddaje strzał do panny młodej – chybia jednak, trafiając damę siedzącą obok niej, z której głowy zestrzeliwuje główną ozdobę. Słysząc krzyk, orientuje się, że chybił celu, po czym ucieka do domu i – korzystając z ogólnego zamieszania – udaje mu się zbiec.

Podróż zostaje po chwili wznowiona, a wesele odbywa się zgodnie z planem. Jednak nowy mąż szybko okazuje się być brutalnym domowym tyranem, który codziennie znęca się nad swoją żoną w najbardziej okrutny sposób. W końcu kobieta, przytłoczona bólem serca i udręką duszy, umiera na serce w wieku zaledwie 30 lat, w pełni rozkwitu życia. Zrozpaczony pierwszy ukochany ożenił się później z powodzeniem i – gdy Rist spisywał tę historię – żył jeszcze w dostatku i dobrobycie¹.


Inny przypadek zachował znany Svengler, który opowiada następującą historię²:

Pewnego razu przyszedł do niego mieszkaniec miasta z jednej z najznamienitszych norymberskich rodzin, niosąc zawinięty w materiał okrągły kryształ. Powiedział, że otrzymał go od nieznajomego, którego przypadkowo spotkał wiele lat wcześniej na rynku i na jego prośbę gościł przez trzy dni w swoim domu. Na pożegnanie nieznajomy, w dowód wdzięczności, zostawił mu ów kryształ, mówiąc przy tym:

„Jeśli kiedykolwiek będziesz chciał poznać coś ukrytego, pozwól, by niewinny chłopiec spojrzał w ten kryształ; a jeśli go wtedy zapytasz o to, co widzi, zobaczy on i powie ci to, co chcesz wiedzieć”.

Świadczył przy tym, że nigdy nie został oszukany w tej sprawie, lecz dzięki pośrednictwu chłopca dowiedział się wielu cudownych rzeczy. Podczas gdy inni ludzie widzieli jedynie czyste, błyszczące szkło – wyjątkiem była jego żona, która, będąc brzemienną z chłopcem, również dostrzegała postacie w krysztale (być może za sprawą „pośrednictwa swojego dziecka”?).

Najpierw zawsze ukazywała się postać mężczyzny w ówczesnym stroju. Następnie zjawiały się kolejne obrazy, zależnie od tego, o co pytano. Gdy wszystko zostało „przekazane”, postać mężczyzny odchodziła, a wraz z nią znikało wszystko inne.

Wspomniana postać była często widywana, jak przechadza się po mieście i wchodzi do kościołów. Wieść o tej sprawie szybko rozeszła się po całym Norymberdze, do tego stopnia, że jeśli ktoś zaprzeczał prawdzie lub próbował zataić jakieś przewinienie, grożono mu, że zostanie skonfrontowany z mężczyzną w krysztale.

Pewnego razu również uczeni, mając wątpliwości co do jakiejś kwestii naukowej, postanowili przedstawić ją kryształowi – a odpowiedź odczytano właśnie w nim.


Przypisy:

¹ J. Rist, Alleredelste Zeitverkürzung, s. 255 i nast.

² We wstępie do jego wydania pisma Plutarcha De defectu oraculorum.

To wszystko – obok wielu innych rzeczy – właściciel (kryształu) opowiedział wcześniej autorowi relacji. Od tamtego czasu zaczęły go jednak dręczyć skrupuły i pewnego dnia powrócił, mówiąc, że uważa, iż nadszedł czas, by całkowicie zaprzestać dalszego używania kryształu. Był teraz przekonany, że zbytnio się z nim związał i od dawna odczuwał przez to poważne wyrzuty sumienia. Dlatego też postanowił, że nie będzie się już więcej tym zajmować.

Przekazał więc kryształ autorowi relacji, mówiąc, że może z nim robić, co tylko zechce. Spengler pochwalił go za tę decyzję, przejął kryształ i – po tym jak roztrzaskał go na kawałki – wyrzucił go razem z jedwabną chustką, w którą był zawinięty, do kloaki.

Tak brzmi relacja o tym wydarzeniu – bez wątpienia spisana zgodnie z prawdą – lecz zawiera zbyt mało szczegółowych informacji i, poza świadectwem samego właściciela, nie znajduje poparcia w żadnym innym świadectwie. Dlatego też nie wystarcza, by móc wydać w pełni wiarygodny sąd o całej sprawie.

Z tego względu cenne jest, że w nowszych czasach dokonano obserwacji potwierdzających podobne zjawiska – takich, które w pełni uzupełniają braki tamtej starszej relacji i dają taki stopień pewności, jaki w ogóle można uzyskać w tego typu sprawach.

Egipt, od czasów faraonów znany ze swoich magicznych sztuk, dostarczył w tym przypadku dowodu. Angielscy i francuscy podróżnicy dowiedzieli się, że w Kairze mieszka mag o imieniu szejk Abda el-Kader al-Maghribi (pochodzący z zachodniego kraju – Maroka), który zajmuje się tego rodzaju czarami i w domu konsula Salta wykrył już dzięki swoim umiejętnościom złodzieja. Wszyscy razem, jak i każdy z osobna, przeprowadzali z nim eksperymenty – w różnych czasach i miejscach – a później ogłosili je osobno w formie pisemnej¹.

Metoda jego działania była następująca: wybiera się chłopca, który nie osiągnął jeszcze wieku męskiego, dziewicę, kobietę w ciąży lub czarnoskórą dziewczynę – zależnie od tego, kto akurat jest dostępny – by oglądali wizje i je wypowiadali.

Mag rysuje wybranemu osobnikowi trzcinowym piórem na prawej, otwartej dłoni czarnym atramentem czworobok w następującym kształcie. Następnie, w dziewięć mniejszych kwadratów wewnątrz tego czworoboku wpisuje dziewięć cyfr w ustalonym wcześniej porządku. Po tym nalewa do środka dużego kwadratu około pół łyżeczki tej samej gęstej substancji atramentowej, tak że tworzy ona kulę wielkości pocisku pistoletowego, a w niej powstaje lustrzana powierzchnia, w którą osoba najpierw musi spojrzeć na własne odbicie.


Przypisy:

  1. Anglicy w: An Account of the Manners and Customs of the Modern Egyptians, napisane w Egipcie podczas lat 1833–1834, a częściowo na podstawie notatek sporządzonych podczas wcześniejszej podróży do tego kraju w latach 1825, 1826, 1827 i 1828 przez Edwarda Williama Lane’a. Dzieło ukazało się w dwóch tomach, Londyn, 1837. Opisywany raport znajduje się w tomie I, na stronach 346–360.

  2. . Przy eksperymencie byli obecni jako świadkowie: Lord Prudhoe, który od tego czasu każdemu zdecydowanie potwierdza prawdziwość całej relacji; major Felix oraz rezydent Salt. Do tej grupy dołączyła jeszcze piąta osobanieujawniony z nazwiska wysoki rangą urzędnik, który opublikował dalsze wnioski w Quarterly Review, nr CXVII, lipiec 1837, s. 203. O próbach, jakie Francuzi przeprowadzili z udziałem swojego rezydenta, poinformował Léon Delaborde w sierpniowym wydaniu Revue des Deux Mondes z roku 1833 – w sposób zgodny z relacjami angielskimi, tak że w kwestii wiarygodności świadków nie można mieć najmniejszych zastrzeżeń co do rzeczywistości opisywanego wydarzenia.


Mag wlewał mniej więcej pół łyżeczki bardzo gęstego atramentu, tak że tworzył on kulę wielkości kuli pistoletowej i jednocześnie stanowił w niej coś w rodzaju lustra, w które dana osoba najpierw musi się sama wpatrzyć. Wcześniej mag zapisywał na wąskim pasku papieru arabską formułę magiczną – był to fragment 21. wersetu 50. sury Koranu, brzmiący:

„A to jest dzień oddzielenia; i zdjęliśmy z ciebie twój zasłonę, i wzrok twój dziś ostry jest. Prawda! Prawda!”

لَقَدْ كُنتَ فِي غَفْلَةٍ مِّنْ هَـٰذَا فَكَشَفْنَا عَنكَ غِطَاءَكَ فَبَصَرُكَ ٱلْيَوْمَ حَدِيدٌ

Na innym pasku papieru zapisywana była również arabska formuła przywołania duchów:

„Tarschun! Tarzuschun! Zstąpcie! Zstąpcie! Bądźcie obecni! Gdzie są książę i jego wojsko? Gdzie jest El-Ahhmar? Książę i jego wojsko – niechaj ukaże się sługa tych imion!”

تَرْشُون! تَرْزُوشُون! انزلوا! انزلوا! كونوا حاضرين! أين الأمير وجيشه؟ أين الأحمر؟ الأمير وجيشه، فليظهر خادم هذه الأسماء!

Tarschun i Tarzuschun to według maga duchy będące mu posłuszne, natomiast El-Ahhmar jest ich księciem.

Formuła zostaje pocięta na sześć pasków papieru.

Chłopiec zostaje posadzony naprzeciw maga na krześle, pośrodku zgromadzonych uczestników, którzy tworzą wokół niego krąg. Między chłopcem a magiem stawia się misę z rozżarzonymi węglami. Mag wrzuca na nie po równo dwie substancje żywiczne – Takéh (lub mabachi) oraz Konsombrú (lub Díaon) – od czasu do czasu dodając do nich indyjskiego bursztynu, przez co pokój wypełnia się gęstym, pachnącym dymem, który działa odurzająco i wprowadza w trans.

Papier z wersetem Koranu zostaje włożony do przodu czapki chłopca. Jeden z pasków z formułą przywołującą duchy trafia do rozżarzonych węgli. Następnie mag zaczyna recytować arabskie słowa:

„Anzilu ainha el Dschinni, ona el Dscheinum,
Anzilu betatti matalahontonhon aleikum,
Taricki, Anzilu, Taricki”

Powtarza te słowa z rytmiczną kadencją, w której druga połowa zwykle zachowuje określony, numerowany porządek. Murmury bądź śpiew przerywa tylko po to, by – trzymając rękę chłopca nieustannie w swojej – zapytać go, czy widzi coś w „atramentowym lustrze”.

Na pierwsze pytanie chłopiec odpowiada „nie”, ale minutę później zaczyna drżeć i nagle wykrzykuje: „Widzę mężczyznę, który zamiata podłogę!”. Mag odpowiada: „Powiedz mi, kiedy skończy”, i kontynuuje zaklęcia. „Już skończył!” – krzyczy chłopiec, a mag ponownie przerywa swoje mamrotanie i pyta go, czy wie, czym jest flaga. Gdy chłopiec odpowiada twierdząco, mag mówi: „Więc mów – przynieś flagę”.

Chłopiec wykonuje to polecenie i po chwili mówi, że ją przyniósł. „Jakiego jest koloru?” – „Czerwona”. Wówczas każe mu kolejno przywołać czarną, białą, zieloną, niebieską – aż chłopiec widzi przed sobą siedem flag.

W międzyczasie mag wrzucił do misy z żarzącymi się węglami drugi i trzeci pasek papieru z formułami przywoławczymi, dołożył nowego kadzidła i kontynuował swoje zaklęcia, śpiewając z coraz większą siłą. Następnie polecił chłopcu, aby wezwał, by rozbito namiot sułtana – i tak się stało. Następnie zażądał obecności wojsk – pojawiły się i rozbiły obóz wokół zielonego namiotu swego pana. Potem nakazał, by ustawiły się w szeregu, a czwarty, a zaraz potem piąty pasek papieru został wrzucony w ogień.

Miało zostać dostarczone cielę – na polecenie chłopca czterech mężczyzn przywlekło je; trzech innych zaczęło je bić, po czym zostało rozczłonkowane, kawałki położono przy ogniu, a gdy wszystko było gotowe, podano to żołnierzom. Jedli, a potem umyli ręce. Całość – jakby naprawdę widziana na żywo – opisywał chłopiec.

Cały ten przebieg powtarzał się niezmiennie – przy każdym takim obrzędzie i z każdym kolejnym chłopcem – i kończył się tym, że mag nakazywał wezwać sułtana. Sułtan natychmiast przybywał – z czarną brodą, w zielonym kaftanie i wysokiej czerwonej czapce – jechał konno przez dziedziniec do namiotu, zsiadał z konia, zasiadał w środku, pił kawę i przyjmował hołd swego dworu.

Wtedy mag mówił do obecnych: „Kto chce zadać pytanie – niech mówi. Teraz jest czas.” Wówczas lord Prudhoe zażądał wizji lorda Nelsona. Mag nakazał chłopcu powiedzieć:

„Mój pan cię pozdrawia i pragnie, byś ukazał mu lorda Nelsona – pokaż go moim oczom, bym go ujrzał. Szybko!”

Chłopiec wykonał polecenie i niemal natychmiast powiedział:

„Wysłano posłańca, i teraz prowadzi on mężczyznę w czarnym (dla ludzi Orientu: ciemnoniebieskim) europejskim ubraniu. Mężczyzna stracił lewe ramię.”

Chłopiec przerwał na chwilę, patrząc głębiej i z większym skupieniem w atrament. Po chwili powiedział:

„Nie, on nie stracił lewego ramienia – trzyma je przed piersią.”

Nelson rzeczywiście miał zwyczaj przypinać rękaw utraconego ramienia z przodu, na piersi – ale to nie lewe, lecz prawe ramię było amputowane. Lane – nie komentując pomyłki – zapytał teraz maga, czy obrazy w atramencie pojawiają się jak żywe, jakby stały przed oczami, czy też raczej jak odbicie w lustrze.

Odpowiedź brzmiała:

„Jak w lustrze” – co doskonale tłumaczyło błąd chłopca. Zresztą chłopiec nigdy wcześniej nie słyszał o Nelsonie, a samo nauczenie się poprawnej wymowy jego imienia zajęło mu trochę czasu.

Inną osobą, którą przywołano, był Egipcjanin, który przez długi czas przebywał jako rezydent w Anglii i który, gdy Lane wsiadał na statek, był przykuty do łóżka przez długotrwałą chorobę. Zjawa została przyprowadzona – owinięta w kołdrę. Chłopiec opisał jego twarz jako zakrytą i poproszono go, by zażądał jej odsłonięcia. Tak też uczynił, po czym powiedział:

„Jego twarz jest blada, ma wąsy, ale nie ma brody.” – co było zgodne z prawdą.

Podczas jednego z tych seansów obecny był Anglik, który drwił z całej sprawy i oświadczył, że nic go nie przekona, chyba że ukaże się zupełnie wierny obraz jego ojca, o którym wiedział, że żaden z obecnych nie znał jego wyglądu. Gdy chłopiec został poproszony o wywołanie ojca tego człowieka, opisał:

„Oto mężczyzna leży na marach, ubrany w francuski strój, nosi okulary, trzyma rękę przy głowie. Jedną nogę ma opartą o ziemię, drugą zgiętą z tyłu, jakby właśnie wstawał z krzesła.”

Opis był precyzyjny w każdym szczególe: pozycja ręki była wynikiem przewlekłego bólu głowy, a ułożenie nogi – konsekwencją upadku z konia podczas polowania.

Delaborde z kolei zażądał przywołania księcia De la Rivière. Wysłano posłańca i przyprowadzono oficera w mundurze z srebrnymi obszyciami na kołnierzu, mankietach i czapce. Delaborde był zaskoczony – książę był bowiem jedynym we Francji, który jako Wielki Łowczy nosił tego rodzaju hafty.

Przy tej okazji zapytał chłopca, po czym rozpoznaje sułtana. Ten odparł:

„Jego strój jest wspaniały, dworzanie stoją przed nim ze skrzyżowanymi ramionami na piersi i mu usługują. Ma insygnia honorowe z Divanu, a jego fajka i dzbanek do kawy lśnią diamentami.”

Na dalsze pytanie, skąd wie, że sułtan wysłał po księcia, odpowiedział:

„Słyszałem jego słowa w swoich uszach i widziałem, jak jego usta się poruszały, gdy je wypowiadał.”

Podczas innego seansu jeden z uczestników zażądał ukazania Williama Szekspira. Gdy chłopiec – o imieniu Rubin – zobaczył przed sobą postać, wybuchnął śmiechem i powiedział:

„Tu jest mężczyzna, który ma brodę pod wargą, a nie na brodzie, i na głowie coś jakby odwrócony kubek.”

„Gdzie żył?” – zapytał inny z obecnych.
„Na wyspie” – brzmiała odpowiedź.

Taki był przebieg tej praktyki, choć nie zawsze kończyła się ona jednakowym sukcesem. Niepowodzenia przypisywano zazwyczaj pogodzie, głupocie chłopca lub jego zbyt młodemu (lub nieodpowiedniemu) wiekowi. Jeśli podczas wizji chłopiec wykazywał strach lub niepokój, zastępowano go innym. Gdy był zmęczony lub seans miał się zakończyć, mag kładł mu kciuki na oczy, wypowiadał kilka zaklęć i zdejmował go z krzesła.

Chłopiec próbował wtedy często jeszcze raz spojrzeć w atrament, by znów zobaczyć te cudowne obrazy. Po chwili dochodził do siebie i radośnie wspominał to, co widział – czerpał z tego przyjemność, chętnie o tym opowiadał, dodając za każdym razem nowe szczegóły. Nie można było mieć wątpliwości, że naprawdę widział te wizje.

Zamiast chłopca, użyto pewnego razu młodej angielskiej dziewczynki. Gdy jej dłoń została odpowiednio przygotowana, spojrzała przez chwilę w atrament i zobaczyła miotłę, która sama zamiatała, bez człowieka. Przestraszyła się tego tak bardzo, że nie chciała już więcej patrzeć.

Podczas jednego z tych eksperymentów mag zauważył, że Leo Delaborde – jeden z obecnych – przygląda się wszystkiemu z rosnącym skupieniem, a jego spojrzenie miało wyraźny wpływ na chłopca. Po zakończeniu seansu powiedział Delaborde’owi, że jest przekonany, iż mógłby osiągnąć taki sam efekt z nim, jak z tym chłopcem.

Zachęcany przez pozostałych uczestników, Delaborde niechętnie zgodził się spróbować. Po krótkiej chwili ujrzał swoją własną postać, oczy, które stawały się mętne w falującej cieczy, i dostrzegł coś jeszcze – lecz wtedy ogarnęło go przerażenie i przerwał seans, tłumacząc, że to bez sensu, bo „nic nie widzi”.

Później jednak odkupił tajemnicę od maga za 30 piastrów i natychmiast zaczął stosować poznaną metodę, odnosząc sukces w obecności tego samego chłopca. Gdy później został pilnie wezwany do Aleksandrii, kontynuował eksperymenty jeszcze z większym zapałem – nie obawiał się tam bowiem, że chłopcy, których dobierał z najodleglejszych dzielnic miasta, mogliby być w zmowie z magiem.

Twierdził, że odniósł w tej dziedzinie zdumiewające rezultaty. Między innymi pewnego dnia wywołał postać lorda Prudhoe, który przebywał wówczas w Kairze. Chłopiec, opisując jego ubiór z wielką dokładnością, powiedział m.in.:

„Spójrz, to dziwne – on ma szablę ze srebra.”

I rzeczywiście – lord był prawdopodobnie jedyną osobą w Afryce, która nosiła szablę w srebrnej pochwie.

Innym razem trzeba było wykryć złodzieja w domu dragomana Mssarasa w Kairze. Mimo intensywnego dymu i silnych zaklęć posłaniec nie chciał się ukazać. W końcu jednak przybył i opisał wygląd złodzieja – jego brodę i turban – w sposób tak dokładny, że nie sposób było wątpić, iż postać ta rzeczywiście przed nim stała.

Pewien Anglik, który przez długi czas mieszkał w Egipcie, nauczył się tej sztuki od maga. Autor relacji w Quarterly Review postanowił również przeprowadzić eksperyment i wezwał chłopca. Cała procedura została powtórzona i zakończyła się pełnym sukcesem.

Ciekawy, na czym polega tajemnica, dowiedział się, że udało się to wyłącznie dzięki wiernemu powtarzaniu formuł, których nauczył go mag. Podkreślał przy tym, że nie stosował wobec dziecka żadnego przymusu ani wpływu – nie było też żadnego tajnego porozumienia między nimi. I chociaż później wielokrotnie powtarzał ten sam eksperyment z równie dobrym skutkiem, stale powtarzał:

„Nie mam pojęcia, jak to się właściwie dzieje.”

Rzeczywiście, nie mogło być mowy o jakimkolwiek porozumieniu między magiem a chłopcem, ponieważ osobie zadającej pytanie pozostawiano całkowitą swobodę wyboru dowolnego chłopca z dowolnego miejsca, a następnie można było zadawać przygotowanemu dziecku pytania o zupełnie dowolne osoby.

Mag nie posługiwał się też żadnym trikiem – na przykład z użyciem lustra. Widzowie znali już dobrze tę prostą, „nowoczesną” teorię wyjaśniającą zjawisko, i przyglądali się wszystkiemu bardzo uważnie.

Cały eksperyment odbywał się w pokoju Lane’a, który miał 15 stóp długości i 10 stóp szerokości; z pokoju prowadziły drzwi do małego gabinetu, który nie miał innego wejścia i był pusty. Podczas każdego seansu w pokoju przebywali jedynie on sam, mag, chłopiec oraz Osman – tłumacz konsulatu. Mag spokojnie siedział na sofie między Lane’em a Osmanem, a Lane bardzo uważnie obserwował jego i towarzyszy. Zauważył, jak mag trzymał palcami lewej ręki dłoń chłopca, w której znajdowała się atramentowa tafla, i nie pozwalał mu ani przez chwilę spojrzeć gdziekolwiek indziej – przez cały czas miał patrzeć tylko w atrament.

Przy każdej zadawanej kwestii Lane dokładnie obserwował Osma­na i był absolutnie pewien, że ten nie dawał żadnych znaków ani magowi, ani chłopcu; poza tym, zazwyczaj nie znał też osób, o które pytano. Dbał również o to, by chłopiec nigdy wcześniej nie miał z nim kontaktu – a jednak bywało, że seans się nie udawał, i wtedy mógł udokumentować niepowodzenie. Krótko mówiąc – nie dało się wymyślić większej ostrożności, niż ta, którą on zachował.

Jeden z naocznych świadków innych tego typu eksperymentów zapewnia, że niekiedy między magiem a chłopcem siedzieli nawet inni widzowie, a sam mag – gdy seans był już w toku – czasem wstawał i przechadzał się po pokoju. Skoro więc hipoteza o jakimkolwiek oszustwie jest wykluczona, należy poszukiwać zupełnie innego wyjaśnienia.

Skoro chłopiec widzi rzeczy, które są od niego odległe w czasie i przestrzeni, a których żaden z obecnych nie dostrzega, oznacza to, że posiada zdolność jasnowidzenia. Skoro jednak nie posiadał jej, zanim został wezwany, a zdobył ją dopiero w trakcie, to znaczy, że mógł ją uzyskać tylko za pośrednictwem maga.

A mag ten był osobą, która znała się na tego rodzaju sztuce, a do tego posiadała dar przekazywania jej tym, którzy byli na nią podatni. Jak bowiem relacjonuje Laborde, gdy próbował zdobyć od niego wtajemniczenie w to sekretne rzemiosło, mag chwalił się, że został pouczony przez dwóch znanych szejków ze swego kraju i że – oprócz tej sztuki – posiadł również wiele innych.

Europejczyk miał przy tym okazję zauważyć, że niektóre z tych efektów opierały się na głębokiej wiedzy fizjologicznej, inne zaś na czymś w rodzaju gwałtownego, zmysłowego magnetyzmu. Między innymi powiedział on:

„Mam też władzę, by natychmiast uśpić człowieka lub sprawić, by upadł na ziemię, tarzał się po niej, wpadł w szał – i jednocześnie, w trakcie tych napadów, musiał mówić ze mną i zdradzić swoje sekrety. A jeśli mi się tak spodoba, każę komuś usiąść na odizolowanym stołku i, wykonując wokół niego odpowiednie manipulacje (takie same, jakimi posługują się magnetyzerzy), wprowadzam go natychmiast w sen – lecz taki, że mówi z otwartymi oczami i zachowuje się całkowicie, jakby był przytomny – co prowadzi do najdziwniejszych rezultatów.”

Widzimy więc, że chodzi tu o silnie rozwiniętą zdolność magnetyczną, łatwo przechodzącą w zdolność do przekazywania wpływu, której ślady można było zauważyć również w przenikliwym, wszystko ogarniającym spojrzeniu maga – spojrzeniu, którego moc sam Laborde odczuł na sobie.

Większa lub mniejsza podatność wybranego dziecka również zdaje się warunkować powodzenie całej praktyki. Ci, którzy już na początku popełniali błędy w swoich wizjach, byli uznawani za nieodpowiednich lub zbyt dojrzałych i od razu odrzucani. Natomiast ci, którzy już od pierwszego razu trafnie opisywali to, co widzieli, pozostawali w dalszym użytku.

Gdy mag chwyta chłopca za rękę i nakazuje mu nieprzerwanie patrzeć w ciecz (atrament), musi powstać przepływ – od oka do dłoni i z powrotem do drugiego oka – który skierowany przeciwko chłopcu stopniowo wywołuje w nim magnetyczne „rozpuszczenie”, czyli stan konieczny do osiągnięcia jasnowidzenia.

Dym z nasion kolendry, ambry i innych przypraw zawierających olejki eteryczne, sprowadzony do najdelikatniejszej formy pary – najbardziej odpowiedniej do szybkiego działania – również odgrywa swoją rolę, harmonizując z podatnością osoby badanej, o ile nie zakłócą tego inne czynniki fizyczne, jak miało to miejsce raz, gdy – jak obawiał się mag – gwałtowna burza całkowicie zniweczyła przebieg eksperymentu.

Pojawienie się efektu objawia się najpierw przez napływ lęku, a u osób wrażliwych – wręcz przerażenia; towarzyszy temu zmętnienie i zamglenie wzroku, wywołane przez falujące w dłoni płynne medium – stan ten odczuł podczas seansu nawet sam Delaborde.

Stan jasnowidzenia rozwija się stopniowo, krok po kroku, i te kolejne stopnie są wyznaczane z jednej strony przez maga – poprzez stopniowo spalane formuły przyzywające duchy, które mają działać wspólnie z mocą jasnowidzenia – z drugiej strony przez chłopca – przez sekwencję obrazów, które odzwierciedlają jego postęp: od autoportretu w atramencie, przez miotłę, która zamiata, do postaci mężczyzny, który nią włada; następnie pojawia się siedem flag w różnych kolorach – symbolizujących kolejne stopnie wtajemniczenia – aż wreszcie wizja zamyka się obrazem kręgu duchów otaczających swego pana, sułtana.

Wtedy właśnie chłopiec staje się jasnowidzem, a kropla atramentu pełni tę samą funkcję co kryształowe zwierciadło w starszych eksperymentach; sułtan – to odpowiednik postaci w starodawnym stroju – służy tutaj jako refleksja dla jasnowidzenia, tak samo jak święci widzą rzeczy „we właściwy sposób” w zwierciadle boskości. Tutaj jednak rzeczy są widziane w zwierciadle natury – katoptrycznie – a więc na opak, odbiciem.

Jak wszystkie formy magii mają swego pana, a pan magnetyzmu – którego wszyscy ożywieni jego mocą otaczają i wpatrują się w niego – zamieszkuje w biegunie ziemskim, tak też każda siła duchowa posiada swojego duchowego władcę, który znajduje się w centrum kręgu duchowego i staje się widzialny, gdy jasnowidz zostaje wprowadzony – przez wzrastające natężenie – do jego kręgu.

W wyższym widzeniu tym stałym przedmiotem kontemplacji i miłości widzącego jest Pan – ten, który stan ten wywołuje – i który ukazuje się w skupieniu, modlitwie i oddaniu. Tak samo tutaj – mag i duchowa siła, z którą pozostaje on w raporcie, prowadzą seans. Rozmaite przywołania, które kieruje ku niej – czy to przez płomienie ognia, czy własnym głosem – odpowiadają dokładnie poszczególnym etapom stanu, który chce wywołać i w którym stopniowo dokonuje się przeniesienie tego „raportu” z przyzywającego na przyzywanego.

Dwór sułtana, zgodnie z orientalnym wyobrażeniem, jest jedynie duchowym kręgiem magicznym w odbiciu – w którego centrum następuje bezpośrednie widzenie teraźniejszości. Wysyłane „wezwania” przez duchowych posłańców wskazują jedynie kierunki, w które skierowana zostaje centralna aktywność widzącego – ku temu czy innemu przedmiotowi – który natychmiast pojawia się w jego polu widzenia, i to w taki sposób, że jest postrzegany i czytany w duszy osoby zadającej pytanie.

Stan ten – który powstaje stopniowo, etap po etapie – w podobny sposób stopniowo się też rozprasza. Według relacji świadków, obrazy ku końcowi stawały się coraz bardziej zamglone i powoli znikały całkowicie, gdy mag – przykładając kciuki do oczu chłopca – wywoływał przepływ w przeciwnym kierunku, co zrywało „raport”.

Stan, w jakim wtedy znajdował się chłopiec – zawroty głowy, zamglone oczy, pot na czole i ogólne wyczerpanie – dawał świadectwo poziomowi podniecenia, w jakim wcześniej się znajdował.

Naturalne predyspozycje oraz siła maga są, jak widać, czynnikami kluczowymi. W relacjach Europejczyków, którzy uczyli się tej sztuki od maga, łatwo dostrzec, że choć ów Wschodni nauczyciel przekazał im wiernie formę, to jednak istoty rzeczy nie był w stanie im oddać w pełni – mógł im jedynie przekazać to, co już w nich samych istniało, ewentualnie tymczasowo pobudzić do działania swoją większą siłą.

To zaś sprawiało, że rezultaty ich praktyk były początkowo zamieszane, a z czasem – całkowicie gasły.

Wróżbiarstwo i jego rozgałęzienia

Jak to się ma z patrzeniem w kryształ czy lustro, tak samo rzecz się ma z wszelkimi pokrewnymi odmianami wróżbiarstwa. Niezależnie od tego, czy ktoś – zgodnie ze starą instrukcją magiczną – przed zachodem słońca czerpie wodę z trzech studni lub z misy tańca do kielicha, czy rozpala ogień i po wezwaniu duchów wody i ognia próbuje ujrzeć przyszłość w tych żywiołach; czy używa wypolerowanego miecza, który już wielu ludzi zabił, albo pateny kapłana – na której, według słów mistrza Hartlieba, „Bóg jest obecny i działa podczas mszy”; czy w końcu wlewa roztopiony metal lub wosk do wody – wszystko to sprowadza się do tego samego.

Wszystkie te przedmioty – nawet paznokieć dziecka, który czasem się do tego wykorzystuje – służą jedynie jako zwierciadła. A gdy jasnowidz widzi w nich prawdę przeplataną z iluzją, dla innych pozostaje jedynie odbiciem własnego złudzenia.

Do tych magicznych, dwuznacznych praktyk natychmiast dołączają się także te, które – wywodząc się ze wcześniejszego kultu natury – opierają się na założeniu, że wszelka duchowa wolność w czynie i działaniu jest podporządkowana fatalistycznemu przymusowi natury. A więc każde życiowe przeznaczenie leży w zalążku w jej warunkujących motywach, ukryte w samej naturze, i można je zatem wcześniej z niej odczytać i rozpoznać.

Z tej zasady wywodzą się z kolei przeczucia (łac. praesagia) i wróżby (łac. auguria): błyskawica, grzmot i rozbłyski nieba stają się w nich posłańcami zasłoniętej przyszłości; w trzęsieniach ziemi dudnią ponure zapowiedzi losu z głębi ziemi; wzburzone morze mówi własnym językiem, a szum wiatru zapowiada wydarzenia.

Również w roślinach i drzewach znajdują się ich znaki zapowiadające; tak jak zwierzęta mają je zapisane w swych wnętrznościach, tak też – jak prowadzą krok konia – szczególnie wyraźnie wpływają na lot ptaków, które w ukrytym języku umieją o nich śpiewać i opowiadać.

Z tego powodu szczególne znaczenie przypisuje się również snom – jako nośnikom proroczych treści – a także narodzinom, gdyż niezwykłe wydarzenia w świecie moralnym mają zwyczaj zapowiadać się poprzez dziwne formy w świecie organicznym.

Także losy (np. rzuty kośćmi, losowanie) wypadają tak lub inaczej za sprawą tej samej siły natury, która kształtuje wydarzenia w jednym lub innym kierunku. Dlatego też we wszystkich zjawiskach przyrody wszystko – w sposób ogólny – powiązane jest jedno z drugim i wskazuje jedno na drugie.

Przede wszystkim jednak to niebo – będące zarówno zwierciadłem wszystkiego, co pośrednie, jak i miejscem, w którym „losowe losy” zostają rozdane, aby każdy śmiertelnik mógł poznać swoje własne przeznaczenie – zajmowało w tej kwestii szczególne miejsce w myśli wybitnych duchów.

To właśnie ono przyciągało ich uwagę najbardziej i nie szczędzili oni wysiłku, by przeniknąć jego tajemnice.

Jeśli ich starania w niektórych przypadkach doprowadziły do rzeczywistych rezultatów – choćby trudno było je racjonalnie wyjaśnić – to było to mniej zasługą obliczeń czy rachunku, a bardziej wynikiem wewnętrznego jasnowidzenia astrologa, dla którego horoskop służył jedynie jako lustro skupiające promienie.

Wróżbiarstwo i astrologia – krytyka i zagrożenia duchowe

Obliczenia (astrologiczne) nie mogły także doprowadzić do celu, ponieważ z jednej strony – przy niedostatecznej znajomości systemu planetarnego – brakowało im już podstawowych danych; z drugiej zaś – horoskop powinien był być sporządzony nie na moment narodzin, lecz na moment poczęcia.

Zresztą samej tej sztuce, choć okazała się zawodna w tak wielu przypadkach, nigdy nie brakowało śmiałości w stosowaniu jej w praktyce. Cecco d’Ascoli (Cecco Esculano), słynny astrolog z XIV wieku, który ogłosił publicznie swoją wiedzę w dziele Commentum in sphaeram Sacroboscii, został w roku 1327 skazany przez inkwizycję na śmierć za powrót do dawnych błędów.

W jego wyroku podano między innymi jako powód to, że w swoich wykładach głosił: na skutek panowania „czwartej sfery” (czyli ósmej sfery nieba) rodzą się boscy ludzie, zwani Dii de Nabcoh (prawdopodobnie: „wyniesieni bogowie” – od semickiego naḥū, czyli „wysoki”), którzy zmieniają prawa i przekonania świata – tak jak uczynili to Mojżesz, Merlin i Szymon Mag.

Ponadto, że nauczał: ponieważ Chrystus w chwili swoich narodzin miał znak Wagi, i to w dziesiątym stopniu jej wschodzenia, dlatego jego śmierć mogła być zgodnie z astrologiczną zapowiedzią uznana za „słuszną” i konieczną. Miał on również umrzeć dokładnie taką śmiercią, jaką faktycznie poniósł.

Dalej – ponieważ w rogu Ziemi (czyli w dolnym kącie horoskopu) znajdował się znak Koziorożca, Chrystus musiał narodzić się w stajni; jego ubóstwo wynikało z tego, że Skorpion znajdował się w drugim domu (domu majątku); natomiast jego głęboka, zakryta mądrość – jak pod osłoną zasłony – miała pochodzić stąd, że Merkury znajdował się w znaku Bliźniąt (czyli we własnym domu) oraz w dziewiątym sektorze nieba.

Tego rodzaju nauka – która najwyższy akt Bożej wolności czyni całkowicie zależnym od fatalistycznego przymusu natury – musiała zostać przez Kościół jednoznacznie i stanowczo odrzucona. I widać tu, jak bardzo blisko tego wszystkiego czyha demoniczne złudzenie.

To samo – mniej lub bardziej – dotyczy też innych, pokrewnych sztuk, które wszystkie, bliżej lub dalej, należą do przedsionka demonicznej mistyki; a najbardziej te, które dodatkowo dopuszczają się nadużycia rzeczy świętych.

Tak jak bowiem pewien rodzaj choroby psychicznej staje się medium zła, do którego to zło lgnie z upodobaniem – tak też urojenie w duchu wskazuje na stan choroby duszy.

I tak jak zło objawia się na dwa sposoby: po pierwsze – poprzez zaniechanie dobra, a po drugie – poprzez czynienie zła, tak też duchowa choroba ujawnia się w dwóch formach:

  1. w niewierze w to, co zasługuje na wiarę,

  2. w wierze w to, co powinno być odrzucone jako niewiarygodne – a więc w niewierze i w zabobonie.

Obie te postawy – ze wszystkimi ich rozgałęzionymi odmianami – są jednakowo skutecznymi narzędziami dla zła, które prowadzą człowieka do zjednoczenia z tym, co jest złem pierwotnym.

źródło: Die Wahrsagerei;  MAGICON Stuttgart 1847.



Uzupełnienien do materiału proszę przestudiować materiały:



📖 1. Fragment z Koranu – Sura Qāf (50), Werset 22

🕋 Zapis z pełną diakryzacją (standard zgodny z mushafem medyńskim):

لَقَدْ كُنتَ فِي غَفْلَةٍ مِّنْ هَٰذَا فَكَشَفْنَا عَنكَ غِطَاءَكَ فَبَصَرُكَ ٱلْيَوْمَ حَدِيدٌ

📜 Transliteracja:

Laqad kunta fī ghaflatin min hādhā, fakashafnā ʿanka ghiṭā’aka, fa-baṣaruka al-yawma ḥadīd.

📘 Tłumaczenie klasyczne:

„Zaprawdę, byłeś nieświadomy tego – więc zdjęliśmy z ciebie zasłonę, i dziś twój wzrok jest przenikliwy niczym stal.”

🔍 Wers ten często jest interpretowany jako moment „przebudzenia duchowego”, śmierci fizycznej lub przejścia w stan oświeconej świadomości. Nadaje się doskonale jako werset otwierający rytuały wizji i przebudzenia.


🔮 2. Formuła magiczna (oryginalna, rytualna)

✨ Zapis z diakryzacją (estetyczny i poprawny klasycznie):

تَرْشُون! تَرْزُوشُون! ٱنْزِلُوا! ٱنْزِلُوا! كُونُوا حَاضِرِينَ! أَيْنَ ٱلْأَمِيرُ وَجَيْشُهُ؟ أَيْنَ ٱلْأَحْمَرُ؟ ٱلْأَمِيرُ وَجَيْشُهُ، فَلْيَظْهَرْ خَادِمُ هَٰذِهِ ٱلْأَسْمَاءِ!

📜 Transliteracja:

Tarshūn! Tarzūshūn! Anzilū! Anzilū! Kūnū ḥāḍirīn! Ayna al-amīru wa-jayshuh? Ayna al-Aḥmar? Al-amīru wa-jayshuh, falyazhar khādimu hādhihi al-asmā’!

📘 Tłumaczenie rytualne:

„Tarshun! Tarzushun! Zstąpcie! Zstąpcie! Bądźcie obecni! Gdzie jest książę i jego armia? Gdzie jest Al-Aḥmar? Książę i jego armia – niech objawi się sługa tych imion!”

🔍 Ta formuła łączy inwokację duchów z elementami typowej struktury zaklęć arabskich: wezwanie – obecność – objawienie. Idealna do pracy z rytuałami objawienia, dżinnami, duchami przewodnikami, a także jako tekst zaklęcia ochronnego.