S. IRAŃSKI.
Wola Przeznaczenia a wola człowieka
Na dnie serca każdego człowieka istnieje pragnienie szczęścia. Sława, bogactwo, miłość, użycie – wiruje wielu przed o czarni ducha, jak lśniące gwiazdy w tajemniczej otchłani nieba. Tysiące marzeń jak o złote nici opasują upragnione cele.
Wśród zadumy Oszalałe Oczy widzą pożądany przedmiot blisko, tak blisko siebie, że wystarczy wyciągnąć rękę, a skarb stanie się własnością. Tymczasem szczęście to, ile razy spragniony wyciągnie rękę, by je przygarnąć ku sobie, rozpływa się w nicości, a głodne źrenice niemal że nie wyskoczą z orbit w mocy patrzenia. Szczęście śni się nocą, jego cień chodzi dniem krok w krok za swoją ofiarą i dręczy ją nieustannie tęsknotą. Głodna wyobraźnia stwarza tysiące koncepcyj i każda, zdaje się, będzie uwieńczona pomyślnym rezultatem. Przeczucie popiera siła Logiki a jednak… wszystko pryska w zetknięciu się z rzeczywistością i pozostaje tylko jedno więcej rozczarowanie, jedno więcej niezaspokojone pragnienie, którego cierń długo zostaje w sercu. Im mocniej Los szaleć zaczyna, tern większe, tym bardziej szalone staje się pragnienie szczęścia.
Mała tylko garstka ludzi widzi właściwą istotę szczęścia, która nie zamyka się w żadnym skarbie ziemi. Mała tylko garść ludzi szczęście swoje opiera na sile wyczuwania w sobie tego przeogromnego skarbu, który stworzył wszystkie inne, a najcudniejsze, według nas, diamenty i perły tego świata są niczym w Jego Obliczu. Ci nie szukają skarbów ziemi, lecz rozkoszują się tęczowym blaskiem, którego jasność ozłaca im wszystek świat i Wszystko, Co na nim żyje. W oczach ich palą się tajemnicze ogniki, a Choć zaduma głęboka maluje się na ich twarzy, to jednak światło ducha, które przenika cielesne komórki, kładzie srebrzysty odblask nieba na ich obliczu. Patrzą na świat tymi samymi oczami, lecz widzą na nim tysiące ciekawszych rzeczy, słyszą tysiące piękniejszych dźwięków, aniżeli ci, którym oczy wypaliła gorączka użycia, którym uszy ogłuszyło wołanie o szczęście. Są spokojni i pewni, bo wiedzą, że ich łodzią steruje sam Bóg. Są cisi, bo nauczyli się w głębi swego ducha słyszeć harmonię i wieczny rytm światów. Są skromni i mali, bo Posiedli tajemnicę nieśmiertelności. Piana żądz ziemskich nie doleci ich stóp, bo daleko odeszli od nizin ludzkiego życia. Po stromych zboczach pną się Coraz to wyżej ku Słońcu i ciszy nieba. Oni już nie przerwą swej wędrówki, bo nad duchem ich boski Cherubin zagrał Hejnał Ducha, Hejnał Zmartwychwstania i wyzwolenia. Idą wciąż i wciąż naprzód ku słonecznym szczy tam, by się stopić w ogromie szczęścia, które nie pochodzi od blasku złota, ani połysku diamentów.
Miłość Boża wychodzi naprzeciw strudzonych wędrowców i śle im rozkosz swego. szczęścia. Składa w ich sercu skarby żywe a wiecznej i nigdy nieprzemijającej wartości. Płoną w sercu jak najcudniejsze gwiazdy i zapalają nieustannie coraz ta nowe obumarłe światy myśli, które przysypały błędy milionów lat.
Nie wszyscy niestety chcą tam szukać szczęścia i w takiej postaci. Walą szukać swego zadowolenia na innych dragach, które jednak wiodą w odwrotnym kierunku od istotnego. szczęścia i walą doświadczać jego znikomej rozkoszy w postaci gromadzenia bogactw ziemskich, lub trwonienia twórczej energii ducha. Nieudałe zamierzenia powodują tysiące zwątpień, a nierzadko i złorzeczeń.
Zawiedzeni raz, drugi, trzeci, podejmują walkę na nowo. Tymczasem los jak gdyby się uwziął i ani rusz, nic nie pozwali ominąć, ani nic nie podaruje. Las wykuty Karmą nie jest niczym innym, jak tylko sprawiedliwym sędzią, który nakłada kary za popełniane przestępstwa minionych żywotów, których dzieje nie są dostępne naszym zwykłym oczom. Sędzia ów działanie swoje przejawia nad nami w Woli Przeznaczenia. Wyższe istotności czuwają nad nami i zaciągnięte wobec Sprawiedliwości długi rozkładają nam na dłuższe czy krótsze pasma żywotów, abyśmy po ich spłaceniu odzyskali prawa wstępu w inne światy, gdzie już cierpienie nie rani serc, a oczu nie wysuszają łzy.
To prawo Sprawiedliwości karmicznej stworzyliśmy ongiś sami, gdy oddalając się od Boga, prosiliśmy: „Pozwól nam tworzyć według własnej naszej woli; jeśli zbłądzimy, sami naprawimy popełnione zła.„
Od tego czasu roztrwoniliśmy nasze światło ducha, kropla pa kropli wycedziliśmy z siebie krew twórczą, która zropiała pad wpływem trądu ducha, rozlała się mętnymi falami pa świecie. I stało się, iż ta niższe „ja” nasze zaczęła nam przerastać głowę. Gdy na macy prawa Karmy rozlane nurty naszej siły twórczej wzbierać zaczynają brudną pianą i urastać w olbrzymie bałwany, a zwracając się przeciw nam, grożą nam zalewem, stajemy zalękli, nie wiedząc, jak walczyć z tym, gdzie szukać pomocy? Nieubłagane przeznaczenie, Los przez nas samych stwarzany, podsuwa do ust kielich goryczy.
Głęboka wiara we własne siły ducha maże przełamać Wolę Przeznaczenia, ale jakaż ta ogromna odpowiedzialność, jak wielkie szaleństwo? Siłą wali możemy opanowywać bieg życia, mażemy się wyłamać na pewien czas z pod pręgierza Karmy, ale jest rzeczą nieuniknioną, że uderzenie kiedyś nastąpić musi, a będzie ano niepomiernie silniejsze i boleśniejsze, niż była dotąd długo Karmy odkładać – odsuwać siłą wali nie maż na, bowiem zahamowany jej naturalny bieg przypomina sztuczną zaporę na rzece, którą wezbrane fale z czasem zdruzgocą i zaleją tym gwałtowniej i silniej, im dłużej stała
zapora.
Nie w ten sposób więc walczmy z naszym Przeznaczeniem. My dawni olbrzymi, walni mieszkańcy przestworzy. dzięki wierze we własne tylko siły staliśmy się tym, czym dziś jesteśmy: nędzarzami, niewolnikami własnych tworów, niewolnikami żywiołowych potęg, któreśmy sami stworzyli i rozpętali. Czyż niema dla nas ratunku? Czyż mamy się dać pochłonąć spienionym bałwanom naszego starego zła? Czyż mamy biernie założyć ręce, puszczając ster łodzi żywota, lub pozwalając go sobie wydrzeć niewidzialnym nieprzyjaciołom i mamy z rezygnacją patrzeć, jak rozszalałe fale miotają barką naszą, niby nędzną łupiną, pędząc ją w otchłań zagłady?
Nie – wolno nam i trzeba wówczas zwrócić się z serdeczną pokorą i wiarą o pomoc do Ojca i w Jego imię zawołać: „Ucisz się morze!” W Jego imię my, nędzarze, możemy poskramiać rozhukane fale niższego naszego „ja”. Gdy w Jego imię ujmiemy w rękę ster łodzi. popłyniemy bezpiecznie ku cichej przystani.
lm głośniej pozwolimy przemawiać dzieciątku Bożemu w głębi naszego jestestwa, tern więcej prawa damy Miłości, by rozświetlała ciemne karty w księdze naszego Przeznaczenia. To jest jedyna szlachetna i celowa metoda walki z ciosami, które niesie nam Przeznaczenie i które najchętniej pomnażają wielokrotnie nieprzyjaciele nasi niewidzialni. Walczmy miłością ze złem zarówno nasze, jak i obce, a Miłość wiekuista wspomoże nas w tej walce stokrotnie. Pozwólmy działać miłości w nas i przez nas, zapomnijmy o sobie, a myślmy o innych. We wszystkich poczynaniach naszych niechaj pulsuje myśl ulżenia innym – o sobie myślmy zawsze na końcu. Los swój zdajmy ufnie w ręce Ojca a On o nas nie zapomni. Miłość Boża będzie przed naszą barką uciszać rozszalałe bałwany i rozsuwać je na boki, abyśmy mogli osiągnąć to, co wyczarowało nasze serce w zamiarze uszczęśliwienia innych. Jeżeli na takiej idealnej płaszczyźnie dążyć będziemy do zmiany Przeznaczenia, które dotychczas niosło nam bolesne razy, to wierzajcie, że Bóg wejrzeniem swojem zmieni bieg naszej ewolucji. Ale dajmy pierw tysiące dowodów człowieczeństwa, przemieńmy serce swoje i stańmy się maleńcy, jako dzieci, a Bóg nam da w zamian siły ogromne i wzruszające swą świętością.
…Wówczas szczęścia nie będziemy szukać w skarbach ziemi, lecz znajdziemy je w Bogu, Który jest skarbem żywym i wiecznym…
źródło: „Hejnał” zeszyt 3, Marzec 1934, Rocznik VI