Tajemnicze aspekty życia Pani J. M.

Tajemnicze aspekty życia Pani J. M., z H.

Autor(ka) tego artykułu, jak informuje redakcja Psychische Studien, jest profesorem w instytucie pedagogicznym w północnych Niemczech i w ubiegłym roku niespodziewanie stracił(a) męża. Opisane w artykule autentyczne wydarzenia mają poważne znaczenie psychologiczne, mimo że autorka wykazuje jeszcze pewne niedoskonałości w doświadczeniu zjawisk okultystycznych. Zainteresowanie tymi wydarzeniami wzmacniają ponadto zdolności mediumiczne, które zdaje się posiadać.

Pierwszy przypadek

Jakiś czas przed śmiercią mojego męża obudziłam się pewnego ranka z umysłem wciąż intensywnie zajętym snem, który wydawał się mi przekazywać, że nie mam już męża. Wizja ta trwała przed moimi duchowymi oczami z tak przejmującą wyrazistością, że usiadłam na łóżku i spojrzałam na miejsce, gdzie spał mój mąż, tuż obok mnie. Z wielkim zdziwieniem i ulgą pomyślałam:

„Jak to możliwe, że nie mam już męża? Przecież oto on leży tutaj, całe szczęście, zdrowy i cały.”

Sen ten powtórzył się następnej nocy w dokładnie tych samych okolicznościach – to samo zdumienie, ta sama nagła potrzeba, by usiąść na łóżku, i ponowna ulga po uświadomieniu sobie rzeczywistości.

Drugi przypadek

Około trzech miesięcy po śmierci mojego męża, w nocy, w pewnym rodzaju somnambulicznego stanu, zobaczyłam głowę mojego męża – dokładnie taką, jaką miała w chwili jego śmierci – spoczywającą na poduszce obok mnie. Była całkowicie cielesna, plastyczna, a jej wyrazistość była wręcz namacalna. Podniosłam rękę i z czułością pogładziłam jego czoło, zamknięte oczy i policzki, myśląc z bólem:

„Jakże jest blady i biały!”

W tym momencie wszystko zniknęło.

W przyszłym miesiącu skończę 40 lat, ale nigdy wcześniej nic podobnego mi się nie przydarzyło. Nawet rzadko miewałam sny i, jak większość „oświeconych” ludzi, miałam zwyczaj mówić: „Każdy sen to złudzenie.” Jednak to zjawisko w niczym nie przypominało snu, ponieważ sen pojawia się tylko w naturalnym śnie, podczas gdy w tym przypadku miałam oczy szeroko otwarte.

Trzeci przypadek

Niedługo potem, pewnej nocy, znalazłam się w stanie półprzebudzenia i nagle, mając otwarte oczy, zobaczyłam mojego męża siedzącego po lewej stronie mojego łóżka. Czytał książkę, siedząc w dużym, plecionym fotelu, podobnym do tego, który podarowałam mu na jego przedostatnie urodziny. Był ponownie tak cielesny i plastyczny, jak za życia.

Jego twarz była częściowo zasłonięta, a na sobie miał luźną, białą koszulę – dokładnie taką, jaką nosił na południu Brazylii, gdzie oboje pracowaliśmy jako nauczyciele w publicznej szkole wspieranej przez rząd niemiecki.

Po chwili wszystko zniknęło.

Zastanawiając się nad tą dziwną i zupełnie nową wizją, pomyślałam, że wiele osób mogłoby zaklasyfikować te dwa ostatnie zjawiska jako należące do dziedziny animizmu. Jednak ja, mając osobiste doświadczenie tych wydarzeń, postanowiłam, że jeśli zdarzy się kolejny przypadek, będę go obserwować z jak największą uwagą i krytycyzmem.

Czwarty przypadek

Minęło trochę czasu. Wciąż wyrzucałam sobie różne rzeczy – zaniedbania, błędy, słowa i czyny, których lepiej byłoby uniknąć w czasie naszego małżeństwa. Zastanawiałam się:

„Teraz, kiedy zna mnie aż do najgłębszej istoty, czy nadal kocha mnie tak gorąco i szczerze jak dawniej?”

Wtedy, pewnej nocy, pojawili się przy moim łóżku dwaj zmarli – brat i siostra, mój kuzyn i kuzynka. Rozmawiali z moim mężem. Co ciekawe, w ostatnim czasie w ogóle o nich nie myślałam.

Mój mąż podchodzi wtedy do mnie, siada spokojnie przy łóżku i mówi tym pięknym, dźwięcznym głosem, który miał za życia:

„Zacznę od tego, że usiądę przy tobie”, po czym obejmuje mnie tak mocno, że mam wrażenie, iż zabraknie mi tchu. Ogarnia mnie fala ciepła, moje serce zaczyna bić gwałtownie, i dopiero z wielkim wysiłkiem woli udaje mi się otworzyć oczy oraz uwolnić się z tego przytłaczającego uścisku. W myślach mówię do siebie:

„Teraz musisz patrzeć uważnie, aby sprawdzić, czy nie padłaś ofiarą iluzji. Musisz wreszcie uzyskać pewność – dowiedzieć się, czy to wszystko jest tylko złudzeniem, czy rzeczywistością.”

I wtedy widzę górną część głowy mojego męża – materialną, jak za życia – opartą o moją szyję. W tym momencie tracę wszelką zdolność do dalszej obserwacji (czyżby to była jedynie utrzymująca się na siatkówce wizja rzeczy wcześniej zobaczonej?).

Rozważając trzy ostatnie zjawiska, coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że zasługują one na dokładniejsze zbadanie. Jedno wydaje mi się przynajmniej pewne – ich kolejność jest niezwykle wymowna.

  • W drugim przypadku mój mąż zdawał się mówić: „Zobacz, zmartwychwstałem!”
  • W trzecim: „Czuwam nad tobą i chronię cię.”
  • W czwartym: „Myślisz, że nie mogę cię już kochać, ale oto kocham cię jeszcze bardziej.”

Przekonanie o obecności mojego męża przy mnie, choć początkowo przeplatało się z gwałtownymi upadkami – od wzniosłych chwil tej myśli, która mnie przenikała, aż po najczarniejsze otchłanie zwątpienia, niewiary, a nawet rozpaczy – z czasem stawało się coraz silniejsze i bardziej ugruntowane, dzięki kolejnym „manifestacjom”.

Na cicho zadawane pytania otrzymuję w niezwykły sposób odpowiedzi – poprzez trzaski i specyficzne dźwięki (na przykład w budziku), które mogą wyrażać aprobatę.

Na początku uważałam to za zwykły przypadek, ale te odgłosy pojawiały się natychmiast i w odpowiednich momentach, do tego stopnia, że niemal jestem skłonna „wierzyć” w ich nadprzyrodzone pochodzenie. Najczęściej występują one:

  • Na końcu „pytania” albo wtedy, gdy po długim namyśle dochodzę do jakiegoś wniosku,
  • Kiedy rozwiązuję jakiś problem,
  • Zwłaszcza wtedy, gdy w ogóle nie spodziewam się odpowiedzi i o nią nie proszę.

Często w nocy, gdy znajduję się w osobliwym stanie półsnu, podczas którego pojawiają się przede mną świetliste kule o różnej wielkości, doznaję nagłego oświecenia w kwestiach religijnych lub świeckich, których wcześniej nie byłam w stanie pojąć.

Wtedy nagle otrzymuję logiczne wyjaśnienie dogmatów, które wcześniej odrzucałam jako jedynie „twory ludzkie”. W takich chwilach, po przebudzeniu, odczuwam pewne uczucie ściskania w okolicach czoła i potylicy, a także pewną mglistość umysłu, która dopiero stopniowo ustępuje, przywracając mnie do rzeczywistego stanu czuwania. Jest to tak, jakbym pod wpływem jakiejś zewnętrznej siły wpadała w stan hipnozy.

Spieszę jednak zaznaczyć, że w tej kwestii pozostawiam sobie wszelką ostrożność i rezerwę.

Niedawno, jak wykazała pewna osobliwa nocna manifestacja, doszłam do błędnego wniosku w kwestii dotyczącej „zmarłych”, nad którą rozmyślałam przez cały dzień. Po przebudzeniu znalazłam się w stanie prawdziwej ekstazy, wciąż pod wpływem silnych emocji, ale jednocześnie w poczuciu wielkiego szczęścia i powracającego spokoju ducha.

Ostatniej nocy obudziłam się nagle, a do mojej w pełni świadomej świadomości wróciło zdarzenie z wczesnego dzieciństwa – coś, co całkowicie zniknęło z mojej pamięci i przechowywało się jedynie w podświadomości. Wciąż mam w uszach donośne i energiczne wezwanie mojego męża, wypowiedziane jego głosem z taką samą intonacją, jaką miał za życia – jakby wciąż żył!

Czy to przypadek, czy przeznaczenie?

Po szesnastu latach dostałam posadę nauczycielki w tej samej placówce, w której po raz pierwszy spotkałam mojego męża i go pokochałam. Pewnego dnia, podczas przerwy, w rozpaczy skierowałam do ojca, matki i mojego męża pytanie:

„Kiedy wreszcie będzie mi dane być przy was?”

W tym momencie zabrzmiał dzwonek wzywający uczniów do klasy. Jeden z nich podał mi swój zeszyt, a pierwsze zdanie, które rzuciło mi się w oczy po jego otwarciu, brzmiało:

„Cierpliwość jest progiem radości.”

(Czy to był przypadek?)

W G…, gdzie znajduje się grób mojego męża i gdzie spędziłam święta Bożego Narodzenia, modliłam się i prosiłam Boga o oświecenie. I znów doznałam jasności umysłu w różnych kwestiach religijnych, aż w końcu w moich myślach pojawiło się zdanie:

„Człowiek błądzi, dopóki szuka.”

Zapadłam w długie rozważania nad tym tematem.

Rankiem, idąc do jadalni na śniadanie, zobaczyłam zawieszony bardzo wysoko portret pewnej postaci, z sentencją napisaną drobnymi literami, których nie dało się odczytać z dołu. Wspięłam się więc na krzesło i przeczytałam:

„Człowiek błądzi, dopóki szuka.”

Postacią na obrazie był Klinkerfuss.

(Czy to znowu przypadek?)

Tego samego ranka udałam się do kościoła, choć rzadko tam chodziłam. Pomyślałam z wielką tęsknotą:

„Ach, gdybym mogła wreszcie usłyszeć jedno dobre kazanie!”

Zbyt często słuchaliśmy kazań nic nieznaczących, powtarzanych wciąż w tej samej formie.

Poprzedniej nocy rozmyślałam o Bogu jako pełnym miłości Ojcu ludzi – swoich dzieci – i o straszliwym losie, jaki ich często spotyka (choroby, trzęsienia ziemi, głód itp.), który wydaje się nie do pogodzenia z ideą kochającego Ojca.

I oto temat kazania?

„Ludzie jako dzieci Boże – boska łaska i wynikające z niej obowiązki.”

Kazanie było niezwykle budujące i głęboko przemyślane – miałam wrażenie, że w dużej mierze jest skierowane bezpośrednio do mnie.


Pogrążona w myślach wracałam do B… ani razu nie spoglądając przez okno.

Nagle, jakby pod wpływem natchnienia, spojrzałam i zobaczyłam piękny zamek, który wydał mi się znajomy.

Zapytałam, co to za miejsce, i usłyszałam, że to Marienburg – nazwa ta natychmiast przywołała wspomnienie, że właśnie tam, jako szczęśliwi narzeczeni, odbyliśmy razem wycieczkę.

(Czy to również przypadek?)


Na zakończenie pragnę jeszcze wspomnieć, że w czasie, gdy mój mąż walczył ze śmiercią, moje ręce nieustannie spoczywały na jego dłoniach, sercu lub ukochanej twarzy.

W tych chwilach odczuwałam w ramionach niezwykłe, charakterystyczne wibracje nerwowe – jakby każdy nerw pulsował z niezwykłą siłą.

Zjawisko to powtarza się do dziś.

Za każdym razem, gdy zbyt mocno oddaję się rozpaczy, trzymam w rękach jego fotografię, pogrążona w smutnych lub gorzkich refleksjach, bądź wspominam szczególnie bolesne chwile, doświadczam tych samych drgań nerwowych, tych samych wibracji w ramionach.

Za każdym razem, gdy uporczywie przywołuję w myślach mojego męża, ten sam fenomen się powtarza.

W tej właśnie chwili, gdy piszę te słowa, znów czuję to samo dziwne uczucie – uczucie, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłam przed śmiercią mojego męża.

(Redakcja Psychische Studien zauważa w tym miejscu, że w taki sposób zwykle objawia się zdolność do pisma automatycznego u osób posiadających zdolności mediumiczne.)


Wczoraj (B…, 27 grudnia 1906 r.), w nocy, przede mną powoli przesuwały się mroczne postacie.

(W tej chwili, obok mnie, rozlega się trzask – znak potwierdzenia?)

Zanim zdążyłam się nad tym zastanowić, ogarnął mnie niewytłumaczalny strach.

Zawołałam na pomoc wszechmogącego Boga i mojego męża – stopniowo odzyskałam spokój.

Wtedy pojawiły się przede mną świetliste postacie i w końcu poczułam całkowitą wewnętrzną równowagę.

(Znowu trzask!)

Rano, po przebudzeniu, przez jakiś czas poruszałam się jak lunatyczka, niemal niezdolna do skupienia myśli, snując się bez celu.

Często mam wrażenie, że otrzymuję odpowiedzi od innych osób na pytania, które wcześniej zadawałam sobie w myślach.


107 LA LUMIÈRE

Jeśli prawdą jest, że istnieje życie po śmierci – a dla mnie staje się to coraz bardziej pewne i właściwie już jest dla mnie oczywistością – to tylko na tej podstawie można stworzyć pełny i szczęśliwy obraz świata.

Mój zmarły mąż z pewnością stara się zrobić wszystko, aby mnie pocieszyć i dać mi znaki swojej obecności.

Jest całkiem możliwe, że posiadane przeze mnie zdolności mediumiczne ułatwiają mu to zadanie.

Mój mąż – muszę to powiedzieć – był człowiekiem niezwykle dobrym, szlachetnym i obdarzonym pięknym umysłem.

I co rzadkie – nigdy przedtem nie kochał żadnej kobiety.

Przeciwnie, unikał wszelkich związków, oddając się całkowicie swoim badaniom naukowym.

Był również wegetarianinem i unikał alkoholu, spożywając go jedynie w wyjątkowych sytuacjach, gdy nie miał innego wyjścia.

Studiował przede wszystkim teologię, równocześnie z naukami ścisłymi, i był, według powszechnej opinii, wybitnym pedagogiem.

Bardzo często myślę, że mój drogi, zmarły mąż, wiedząc, że teraz poświęcam się lekturze tekstów spirytualistycznych, stara się wyciągnąć do mnie rękę ponad otchłanią, którą nazywamy „śmiercią”. Czyż ja, ze swojej strony, nie powinnam uczynić wszystkiego, aby wyciągnąć do niego moją rękę?

Innymi słowy – nie pragnę niczego bardziej niż zostać przyjętą do kręgu spirytualistycznego. (Uwaga! Wybór jest trudny – przyp. red.)

Nie można wykluczyć, że żywię zwodnicze nadzieje w odniesieniu do opisanych przeze mnie zjawisk. Powtarzam: nie można tego wykluczyć.

Jednak, choć zdarza mi się na chwilę zatracić w desperackim upadku w otchłań materialistycznych koncepcji wszechświata – zwłaszcza gdy staję przed jego grobem, zarówno fizycznie, jak i w myślach – to jednak, niczym elastyczna kula, zawsze odbijam się z powrotem ku nadziei, ku olśniewającej, nadziemskiej wizji bardziej idealistycznej koncepcji świata, która daje mi przedsmak wiecznej, niebiańskiej błogości.

J. M.


Do drugiego przypadku opisanego przez J. M. redakcja Psychische Studien dołącza uwagę dotyczącą podobnych zjawisk wizji plastycznych, jakich doświadczył generał feldmarszałek von Steinmetz.

Krótko po śmierci swojej córki napisał on do Hansa von Krosigka następujące słowa:


**„Sądzę, że jest Pan świadom, iż jestem człowiekiem o absolutnie zdrowym rozsądku, dalekim od wszelkiej egzaltacji, przesądów i nadmiernej wyobraźni – osobą racjonalnie myślącą i bardziej niż krytyczną, choć rzeczywiście z odrobiną fantazji. Niemniej jednak moja dominująca skłonność do rozumu nie tłumi we mnie uczucia, które posiadam w większym stopniu, niż sądzą ci, którzy oceniają mnie jedynie na podstawie mojej zewnętrznej postawy…

Piętnaście dni po śmierci mojej córki nagle zacząłem doświadczać wizji – zarówno w pełnym świetle, jak i, co częstsze, w ciemności.

Gdy w biały dzień zasłaniałem oczy dłońmi, pogrążając się w ciemności, widziałem w swoich rękach głowę mojej ukochanej, zmarłej córeczki. Ale nie jako portret ani popiersie – była ona całkowicie żywa!

Jej piękne, czyste oczy patrzyły na mnie tak, jak za życia. Poruszały się we wszystkich kierunkach – dokładnie jak prawdziwe oczy.

Mała główka również się obracała, jakby chciała się do mnie przytulić. Przyjmowała różne pozycje, a jednocześnie nieustannie się mnożyła – jedna zastępowała drugą.

Krótko mówiąc, widziałem moją córeczkę bez przerwy – jedyna różnica była taka, że nie mówiła.

To samo działo się, gdy spoglądałem na moją wielobarwną, wełnianą narzutę robioną na szydełku – moją własność – w którą owinąłem stopy mojej ukochanej dziewczynki w chwili jej agonii… i w której zmarła.

Te kontakty z moim słodkim dzieckiem miały dla mnie niezwykły urok.

Nie mogę porównać tego zjawiska do niczego innego niż do obrazu widzianego w lustrze – tak doskonała była ta postać, tak pełna życia.

Tym bardziej, że jej główka znajdowała się tuż przy mnie, jakby chciała się do mnie przytulić.”**


Przetłumaczone z Psychische Studien (maj 1907) przez doktora Luxa.

źródło:  Phénomènes occultes de la vie de Mme J. J. de H. (Dr Lux).  ; La Lumiere JUILLET 1907.