Uzdrowienia przez modlitwę i wiarę

Uzdrowienia przez modlitwę i wiarę
(Z Anglii)

Poniższe doniesienia stanowią wierne tłumaczenie kilku artykułów, które ukazały się w kwartalniku poświęconym proroctwom i innym zagadnieniom teologicznym, redagowanym w Londynie w latach 1829–1833 pod tytułem „Morning Watch”. Tłumacz uznał za swój obowiązek nie wprowadzać żadnych zmian w opowieściach ani w okazjonalnych obronach faktów, a gdy uznał jakąkolwiek uwagę za konieczną, umieścił ją poniżej w formie przypisu oznaczonego jego symbolem.
C.W.

Morning Watch, tom V, część 2, rok 1831, str. 215.


Dokładniejsze informacje o niektórych niedawno odnotowanych przypadkach niezwykłego uzdrowienia.

„Spełniamy teraz naszą obietnicę, publikując niektóre z wielu przypadków uzdrowień, które dotarły do naszej wiadomości. Wybraliśmy te najnowsze i od czasu do czasu będziemy publikować kolejne, gdy tylko się o nich dowiemy. Wszystkim, którzy doświadczyli miłosierdzia Bożego, kładziemy na serce jako obowiązek, by oddali Mu chwałę przez publiczne świadectwo, aby wiara innych, znajdujących się w podobnym utrapieniu, została wzmocniona – i aby oni również mogli zostać uzdrowieni w podobny sposób.”


Zeszła po schodach – całkowicie uzdrowiona.

H. 321 F.

Pierwszy przypadek

Pani Maxwell

Pierwszy przypadek został poświadczony przez dwóch duchownych Kościoła Anglii cieszących się najwyższym szacunkiem. Jeden z nich jest kanonikiem przy sąsiedniej katedrze i pisze o pani Maxwell, co następuje (8 lipca 1831):

„Przebywam tutaj od ponad 25 lat i, jak mi się wydaje, mniej więcej rok po moim przybyciu zaczęła utykać, a z czasem – jak się dowiedziałem – jej stan coraz bardziej się pogarszał. Widziałem ją około półtora roku temu i wtedy nie była w stanie przejść z jednego krzesła na drugie bez kul. Obecnie może chodzić całkowicie normalnie, a jej uzdrowienie – jak Pan wspomniał – rzeczywiście miało charakter nagły.

Było to w niedzielny wieczór, kiedy po swojej prywatnej modlitwie poczuła, że ma siłę, by wstać. Zrobiła to i odkryła, że jej siły zostały całkowicie przywrócone – wstała i poszła. Usłyszałem o tych okolicznościach bezpośrednio od niej podczas długiego spaceru, który odbyła ze mną w moim ogrodzie.”

Lewe kolano było chore przez 23 lata. Wszyscy lekarze, którzy ją leczyli, uznali przypadek za beznadziejny – jeden z nich powiedział jej to wprost. Kończyna została pierwotnie zaatakowana przez reumatyczny obrzęk, a zastosowano bardzo silne środki, które – jak zapewniano panią Maxwell – uszkodziły nogę. Od tego czasu stawała się ona coraz słabsza, cieńsza i często bolesna, a szczególnie wrażliwa na zimno – tak bardzo, że obawiano się paraliżu.

Drugie kolano zostało uszkodzone w okolicy rzepki osiem lat temu, a jego leczenie – ponieważ uraz nie był leczony przez dwa miesiące – stanowiło trudne zadanie dla chirurga. Kilku lekarzy uznało to za przypadek łagodnej postaci tzw. „white swelling” (obrzęk białawy). Zastosowane środki zaradcze – jak np. plastry drażniące, pijawki itp. – jedynie pogarszały objawy. Po zastosowaniu łagodniejszych metod, takich jak kąpiele, zmiękczające okłady i inne, dolegliwość stała się przewlekła.

W ciągu pierwszych trzech–czterech lat wciąż istniała nadzieja, że całkowity odpoczynek przyniesie poprawę. Jednak każda, nawet najmniejsza próba wysiłku powodowała nawroty bólu i obrzęku. Z czasem chodzenie stawało się dla tej pani coraz trudniejsze, aż w końcu – cztery i pół roku temu – była zmuszona używać kul, ponieważ nie była już w stanie się bez nich poruszać.

Po tym, jak używała kul trzy lub cztery razy, spróbowała zejść z nimi po schodach.
Upadła jednak – jako jeszcze niedoświadczona – czternaście stopni w dół, spadając na kamienny korytarz i uderzyła podczas upadku kolana o ostre krawędzie schodów.
To tak bardzo ją potłukło i wstrząsnęło, że musiała leżeć w łóżku, znacznie straciła na zdrowiu i sile, i minęło wiele tygodni, zanim była w stanie ponownie stanąć na nogi choćby przy pomocy kul.

Jednak do tego stopnia powróciła do zdrowia, że mogła znowu wchodzić i schodzić po schodach. Chirurg, który ją leczył, powiedział jej, że wszystko, czego może się spodziewać, to powstrzymanie prawdziwej choroby przez absolutny odpoczynek, ponieważ siła mięśni w obu nogach została tak dalece zniszczona, że nie można mieć nadziei, iż kiedykolwiek powróci.
Wycieranie kolan gąbką zamoczoną w zimnej wodzie było jedynym środkiem, jaki od tamtego czasu stosowano – z wyjątkiem jednej próby „ściągnięcia” bólu z prawego kolana w dół do stopy, która była nieustannie albo bolesna i gorąca, albo zimna.

Przez trzy ostatnie tygodnie przed swoim uzdrowieniem nie była w stanie się poruszać i musiała pozostać na górze. Około sześciu tygodni przed uzdrowieniem wpadła jej w ręce pisemna wiadomość o uzdrowieniu panny Fancourt, co dopiero wtedy skłoniło ją do modlitwy o uwolnienie od własnej choroby.
Wcześniej prosiła jedynie o cierpliwe poddanie się woli Bożej.


Dalszy ciąg opowieści musimy oddać jej własnymi słowami:

„Nadzwyczajne poruszenie, które wówczas podczas mojej modlitwy poczułam, jakby przeszło przez moje kończyny, nie pozostawia mi żadnej wątpliwości, że gdybym wtedy wstała z łóżka, doszłoby do uzdrowienia. Ale zaczęłam to sobie tłumaczyć, i chociaż przestawałam się modlić i próbowałam kilka razy to uchwycić, a owo poruszenie za każdym razem powracało, gdy znów się modliłam – nie odważyłam się wstać, żeby się nie przewrócić. Tak więc moje modlitwy kończyły się uczuciem rozczarowania. Nie chciałam o tym mówić, chociaż wywarło to na moją duszę wielkie wrażenie.
Jednak 5 lutego, gdy z głębi serca błagałam o duchowe błogosławieństwa, poczułam się ponownie poruszona, by prosić o uzdrowienie moich kończyn. Wówczas słowa:
„Czyż ci nie powiedziałem, że jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą?”
– przyszły do mnie z wielką mocą. Moja wiara wzrosła i odwołałam się do tej obietnicy, pragnąc jedynie poznać wolę Pana, nie wątpiąc jednak w Jego moc.
Po pewnym czasie, gdy poczułam się zmęczona, usiadłam, doświadczając pokrzepiającego wpływu Ducha, i rozmyślałam nad słowami: „Zachowujcie się w miłości Bożej i cierpliwie oczekujcie Pana Jezusa Chrystusa”.
Nagle zrodziło się we mnie pragnienie, by jeśli taka jest wola Pana, przywrócił mi zdrowie i dał mi znowu tę samą mimowolną reakcję w nodze – jako znak, że mam wstać i chodzić.

Wtedy, w imię naszego wielkiego Pośrednika i Orędownika, kontynuowałam modlitwę, prosząc o to bardzo konkretnie – i natychmiast poruszenie powróciło.
Wstałam, przez chwilę podpierając się o stół, by sprawdzić, jaką siłę mi dano; i gdy przekonałam się, że mogę stać, ruszyłam naprzód – nie mając innej podpory niż ramię Wszechmogącego – i wielbiłam Boga z sercem przepełnionym wdzięcznością i miłością.
Radość, którą wtedy odczuła moja dusza, niemalże przysłoniła mi cud uzdrowienia moich kończyn – przez wiele tygodni, jak sądzę, moja radość nie ustępowała tej, jaką odczuwają aniołowie, a obecność Pana była dla mnie tak nieustannie wyczuwalna i potężna, że nie miałam ani troski, ani lęku, ani wątpliwości jakiegokolwiek rodzaju.
Przez cały tydzień to była niemal zbyt wielka chwała i radość, by moja ziemska powłoka mogła ją znieść.

Uzdrowienie było całkowite i natychmiastowe, ale siła i objętość moich kończyn wzrastały z ich użytkowaniem.
Chociaż kilka tygodni później przeszłam prawie cztery angielskie mile w ciągu jednego dnia, nic mnie nie cofnęło ani nie przeciążyło moich sił.”


Od 6 lutego do 11 sierpnia 1831 roku pani Maxwell pozostawała w pełni zdrowa i wciąż nabierała sił.
Jednak tego ostatniego dnia, kiedy wsiadała do powozu, którego koło znajdowało się wyjątkowo blisko stopnia, mocno uderzyła prawe kolano o koło – w wyniku czego obecnie musi leżeć na sofie.

Ten przypadek nie ma jednak najmniejszego związku z jej wcześniejszą chorobą i uzdrowieniem, ale wspominamy o nim, aby nikt, kto nie zna tych okoliczności, nie usłyszał o jej obecnym stanie bez znajomości przyczyny i nie wyciągnął błędnego wniosku, że relacja o jej uzdrowieniu – dokonanym przez wiarę w moc Jezusa z Nazaretu – jest nieścisła lub nieprawdziwa.

Drugi przypadek

Panna Hughes

Jest to siostra pewnego pana, którego znamy od wielu lat, a wszystkie osoby wymienione w tej sprawie są ludźmi o niekwestionowanej uczciwości.

List panny Hughes do czcigodnego pana H. J. Owena, magistra sztuk wyzwolonych, datowany w Chelsea, 21 lipca 1831 r.:

„Mój drogi przyjacielu i duszpasterzu,
ponieważ już kilka osób wyraziło pragnienie, abym przekazała jasne i szczegółowe informacje o stanie zarówno mojego ciała, jak i duszy przed niedawnym objawieniem wielkiego miłosierdzia Bożego względem mnie, a ja wierzę, że ich spełnienie przyczyni się do chwały Bożej – pragnę, z Jego pomocą, spełnić to w formie listu do Pana, jako że może Pan zaświadczyć prawdziwość części mojej opowieści i okazał Pan tak pełne miłości zainteresowanie zarówno dobrem mojej duszy, jak i ciała.

Z relacji mojej matki wynika, że od najwcześniejszego dzieciństwa byłam słaba i chorowita – każda dziecięca choroba dotykała mnie wyjątkowo mocno. Odkąd tylko pamiętam, zawsze na coś cierpiałam; zimą bardzo dokuczały mi kaszel i katar, a latem wykańczało mnie gorąco.

Pod koniec 1820 roku zaczęłam wyraźnie odczuwać spadek zdrowia i sił, jednak nie chciałam tego zauważać – aż w lutym 1821 roku byłam zmuszona położyć się do łóżka. Częściowo doszłam do siebie po tej chorobie, ale wkrótce znów musiałam się położyć i szukać pomocy lekarskiej. Po krótkim czasie byłam w stanie, choć bardzo osłabiona, wyjść z domu – i 15 kwietnia 1821 r. moja matka wezwała pana Kerle, chirurga, który natychmiast upuścił mi krwi z ramienia, a nazajutrz przyłożył plaster drażniący na moją pierś.

Pamiętam, że gdy wychodził z mojego pokoju i schodził po schodach, moja matka zapytała go, czy mój stan jest niebezpieczny, a on odparł: „Nie wiem – jest bardzo chora i bardzo delikatna.”

Zastosowane środki lecznicze zostały na tyle pobłogosławione, że – chociaż nie bez wielkiego wyczerpania – mogłam w lipcu odwiedzić przyjaciół w Norfolk, mając nadzieję, że zmiana powietrza mi pomoże. Jednak już w sierpniu moja matka musiała mnie sprowadzić z powrotem do domu, obawiając się, że jeśli zostanę tam dłużej, nie będę już miała dość siły, by wrócić.
Tego roku zimą cierpiałam bardziej niż kiedykolwiek wcześniej – miałam zapalenie płuc, a mój kaszel wiązał się z wykrztuszaniem krwi. Przez trzy lub cztery miesiące – począwszy od końca 1821 roku – stale nosiłam plaster drażniący, albo na piersi, albo z boku; a jeśli choć na jeden dzień przestano go stosować, niemal się dusiłam z powodu trudności z oddychaniem i nie mogłam się położyć ani w nocy, ani w dzień.

Miałam również częste skurcze – powodowały one głośny, szybki i konwulsyjny oddech, a po każdym napadzie leżałam zimna i bez sił.
W marcu 1822 roku doktor Knie powiedział: „Próbowaliśmy już wszystkiego, co przyszło mi do głowy, by powstrzymać te skurcze – na próżno. Skarży się pani na ciągły ból między łopatkami; chciałbym zbadać pani plecy, ponieważ w tym miejscu znajdują się nerwy biegnące od kręgosłupa do klatki piersiowej, które mogą powodować to zbyt szybkie oddychanie.”

Podczas badania stwierdził, że kręgosłup był skrzywiony, a między łopatkami trzy kręgi wyraźnie wystawały ponad pozostałe. Od tej pory musiałam stopniowo rezygnować z poduszek – jedna po drugiej – aż w końcu leżałam całkiem płasko, bez żadnej pod głową.
Mój grzbiet był nacierany maścią z antymonu, by wywołać wysypkę. Gdy ból stawał się silniejszy niż zwykle, przykładano mi plaster drażniący między łopatki. Leżałam całymi miesiącami całkowicie płasko i dopiero później mogłam stopniowo zacząć się podnosić.

Latem 1823 roku pozwolono mi przez część dnia siadać oraz odbywać krótkie spacery; jednak oczywiście nie miałam wystarczająco siły, by przejść więcej niż kilka kroków. Prawa noga lekko drżała, gdy opierałam ją o podłogę, ale gdy moja siła wzrastała, drżenie ustępowało.

Musiałam leżeć przez cztery godziny, aby móc być na nogach przez dwie – albo leżeć dwie godziny, by móc pozostać na siedząco przez jedną. Ogólnie musiałam leżeć zawsze dwa razy dłużej, niż mogłam siedzieć, i nigdy nie wolno mi było pozostawać w pozycji siedzącej dłużej niż dwie godziny jednorazowo. W tym czasie odbywałam również swoje spacery i spożywałam posiłki, aby nic nie zakłócało moich ściśle określonych godzin odpoczynku.

Pomimo tej ostrożności, byłam jednak często zmuszona, z powodu bólu wywołanego siedzeniem, przykładać pijawki do pleców. Nigdy też nie odzyskałam pełnej siły w kręgosłupie, a każdej zimy, gdy musiałam podwyższać sobie poduszki z powodu trudności w oddychaniu, ból między łopatkami znacznie się nasilał.

Jesienią 1828 roku wybrałam się nad morze. Zatrzymałam się w gospodzie, podczas gdy moja matka szukała dla nas pokoju do wynajęcia. Gospodyni powiedziała później, że gdyby zobaczyła mnie przed wynajęciem lokalu, nie zdecydowałaby się go nam oddać, ponieważ była przekonana, że umrę.

Jednak spodobało się Bogu tak w czasie mojego pobytu tam, jak i po powrocie, znacznie mnie wzmocnić, i w krótkim czasie byłam – wspierając się na ramieniu drugiej osoby – w stanie przejść pieszo z Gloucester Terrace do pana Keele przy Sloane Street (czyli około kwadrans drogi). Było to jednak maksimum, na co mogłam sobie pozwolić, i musiałam odpoczywać przez kilka godzin, zanim byłam w stanie wrócić.

Pewnego dnia poszłam rano do pana Keele, po południu odwiedziłam innego, nieco bardziej oddalonego przyjaciela, a wieczorem wróciłam do domu – ale dojście do siebie po tym wysiłku zajęło mi prawie dwa tygodnie.

W ten sposób moje życie toczyło się dalej – raz czułam się lepiej, raz gorzej, a byłam bardzo wrażliwa zarówno na upał, jak i na zimno – aż do kwietnia 1827 roku, kiedy z całą pewnością poczułam, że zbliża się poważna choroba. Utrzymywałam się jednak na nogach aż do maja, wtedy jednak moje dolegliwości powróciły i bardzo się rozchorowałam.

Latem wyjechałam do Worthing, lecz niewiele mi to pomogło i wkrótce po powrocie musiałam znów położyć się do łóżka. Częściowo doszłam do siebie, ale wciąż byłam bardzo słaba i odczuwałam wiele bólu.
Mimo to jakoś się podtrzymywałam aż do lutego 1828 roku. 30 dnia tego miesiąca udałam się do kaplicy w Yorku, lecz podczas nabożeństwa miałam silne bóle. Przyjęłam Świętą Komunię, lecz byłam zmuszona opuścić kaplicę, zanim nabożeństwo dobiegło końca.

W następny piątek, korzystając z pięknej pogody, wybrałam się na krótki spacer, ale wiał wtedy zimny, wschodni wiatr. W nocy bardzo rozbolało mnie gardło; następnego ranka było jeszcze gorzej, a po południu musiałam położyć się do łóżka. Od tego momentu nigdy więcej nie byłam w stanie poruszać się po domu bez pomocy, nawet na krótką odległość, i nie mogłam mówić inaczej niż cicho szeptem – aż do 2 lipca 1831 roku.

Latem 1828 roku odbyłam z matką i bratem podróż na wybrzeże Francji, ale nie przyniosła mi ona żadnej poprawy. Po powrocie do domu moje siły zaczęły się tak gwałtownie wyczerpywać, że wkrótce byłam zbyt słaba, by kiedykolwiek opuścić łóżko. Moje skurcze powróciły z wielką siłą – miałam je codziennie, cztery do pięciu razy dziennie, przez trzy lub cztery tygodnie, aż w końcu w dużej mierze ustąpiły. Jednak w ich następstwie byłam skrajnie wyczerpana.

Drugi przypadek – kontynuacja
Panna Hughes

Dr Blundell został następnie wezwany. Powiedział, że moja wątroba i jelita były niemal jakby zdrętwiałe (corpid, tj. odrętwiałe), a krew płynęła przez moje żyły bardzo powoli. Określił mój stan jako „półżycie” (semi-animation) i zauważył do pana Keele: „Ona jest zimna – zimna aż po samo serce”.

Przepisał mi silne dawki intensywnie działających leków, które sprawiły mi niemały ból, mocno podrażniły mi jamę ustną i spowodowały, że wszystkie zęby się poluzowały. Polecił mi także jeść mięso dwa razy dziennie, a jeśli zechcę – pić sześć kieliszków wina dziennie (nigdy tylu nie wypiłam).

Po pewnym czasie odzyskałam na tyle sił, że mogłam codziennie przez jakiś czas siadać, a dr Blundell życzył sobie, abym spróbowała chodzić. Gdy z pomocą brata podjęłam tę próbę, moje prawe biodro i noga zostały dotknięte gwałtownym drżeniem, które niemal doprowadziło mnie do omdlenia. Zostałam znów zaniesiona do łóżka i gdy wyprostowałam nogi, zauważyłam, że prawa noga stała się krótsza. Tak już pozostało – i za każdym razem, gdy próbowałam potem chodzić, noga drżała tak silnie, że powodowało to skurcze.

W czerwcu 1829 roku napisałam do mojej przyjaciółki, pani Williams, informując ją:

„Mój oddech jest bardzo krótki i bolesny, ponieważ próbowałam – z pomocą brata – przejść z kanapy do drzwi salonu, co wywołało tak silne drżenie prawej nogi, że wstrząsnęło całym moim organizmem i spowodowało gwałtowne, uparte skurcze, które sprawiły, że przez ponad tydzień cierpiałam na przyspieszony oddech.”

Moja przyjaciółka wspomniała o tym swojemu mężowi, który był chirurgiem. Ten natychmiast powiedział, że nie powinnam podejmować prób chodzenia – że mi to szkodzi i może poważnie zaszkodzić.

W sierpniu przyjechał mnie zobaczyć, ponownie potwierdził swoje zdanie i zalecił, abym zasięgnęła opinii sir Astleya Coopera. 11 stycznia 1830 roku przyprowadził go do mnie. Obaj lekarze zbadali mój kręgosłup i stwierdzili: „Jest ogólne skrzywienie oraz wybrzuszenie siódmego kręgu”. Sir Astley potwierdził również, że prawa noga jest krótsza niż lewa, jednak niczego na to nie przepisał – zalecił jedynie lekarstwo na ogólne wzmocnienie organizmu.

Wkrótce potem popadłam w stan całkowitej bezradności i częste skurcze znów pojawiły się z wielką siłą. Dr Bowden, który przejął praktykę po panu Keele, zastosował środki lecznicze na kręgosłup. Po jakimś czasie byłam w stanie poruszać rękami i nieco się podnosić, stopniowo odzyskując siły.

Wówczas zapragnęłam spróbować ponownie chodzić, a dr Bowden przypuszczał, że drżenie nogi może wynikać z tego, że nie mogłam stawiać stopy płasko na ziemi. Uznał, że jeśli zrobię sobie buty, w których podeszwa prawej stopy będzie odpowiednio pogrubiona, by wyrównać różnicę długości nóg, być może uda mi się stanąć.

Zrobiłam buty według jego zaleceń, a on przyszedł, aby zobaczyć efekt. Wspierał mnie tak mocno, jak tylko potrafił, po prawej stronie, a moja matka trzymała mnie z drugiej strony. Jednak za każdym razem, gdy stawiałam stopę na ziemi, noga natychmiast drżała i to wywoływało skurcze. Gdy dr Bowden zobaczył, jak bardzo cierpię przez ten wysiłek, powiedział życzliwie: „Nie musimy więcej próbować tego rodzaju”, po czym wziął mnie w ramiona i zaniósł z powrotem do łóżka.

W maju 1830 roku mój kręgosłup znów zaczął mnie bardzo boleć, więc założono mi plaster drażniący między łopatki. Na początku czerwca poprosiłam pana Bowdena, by ponownie zbadał mój kręgosłup, ponieważ miałam ogromne bóle w karku, a kości wydawały się przesunięte ze swojego miejsca. Często miałam nagłe, przeszywające bóle, które wywoływały skurcze.

5 czerwca musiałam znów leżeć zupełnie płasko na plecach i kilkukrotnie stosowano pijawki, aby zmniejszyć stan zapalny spowodowany przemieszczeniem się kości w odcinku szyjnym kręgosłupa. Utrata krwi i gorąca pogoda ponownie doprowadziły mnie do stanu całkowitej bezradności – mniej więcej co dwie godziny ogarniało mnie tak skrajne osłabienie, że zdawało mi się, iż umieram.

Stopniowo jednak odzyskiwałam siły, gdy przerwano upuszczanie krwi, a zamiast tego zastosowano maść z antymonem i pogoda się ochłodziła. Jak zwykle, gdy tylko przyszło zimno, dostałam kaszlu i trudności z oddychaniem – co, o ile pamiętam, miało miejsce na początku października.

23 października wieczorem mój brat czytał mi na głos i bardzo poruszyły mnie słowa pana Irvinga z czasopisma Morning Watch. Była to uwaga:

„Choroba to grzech objawiony w ciele; każda choroba jest albo bezpośrednią, albo pośrednią konsekwencją grzechu.”

Dotąd postrzegałam Boże karcenie jako znak Jego miłości – środek, który miał oderwać moje serce od ziemi i skierować je ku niebu – i w takim duchu znajdowałam radość w swoim cierpieniu. Uważałam również za słuszne korzystać z dostępnych środków, by wspomagać zdrowie, i byłabym wdzięczna, gdyby zgodnie z wolą Bożą choćby w takim stopniu wróciła do zdrowia, bym mogła poruszać się po domu i samodzielnie funkcjonować.

Jednak przyznam szczerze – bardziej się tego obawiałam niż pragnęłam – że mogłabym wyzdrowieć na tyle, by bywać w towarzystwie, ponieważ nie chciałam być zmuszana do odwiedzania lub przyjmowania ludzi o światowym nastawieniu.

Jednak uwaga dr. Irvinga skłoniła mnie do refleksji, że chociaż Pan z pewnością karci mnie z miłosierdzia, to jednak moja choroba może być także znakiem Jego niezadowolenia z moich grzechów – podobnie jak ojciec karci swoje dziecko z miłości, lecz karcenie to zawsze jest również wyrazem niezadowolenia z jakiegoś błędu.

Zaczęłam więc badać własne serce, by rozpoznać, jakie ukryte grzechy mogły sprowadzić na mnie to cierpienie.

Miałam tej nocy bardzo mało snu.
W myślach powracały do mnie różne fragmenty Pisma Świętego, które potwierdzały uwagi pana Irvinga – szczególnie słowa naszego Pana do paralityka:

„Odpuszczone są ci twoje grzechy”
oraz:
„Cóż jest łatwiej powiedzieć: Odpuszczone są ci twoje grzechy, czy: Wstań i chodź?”
I dalej – do człowieka przy sadzawce Betezda:
„Oto zostałeś uzdrowiony. Idź i nie grzesz więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło.”

Także fragment z Księgi Izajasza (33,24) zdawał się mocno wspierać twierdzenie pana Irvinga:

„Mieszkaniec (Jeruzalem) nie powie: jestem chory, ponieważ lud, który w nim mieszka, będzie miał odpuszczone grzechy.”

Ponieważ następny dzień był niedzielą, a moja matka i brat przebywali w kościele, postanowiłam poświęcić ten czas na badanie Pisma Świętego w modlitwie, szukając odpowiedzi w tym właśnie temacie. Im więcej czytałam, tym bardziej przekonywałam się, że choroba jest zesłana jako kara za grzech.
Historia kobiety cierpiącej na krwotok, która dotknęła szaty Chrystusa po tym, jak bezskutecznie wydała cały majątek na lekarzy, wydała mi się bardzo podobna do mojej własnej sytuacji.
Z kolei grzech Asy, który w chorobie swych nóg szukał pomocy nie u Pana, lecz u lekarzy, wywarł na mnie głębokie wrażenie.

Zaczęłam więc badać Pismo, by dowiedzieć się, czy mam jakikolwiek powód do nadziei, że Bóg, jeśli zwrócę się do Niego z prośbą o uzdrowienie, przywróci mi zdrowie.
Werset z końca Listu Jakuba wydał mi się odpowiedzią od Pana na moją prośbę o wskazówkę. Nakaz był jasny, a obietnica wyraźna – nie było w nim żadnych słów, które ograniczałyby go jedynie do czasów apostolskich.
Wydawało mi się czymś naturalnym zastosować się do tego wezwania, skoro wszyscy uznają, że nadal obowiązuje:

„Cierpi ktoś pośród was? Niech się modli. Weseli się ktoś? Niech śpiewa pieśni.”

Wydawało się to szczególnie stosowne w moim stanie – także dlatego, że obietnica obejmowała również przebaczenie grzechów – i pasowało do mojego nastroju duchowego.
Poprosiłam brata, aby tego wieczoru porozmawiał z Panem, a następnie napisałam do Pana w tej sprawie, jak również do pana Hardinga – jedynego duchownego w okolicy, przed którym mogłam całkowicie otworzyć serce.
Zamieściłam tam rozważania na temat różnych uzdrowień, których dokonywał nasz Pan Jezus Chrystus – Ten sam wczoraj, dziś i na wieki.

Zachęcano mnie, abym spróbowała użyć kul, i sama również pragnęłam poznać rzeczywisty stan mojej kończyny. Podjęłam próbę, a pan Bowden przyszedł, aby ją obserwować.
Jednakże wywołało to tak silny ból wzdłuż całego kręgosłupa i prawej strony (nawet ruch prawej ręki wywoływał lekkie skurcze), a ból głowy był tak intensywny, że przez kilka dni musiałam leżeć w łóżku i znów zastosować duży plaster drażniący między łopatki.

Dr Bowden powiedział, że mam wysoką gorączkę i że nigdy nie powinnam już próbować chodzić o kulach. Dziękowałam Bogu, że spróbowałam – tym bardziej, że niektórzy wyrażali wątpliwości, czy panna Fancourt rzeczywiście była sparaliżowana.
Jedna z uwag jej lekarzy:

„Gdyby rzeczywiście istniało skrzywienie kręgosłupa lub skrócenie nogi, musielibyśmy uznać jej uzdrowienie za cud”
– zapadła mi w pamięć.

Napisałam do pani Williams z prośbą, by – nie podając powodu – poprosiła swego męża o pisemne wyrażenie jego opinii, jak również opinii sir Astleya Coopera, na temat mojego stanu zdrowia.
Pan, Panie, i Pańska Małżonka widzieliście to, co on napisał.

W maju ubiegłego roku (1831) dr Bowden złożył mi serdeczną wizytę…

Nie brałam żadnych leków przez kilka miesięcy
ani też w tym czasie nie znajdowałam się pod opieką lekarzy.
Zależało mi jednak, by pokazać dr. Bowdenowi, że mój kręgosłup i noga nadal w ogóle się nie poprawiły, chociaż ogólnie moje zdrowie poprawiło się na tyle, że mogłam pewnie stanąć na lewej nodze. Pokazałam mu, że nie jestem w stanie choćby w najmniejszym stopniu oprzeć się na prawej nodze, i kiedy próbowałam chodzić – od razu się przewróciłam.

Dr Bowden złapał mnie i pomógł mi wrócić na kanapę, prosząc mnie, abym nigdy więcej nie próbowała chodzić, bo mogłabym złamać nogę. Pokazałam mu wówczas, że pięta prawej nogi wciąż była krótsza niż lewej, że prawa biodro nadal wystawało, a nad nim była głęboka zapadlina, oraz że mój kręgosłup wciąż był tak samo zniekształcony jak wcześniej, a podczas siadania bardzo się wyginał, co powodowało ogromny ból.

Około 14 dni przed tym, zanim mogłam znów używać nogi, czułam się wyjątkowo słaba i chora, a 2. dnia tego miesiąca (lipca 1831) miałam tak silne bóle głowy, że niedługo po obiedzie musiano mnie zanieść do łóżka. Rozmowa, jaka miała miejsce wcześniej, skłoniła mnie do modlitwy, by Bóg dał mi jakikolwiek znak — sama nie wiedziałam, jaki — by dla innych stało się jasne, że Bóg łaskawie wysłuchał moich modlitw.

Przypis (oryginalne świadectwo lekarskie):
„Podczas badania kręgosłupa i kończyn dolnych panny Marii Hughes, w celu określenia prawdopodobnego stanu jej choroby, sir Astley Cooper i ja stwierdziliśmy, że istniało pewne patologiczne skrzywienie kręgosłupa oraz że jedna z jej kończyn była krótsza od drugiej.
Londyn, listopad 1830.
John Morgan Williams, chirurg.”


Spędziłam dwa kolejne dni samotnie, oddając czas rozważaniom, modlitwie i lekturze Słowa Bożego.
Słowa: „Wstań i stań na nogi swoje” przyszły do mnie z wielką siłą, ale wciąż nie miałam najmniejszej myśli, że właśnie to mógłby być znak, o który prosiłam Boga. Nie spodziewałam się, że będę w stanie wstać, zanim nie wyzdrowieję całkowicie.

Spróbowałam stanąć na prawej nodze, tak jak niemal codziennie próbowałam — bo jak to się często mówi w takich przypadkach: „Nie możesz chodzić, bo nie próbujesz.”
To było rankiem 2. dnia tego miesiąca. Pomiędzy trzecią a czwartą po południu, gdy byłam właśnie pogrążona w modlitwie, poczułam nagle potężne wewnętrzne przynaglenie, by raz jeszcze spróbować stanąć.
Pan wzmocnił moją nogę – wstałam i poszłam, a moje nogi i biodra były równe.

W czwartek wieczorem poszłam do kaplicy. Modliłam się, bym mogła tam chwalić Boga i zachować głos. Pan wysłuchał tej modlitwy, a wszyscy moi przyjaciele zauważyli:

„Jak silny ma teraz głos!”
Nawet wtedy, gdy nie mówiłam już szeptem, mój głos był przecież wcześniej słaby.

Dr Bowden odwiedził mnie 19-go. Powiedział, że nie przyszedł wcześniej, by dać czas na ewentualny nawrót, jeśli miałby się pojawić. Wypytywał mnie zarówno o przebieg mojego uzdrowienia, jak i o motywy, które skłoniły mnie do modlitwy o nie.

Uciskał kręgi kręgosłupa w taki sposób, który jeszcze kilka tygodni wcześniej wywołałby u mnie skurcze – tym razem jednak nie było żadnej takiej reakcji.
Już sam fakt, że mogłam teraz siedzieć i pisać ten długi list, wystarcza, by stwierdzić, jak bardzo mój kręgosłup się wzmocnił.

Zauważył również siłę mojego głosu. Powiedziałam mu:

„Wie pan przecież, że wiele razy traciłam głos. Niby wracał, ale proces jego odzyskiwania był bardzo powolny – tak samo, jak powoli wracały ogólne siły. Teraz jednak – mimo że był wcześniej bardzo słaby – nagle stał się silny.”

Dr Bowden powiedział:

„To wielkie miłosierdzie i wielki cud!”
I dodał jeszcze:
„To chyba dobrze, że przez dłuższy czas nie była pani pod moją opieką” – jakby chciał, podobnie jak ja, by cała chwała przypadła jedynie Bogu.

Zauważył ponadto:

„Chciałbym teraz przyprowadzić do pani dawnych lekarzy – jakże by się zdziwili!”

Nie uważam jednak, że moje uzdrowienie jest już pełne, lecz prosiłam tylko o znak – aby wzmocnić wiarę innych, jak i moją własną.
Otworzyłam szeroko moje usta – zarówno za siebie, jak i za innych – a Pan wciąż czeka, by mi okazać łaskę. On wie, kiedy najbardziej przyniesie Mu chwałę to, że napełni usta, które tak szeroko otworzył.
Czekam na Jego czas.

Panna Hughes – dodaje redaktor czasopisma – po napisaniu powyższego wyjechała na wieś, a jej brat pisze 5 sierpnia 1831 roku:

„Przejechała około 70 mil angielskich (czyli ok. 25 godzin niemieckich), nie mając innego oparcia dla pleców niż niska żelazna poręcz – a czuła się przy tym tak spokojnie i wygodnie, że napełniło ją to najgłębszą wdzięcznością, gdy porównała ten stan z podobną podróżą sprzed czterech lat (gdy jej noga jeszcze nie była skrócona wskutek skrzywienia kręgosłupa), jaką odbyła do Worthing, oraz ze swoim stanem sprzed zaledwie kilku tygodni, kiedy nawet na chwilę nie mogła usiąść bez wielkiego dyskomfortu i bólu.”

Gloria Deo in excelsis!


Trzeci przypadek

Elżbieta Hall

„Ręczę za wszystkie szczegóły tego opowiadania, w których pojawia się moje nazwisko i które podlegały mojej bezpośredniej obserwacji, jako prawdziwe.
Uważam to za kolejny dowód mocy modlitwy pełnej wiary z ust prostego dziecka.
To była jej własna modlitwa i jej własna wiara – z pewnością wspierane przez nauki pobożnych osób, które ją odwiedzały, lecz przede wszystkim przez wiadomości o cudach Chrystusa zawarte w Ewangelii.
A jeśli każdy będzie modlił się w ten sam sposób, w wierze – która jest darem Bożym – niech będzie pewien, że jego modlitwa zostanie wysłuchana.
Bóg pragnie bowiem z największym umiłowaniem uwielbić imię swego świętego Syna Jezusa, okazując uzdrawiającą moc Jego ręki.”

15 sierpnia 1831,
Edward Irving, M.A.
Kaznodzieja Szkockiego Kościoła Narodowego w Londynie


Osobą, której dotyczy to interesujące opowiadanie, jest mała dziewczynka w wieku od 10 do 11 lat.
W sierpniu 1830 roku zachorowała – choroba zaczęła się od kolana i wiązała się z wielkim bólem oraz trudnością w chodzeniu.
Nie wezwano żadnej specjalnej pomocy lekarskiej, lecz stosowano plastry, okłady i kąpiele, jak doradzali niektórzy przyjaciele.

28 grudnia tego samego roku dziecko całkowicie utraciło zdolność poruszania się i miało tak silne bóle – zarówno w kolanie, jak i w biodrze – że zaprowadzono je do pewnego pana — osoby znanej z leczenia tego typu dolegliwości.
Określił on chorobę jako zakorzenione uszkodzenie stawu biodrowego i zalecił stosowanie plastrów drażniących oraz całkowity odpoczynek w pozycji leżącej na pochyłej powierzchni.

Około sześciu tygodni później dziecko zostało do niego ponownie zaprowadzone – w tym czasie choroba postępowała tak szybko, że lekarz wyraził ogromne zdziwienie i uznał za swój obowiązek przedstawić matce swoją szczerą opinię. Dodał, że jeśli dziewczynka kiedykolwiek zdoła wstać z łóżka, jej deformacja i niepełnosprawność będą tak poważne, że utrzymanie jej przy życiu nie będzie nawet pożądane.

Odmówił również dalszego leczenia, o ile nie zgodzono by się na to, by dziecko leżało unieruchomione na specjalnej desce z wyżłobieniem na głowę i obciążeniem przy stopie – w celu całkowitego unieruchomienia ciała i nogi.
Z powodu surowości tej metody, a także naturalnej niecierpliwości i uporu dziecka, nie można było się na to zgodzić – dlatego lekarz naciął jej udo, tworząc sztuczną przetokę (fontanellę).

Wkrótce zaczęły się bóle pleców, a kręgosłup uległ poważnemu skrzywieniu.
W kwietniu 1831 roku pewien lekarz — wezwany przez jednego z krewnych dziewczynki — stwierdził, że źródłem choroby jest kręgosłup. Zalecił całkowity odpoczynek na pochyłej płaszczyźnie i dodał, że potrwa to bardzo długo, zanim dziewczynka będzie mogła się znów poruszać — jeśli w ogóle.

W pewnym momencie obawiano się nawet, że wpadnie w stan wyniszczenia (tj. chorobę wyniszczającą – „auszehrung” = suchoty).
Jednak udało jej się nieco wydobrzeć z tego osłabienia.

Jej przyjaciele nigdy nie byli w stanie – ani siłą, ani przekonywaniem – utrzymać jej w pozycji leżącej na pochyłości, która była uznawana za konieczną dla jej powrotu do zdrowia.
I mimo ogromnego bólu, jaki sprawiał jej każdy ruch chorej kończyny, musiała się ruszać i kulić na łóżku, przetaczając się z boku na bok.
Wszystko to bardzo pogarszało chorobę i pogłębiało deformację, tak że już skrzywiony kręgosłup wyginał się jeszcze bardziej; kolano chorej nogi było wygięte do wewnątrz, a pięta zaczęła się podciągać.
Kończyna była bardzo obrzęknięta i napięta, skóra miała suchą, palącą temperaturę, a do tego wszystkiego noga była znacznie dłuższa od drugiej.

Była przenoszona przez dwie osoby z jednego pokoju do drugiego – jedna trzymała nogi w pozycji poziomej, a druga jej tułów – a kończyna była tak pozbawiona siły, że zdawała się być połączona z resztą ciała jedynie poprzez mięśnie, ponieważ stawy całkowicie straciły swoją sztywność.
Podnosiła ją rękami, gdy przesuwała się na łóżku – co zawsze było połączone z ogromnym bólem.

Nie miała żadnej regularnej opieki lekarskiej, ponieważ sytuacja rodzinna na to nie pozwalała.
Zaproponowano jednak, by oddać ją pod opiekę szanowanej opiekunki w szpitalu, gdzie mogłaby korzystać z najlepszych porad i byłaby zmuszona stosować się do przepisanych środków leczniczych.
Informacje w tej sprawie zbierano jeszcze do 9 lipca 1831 r.

W czerwcu odwiedził ją pewien chirurg. Jego zdanie na temat jej stanu było zgodne z opiniami innych, a ponadto dodał, że nie jest w stanie określić, jak poważna może się jeszcze stać jej deformacja – nawet jeśli jakimś cudem wyzdrowieje.
Powiedział, że na pewno dojdzie do trwałego przykurczu nogi, a jedyne, co może zalecić, to całkowity odpoczynek na pochyłej powierzchni.

To biedne dziecko znajdowało się w opisanym powyżej, żałosnym stanie, kiedy – mniej więcej pod koniec czerwca – odwiedziła ją pewna pani należąca do zboru pana Irvinga, która znała część jej rodziny i słyszała o cierpieniach tego nieszczęsnego dziecka.

Podczas tej wizyty po raz pierwszy ziarno wiary zdawało się zapaść w serce dziewczynki.
Rozmawiała z nią o mocy i woli Jezusa – zarówno by uzdrawiać dusze, jak i ciała wszystkich, którzy przychodzili do Niego.
To właśnie uczynił, gdy był na ziemi – a potem udzielił swoim wierzącym tej samej mocy, by czynili to w Jego imieniu, po tym jak wstąpił do Ojca i otrzymał wszelką władzę na niebie i na ziemi.

Ale ponad wszystko nalegała, aby dziecko prosiło Boga o siłę do znoszenia swego wielkiego cierpienia z łagodnością i cierpliwością – gdyż szczególnie brakowało jej poddania się i uległości.
Dziewczynka była bardzo żywiołowa z natury – zarówno psychicznie, jak i fizycznie – a przy tym miała gwałtowny (choleryczny) temperament.
Ani serdeczne zapewnienia, ani czułe starania jej matki nie zdołały sprawić, by pogodziła się choć trochę ze swoim obecnym stanem i ponurą perspektywą na przyszłość.
Często krzyczała i rozpaczliwie zaciskała dłonie, gdy myślała o swojej całkowitej niezdolności do poruszania się.
Gdy zostawiano ją samą choćby na kilka minut, potrafiła postawić cały dom na nogi.
Jej gorzkie słowa i skargi zbyt wyraźnie zdradzały bunt serca przeciw Bogu – za to, że nawiedził ją takim cierpieniem.

Jednak ku zdumieniu jej przyjaciół, teraz zaczęła mówić z wielką radością o wizycie wspomnianej pani i wyrażała pragnienie, by znów ją zobaczyć.
To życzenie zostało wkrótce spełnione, a zanim dama opuściła ją po raz drugi, pomodliła się razem z nią.

Zarówno zachowanie dziewczynki, jak i jej charakter zaczęły stopniowo się zmieniać.
Stała się łagodniejsza i bardziej cierpliwa, cieszyła się z towarzystwa tej części rodziny, którą wcześniej złościła się za jej pobożność.
Zaczęła również interesować się prawdami Ewangelii i z wielkim zaangażowaniem studiowała Pismo Święte.

Wydaje się, że ze szczególną uwagą czytała fragmenty dotyczące cudów i uzdrowień, gdyż w pewnym momencie zauważyła, że zrozumiała, iż nie zawsze jest konieczne, aby osoby uzdrawiane miały własną wiarę.

Jej ciotka, która niedawno zaczęła uczęszczać do kościoła pana Irvinga, słyszała tam w niedzielę 10 lipca zapowiedź cudownego uzdrowienia panny Hughes – jako odpowiedzi na modlitwę.
Wydarzenie to skłoniło ją do tego, by poprosić pastora o odwiedzenie swojej siostrzenicy, co też uczynił w poniedziałek 11 lipca.

Zadał jej kilka pytań dotyczących jej znajomości Jezusa Chrystusa – Zbawiciela – i jej wiary w Niego jako Tego, który uzdrawia duszę i ciało.
Zadowolony z jej odpowiedzi, zapytał ją, czy wierzy, że mogłaby modlić się do Niego.

Odpowiedziała twierdząco, po czym on zwrócił się w krótkiej i prostej modlitwie do Pana i powiedział Mu, że przyprowadził ją do Niego, aby On ją uzdrowił.

Ta wizyta bardzo ją ucieszyła i wywarła głębokie wrażenie; od tego momentu jej wiara zdawała się bardzo wzrastać, gdyż często wyrażała przekonanie, że zostanie uzdrowiona.

W piątek rano, 15 lipca, wyglądała na bardziej radosną niż zwykle i powiedziała, że jest pewna, iż wyzdrowieje.
Nie nastąpiło jednak najmniejsze ustąpienie choroby ani bólu, a jej noga – jak sama się wyraziła – była jakby nie należała do niej, ponieważ całkowicie brakowało jej siły, by nią poruszyć, chyba że rękoma, i to nie bez wielkiego bólu.

O godzinie 11 tego samego przedpołudnia jej ciotka, która siedziała na dole, usłyszała hałas w pokoju dziewczynki i pobiegła na górę, obawiając się, że mogła się zdenerwować z powodu bycia pozostawioną samą.
Zastała ją bardzo poruszoną, a dziewczynka mówiła, że nie może powiedzieć ani jej, ani nikomu innemu, co się wydarzyło; jednak gdy trochę się uspokoiła, opowiedziała matce następujące rzeczy:

Powiedziała, że przez cały ranek odczuwała silniejsze niż kiedykolwiek przedtem uniesienie serca ku Bogu w modlitwie, i że podczas czytania Listu do Hebrajczyków, rozdział 11, oraz Ewangelii Marka 11:23, jej wiara została bardzo wzmocniona, tak że pomyślała:

„Jeśli wiara czyniła kiedyś tak potężne dzieła, to czemu nie miałaby czynić ich i teraz?”

Potem jej serce jeszcze mocniej zostało pociągnięte ku Bogu w modlitwie o wiarę, i musiała głośno powiedzieć:

„Nie puszczę Cię, chyba że mnie pobłogosławisz!”

Następnie – jak powiedziała – przyszła na nią wielka siła, dzięki której była w stanie podnieść się i stanąć prosto, trzymając się górnej krawędzi łóżka.
Najpierw, jak mówiła, jej chora noga bardzo drżała, ale bez bólu; jednak wkrótce się uspokoiła. Wtedy stanęła najpierw na krześle, a potem na podłodze.
Początkowo poruszała się z trudem i ciężko, ale stopniowo stawało się to łatwiejsze i swobodniejsze – i tak przeszła przez cały pokój.

Zastanawiała się, czy nie zejść także po schodach, ale potem pomyślała, że najpierw wróci do łóżka, by założyć pończochy.
Jednak spodobało się Panu pokazać jej tylko siłę wiary jako odpowiedź na jej modlitwę; albowiem ledwie znów znalazła się na swoim łóżku, wszystko wróciło do poprzedniego stanu.

Na początku była bardzo przygnębiona, ale z czasem jej wiara się odnowiła; i chociaż w sobotę i niedzielę bardzo cierpiała, to nadal powtarzała, że zostanie uzdrowiona.

W poniedziałek rano opisała bardzo szczególne uczucie w chorej kończynie – aż do samych palców u stóp.
Powiedziała, że czuła, jakby życie wstępowało w jej nogi.

Dr Irving odwiedził ją ponownie tego samego dnia i modlił się z nią.

Wieczorem, gdy rodzina piła herbatę, poprosiła, aby ją zaniesiono na górę, i wydawała się niezwykle ożywiona.
Czytała wcześniej historię o uzdrowieniu człowieka niemogącego chodzić przy sadzawce Bethesda, i gdy została położona z powrotem do łóżka, zapytała matkę, co znaczy słowo „impotent” (niem. schwach, kraftlos – słaby, bez siły).
Gdy wyjaśniono jej, że oznacza to właśnie „słaby, bezsilny”, powiedziała:

„Przecież właśnie tak się teraz czuję – a jednak, och, czuję, że mogę chodzić!”

Jej matka przeraziła się na samą myśl, że dziewczynka mogłaby próbować się poruszać, wybiegła więc z pokoju i wysłała na górę ciotkę, która powiedziała do niej:

„Rób tylko to, na co czujesz się naprawdę gotowa.”

Wtedy natychmiast odrzuciła pościel, wstała z łóżka i przeszła przez pokój. Poruszała nogą do tyłu i do przodu, siadała i wstawała z łatwością, i nie odczuwała żadnego bólu.
Przy bliższych oględzinach stwierdzono, że noga była całkowicie prosta – tak jak druga – a kręgosłup całkowicie wyprostowany.

Od tej chwili nie było już żadnych śladów choroby, a jej siła fizyczna rosła z dnia na dzień.
Ponieważ jej nogi i stopy przez siedem miesięcy były całkowicie unieruchomione, początkowo były nieco sztywne i niezgrabne – jednak obie nogi były w tym samym stanie.
Poza tym jej ruchy nie wiązały się z najmniejszym uczuciem bólu czy zmęczenia.

Jej serce przez cały wieczór było przepełnione radością, a usta – uwielbieniem.
Nie mogła spać przez całą noc z nadmiaru radości i często słyszano, jak wykrzykuje i wielbi dobroć oraz miłosierdzie Pana, że dokonał takiego dzieła nad kimś tak niegodnym.

Jej spotkanie z bratem – małym chłopcem w wieku około 9 lat – było niezwykle wzruszające.
Wszedł do pokoju, gdy stała, i po tym, jak przyglądał się jej od stóp do głów, nie mogąc uwierzyć własnym oczom, rzucił się jej w ramiona, całkowicie przytłoczony zdumieniem i radością.

Powiedziała mu, że to Pan, któremu spodobało się wysłuchać jej modlitwy pełnej wiary i podnieść ją.
Kiedy pozostawiono ich na kilka minut samych w pokoju, wkrótce rozległ się śpiew – śpiewali pieśń pochwalną – a kiedy bliscy wrócili, zobaczyli chłopca klęczącego przy łóżku siostry, podczas gdy ona głośno się modliła.

Jej ciotka siedziała przy łóżku, bo dziewczynka nie mogła zasnąć, i wielokrotnie dawała upust uczuciom swojego przepełnionego serca, wykrzykując zachwyt nad dobrocią i miłosierdziem Boga, wyrażając nadzieję, że dziewczynka teraz poświęci Mu całe swoje życie:

„O, powinniśmy prowadzić życie wiary – musimy być oddzieleni od świata i żyć dla Boga!”

Następnego ranka była już na nogach o 5:00 i chodziła po pokoju – nie była w stanie usiedzieć w miejscu.
W środę samodzielnie schodziła i wchodziła po schodach, chodziła po całym domu i ogrodzie.
Często mówiła:

„Moja siła jest w Panu”
– i rzeczywiście tak się wydawało, bo nie można jej było nakłonić do przyjęcia żadnego posiłku – zdawało się, że żyje tylko nadmiarem radości.

W kolejną niedzielę udała się z rodziną do kościoła, gdzie złożono Bogu publiczne dziękczynienie za to chwalebne objawienie Jego dobroci i mocy.


Oto odpowiedzi dr. Harrisona, spisane dokładnie tak, jak je podyktował, dnia 25 lipca 1831 r.:

„Ma paraliż kończyn dolnych. Szereg nieregularnych objawów wewnętrznych, które wszystkie – najwyraźniej – pochodzą od skrzywienia kręgosłupa.
Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.
Nie wątpię, że mogłaby wyzdrowieć, chociaż to bardzo ciężki przypadek – ale powrót do zdrowia musiałby być dziełem długiego czasu: nie krótszym niż sześć miesięcy, prawdopodobnie dłuższym.”

Chirurg, który ją wcześniej odwiedzał, również powiedział:

„Uważam ten przypadek za wykraczający poza możliwości leczenia medycznego, a w istniejących warunkach jej życie nie jest nawet pożądane.”

Później, odnosząc się do jej uzdrowienia, powiedział:

„To coś nadnaturalnego – niemal cud.
Z pewnością nie mogła tego dokonać żadna ludzka wiedza.”
Podziękował serdecznie za poinformowanie go o uzdrowieniu i zadeklarował, że zapisze ten przypadek jako wyjątkowy przykład.

źródło: Heilungen durch Gebet und Glauben;  MAGIKON Stuttgart 1845.