parapsychofizyka – Tarot Marsylski https://tarot-marsylski.pl tarot oraz darmowe wróżby na łamach zaprzyjaźnionego forum TAJNE, pozdrawiam i zapraszamy do zabawy z Tarotem. Tue, 14 Apr 2020 19:59:35 +0000 pl-PL hourly 1 https://tarot-marsylski.pl/wp-content/uploads/2020/07/tarot-150x150.png parapsychofizyka – Tarot Marsylski https://tarot-marsylski.pl 32 32 Wiedza metapsychiczna https://tarot-marsylski.pl/wiedza-metapsychiczna/ Tue, 14 Apr 2020 10:02:14 +0000 https://tarot-marsylski.pl/?p=4868 Czytaj dalej ]]> KAROL RICHET
Profesor Sorbonny i członek „lnsititut de France”
laureat Nagrody Nobla
Wiedza metapsychiczna
Według wykładu, wygłoszonego 24. czerwca 1925 r. na Wydziale Medycznym
w Paryżu.
Spolszczył J. Świtkowski.

Nim stosownie do słusznych ustaw o granicy wieku zakończę moje wykłady, pragnę z tej katedry wysokiej, którą tak długo zajmowałem, zaznajomić Panów w krótkim zarysie ze zazasadami parapsychologii *) nowej nauki, nie wcielonej dotychczas jeszcze do oficjalnej nauki fizjologji. A jednak ona jest ułamkiem fizjologji, do której bezwarunkowo należy; nawet wkrótce może będzie już zaliczana do fizjologji klasycznej. Nie wmawiam sobie, jako bym to ja stworzył tę naukę, której ośmieliłem się nadać imię. Założył ją jeden z największych uczonych naszego czasu i wszystkich czasów, sir William Crookes. Po Crookesie, po Myersie, usiłowałem ja zrobić z niej jednolitą i całkiem naukową dziedzinę wiedzy.

Dawniej wiedzą tajemną nazywano mnóstwo opowieści osobliwych, historyj demonicznych, fakiryzmu, mesmerysmu, somnambulizmu, jasnowidzenia, spirytyzmu. Ja nazwałem to wiedzą metapsychiczną. Na usprawiedliwienie tej nazwy służy mi – mówię to z całą skromnością – powaga Arystotelesa, który odnośnie do pewnej książki o fizyce omawiał prawa, zdające się wychodzić ponad fizykę, a przynajmniej poza nią, i tę fizykę wyższą nazwał „metafizyką”. Podobnież istnieje w łączności z psychologją klasyczną także inna, zwana dawniej tajemną, która wychodzi ponad klasyczną, a przynajmniej po niej następuje. Jest to metapsychologja (lub parapsychologia).

II.
Przedewszystkiem należy określić znaczenie słowa „parapsychologia”. Zjawisko nazywamy parapsychologicznem wtedy, gdy go nie można wytłómaczyć faktami znanymi, należącymi do normalnej psychologji, normalnej mechaniki, albo normalnej fizjologji, a więc poznanymi, spisanymi, klasycznymi. Cóż zresztą mówić o „normalności”, skoro wszystko jest zawsze normalne. Błędem jest przyjmować, jakoby przyroda wytwarzała zjawiska nienormalne, nie podlegające prawom określonym. Zamiast o normalnych należałoby mówić o zwyczajnych. Czytanie listu, który schowano w kopercie nieprzejrzystej, zamkniętej

* ) Używany do niedawna ogólnie termin techniczny „metapsychika” zastąpiono obecnie we Francji i w Niemczech terminem „parapsychologia”.

szczelnie, to na pewno nie jest zdarzenie zwyczajne. To jest niezwykłe, nadzwyczaj niezwykłe. A przecież czytanie takiego listu jest zjawiskiem normalnem, w każdym razie uwarunkowanem prawami. A czy znamy te prawa, czy też ich nie znamy, to nie ma nic do rzeczy.

Oczywiście przed uznaniem takich faktów nieprawdopodobnych, niezwykłych, za prawdziwe, musimy zachować dyscyplinę ścisłą niezachwianie. Musimy wykluczyć wszystkie hypotiezy, nawet najbardziej przekonywające, nim wnioskujemy, że to zjawisko parapsychologiczne. Skoro zaś fakt już istnieje, na przekór wszelkim zarzutom, nieubłagany, nieodparty, wtedy musimy go uznać, jeżeli nie chcemy zaprzeć się wszelkich naszych zasad naukowych, praw imperatywnych metody doświadczalnej. Uprzytomnijcie sobie Panowie, że to mówi do Was profesor fizjologji, a on nie idzie za żadnym innym drogowskazem, jak tylko za doświadczeniem. Byłem uczniem Claude Bernarda, Vulpiana, Mareya, Berthelota, Wiirtza, i uważałbym się za zbeszczeszczonego naukowo, gdybym za przykładem i za nauką tych sławnych mężów nie trzymał się zawsze doświadczenia, jako najwyższego drogowskazu mych sądów. Tak opancerzony mogę nie dbać o wrzask opinji publicznej  zarówno co do moralności jak i co do nauki. Należy to sobie ciągle powtarzać, że wszystkie zdobycze wiedzy były początkowo prześladowane, pogardzane, spotwarzane, z błotem mieszane. Ody Harwey eksperymentami niezbitemi dowiódł krążenia krwi, obalił tem fizjologję klasyczną Hippokratesa i Galena, i przez 30 lat wywoływał oburzenie wszystkich profesorów, a szczególnie paryskich.

Gdy Lavoisier stwierdził, że życie jest spalaniem, a więc zjawiskiem chemicznem, obrócił tem w niwecz ideje niejasne Stahla i Willisa. Gdy Claude Bernard dowiódł, że organizm zwierzęcy wytwarza cukier, uczynił sobie wrogów ze wszystkich lekarzy i wszystkich fizjologów. Pasteur spotkał się z opozycją zaciekłą, gdy postawił ową zadziwiającą teorję mikrobów. Gdy Akademji Nauk okazano pierwszy telefon, jeden z najsławniejszych profesorów naszego Wydziału z oburzeniem nazwał to brzuchomówstwem.

Przed Mareyem i przed naszemi pierwszemi próbami wzlotów widziano głupców niepoprawnych we wszystkich tych, którzy chcieli zbudować latawce cięższe od powietrza. Jan Muller, jeden z najpoważniejszych fizjologów, powiedział, że nigdy nie uda się zmierzyć szybkość drgań nerwowych. W dwa lata później podał Helmholtz dokładną metodę pomiaru. Prevost i Dumas mówili: nie da się nigdy otrzymać czystej substancji, ciałek krwi. Wiecie Panowie wszyscy, że dziś otrzymywanie czystej hemoglobiny skrystalizowanej jest jednem z najprostszych zadań chemji fizjologicznej.

Nie pochlebiam sobie, że robię coś równego tym mistrzom; jeżeli jednak jestem rewolucyjny, to śmiem się powołać na nich i uznawać eksperyment jedynie. Odrzucam stanowczo banalności światowe, nie dbam o przesądy, o teorje, o opinję uczonych rutynowanych i zaślepionych, którzy nie chcą widzieć faktów i swoje zdania układają według zdania ogółu, a nie według doświadczeń eksperymentalnych. Zapewne wyda się Panom to, co Wam przedstawię, obcem i burzycielskiem, ale nie sądźcie mnie Panowie, nim mnie wysłuchacie. Chciałbym rzec tak, jak niegdyś przed bitwą pod Salaminą rzekł Temistokles do Eurybiadesa, dowódcy floty ateńskiej: „Uderz, ale mnie wysłuchaj’1, a to słowo ocaliło zastępy  greckie. Moi Panowie, słuchajcie naprzód, nim uderzycie. Spróbujcie mnie zrozumieć i nie potępiajcie mnie przed wysłuchaniem.

III.
Spróbuję ustalić prawdy podstawowe parapsychologji. Aby wprowadzić w pewien ład fakty nagromadzone, dzielę parapsychologię na dwie dziedziny dokładnie ograniczone, wymagające metod całkiem odrębnych, których wyniki nie mogą uchodzić za ustalone w równym stopniu: na parapsychologię podmiotową (subjektywną) i na przedmiotową (objektywną). Parapsychologja podmiotowa polega na badaniu zjawisk niezwykłych, przy których nie występuje żaden objaw mechanicznie lub materjalnie niezwykły. Ona pozostaje czysto psychologiczną. Czytanie listu przez kopertę nieprzejrzystą nie wprowadza żadnego czynnika nowego w mechanikę, w chemję, ani we fizykę. Jest to zjawisko czysto psychologiczne. Parapsychologia przedmiotowa jest badaniem zjawisk mechanicznych  lub materjalnych, nie określonych za pomocą mechaniki, fizyki, lub chemji dotychczasowej. Ruch przedmiotów nie dotykanych, zjawiska świetlne, pukanie w stół bez dotknięcia, postacie na pozór żyjące, widywane przez więcej osób i ewentualnie fotografowane, hałasy pochodzące z oddali, oto są zjawiska, oznaczające więcej, niż nową czynność duchową, gdyż łączą się z niemi ruchy mechaniczne przedmiotów, nie dające się wytłómaczyć w drodze mechaniki zwyczajnej. Dalsza jeszcze różnica zasadnicza odznacza parapsychologję podmiotową od przedmiotowej. Zjawiska parapsychologji podmiotowej są częste stosunkowo. Mógłbym przytoczyć Panom setki cechujących ją przykładów. Niema chyba familji, w której przy badaniu gruntownem nie dałby się wydobyć na jaw wypadek tego rodzaju. Eksperymenty w dziedzinie podmiotowej są uderzające. Istnienie parapsychologji podmiotowej wykazane jest stanowczo i niezbicie.

Rzadkie bardzo natychmiast są wypadki parapsychologji przedmiotowej, i chociaż jestem przekonany o ich prawdziwości, uznaję doniosłość zarzutów, jakie tu można postawić.

IV. Zjawiska parapsychologji podmiotowej.

Całą parapsychologję podmiotową można sprowadzić do formuły bardzo prostej, nie mającej bynajmniej natury teoretycznej, lecz będącej tylko stwierdzeniem faktu, który wydaje mi się całkiem jasnym, a ująć ją można w ten sposób: do poznawania rzeczywistości wiodą także drogi, leżące poza zwyczajnerm spostrzeżeniami zmysłowemi. To znaczy: duch ma zdolność poznania części rzeczywistości także i bez dowiadywania się o niej zmysłem wzroku, słuchu, powonienia, dotyku. Aby dojść do stwierdzenia tego faktu, potrzeba obserwacji i doświadczenia.

Powiem naprzód o obserwacjach, a te są niesłychanie liczne. Zebrali je z nadzwyczajną troskliwością moi uczeni przyjaciele ze Society for Psychical Research w Londynie. Często idzie tu o halucynację, którą nazywa się „prawdziwą”, bo jest zgodna ze zdarzeniem zewnętrznem, którego nie można było przewidzieć. Wielka jest liczba wypadków stwierdzonych dokładnie, w których osobom pojawiał się obraz człowieka właśnie w chwili, kiedy on umarł. Mogąc w tym krótkim wykładzie dać tylko pogląd bardzo skąpy, ograniczę się do dwóch faktów. Smith, urzędnik bankowy w Londynie, powraca z biura i  w domu rozmawia spokojnie z żoną po objedzie. Nagle pyta: „która godzina?” – „Jest pół do do ósmej.” – „A więc Fred umarł o pół do ósmej, właśnie go ujrzałem”. I w tym czasie umarł faktycznie Fred, nie chorując wcale poprzednio.

Pan Wingfield w indjach, przebywając na swoim jachcie, spostrzega na jawie wchodzącego do kabiny brata, bladego i smutnego. Przerażony tem, udaje się do drugiej kabiny i tam na swym kalendarzu pisze litery początkowe imienia brata, oraz słowa: „Niech go Bóg ma w opiece”. Notuje nadto datę i godzinę. W tym samym dniu i o tejże godzinie brat jego William Baker spadł w Anglji z konia na polowaniu i umarł.

Ale dosyć. Mógłbym Panom przytoczyć setki wypadków podobnych, równie niezbitych, których nie można wytłómaczyć ani pomyłką, ani oszustwem, ani przypadkiem. Fryderyk Myers halucynacjom takim, mniej lub więcej zgodnym z rzeczywistością, i stwierdzonym we warunkach niewątpliwych, nadał nazwę „telepatji”. Przypuścił, że drgania mózgowe osobnika A udzielają się w sposób niewyjaśniony osobnikowi B.

Angielskie Society for Psychical Research przyjęło wkrótce to przypuszczenie za swoje i teorję telepatyczną uznano ogólnie. Mnie wydaje się ona, jeżeli nie wprost błędna, to przecież niezupełna. Nasze myślenie, nasze fale mózgowe, są wycinkiem z rzeczywistości, a jako takie, mogą być spostrzegane, równie jak każdy inny wycinek. Jednak łączności tej naszego poznawania z falami mózgowemi nie uważam za wystarczającą, gdyż często poznajemy taką rzeczywistość, jakiej nie zna żaden mózg ludzki. Skoro z dziesięciu kopert, zawierających dziesięć różnych, nieznanych mi odpowiedzi, wybiorę na ślepo jedną kopertę wtedy żaden człowiek na świecie nie może wiedzieć, którą z tych dziesięć wybrałem. W jakiż sposób dochodzi medjum do tego, aby podać zawartość tej koperty?

Podobnież trudno pojąć, jak wśród mnóstwa uderzających o mózg żywych drgań właśnie to jedno drganie wpływ wywiera. Nawet łatwiej pojmuję jeszcze to, że ktoś odczytać zdoła przez kopertę zamkniętą list z wypisanem na nim wielkimi literami słowem „Marguerite”, niż to, że on powie „Marguerite” dlatego, iż ja mniej lub więcej wyraźnie myślę o osobie, której na imię „Marguerite”.

Istnienie telepatji nie ulega wątpliwości, ale ona jest tylko wypadkiem szczególnym. Cały objaw jest o wiele ogólniejszy. Na razie zatem, nie wchodząc w teorje, przyjmijmy, że przedmioty wysyłają drgania, na które większość ludzi jest niewrażliwa, ale dostępne poznawaniu pewnych osobników. Takie poznawanie odbywa się zwykle nie w sposób odpowiadający rzeczywistości, tylko we formie symbolicznej. Z licznych i dokładnych obserwacyj wynika, że zdarzają się zawiadomienia o śmierci, to znaczy, że w pewnych wypadkach dowiadujemy się o rzeczywistości, a ta rzeczywistość przybiera postać symbolu jako wrażenie słuchowe lub wzrokowe. Faktycznie na razie przynajmniej – a należy być bardzo ostrożnym z wszelkiem zaprzeczaniem – nie mogę uwierzyć, jakoby ukazywało się widmo zmarłego, jakto utrzymuje teorja spirytystyczna. Ta hypoteza spotyka się z mnóstwem zarzutów. Obracam się chętniej w zakresie fizjologji pozytywnej i mówię, że w duchu pana Smitha lub pana Wingfielda miało miejsce poznawanie ulotne, niewyraźne, rzeczywistości we formie widma.

A wydaje mi się, że te widma posiadają nie więcej rzeczywistości, niż postacie nieokreślone, przemykające nam we snach przed oczyma ducha.

V. Przeczucia.

Wystrzegajmy się wszelkiej teorji i pozostawajmy w zakresie obserwacji. W tym zakresie ograniczonym dadzą się stwierdzić jeszcze inne fakty, niezmiernie zawikłane, a wikłające się przez to zwłaszcza, że zdają się stać w sprzeczności z naszą wolną wolą. Faktycznie istnieją nie tylko odczucia, ale i przeczucia, to znaczy, prócz poznawania rzeczywistości obecnej i przeszłej, istnieje także poznawanie rzeczywistości przyszłej. Wybiorę tylko cztery przykłady z liczby ogólnej ponad pięćdziesięciu, jakimi rozporządzam.

Pan Litowski, urzędnik Ministerstwa Wojny w Petersburgu, śni, że się topi, że wraz z drugim współtowarzyszem niedoli na desce broni się przed utonięciem i że wreszcie utonął. Rano mówi do żony: „Już nie długo żyć będę; zamów suknie żałobne”. Mija sześć miesięcy. Ów sen wreszcie ulatuje mu z pamięci. W tem otrzymuje rozkaz udania się na okręt w Odessie i znowu, z większym jeszcze naciskiem niż przed pół rokiem, mówi: „Już niedługo pożyję”. Przed odjazdem sam wybiera suknie żałobne dla żony. W kilka godzin po odbiciu od portu okręt jego zderza się z drugim. Statek się zanurza, Litowski wpada do wody, ratuje się z towarzyszem na deskę, walczy rozpaczliwie o życie, ale tonie. Towarzysz uratowany podał wiadomość o rozbiciu okrętu.

Panu Figueroa, przewodniczącemu Klubu Szermierzy w Palenno, śni się, że wchodzi do małego domku. Wita go człowiek czarno odziany, we wielkim kapeluszu, wskazuje mu drogę na schody skręcone, klepiąc przytem po grzbiecie muła stojącego na drodze. Śniący wchodzi do izby, gdzie stoi wielkie łóżko formy szczególnej, a kiście kukurudzy i cebuli wiszą na ścianach; spotrzega dwie kobiety, młodą i starszą. Ten sen niezwyle żywy opowiada żonie. W kilka miesięcy później powołany na świadka w sprawie honorowej, z przyjaciółmi jedzie do wsi, nie znanej mu nawet z nazwy. Nagle spostrzega szczegóły, znane mu ze snu: Człowiek w czarnym kapeluszu wskazuje mu kręte schody, i klepie muła po grzbiecie. Przez te schody dostaje się do izby z wiszącą na ścianach kukurudzą i cebulą, a przed wielkim łóżkiem dziwnej formy spostrzega dwie kobiety, młodą i starą.

Przyjaciel mój, dr. Osty, przybywa do Paryża i szuka mieszkania przed podróżą do Bretanji. Przepowiedziano mu, że w czasie tej podróży znajdzie mieszkanie w Paryżu w pobliżu Sekwany, przy ulicy nazywającej się na B, będzie to mały domek w ogrodzie, a przed domkiem posąg gipsowy. Między Paryżem i Lorient spotyka osobę, która mu mówi: „Znajoma moja przeprowadza się i może pan zająć jej mieszkanie przy ulicy Boulainvilliers”. Wróciwszy do Paryża, idzie do tego mieszkania i widzi domek z posągiem gipsowym w ogrodzie poczem je zajmuje.

Opowiem wreszcie należącą tu pewną historję, która zyskała sławę. Z końcem listopada 1913 odwiedził mnie dr. Tardieu, znakomity lekarz z Mont Dore, który był uczniem inego ojca. Tardieu powiada: „Nadeszła już pora wyjawienia pewnych zdarzeń dawniejszych, za których prawdziwość ręczę.

W lipcu 1869 byłem w ogrodzie luksemburskim na przechadzce ze Saurelem, moim druhem, matematykiem utalentowanym, który wówczas był asystentem obserwatorium astronomicznego. Nagle ujrzałem rysy twarzy Saurela zmienione jakgdyby w ekstazie i usłyszałem jego słowa pamiętne,/* „Widzę cię w mundurze, ty liczysz pieniądzie w czapce zebrane i idziesz jako żołnierz pod Hirson, pod Sedan. O, mój biedny kraju, co za klęska! Ale i ja jestem w mundurze, i to oficera wyższego. Jestem jednak chory i w trzech dniach umrę. A ty .przyjdziesz na czas jeszcze, aby mnie ujrzeć. Teraz jeszcze coś… Mija czas długi, i znowu krew, znowu bitwy. Tyle krwi! Ale tym razem Francja będzie ocalcna, stanie nad Renem, w Kolonji. O Francjo! tyś jest królową świata i podziwiają cię wszystkie narody”.

Gdy Tardieu skończył to swoje porywające opowiadanie, prosiłem go, aby mi je zapisał na papierze, a on to wykonał od razu. W maju 1914 dałem je do druku i opublikowałem. Zważcie datę: maj 1914. „Tardieu dodał: „Wszystkie szczegóły, co do mego stroju i pieniędzy w czapce, podane przez Saurela, sprawdziły się po roku. Z końcem sierpnia, jadąc ambulansem Czerwonego Krzyża na wschody urządziłem na Bulwarach zbiórkę pieniężną do czapki, a gdy w pociągu pytali mnie towarzysze, dokąd jedziemy, przyszło mi nagle na pamięć co Saurel powiedział, i rzekłem: „Na Hirson, na Sedan!“ Saure! wrócił z końcem września 1870 do Paryża. W krotce potem zachorował i po trzech dniach umarł; ledwie zdążyłem zobaczyć go przed śmiercią. A o drugiej przepowiedni, która jeszcze się nie sprawdziła i może się nie spełni, wiem że już czas, aby ją Panu wyjawić, bo wypadki będą następowały szybko po sobie”.

Sądzę, moi przyjaciele, że po takich przepowiedniach i po tak uderzającem potwierdzeniu nie będziecie wątpili w istnienie przeczuć.

Znakomity mój kolega Bozzano, jeden z najuczeńszych parapsychologów współczesnych, powiedział: „Przeczucia są w parapsychologji faktem najniezwyklejszym a zarazem najniezbiciej stwierdzonym “.

Wiem, że te krótkie przykłady wymagałyby poparcia szczegółami  liczniejszymi, ale zdążam do wniosku: pewne przeczucia, odnoszące się do zdarzeń nieprawdopodobnych, nie mogą polegać na ślepym przypadku. Jak każdy zresztą, czuję i ja całą dziwaczność i nieprawdopodobność przeczuć, one mają w sobie coś przeciwnego rozsądkowi. Chciałoby się rzec: „To jest niemożliwe”. Niechaj będzie jak chce; ja powiem wraz z wielkim Williamem Crookesem: „Nie twierdzę bynajmniej, że to jest możebne: mówię tylko, że to jest faktem”.

VI. Eksperymenty parapsychologji podmiotowej .

Od obserwacji przejdźmy do eksperymentu. Zarówno swą licznością jak i swą jakością obserwacje dają dowody przekonywające. Ale jest coś jeszcze bardziej przekonywającego, niż prosta obserwacja. Są obserwacje „wywołane”, są eksperymenty. A przez nie wchodzimy w dziedzinę psychologji czystej, gdyż obserwacja wywołana, to determinizm eksperymentalny. Dla uproszczenia nazwijmy kryptestezją, to znaczy utajoną zdolnością wyczuwania, tę zdolność nadzwyczajną, którą w rzadkich wypadkach duch posiada, zdolność odbierania znaków (drgań), jakich odbierać nie mogą nasze zmysły normalne. Jest już prawie dowiedzione, że tę zdolność, u większości ludzi utajoną, można wydobyć na jaw hypnozą, somnambulizmem, stanem transu medjalnego. Można zatem z gruntownością metodyczną i z całym spokojem badać u takich osób ich zdolność kryptestezyjną jasnowidzenia. Mogę panom służyć i tu przykładami zupełnie przekonywającymi. Przyjaciel mój Hericourt, podaje mi w kopercie zamkniętej rysunek, którego ja wcale nie  znam. Medjum Alicja powiada, że widzi w kopercie żołnierza z trzema paskami. Rysunek, dany mi przez Hericourta, przedstawiał go według zdjęcia fotograficznego w czapce z trzema paskami. Alicja nie zna Hericourta. Czy to nazwiecie przypadkiem?

Czcigodny mój przyjaciel, F. Myers, przyprowadza do mnie panią Thompson. Syn mój, Jerzy, który był właśnie u mnie, daje i pani Thompson swój zegarek z prośbą, aby powiedziała wszystko, co zdoła odczuć. A wtedy pani Thompson mówi słowa uderzająco trafne: „Na tym zegarku jest krew, zniszczone są trzy pokolenia”. Faktem jest, że zegarek ten należał do wuja mego syna, poległego 1870 w bitwie pod Vendóme; ojciec mój wziął go potem i darował wnukowi, a memu synowi. Czy można twierdzić, że te „trzy pokolenia zmieszane”, to także czysty przypadek?

A oto dalszy wypadek kryptestezji, szczególnie uderzający. W lipcu 1904 dwom moim przyjaciołom mówi pani R. pukaniem w stolik: „Panca śmierć czyha na familję”. Nie rozumiemy, co to ma znaczyć, gdyż żadna z osób obecnych nie nazywa się Banca, ani Bianka. Na drugi dzień o 3-ciej po południu nadchodzi do Paryża wieść o skrytobójczem morderstwie Dragi, królowej serbskiej, zabitej z dwoma braćmi w pałacu. A dnia następnego czytam w dziennikach, że ojciec Dragi nazywał się  Panca. A zatem „śmierć czyha na familję” oznacza to z dokładnością zadziwiającą ową tragedję, jakiej uległa familja Panca.

Zgodność czasu jest zupełna, gdyż czas belgradzki wyprzedza o półtora godziny czas paryski. Ze wszystkich jednak wypadków kryptestezji do najciekawszych należą odnoszące się do pani Piper. Obserwował je wielki uczony, Fryderyk Myers, wybitny psycholog kembridżski dalej przyjaciel mój, Sir Oliver Lodge, jeden z najpomysłowszych fizyków współczesnych, oraz Ryszard Hodgson i James Flyslop, dwaj znakomici psychologowie amerykańscy. Ci wybitni mężowie badali panią Piper z największą starannością w czasie lat dziesięciu i ogłosili trzy grube tomy o wynikach swych badań. Wszyscy doszli do pewności absolutnej, że pani Piper drogą zwykłych spostrzeżeń zmysłowych nie mogła dojść do wiedzy o tych faktach, które opowiada. Gdy umarł pewien Jerzy Pelham, powiedziała nagle w transie pani Piper, która go niemal nie znała: „Ja jestem Jerzy Pelham, zawołajcie mego ojca i matkę”. Potem miano zawołać jego narzeczoną, jego profesorów, różnych krewnych i przyjaciół, Przez sześć miesięcy ów zmarły Pelhalm przez usta pani Piper rozmawiał z wszystkimi, którzy Pelhama znali, powtarzał im rozmowy poufne, jakie z nim wiedli za jego życia. Wobec tego zjawiska nadzwyczajnego spirytyści sięgnęli do tłómaczenia bardzo prostego, że Pelham wcielił się w panią Piper. Ja wolę się trzymać ścisłego podania faktu, a to dla tego, że pani Piper dzięki swej niesłychanej zdolności kryptestezyjnej zna takie szczegóły, jakie jej zmysły nie objawiły i objawić nie mogły.A to już jest dużo. Wogóle przy każdej nadarzającej się sposobności składała pani Piper dowody jasnowidztwa zadziwiającego.

Nie tylko wtedy, gdy przemawiała jako Jerzy Pelham, ale także wtedy, gdy dawała przez siebie przemawiać wielu innym osobom nieraz fantastycznym.

Oliver Lodge streszcza swe doświadczenia w ten sposób: „Wiedza, jaką pani Riper ma o przedmiotach i ludziach, wyklucza współdziałanie normalnego spostrzegania zmysłowego”. William James mówi: „Żadnego z mych przeżyć osobistych” nie jestem bardziej pewny, jak tego, że pani Piper w czasie stanu transowego zna rzeczy, o których na jawie w żaden sposób wiedzieć nie mogła”.

Fryderyk Myers powiada: „Faktów przytoczonych nie mógłby jej podać do wiadomości nawet zręczny detektyw, a we wielu innych faktach mogłaba się dowiedzieć tylko z niesłychanym nakładem czasu i pieniędzy’1.

Skoro ci trzej wielcy uczeni po długich i wytężonych studjach składają takie orzeczenie i wypowiadają wnioski stanowcze, niepodoona pozostać niewzruszonym, lub chcieć wysnuwać inne od nich wnioski, jeżeli nie czyniło się samemu licznych i długich eksperymentów.. Fakty kryptestezji są tedy stwierdzone niezbicie. Wszyscy, którzy metodę doświadczalną uznają za podstawę wszelkiej wiedzy, muszą być niemi przekonani. Na zakończenie podam Panom kilka faktów dalszych, które wiarę Panów wzmogą aż do pewności, chyba że postanowicie – czego zresztą nie przypuszczam –  zaprzeczać faktom najbardziej w oczy bijącym. Podam ich tylko cztery, jakie zdarzyły się w czasie stosunkowo niedawnym,  i jakie mają nieodpartą zdolność dowodową.

1. Lekarz zakładu obłąkanych w Tambowie pan Chowrin, miał pacjentkę mogącą czytać listy zamknięte w kopertach. Aby nie dać się oszukać, stosował szczególne środki ostrożności. Kolega napisał literami mikroskopijnie drobnemi jedno zdanie, włożył je w papier światłoczuły, aby pisma nie módz odczytać bez naruszenia światłoczułego papieru. Eksperyment ten udał się trzy razy przy kontroli różnych lekarzy w mieście Tambowie.

2. Pan Reese, Polak osiadły w Ameryce, bierze kolejno dziesięć różnych pism w kopertach zamkniętych. Nie tylko odczytuje  jedno po drugiem, lecz nadto odpowiada na pytania, zawarte w tych kopertach, a odpowiada tak trafnie, że nie mógłby lepiej w sposób normalny.

Czcigodny mój przyjaciel, Maxwell, prokurator naczelny sądu w Bordeaux, pisze na siedmiu papierach, wkłada sześć z nich do różnych szuflad, a siódmy zachowuje w kieszeni przy sobie. Reese wymienia treść ostatniego z nich, mówiąc: „Pan pyta o imię swej matki? Nazywała się Marja Angelika”. Odczytał pytanie i odpowiedział na nie zarazem. Czy można to nazwać przypadkowem?

Reese dawał Schrenck-Notzingowi takież dowody kryptestezji, a Schrenck, badacz sumienny i nadzwyczajnie ścisły, uznał Reesego za najosobliwszego człowieka współczesnego. Miałem szczęście, módz gruntownie obserwować dwóch ludzi o nadzwyczajnej zdolności kryptestezyjnej, a to Stefana Ossowieckiego i Ludwika Kahna.

3. Ossowiecki nie jest medjum zawodowem, lecz szlachcicem polskim i inżynierem. Zdoła czytać listy przez koperty zamknięte, a Geleyowi, mnie i wielu innym, dał dowody hryptestezji zdumiewającej. Przed mym wyjazdem do Warszawy wręczyła mi pani de Noailles trzy koperty zapieczętowane troskliwie, których zawartość wcale nie znałem. Stefan wziął jedną z nich i rzekł: „Ta odczytam”. Miał przez chwilę list w ręku i powiedział: „Jest tam coś o przyrodzie, coś od wielkiego poety francuskiego Rostanda. Zawiera wiele światła i noc: są to wiersze ze „Chanteelera”, mówione przez koguta”. Pani de Noailles napisałam „Jest noc. Jak pięknie jest wierzyć w światło. Edmund Rostand”. Te wiersze wypowiada kogut w Chanteelerze. Ponieważ Stefan niezbyt lubi te eksperymenty, obiecałem mu dla zachęty, że postaram się o autogram Sary Bernhard, gdy się powiodą. On się zgodził. Wysłałem tedy do sławnej mej przyjaciółki telegram z prośbą, aby mi napisała coś własnoręcznie i przysłała w kopercie opieczętowanej. Odpowiedź jej miałem pocztą najbliższą, a otrzymałem ją wprost od listonosza w Warszawie w hotelu. Podałem ją Ossowieckiemu, który w jasnem świetle, po długiem zwlekaniu, pod uważnym wzrokiem moim i Geleya, powiada: „Życie wydaje się nam skromnem, gdyż jest… tu przychodzi słowo francuskie, którego nie mogę przeczytać, ale wiem, że ma ośm liter”.

Sara Bernhard zaś napisała: „Życie wydaje się nam pięknem, gdyż wiemy, że jest znikome (ephemere)”. Następnego dnia w czasie całej uczty bawił Ossowiecki obecnych odgadywaniem liczb i słów, ale działo się to bez kontroli naukowej. Wtedy poprosiłem go o eksperyment poważny, dający wartość dowodową. Odwracam się od niego, biorę ćwiartkę papieru, piszę na niej jedno któtkie słowo i trzymam ją w ręce zgniecioną. Potem podaję Stefanowi tę rękę zamkniętą. Stefan mówi: „To jest bardzo krótkie: jest tam T z dwiema  kreskami, potem zero i rzymska I”. Napisałem „TOI“ a przez T poprowadziłem dwie małe kreseczki. Jeden z najbajeczniejszych przykładów kryptestezji, jaki zawdzięczamy Stefanowi, jest następujący: Żona prezydenta Trybunału kasacyjnego w Warszawie mówi mu: „Zgubiłam broszkę na której bardzo mi zależy. Czy mógłby mi ją pan odnaleść?“

Ossowiecki Śmieja się z tego żądania. A jednak, gdy na trzeci dzień poszedł na przechadzkę, spotkał nieznanego człowieka, spojrzał nań ostro i rzekł niespodzianie: „Pan znalazł na ulicy broszkę ze szafirem i brylantami”. I tak było.

4. Wypadek ostatni kryptestezji zdumiewająco cudownej zdarzył się bardzo niedawno. Gdyby nawet nie były znane żadne inne z niezliczonych wypadków kryptestezji, to ten jeden jużby wystarczył, aby nas niezachwianie przekonać. Obserwowałem go nie ja jeden tylko. Obserwowali go moi przyjaciele Osty i Lassabliere, nauczyciel naszego Fakultetu, przyjaciel mój Cuneo i trzej wybitni koledzy moi z Academie des Sciences, Berthelot, Ferrie i Leclainche. Ci mogli wraz ze mną stwierdzić fakty i gotowi są złożyć świadectwo. Wezwano Kahna, aby przeszedł do pokoju sąsiedniego; gdy wyszedł, pisano różne zdania proste lub zawikłane na ćwiartkach papieru, które potem składano na pół, we czworo i w ośmioro, a wreszcie zaklejano paskami gumowanymi, aby nigdzie się nie otwierały. Napisawszy w ten sposób trzy lub cztery zdania, przywołano Kahna z powrotem i pokazano mu papiery poskładane. Czasami dotykał któregoś z nich lekko, a czasem nie tknął żadnego. Potem biorę jeden papier w prawą rękę, drugi w lewą, trzeci kładę pod przycisk na biurku, a czwarty spaiam na popiół. Wszystko to dzieje się oczywiście przy świetle jasnem. Jestem sam z Kahnem, a ponieważ zmieszałem poprzednio papiery, nie wiem już, który trzymam w prawej, który w lewej, a który spaliłem.  Kahn pisze coś na skrawku papieru, a potem, za dwie czy trzy minuty, mówi: „Proszę rozwinąć papier w prawej ręce; jest na nim napisane Virgilius Maro“. To się zgadzało. „Na kartce w lewej ręce jest napis Verite aux Parenees”. Rozwijam kartkę, jest tak oczywiście. „Proszę wyjąć kartkę z pod przycisku; są na niej słowa: En avant“. Patrzę i to się zgadza. A na kartce spalonej było słowo angielskie Shoking”. Także prawda. Generał Ferrie napisał zdania trudniejsze: „Hypoteza Wegenera, lampa o 3 elektrodach”. I to odczytał Kahn trafnie. Daniel Berthelot napisał po łacinie „Vulnerant omnes, ultima necat“, a ponadto zdanie greckie literami łacińskiemi. Wszystko to było odczytane dokładnie.  Osty, Lassabliere, Cuneo, osiągnęli takie same wyniki w tych samych warunkach.

Nie będę się zatrzymywał nad chwaleniem tych kolegów  i przyjaciół, ale zapewne przyzna mi każdy, że ich rozum co najmniej  dosięga poziomu przeciętnego rozumu ludzkiego. Aby zaś przy takich eksperymentach prostych a stanowczych przyjmować nieistnienie oszustwa, nie widząc przytem podstępów  dokonywanych, na to musiałby ich rozum być znacznie niższy od przeciętnego poziomu człowieka najskromniejszego. Przez panią Piper, przez Chowrina, przez Reesego, przez Ossowieckiego, przez Kahna, stwierdzona jest bez zarzutu kryptestezja, t. j. poznawanie rzeczywistości środkami leżącemi poza zwykłem spostrzeganiem zmysłowem. Kryptestezja jest tak samo udowodniona, jak kurczenie się mięśni po strychninie, jak wchłanianie przez krew tlenu, jak spalanie się wodoru w tlenie, jak istnienie azotu w powietrzu. A wątpić o niej można tylko wtedy, gdy się ma śmiałość powiedzieć: „Nie wierzę w metodę eksperymentalną”. Tak jest; niech nadal zaprzeczają ci, którzy wbrew naszym licznym eksperymentom, dokładnym, niezachwianym, skrupulatnym i rozstrzygającym wolą trzymać się opinji tłumu niewiedzącego. Wszakże dawniej przeczono możności istnienia aerolitów, samolotów, telefonów, mikrobów i radjografji. Tych zacofańców pozostawiam tłumowi nieuków.

VII. Teorja kryptestezji.

A teraz czemużby nie zająć się nieco teorją? Naprzód odsunę, przynajmniej na razie, hypotezę spirytystyczną, tego deum ex machina, który wie wszystko. Przypuszczę raczej coś innego, bardzo prostego, a to jedną z tych hypotez roboczych, stosowanych tak chętnie przez Magendiego i przez innego szanownego przyjaciela, Claude Bernarda. Są dokoła nas drgania eteru, których nie spostrzegamy, – a jednak one istnieją. W tej sali, w której tu przemawiam, nie można słyszeć koncertu, a więc moglibyście Panowie powiedzieć, że muzyka nie istnieje. Ale postawcie na tym stole aparat odbiorczy z rozgłośnikiem, a usłyszycie koncert, który odbywa się właśnie na wieży Eiffla. Możebne jest zatem, że od przedmiotów około nas, nawet od najmniejszych, rozchodzą się drgania. Nie odczuwamy tych drgań, bo nie jesteśmy ani dość wrażliwi ani, medjalni. Gdyby jednak znalazła się tu osoba, obdarzona wrażliwością szczególną – nazwałem ją kryptestezją (tajemniczo i niezrozumiale) – to ta osoba odczuwałaby owe drgania, chociaż one nie istnieją dla ludzi zwykłych. Wystarczy tedy przyjąć dwie przesłanki, które – chociaż to wyda się bardzo śmiałem – musi się uznać wobec eksperymentów sumiennych: 1. Że rzeczy i poruszenia wywołują pewne drgania, i 2. że te drgania mogą odczuwać istoty obdarzone do tego szczególną zdolnością. Tem nadamy cechę naukową cudownym na pozór zjawiskom kryptestezji, mimo szeregu faktów nowych, jeszcze trudnych do stwierdzenia. Kryptezja jest jedną z najwspanialszych zdobyczy psychologii doświadczalnej. Mamy na nią już dziś dowód przekonywający, i jestem pewny, że fizjologowie, wziąwszy się energicznie do pracy, dojdą do wyników potężnych. Ale praw jej nie znamy Tu, moi przyjaciele, są wielkie rzeczy do odkrycia.

VIII. Parapsychologia przedmiotowa.
(Parapsychofizyka).

Zatrzymałem się tak długo przy parapsychologji podmiotowej, że niewiele mi już czasu zostaje na przedstawienie Panom stanu obecnego parapsychologji przedmiotowej. Ona również opiera się na obserwacji i na eksperymencie. Obserwacje są tu jednak bardzo skąpe. Prawie zawsze t. zw. halucynacje prawdziwe, t. j. odczucia, odpowiadające zdarzeniu oddalonemu, dotykają tylko jednej osoby. W tym wypadku przyjmiemy raczej poznawanie symboliczne rzeczywistości, niż pojawienie się widma prawdziwego, posiadającego rzeczywistość przedmiotową. Bywają jednak wypadki halucynacyj zbiorowych, w których jedno zjawisko wiedzy całkiem tak samo i równocześnie liczniejsze osoby, jak można pojąć, że dwie czy cztery osoby w tej samej chwili mają zupełnie zgodną halucynację, jeżeli ona jest tylko widziadłem bez żadnego tła materjalnego?

Prawdziwe halucynacje zbiorowe zdarzają się bardzo rzadko. Jeżeli prawdopodobnie można liczyć ponad tysiąc prawdziwie stwierdzonych halucynacyj pojedeńczych, to da się przytoczyć zaledwie dziesięć wypadków rzeczywistych, wystarczająco stwierdzonych, halucynacji zbiorowej.

Ograniczę się do jednego przykładu:
W bitwie pod Tel el Kebir oficer marynarki angielskiej odnosi ranę w udo ułamkiem granatu. Przynoszą go na okręt szpitalny w Malcie, gdzie pielęgnuje go i czuwa przy nim żona admirała. Choroba jednak pogarsza się z dnia na dzień, rana staje się rakowatą. Pewnego wieczoru admirałowa, znużona długiem czuwaniem, pyta lekarza, czy może chorego przez noc zostawić samego. Lekarz zapewnia, że na razie nie ma nic groźnego, to też admirałowa udaje się do swego pokoju, zostawiając otworem drzwi do sąsiedniej sypialni swego syna, chłopca jedenastoletniego.
W nocy budzi się chłopiec nagle, zrywa się z łóżka i woła: „Mamo, tu jest Major”. Rzeczywiście matka przez drzwi otwarte widzi mglistą postać ranionego, unoszącą się przez pokój syna wolno ku oknu i znikającą. Obie jego nogi były niezranione. Udaje się zaraz do sali szpitalnej i dowiaduje się, że major umarł przed chwilą. W związku z tem można by wspomnieć o obserwacjach, czynionych w t. zw. domach nawiedzanych, te jednak poza wypadkami bardzo rzadkimi polegają na opowiadaniach bardzo niepewnych. Ani Bozzano, który o takich domach napisał znakomitą książkę, obficie udokumentowaną, ani przyjaciel mój, Kamil Flammarion, również autor książki podobnej, nie zdołali mnie przekonać. Faktem jest, że ilekroć zabierano się do zbadania naukowego domów nawiedzanych, znajdowano mało co ponad oszustwo świadome czy bezwiedne, lub też łatwowierność naiwną.

Na szczęście istnieje w parapsychologji przedmiotowej coś przewyższającego obserwację, a to eksperyment. Otóż te eksperymenty mimo krzyku, jaki się przeciw nim zewsząd podniosł, i jaki zwykł się podnosić przy każdym nowym objawie, są wprawdzie niezbyt liczne, ale stanowcze. Naprzód mamy tu eksperymenty Crookesa, a te stoją niewzruszenie. Ten wielki William Crookes, który odkrył nowy metal, Thallium, który wynalazł rurki swego imienia, podstawę dzisiejszej radjografji, a potem scintillometrję, uwidoczniającą uderzanie atomów radowych o płytę fosforyzującą, nadto skonstruował aparat pomysłowy, radiometr, który obraca się wyłącznie pod wpływem światła, otóż on poczynił w parapsychologji przedmiotowej doświadczenia, które pozostaną ważne po wszystkie czasy. Miał szczęście eksperymentować z dwoma medjami niezwykle silnemi, może wśród znanych najsilniejszemu Douglas Home i Florencja Cook. Jeżeli macie Panowie czas i ochotę, polecam Wam prżeczytać z uwagą sprawozdanie obszerne Crookesa o jego eksperymentach, a to przekona Was o rzeczywistości tych faktów, chyba, że postanowice uważać Crookesa za głupca, a to byłoby dość głupie.

Przy jasnem oświetleniu widział Crookes jak poruszają się stoły i krzesła, jak zjawiają się kwiaty i nikną, jak unosi się nad jego głową harmonika grająca, słyszał hałasy bez dotknięcia a wszystko to w pełnem świetle, w swojem Iaboratorjum, w obecności uczonych czcigodnych i doświadczonych. Crookes widział Florencję Cook zdwajającą się w zjawie,  w własnej swej pracowni widział kilkakrotnie przy świetle lampy fosforowej, jak zjawa Katie King rozmawiała z Florencją Cook, Jak to mogło się stać, że tych faktów nie brano poważnie i że uciekano się do różnych plotek oszczerczych, aby je wytłomaczyć?

W każdym razie dla tego, że wszyscy ludzie – a uczeni może jeszcze bardziej – boją się rzeczy nowych. Początkowo nie chciano uznać ani krążenia krwi, ani samolotu, ani telefonu, ani mikrobów. A gdy im Crookes dawał dowody przekonywające, śmiali się z niego.

Ach, i ja śmiałem się wraz z innymi. Ale dziś, gdym ujrzał to, co ujrzałem, poznałem wreszcie po długim mozole i pracy, że Crokes miał słuszność, więc uderzam się w piersi i mówię: „Pater peccavi“. Jak wiadomo, eksperymenty Crookesa mimo powagi mistrza i jego ściśle naukowego postępowania nie przekonały ogółu. Ale od czasów Crookesa obserwowano jeszcze wiele faktów, które rozszerzyły zakres parapsychologji przedmiotowej. Przedewszystkiem mieliśmy w Eusapji Palladino medjum zadziwiające. Mogę zapewnić, że żaden inny dział eksperymentów nie podlegał kontroli równie ścisłej przez tylu uczonych. Nieraz niechętni aż do niesprawiedliwości, zawsze nieufni, wiecznie troskliwi o badanie najsurowsze, uczeni całego świata brali udział w doświadczeniach, a wszyscy, którzy swe studja przez pewien czas prowadzili, doszli do pewności. Wyliczę je tutaj, bo te świadectwa liczne, niemal uroczyste, ludzi prawych i rozumnych ze wszystkich krajów, mają takie znaczenie, że nie zachwieją niem tanie drwiny i żarty.

We Francji jest wśród nich pułkownik Albert de Rochas, dyrektor bibljoteki Szkoły Politechnicznej: Kamil Flammarion, sławny astronom, Józef Maxwell, prokurator trybunału w Bordeaux, Sabatier, rektor Wydziału Nauk w Montpellier, Arnaud de Gramont, kolega mój z Akademji, wybitny fizyk, Courtier, sekretarz generalny Instytutu psychologicznego, Gabrjel Delanne, inżynier, Boirac, rektor Akademii w Dijon. We Włoszech wszyscy prawie profesorowie fizjologji na uniwersytetach: Bottazziw w Neapolu, Foa w Padwie, Herlitzka w Turynie, sławny astronom Schiaparelli, profesor kliniki psychjatrycznej w Genui, Morselli, autor dzieła dwutomowego o eksperementach z Eusapią Paladino wyłącznie. W Anglji i w innych krajach Sir Oliver Lodge, Myers, Carrington, Ochorowicz, Schrenk-Notzing i Aksakow.

Rzadko da się zebrać liczba podobnie pokaźna eksperymentatorów poważnych i fachowych. Nie chciałbym nadużywać znanego wyrażenia „magister dixit“. Skoro jednak przeciwstawiają nam stale opinię ogółu, jest to tak, jakgdyby chciano rzec: „vulgum pecus dixit“. Niech i tak będzie. Ja wolę magistra, niż pecus. Objawem najgłówniejszym u Eusapji byl ten, który zwie się telekinezą, to znaczy, ruchem przedmiotów z oddali. Powiodło się nam wykazać, że taki ruch przedmiotów bez dotknięcia nie zawsze można odnieść do działania członków lub rąk widzialnych przez chwilę i znikomych, któreby zdołały poruszać przedmioty.

Te twory, wychodzące z ciała medjum, wydające się żywemi, a znikające wkrótce, nazwano ektoplazmą (teleplazmą). Otóż u Eusapji telekineza była objawem niezaprzeczonym, czy się ją tłómaczy ektoplastyką, czy inaczej. W czasie, gdy przytrzymywano nogi, ręce i głowę Eusapji, podniosł się ponad nasze głowy melon wagi 3 kilogramów, leżący w odległości 2 metrów, i spoczął na stole. Objaw ten odbył się w ciemności. Cóż to ma jednak do rzeczy, skoro ręce Eusapji trzymano niewzruszenie. Klawisze fortepianu, oddalonego o 2 1/2 metra od Eusapji, pochylały się jak pod uderzeniem, nawet wtedy, gdy usta Eusapji zasłoniłem swą ręką.

Na tymże seansie dotykały nas ze dwadzieścia razy jakieś ręce, raczej kikuty niż ręce. Przedmioty były w ruchu wokoło nas i ponad nami. Wszyscy badacze spostrzegali te objawy często ponawiane. Przeciw tym tak jasno zarysowanym objawom podnoszono dwa zarzuty, które Panom przytaczam w całej ich naiwności: „Eksperymenty udają się tylko w ciemności. A ciemność prawie na pewno wiedzie do oszustwa”.

W istocie do Eusapji, jak u większości medjów, potrzebna jest pewna ciemność, ale nie zupełna, tylko taka, jaka jest w ciemnicy fotograficznej w oświetleniu czerwonem. Czy można ten zarzut brać poważnie?

Wyobraźmy sobie zdumienie fotografa, jeżeli mu w chwili gdy chce iść do ciemnicy celem wywołania zdjęcia, powiemy: „Nie, tu zapewne kryje się jakieś oszustwo; przejmę Pańskie zdjęcia tylko wtedy, jeżeli wywoła je Pan przy mnie przy jasnem świetle”.

Niema nic nierozsądnego w przypuszczaniu, że pewne objawy mogą wystąpić tylko w ciemności. Nie zapominajcie przytem Panowie, że u Home’a wszystkie objawy odbywały się w świetle jasnem zupełnie. Że przyćmienie światła, w jakiem odbywają się prawie wszystkie seansy, wymaga uwagi wytężonej, nie przeczę, ale uwaga nasza bywała stale zwrócona na możebność oszustwa. Troską naszą największą było nie dać się oszukać. Zarzut drugi jest równie dziecinny, jak pierwszy. Powiadają, że Eusapja oswobodzała jedną swą rękę i tą wolną ręką mogła robić co chciała. Jak gdybyśmy to my już na początku naszych badań nie myśleli o takiej możebności oszustwa. Mniemanie, że przez ćwierć wieku owych pięćdziesięciu  wybitnych badaczów, którzy z Eusapją eksperymentowali pięćdziesiąt razy, zaniedbało troszczyć się o pewne przytrzymywanie jej rąk, to przewyższa przecież wszystko głupotą. Eusapja była bardzo daleka od wszelkiego kuglarstwa. Nie miała żadnych pałeczek, pudeł, stolików, ani luster, nie miała również pomocnika. Przychodziła w sukni prostej, obcisłej, z jedwabiu czarnego, i można było zobaczyć, że nic pod nią nie ukrywała.

Twierdzenie, że Morselli, Bottazzi, Foa, Ochorowicz, Lodge i ja wszyscyśmy mogli nie spostrzedz, jak Eusapja rękę uwalniała, aby nią wykonywać zjawiska telekinetyczne, jest nieskończenie głupie.

Jeżeli Panowie chcecie dowiedzieć się więcej o tych objawach, czytajcie książkę Morsellego, mego znakomitego przyjaciela, profesora Instytutu psychiatrycznego w Genui, a będziecie mieli o czem myśleć.

Za próbami z Eusapją, poszły dalsze jeszcze eksperymenty rozstrzygające, ale te trudno objaśniać. Raz, że bardzo rzadkie są medja, dające objawy fizyczne, a drugi raz, że medja odznaczają się zawsze nieznośną niestałością duchową, Nie można liczyć na nie. Często bywają chore, nieusposobione, w złym humorze, wrażliwość ich jest chorobliwa. Musi się robić doświadczenia niejako dorywczo. Wymagają cierpliwości anielskiej, a bez niej porzuca się próby, skoro one, jak to często bywa, nie powiodą się odrazu. Potem wyłaniają się zarzuty i podnosi krzyk wielki. Czas nagli: podam szybko jeszcze kilka eksperymentów ektoplastycznych. Są to naprzód doświadczenia, czynione w willi Carmen w Algierze, a każdy lub prawie każdy myśli, że mnie tam wyprowadzono w pole w sposób zabawny. W istocie był tam prócz mnie generał Noel, wybitny technik i komendant artylerji algierskiej, pan Demandrille, kapitan okrętu, dr. Decreąuy i inżynier Jerzy Delanne. Ale odpowiedzialnym za całe nieporozumienie czyniono mnie, co mnie dumą napełnia. W czem tkwiło nieporozumienie? W tem poprostu, że generał Noel miał woźnicę arabskiego, imieniem Aresky, którego musiał wydalić za kradzież owsa koniom. Chcąc się zemścić, rozgłaszał Aresky, że wślizgiwał się do pokoju przyćmionego, na klucz zamkniętego, w którym odbywaliśmy badania i „udawał zjawę”. A że powiodło mu się pozyskać wiarę u pewnego podejrzanego lekarza w Algierze, zdobył sobie tem możność występów w teatrze algierskim, gdzie machał białą płachtą według recepty „Dzwonów z Corneville“. Dzięki czcigodnemu Aresky stwierdzono zatem, że: 1. złodziejski woźnica arabski może kłamać bezczelnie, 2. może weprzeć swe kłamstwa w doktora medycyny, 3. może się ustroić w białą płachtę, 4. może tą płachtą na scenie teatralnej produkować straszydła. A to jest wszystko, co przciwstawiano moim eksperymentom.

Doświadczenia późniejsze rehabilitują zresztą ową Martę (Ewę C.), którą, oskarżano o grube oszustwa Obserwował ją z godną podziwu starannością Schrenck-Notzing, potem pani Bisson, dr. Geley, dr. Bourbon i inni. Zdjęcia fotograficzne okazywały ektoplazmy zadziwiające u Marty. Odziewano ją w kostjum szczelnie zaszyty. Przetrząsano wszystko i posuwano nieraz kontrolę tak daloko, że dawano jej środek na wymioty, aby być pewnym, że nic niema w jej żołądku. Otaczali ją detektywi, chociaż nigdy nic nie znaleziono. Przez lata całe uzyskiwał Schrenck-Notzing i pani Bisson objawy najniezwyklejsze i w grubej książce opublikowali oboje swe piękne zdjęcia fotograficzne, wówczas porobione. Teraz chcą nam przeciwstawiać orzeczenia Sorbonny. Zaiste, moi przyjaciele czcigodni z Sorbonny poświęcili się, aby poczynić próby z Martą, a potem po kilku posiedzeniach, w których brało udział po dwóch lub trzech członków, orzekli (do czego byli nietylko uprawnieni, lecz także zobowiązani): „Nic nie widzieliśmy”. Odrazu publiczność w zaślepieniu swem wysnuła wniosek, który poddaję pod sąd Panów: „Ponieważ te (zresztą źle zorganizowane) posiedzenia w Sorbonnie nic nie wykazały, przeto nic nie ma na rzeczy”. Co za logika! Co za bystrość!
Mam cześć największą dla mych przyjaciół w Sorbonnie, ale ośmielę się im przypomnieć, że poprzednicy ich spalili Joannę d’ Arc, i że to wspomnienie powinno by im wpoić nieco więcej skromności.

Na zakończenie dotknę jeszcze szybko innych objawów przedmiotowych. Brak mi czasu na omówienie obszerne. Wymienię Stainton-Mosesa, duchownego protestanckiego wysoce poważnego i moralnego, który uzyskiwał sznury, ruchy stołu i pismo bezpośrednie. Dalej należy tu Willy, z którym Schrenk Notzing poczynił kilka szeregów eksperymentów poważnych, zapraszając do nich uczonych, a ci przecie odnoszą się szczególnie odpornie do idej parapsychologicznych, aż wreszcie liczni profesorowie uczelni niemieckich uznali prawdziwość objawów.

Mamy wreszcie Kluskiego, nie medjum zawodowe, poddające się tylko w rzadkich wypadkach eksperymentom. Geley i ja osiągnęliśmy z Kluskim odciski w parafinie przez nas przyniesionej, a naznaczonej odczynnikiem chemicznym nam tylko znanym: odciski rączek i nóżek dziecięcych, jakich nie można zrobić sztucznie żadnym sposobem mechanicznym; można je widzieć w Instytucie Metapsychicznym.

IX. Zakończenie.

Moi drodzy przyjaciele! Dałem Panom tu tylko przegląd bardzo niezupełny wszystkiego, co można powiedzieć o parapsychologii przedmiotowej. Istnieją fakty nadzwyczajne, które dla mnie nie przedstawiają wątpliwości. Rozumiem jednak, że wobec rzadkości i niedostępności eksperymentów dowody są tu mniej stanowcze, mniej niewątpliwe, niż w parapsychologji podmiotowej. Fakty tej ostatniej stoją tak samo niewzruszenie, jak najpewniejsze fakty fizjologii.

Mamy tu naukę całkiem nową, dopiero świtającą, która otwiera nam horyzonty nieograniczone, Chociaż wydaje się Panom nową, nieprzewidzianą i wywrotową, zauważycie, że ona nie zmienia w niczem tego, co wam mówiłem o zjawiskach odżywiania i innerwacji. Nic w niej nie jest sprzeczne z tem, czego uczymy. Są to zjawiska nowe, nieoczekiwane, ale nie fakty sprzeczne, więc uznacie je Panowie, bo zapewnie nie macie smutnej śmiałości przeczenia naukom metody eksperymentalnej. Są różne stopnie pewności. Ody mówię, że miasto Rzym, istnieje, to jestem tego pewny absolutnie, jak pewny jestem także parapsychologji podmiotowej. Wiem również na pewno, że miasto Kartagina istniała, ale ta pewność jest już mniej silna, niż o istnieniu Rzymu. Chociaż jestem pewny, że jest parapsychologia przedmiotowa, nie ważyłbym się stwierdzić jej fakty z takim naciskiem, jak fakty podmiotowe. Pojmuję zupełnie, że wstrzymujecie się z zdaniem o ektoplastyce. Za niepojęte jednak uważałbym, gdybyście wątpili w istnienie kryptestezji, stwierdziliśmy bowiem na podstawie dowodów licznych i nieodpartych, że duch posiada zdolności tajemnicze, nam nieznane, ale umożebniające mu bez pomocy zwykłych dróg zmysłowych w sposób przynajmniej symboliczny wyłowić wycinek rzeczywistości.

Moi Panowie! Zamykam to krótko streszczone przemówienie. Wyobrażam sobie, że jednem z wielkich zadań wieku dwudziestego będzie nadanie parapsychologii pełnego znaczenia. Zadanie trudne, ale dzieło wielkie, a rzeczą fizjologów będzie uczynić je pięknem.

Mieliśmy skłonność przypuszczać, że cała przyszłość wiedzy będzie prowadziła jedynie tylko do udoskonalenia termometrów, ulepszenia galwanometrów, do większej wyrazistości mikroskopów, do dalszej siężności teleskopów. Wiedza podążyło wiele dalej. Nie poprzestanie na tych średnich zdobyczach. Otwierają się przed nią światy nieprzeczuwane.

Panowie jesteście młodzi i może będziecie oglądali niektóre z tych nowych horyzontów cudownych, parapsychologia bowiem rozwija się ze szybkością niesłychaną. Ja nie ujrzę już tych czasów szczęśliwych, ale dumny jestem z tego, że je przewidziałem.


(Jest to wykład pożegnalny, jaki Richet z powodu przejścia w stan spoczynku wygłosił do studentów medycyny na uniwersytecie paryskim).

]]>