neofobja – Tarot Marsylski https://tarot-marsylski.pl tarot oraz darmowe wróżby na łamach zaprzyjaźnionego forum TAJNE, pozdrawiam i zapraszamy do zabawy z Tarotem. Mon, 18 May 2020 10:13:54 +0000 pl-PL hourly 1 https://tarot-marsylski.pl/wp-content/uploads/2020/07/tarot-150x150.png neofobja – Tarot Marsylski https://tarot-marsylski.pl 32 32 Neofobja https://tarot-marsylski.pl/neofobja/ Mon, 18 May 2020 08:48:39 +0000 https://tarot-marsylski.pl/?p=4952 Czytaj dalej ]]> isano już niejednokrotnie historję cywilizacji, ale nikt jeszcze nie napisał historji głupoty ludzkiej.  Jest w tern pewnego rodzaju wstydliwość, że nie lubimy się ganić, i pewnego rodzaju odwaga w tem, ze  lubimy się chwalić.  Usprawiedliwia nas to. co już zauważył Spinoza, że istotnych pobudek naszego postępowania nie spostrzegamy. Nam się wydaje, że kadzimy nie sobie, lecz nauce,  kulturze, cywilizacji – jak gdyby te czcigodne istoty kiedykolwiek istniały na świecie! Nosimy wysoko sztandar  nauki i bronimy jej – jak gdyby ona obrony potrzebowała.

Przemilczamy natomiast dyskretnie naszą ciemnotę, a nieliczne próby całkowitego jej odsłonięcia uważamy raczej za rodzaj filozoficznego sportu. niż za wyraz naj istotniejszej prawdy. Z naszych podręczników naukowych nikt nie zmiarkuje, jak mało wiemy; przeciwnie, wywołują one wrażenie, że wiemy już prawie wszystko – a przynajmmej, że, co wiemy, wiemy na pewno.

Tymczasem każdy żyjący nieco dłużej pamięta doskonale, że byłby w szkołach dostał „pałkę” za to, co się teraz w tych samych szkołach wykłada. Ale najciekawszą stroną tych przeobrażeń psychicznych jest ich mechanizm, zawsze ten sam. Idee, upodobania, tendencje, panujące już dość długo, zaczynają nużyć. Odczuwają to najprzód najwrażliwsi, a najmniej wyszkoleni. Ci podnoszą nowe hasła. Nowe hasła stają się przedmiotem napaści i urągowiska, ponieważ tłum, zarówno uczony, jak nie uczony, jest pod tym względem jednakowo nietolerancyjny , jeżeli nie głupi; przejęty swą godnością stróża dobytków przeszłości, szczeka na każdą rzecz nową, dla niego niezrozumiałą i niespodziewaną. Szczekałby i na złodzieja, ale ponieważ nie umie odróżnić złodzieja od dobroczyńcy, więc napada na wszelką nowość, jakąkolwiek ona jest. A tą nowością może być zarówno odkrycie Kopernika, jak zaprowadzenie hodowli ziemniaków, teorja Darwina albo wagneryzm w muzyce, secesja, hypnotyzm, neoslawizm, albo tylko jupe-culotte. Nie chodzi tu bowiem o spokojną krytykę wartości, oczywiście zawsze pożądaną, lecz o prosty odruch bezmyślny, lubiący tylko udawać krytykę i zasadniczo objawiający się zupełnie tak samo u ulicznika, ścigającego niepraktykowany dotychczas strój damski, jak i u członka akademji, przejętego zgrozą wobec nowych, nie mieszczących się w jego głowie faktów i teorji. Powoli jednak rzecz nowa przestaje być nową (przypuszczam, że nawet wół oswoiłby się z barwą czerwoną,
gdyby ją stale widywali) i zwolna, nieznacznie staje się składnikiem tej wiedzy ustalonej, tych ustalonych norm i obyczajów, które w dalszym ciągu i bez przerwy uważane są za pewne i słuszne.

Poczem prawo przeciwstawności podnosi wśród młodzieży nowe fale opozycji względem tego, co jest w tej lub owej dziedzinie, i powtarza się ta sama historja. Drugie bowiem prawo cigłości domaga się ze swej strony, ażeby to, co jest opozycyjnie nowem, zasymilowało się z tern, co było. Głęboka nowa prawda przez to, że została przyjętą, staje się banalną; radykaliści przez to, że osiągnęli władzę, stają się w części konserwatystami; a nowy kierunek artystyczny przez to, że się upowszechnił, zaciera swoje ostre kanty i wsiąka w szarą powszedniość, nadając jej tylko pewien nowy odcień.

Są w tym procesie rozkładu i składu rzeczy nieuniknione – ale są i takie, które wynikają poprostu stąd, że my, starając się o postęp w najrozmaitszych kierunkach, nie dbamy wcale o udoskonalenie naszych dusz. Wydaje się nam wprawdzie, że to czynimy, ucząc dzieci coraz to więcej, ale nie spostrzegamy tego, że cała ta nauka, łącznie z higjeną i gimnastyką, to tylko jednostronna hodowla tendencji wieku; praktycznego intelektualizmu, prześlepiającego całkowicie rozwój człowieka, jako człowieka, duszy jako duszy.

Całość, istota pozostają w gruncie rzeczy tern, czem były: barbarzyńską ciemnotą z pozorami nadzwyczajnych postępów. Uczy się katechizmu, ale nie wszczepia się cnót chrystusowych, wyrozumiałości dla innych a surowości dla siebie; jeśli zaś odrzuca się katechizm, to tylko dlatego, żeby szczepić moralność swego stronnictwa i nie nawiść do innych. Względność wiedzy wykłada się tu i owdzie w szkołach wyższych – w niższych szerzy się bałwochwalstwo dla wiedzy, zastępującej dawne bożki. Historja nauki – z wyjątkiem historji filozofji, najbardziej oderwanej od życia, i historji literatury, wykładanej
w sposób oderwany od życia i nauki – jest najzupetniej  zaniedbana. Młodzież odnosi wrażenie, iż tylko to, czego teraz uczą, jest coś warte – reszta to przesądy i błędy, których nawet nie warto usprawiedliwiać. A ponieważ i historji filozofji nie uczą się ani prawnicy, ani lekarze, ani inżynierowie, więc nawet teoretyczne oswojenie z rozmaitemi poglądami nie podtrzymuje uczuciowej pobudki do tolerancji. Wiedza dzisiejsza, aprobowana, wydaje się jedyną wiedzą. T o, co pewne, jest już tam w tej świątyni i tylko tam. Ergo – hejże na wszelkie odszczepieństwa i nowinki!

Kościół powszechny stracił kredyt, ale za to nauka stała się Kościołem powszechnym. A tym czasem nauka powinna być tylko bezstronnem, omylnem, szczerem dochodzeniem prawdy-niczem więcej. T o wystarczy; tylko że na nieszczęście tego właśnie jest za mało.

Szkoła uczy nie dochodzenia do prawdy, ale ma tę nieusprawiedliwioną pretensję, że uczy samej prawdy, że daje gotowy zasób wiedzy, który trzeba tylko przesypać do głowy uczniów. Jak on się tam ułoży? Czy się zmieści? Czy nie przytłumi ważniejszych od wiedzy zalet duszy? O t mniejsza. Byle młodzieniec dostał w rękę klucz do karjery – bo przecież „dla życia uczymy się, nie dla szkoły!”

Dla życia… ale jakiego życia?

Tego, w którem panują wiecznie te same, nizkie zapasy, w którem mało kto szuka dróg nowych i samodzielnych, mało kto rozumie siłę związków duchowych dla wspólnych celów, a natomiast jeden naśladuje drugiego, jeden wydziera drugiemu, jeden kopie dołki pod drugim. l wydaje się ludziom, że tak być musi, bo tak bywało zawsze. Cóż dziwnego, że na tern tle egoizmu, szkolarstwa, rutyny, policyjnego porządku moralnego, urzędowej nauki, wymyślających sobie stronnictw, spraw publicznych, zamienianych na prywatne, katedr uniwersyteckich, uważanych tylko za szczebel do wyższej karjery, lizusostwa i nepotyzmu, lęgnie się zielsko Noefobji.

Ale czas nam już przypatrzyć się bliżej tej wcale nie egzotycznej roślinie. Istnieje hydrofobja (wodowstręt, wścieklizna) w sferze cielesnej. Istnieje neofobja w sferze duchowej.

Wyraz pochodzi od Karola Richet’a, ale rzecz jes stara jak świat.

Oznacza wstręt do użytecznej nowości, podobnie jak wścieklizna oznacza wstręt do wody, rzeczy także użytecznej, choć nie nowej.

I podobnie jak ten ostatni wstręt staje się chorobą nerwów, tak pierwszy może się stać prawdziwą chorobą duszy, prawdziwą wścieklizną moralną.

Neofobja bywa dwojakiego rodzaju: w swej lżejszej formie chronicznej jest tylko niechęcią do nowości czy to praktycznej, czy teoretycznej; wyrazem gnuśnego konserwatyzmu, który nie rozważa i nie walczy, ale odruchowo stawia tamę postępowi.

W swej formie ostrej natomiast neofobja, nie tłumiona odpowiednią kulturą moralną, staje się czynną i wyrasta niekiedy w istne opętanie.

Kiedym w r. 1909 przedstawił na zjeździe psychologów i lekarzy w Warszawie szereg fotografji, dowodzących istnienia nieznanych dotąd promieni pochodzenia organicznego, pewien profesor krakowski, wynalazca proszku do zębów, „zabezpieczającego bezwzględnie od wszelkich chorób zakaźnych” (ale nie od neofobji), nie tylko napisał do „Gazety Lekarskiej” artykuł, odsądzający mię od czci i wiary, ale nadto objeżdżał redakcje, prosząc, iż by przedrukowano jego artykuł, a niedrukowano ewentualnej mojej odpowiedzi.

U ludzi kulturalnie jeszcze niżej stojących tego rodzaju bezmyślne odruchy objawiają się jeszcze prościej. Kiedy Klaudjusz Chappe, wynalazca pierwszego telegrafu optycznego, ustawiał swoje słupy ze skrzydłami, różnej formy, za pomocą których mógł z Lille do Paryża przesłać  telegram w ciągu dwuch minut-tłum wieśniaków, nie mogąc znieść na swojem terytorjum tak skandalicznego widoku, rzucił się na rusztowania telegraficzne i zrównał je z ziemią. Zrozpaczony wynalazca utopił się w studni, a w sto lat potem (1893 r.)… postawiono mu pomnik w Paryżu.

Ale nie trzeba po przykłady sięgać aż tak daleko każdy z nas pamięta te chwile, kiedy cyklista, wyjeżdżający za miasto, narażał się na grad kamieni! Członkowie Akademji nie rzucają kamieniami, ale czasem chwytają za gardło. Kiedy w r. 1878 Edison przysłał do Paryża pierwszy swój fonograf, i gdy pełnomocnik jego demonstrował aparat, zerwał się prof. Bouillaud i, przytrzymując demonstratora za gardło, zawołał: „W imię godności nauki nie mogę pozwolić na to, żeby pierwszy lepszy brzuchomówca drwił sobie z Akademji! Nigdy blaszka żelazna nie może wydawać głosu ludzkiego! Potrzeba na to krtani, języka, podniebienia”…

Jednem słowem, fonograf nie mógł istnieć, ponieważ sprzeciwiał się paryskiej fizjologji z r. 1878, podobnie jak promienie organiczne sprzeciwiały się fizjologii krakowskiej z r. 1909

Niewiele lepiej było i z telefonami, tylko że tym razem trafiła kosa na kamień. Pierwsze telefony Bella przywiózł do Europy bankier amerykański Roosvelt, który sam opowiadał mi następującą historję:

Zmiarkowawszy od razu praktyczną wartość wynalazku, przedstawił on radzie municypalnej paryskiej prośbę o udzielenie mu wyłącznej koncesji na zaprowadzenie telefonów w Paryżu.

Rada wzruszyła ramionami, nie rozumiejąc, o co chodzi, i zażądała przedewszystkiem, żeby Roosvelt przyniósł jej opinię Akademji Nauk. Akademja wyznaczyła komisję, komisja zbadała rzecz i orzekła, iż „przedstawione jej aparaty są wprawdzie bardzo interesujące pod względem teoretycznym, ale nie posiadają żadnego znaczenia praktycznego” .

Z takiem świadectwem w ręku Roosvelt pobiegł czemprędzej do Rady miejskiej. W Radzie przyjęto go z jeszcze większem zdziwieniem: „Na cóż panu koncesja, skoro rzecz jest bez wartości”

To już moja strata-odrzekł Amerykanin. Skoro rzecz bez wartości, panowie nic nie ryzykują, a ja chcę spróbować…

Rozumowanie było logiczne. A ponieważ Roosvelt umiał nalegać, wzruszono jeszcze raz ramionami i – dano mu koncesję.

W kilka miesięcy potem utworzyło się towarzystwo akcyjne, któremu sprytny przedsiębiorca odstąpił swoje prawa za miljon franków…

W ten sposób powstało, najpierw w Paryżu, jedno z najważniejszych udogodnień w porozumiewaniu się ludzi między sobą – dzięki umiejętnemu wyzyskaniu… neofobji! Niemcy postąpili jeszcze praktyczniej: nie uznali także wartości telefonu Bella, ale, gdy się przekonali, że się omylili, Siemens zapatentował telefon Bella na swoje imię, nadając mu kształty narodowe, t. j. ciężkie i niezgrabne, i dzięki temu kultura niemiecka odniosła tryumf nad amerykańską.

Ale udają się i Niemcom odkrycia, a nam wyjątkowo przypada czasem rola neofobów, nam, którzy zwykle ślepo wierzymy we wszystko, co przychodzi z Niemiec!

Byłem w sekcji chemicznej Muzeum przemysłu i rolnictwa na odczycie kolegi Lepperta, tego dnia, kiedy „Kurjer Warszawski” przyniósł pierwszą wiadomość telegraficzną o odkryciu Rontgena. Zainteresowanie było wielkie i kilku obecnych otoczyło jednego z profesorów fizyki, wypytując, co to być może.

Blaga, najzwyczajniejsza blaga – odrzekł profesor ten sam, który brał udział w wydawnictwie zbiorowej broszury lekarskiej, wyśmiewającej hypnotyzm, p. t. „Dr. fil. J. Ochorowicz i nauka”. Warszawa 1888). Czarny papier fotograficzny nie przepuszcza żadnych promieni światła, nie mogła więc rurka Crookes’a, owinięta tym papierem, wywoływać fluorescencji. Po czem następował szereg b. naukowych dowodów, wykazujących, że i fotografja przedmiotów, zawartych w woreczku, albo szkieletu żywej
ręki jest absolutnie niemożliwą.

Sprzeciwiało się to fizyce warszawskiej z r. 1895. Nazajutrz przyszło potwierdzenie doświadczeń Rontgena, które też, jako łatwe do powtórzenia, upowszechniły się bardzo szybko.

Niestety, nie zawsze tak bywa; i jeżeli osobistości, dotknięte neofobją, należą do wpływowych, postęp może być na długo zatamowany. Tak raporty Akademji paryskiej powstrzymały uznanie odkryć Mesmera na sto kilkadziesiąt lat; dopiero Charcot część ich wprowadził do Akademji w r. 1882, a dopiero przed rokiem ukazał się w klasycznem wydawnictwie „Dictionnaire de Physiologie” mój artykuł, rehabilitujący pamięć wielkiego lekarza wiedeńskiego, którego całą winą było to, że większość swoich pogromców o głowę przerastał. Za to przez sto piędziesiąt lat nazywano go szarlatanem, a ci, którzy, kopnąwszy go nogą, przyswajali sobie niedobrze nawet zrozumiane strząpki jego wiedzy, dochodzili do sławy godności, gdy on umarł w zapomnieniu.

Zdawałoby się, że przynajmniej ludzie, mniej lub więcej przygotowani do przyjęcia: nowych prawd, którzy już sami na sobie doświadczyli niechęci tłumu uczonego za zajęcie się nieuznawanemi badaniami, powinniby być wolni od neofobji… Gdzie tam! Angielskie Tow. Badań Psychicznych, które położyło wielkie zasługi, stwierdzając niezliczonym szeregiem obserwacji fakt istnienia telepatji, czyli wyjątkowego działa nia myśli na myśl z odległości, sprowadziło do Cambridge słynne medjum neapolitańskie, Eusapję Paladin o, w celu sprawdzenia, czy istnieje i fizyczne działanie.

Doświadczenia, zrazu obiecujące, stopniowo zaczęły psuć się i w rezultacie wypadły bardzo żle: albo nie było nic, albo były objawy podejrzane. Henryk Sidgwick, prof. etyki, ówczesny prezes Towarzystwa, pomimo, że poprzednio sam przekonał się o rzeczywistości zjawisk (na wyspie Roubaux u Richet’a), pod wpływem sceptycznych wyjaśnień d-ra Hodgsona, wówczas jeszcze przeciwnika medjumizmu, nietylko odwołał swoje poprzednie przekonanie, ale podał wniosek, żeby się więcej fizycznemi objawami medjumizmu nie zajmować. Był to człowiek uczciwy, ale tępy, profesor etyki liberalnej, który jednak zżymał się na samą myśl o samorządzie dla Irlandji, przytem bardzo lichy obserwator, tak, że z poprzednio przekonanych członków Towarzystwa pozostał właściwie tylko jeden, obstający przy swoich pierwotnych opińjach, znakomity fizyk, Oliwer Lodge.

Wahał się zaś, skłaniając się ku uznaniu rzeczywistości zjawisk. psycholog Fryderyk Myers. Z tern wszystkiem niepowodzenie seansów zamieniło się w dziennikach na „zdemaskowanie Eusapji w Cambridge”, opowiadane z wszelkiego rodzaju drwinami przez gazety całego świata.

Nie mogę tu objaśniać. dlaczego doświadczenia tak źle wypadły. Kwestja jest zawiła i wymaga specjalnego przygotowania. Ale w owym czasie wystąpiłem z obszerną rozprawą wyjaśniającą, której kwintesencja była ta. że skompromitowała się nie Eusapja, będąca tylko narzędziem bezwiednych sił własnej przyrodzonej organizacji, lecz Towarzystwo, które, nie przygotowawszy się odpowiednio do tego rodzaju badań, użyło nadto metody całkiem niewłaściwej, a nawet wprost wywołującej oszustwo bezwiedne; że więc nie Eusapja, lecz komisja z Cambridge powinna się rehabilitować.

Było to bardzo niegrzecznie z mojej strony, jako nie- dawno mianowanego honorowym członkiem Towarzystwa, lecz „amicus Plato, magis amicaveritas”.

W dziewięć lat potem, pod naciskiem kilku osób kompetentnych, to samo Towarzystwo Badań psychicznych, nie bacząc na poprzednią swoją uchwałę, żeby się Eusapją więcej nie zajmować, wysłało do Neapolu nową komisję, złożoną z trzech niedowiarków, obznajmionych z kuglarstwem, którzy, nie przyznając się do tego, że są  delegatami z urzędu (co było bardzo rozsądne), odbyli z Eusapją kilka bardzo drobiazgowych posiedzeń (wielki tom o 600 str.) i doszli do stanowczego stwierdzenia rzeczywistości zjawisk.

Ale o tym fakcie głucho w dziennikach, gdy tymczasem jesz7cze dziś od czasu do czasu spotkać się można z artykułami „o nowych oszustwach Eusapji Paladino” w których, niema ani słowa prawdy. Jest to tylko zaciekła neofobja i niesumienność dziennikarska.

Przygotowanie więc częściowe nie chroni od neofobji.

Znakomity chemik niemiecki O. Ostwald zrobił nawet ciekawe spostrzeżenie, że bardzo często ci sami uczeni, którzy mocą swej powagi wprowadzili pewną reformę do nauki, jednocześnie sami uparcie opierali się uznaniu faktów, najbardziej popierających tę reformę! Poszli do pewnego punktu – bali się, nie umieli, czy nie chcieli iść dalej, powodowani neofobją.

Wogóle też opozycja przeciw rzeczom nowym częściej  pochodziła od uczonych, niż od niespecjalistów, ci bowiem nie mieli tych szkolnych szufladek w głowach, już zapełnionych i nie dopuszczających potrzeby jeszcze jednej szufladki.

Opowiadają, że Napoleon I uważał Foultona za warjata i odrzucił jego pierwszy statek parowy, pomimo względnie pomyślnych prób na Sekwanie. Tak nie było. Jak świadczy list Napoleona, datowany z obozu w Boulogne 21 lipca 1804 r., rewolucyjny monarcha zrozumiał doniosłość wynalazku, tylko popełnił ten błąd, że, nie znając neofobji korporacji uczonych, oddał ostateczną decyzję w ręce Instytutu, i ten dopiero odrzucił wynalazek, jako „niepraktyczny” . Specjaliści też, nie kto inny, głosili niemożliwość „lamp bez knota” w chwili, gdy Lehorn starał się wprowadzić oświetlenie gazowe we Francji, a także niemożliwość kolei żelaznych, które, według ich obliczeń ,musiałyby się ślizgać w miejscu na gładkich szynach (pierwsza kolej żelazna w Anglji jeżdziła po szynach zębatych).

Neofobja zbliża kontrasty: uczeni urzędowi są po większej części równie uprzedzeni do zasadniczych nowości, jak ciemny tłum; a najmniej uprzedzonych znajduje się zawsze wśród ludzi wykształconych, ale nie krępowanych formułą szkoły, wytkniętemi drogami karjery, a prze-dewszystkiem tą ciasnotą pojęć, która przeszkadza wprawdzie głębszej prawdzie naukowej, ale przy dzisiejszem upaństwowieniu nauki raczej ułatwia drogę do zaszczytów.

Mogliby wiele powiedzieć na ten temat beznadziejni docenci, do których sam należałem przez lat sześć. Biada tym z pomiędzy nich, którzy mają coś nowego do powiedzenia!

Co prawda, ratują się zwykle w ten sposób, że zwijają skrzydła i kapcanieją dobrowolnie  dla chleba.

Nigdy wielka reforma, nigdy ważne odkrycie nie wyszło z łona Akademji.

Akademje są to przytułki dla zasłużonych, ale nie przewodniki w postępie. Trzeba nie znać zupełnie historji, ażeby jakiekolwiek zasadniczo nowe odkrycie powierzać sądom uczonych korporacji, jak tego często domagają się naiwni, nie znający psychologji kostniejących już mózgów-kostniejących nie koniecznie ze starości, często tylko z nadmiaru powodzenia!

Zdawałoby się, że fakty, łatwe do sprawdzenia, nie podlegają neofobji. Niestety, historja okazuje, iż podlegają jej nawet najłatwiejsze do sprawdzenia, jeśli tylko są zasadniczo nowe. Tłómaczy się to tem, że neofobja nietylko zakazuje patrzeć lub słuchać, ale nawet przeszkadza widzieć i słyszeć – czyni głuchym i ślepym – które to zjawisko rozumiemy dopiero od czasu hypnotyzmu, jako ideoplastję negatywną. (Ob. moje noty, przedstawione Towarzystwu Biologicznemu w Paryżu w r. 1884).

Nie pamiętam już, który to uczony francuski, gdy mu osoba wiarogodna opowiadała () unoszeniu się niekiedy stołów bez dotykania w obecności medjum, odpowiedział:
– Wierzę, ponieważ pan mi to opowiadasz; nie uwierzyłbym, gdybym sam zobaczył…

Niektórzy znów, przemógłszy neofobję, idą patrzeć sprawdzają, ale potem wmawiają w siebie i w drugich, że nic nie widzieli. Pewien znany lekarz warszawski, stwierdziwszy podobne objawy w dobrych warunkach przy Eusapji, tak był zachwycony faktem, że pocałował ją w rękę, a w kilka dni potem ogłosił w „Kurjerze” , że wszystko było złudzeniem lub oszustwem!

Kiedy znakomity fizjolog angielski W. Harvey od krył krążenie krwi i bicie serca i ogłosił swoje wieko pomne odkrycie w broszurce p. t. „De motu cordis et san guinis” w r. 1628, pewien lekarz włoski odezwał się o tem odkryciu w ten sposób:
– Może być, że w Londynie słychać bicie serca, ale my tu w Wenecji nic podobnego nie słyszymy 1…

Również epokowego nowatora Galvaniego nazywali współcześni „żabim tancmajstrem”, a tymczasem z tego ośmieszanego tańca żab wyrósł dzisiejszy „galwanizm”.

Pierwszy wykład Franklina o piorunochronach odbył się wśród nieustannego śmiechu ówczesnych elektryków.

Tak samo drwinkami przyjęto pierwszą myśl Newlands’a o istnieniu zależności między wagą atomową a innemi własnościami ciał – a teorja cząsteczkowa, będąca podstawą dzisiejszej chemji, pół wieku czekała na uznanie. Toż samo było z zasadniczymi pewnikami dzisiejszej fizyki.

„Myśl, że ruch zamięnia się na ciępło – mówi Ostwald – wydaje się nam dzisiaj tak naturalną, iż z trudnością wyobrażamy sobie, że kiedyś mogła być nową i zrewolucjonizować naukę. A tymczasem musiała ona być powtarzana z różnych stron i przez dziesiątki lat, zanim została zrozumiana i przyjęta przez uczonych, stojących „na czele ruchu naukowego”

Na przesłaną sobie epokową pracę Mayera o mechanicznem równoważeniu ciepła, w celu wydrukowania jej w Annalach fizyki i chemji, Poggendorff nie raczył nawet odpowiedzieć, uważając ją za utwór niedowarzony, poczem wędrowała od redakcji do redakcji pism fachowych, dopóki jej w r. 1842 nie przyjął Liebieg do Roczników farmacji i chemji.

„Chemicy – mówi L. Poincare w swojej fizyce nowożytnej-ze słuszną dumą przypominają, że „Uwagi o siłach natury ożywionej” (R. Mayera), z pogardą odrzucane przez wszystkie dzienniki fizyczne, zostały przyjęte i ogłoszone w Annalach Liebiega. Nie powinniśmy nigdy zapominać tego przykładu, wykazującego, z jakim trudem nowa idea, przeciwna teorjom klasycznym danej chwili, musi torować sobie drogę…”

Chemicy są dumni, ale, gdy chodziło o wielkie odkrycia chemiczne, postępowali tak samo. Chemicy i niechemicy, nie wyłączając nawet nowatorów filozoficznych! Pierwsze odkrycia skamieniałości morskich uważał Voltaire za muszle, zgubione przez pielgrzymów, i nie chciał uznać istnienia skamieniałości. Gdy  zaś później Cuvier z wykrytych szczątków szkieletów kopalnych fa.ntazją gieńjusza odtwarzał ich całokształt
wyśmiewano się z tego „marzycielstwa”. Pewien uczony francuski, członek wielu akademji, okazując w Jardin des Plantes szkielet Paleotheorium, złożony przez Cuviera, mówił ; „Oto jest szkielet zdechłego konia, który p. Cuvier uważa za wykopalisko!”

Nie dawniej, jak przed kilkudziesięciu laty, mówił Thiers w parlamencie; „Nikt chyba nie może przypusz czać na serjo, żeby koleje żelazne mogły kiedykolwiek zastąpić dyliżanse!” l w samej rzeczy, mówiąc to, nie spotkał się z opozycją.

Wiadomy jest los Galileusza, twórcy nowoczesnej dynamiki. Fundamentalne prawo Carnota spotkało się też ze złośliwą opozycją uczonych angielskich i niemieckich. Ostatni odrzucali również zrazu epokowe odkrycia Pasteur’a, w części pod wpływem neofobji patryjotycznej. Kiedy pani Curie-Skłodowska odkryła polon. Niemiec Giesel ogłosił, że jest to tylko „indukowany bizmut”, na co Anglik Soddy odpowiedział zapytaniem ironicznem: „czemu nie indukowana, platyna albo pallad?”

Nazwę „polonu” Niemcy i dziś jeszcze przełykają tylko z wielkim trudem, krztusząc się. Głębsze umysły spostrzegają same ten fatalny nacisk rutyny. produkującej neofobję. „Historja – mówi Karol Richet – uczy nas, że najIepiej udowodnione nowe odkrycie spotyka się z zaciekłą i upartą opozycją i że napaści rutyny są potwierdzeniemzasługi” .

Tenże autor przypomina zdanie Karola Vogta: „Gdybym nie był profesorem, byłbym odkrył prawo doboru naturalnego! Chciał przez to powiedzieć. że, będąc profesorem, był tem samem związany z doktryną szkoły i zmuszony do wykładu prawd ustalonych, a nie do szukania nowych.”

W r. 1839 sławny fizjolog niemiecki Jan Miiller zapewniał, iż szybkość prądów nerwowych jest tak wielka, iż nigdy nie zostanie zmierzona. Dzisiaj nawet krakowscy neofobowie nie czują się skrępowani tą przepowiednią!

W r. 1821 fizjologowie francuscy, Pnvost i Dumas uważali za bezcelowe wszelkie próby wydzielenia barwnika krwi, opierając się na swoich dwuletnich doświadczeniach. A tymczasem, dzięki pracom Hoppe-Seylera i Klaudjusza Bernarda barwnik ten (hemoglobina) należy dzisiaj do najlepiej wyjaśnionych kwestji fizjologicznych.

Gdy wspomniany a niepospolity fizjolog K. Bernard wykazywał, że nie tylko rośliny, ale i zwierzęta mogą wytwarzać cukier, co było przeciwne panującej opinji klasycznej, spotkał się z kilkoletnią zażartą opozycją. Wymyślano wszelkie inne tłómaczenia podanych przez niego faktów, byle tylko nie przyznać, że „nauka” mogła się mylić w tym względzie. Natomiast różne nieścisłości, ustalone powagą uczonych klasycznych, bywają bronione równie zapalczywie przeciw zapewnieniom nowatorów.

Tak np. Galien utrzymywał, a za nim nauka lekarska przez szereg wieków, że błona, rozdzielająca dwie komory serca, jest przedziurawiona. Pisano o tym otworze, jako o rzeczy pewnej i tylko najśmielsi wyrażali się, że „jest on bardzo mały”. Dopiero Michał Servet wykazał, że tego otworu wcale niema. Ale też był to niedowiarek, spalony na stosie w r. 1553 (głównie za poduszczeniem nowatora-neofoba: Kalwina) za to, że uznawał tylko jedną osobę w Bogu. Może być, że za samo odkrycie nieistnienia otworu w przegrodzie komór sercowych (ważne, bo ułatwiło odkrycie Harvey’a) nie byłby spalony „na wolnym ogniu”. Teraz ma pomnik w Paryżu. Harvey ma także pomnik w Folkestone, ale dopiero od 188] r. Postąpiliśmy o tyle, że palenie na wolnym ogniu aplikuje się względem nowatorów tylko w znaczeniu moralnem : gnębi się ich dopóty, dopóki się nie zniechęcą do poszukiwania nowych prawd w nowej dziedzinie, co też, niestety, bardzo często bywa osiągane.

W ten sposób zarzucił swoje badania medjumiczne znakomity chemik angielski Crookes. Wie on doskonale, że z tego, co odkrył w młodości, powstanie kiedyś nowa wiedza, wspanialsza od wszystkich, jakie znamy; jest o tyle odważny i może, dzięki swojej sławie, tyle nie dbać o opinję kolegów, że nie cofnął żadnego ze swych twierdzeń medjumicznych, a tym, którzy się tej dziedzinie mimo szyderstw poswięcają, okazywał zawsze (i mnie między innymi) szczególną życzliwość; ale… wolał poprzestać na odkryciach mniej rewolucyjnych, żeby uniknąć tych szpilek, jakich mu nie szczędzono. T o też koledzy przebaczyli mu jego „błędy młodości”, przemilczając przez grzeczność o jego odkryciach medjumicznych, podobnie jak przebaczyli (po śmierci) Zollnerowi jego doświadczenia ze Slade’m, chociaż za życia ogłaszali, że zwarjował; podobnie jak w nekrologach Cezara Lombroso pomijano dyskretnie fakt jego nawrócenia się do medjumizmu za sprawą Eusapji Paladino i jego przedśmiertne dzieło hypnotyzmie i medjumizmie.

T o wszystko kiedyś dopiero wejdzie do historji; ale tymczasem przeszłość aż nadto jasno wykazuje, jak szkodliwą jest ta niedostatecznie dotychczas zbadana i lekceważona forma głupoty ludzkiej.

Na nieszczęście uczeni, mając i tak dosyć do czynienia z wiedzą obecną, nie studjują jej historii, a jeśli studjują, to nie korzystają z nauk, jakie daje, i wpadają wciąż w te same błędy.

Odbiło się to i na ostatnim krakowskim zjeździe przyrodników i lekarzy.

Prof. Ciesielski jest przekonany, że odkrył prawo determinacji płci u roślin i zwierząt, i z tego tytułu urządził wykład dla połączonych sekcji biologicznych. Wykład nie był dość przekonywający, a poprzednie ogłoszenie tajemnicy („dla uniknienia rozgłosu”, a właściwie chyba w celu wprost przeciwnym) w formie kryptogramu w czasopiśmie fachowem „Bartnik” – dziecinnie śmiesznem. Ale obok tego przedstawił szereg doświadczeń, przez pewną liczbę lat prowadzonych, z których zdawało się wynikać. że nasienie świeże daje potomstwo męskie, a nasienie starsze. od jednej doby, potomstwo żeńskie. Teza, jak każda inna, którą można było krytykować w dwuch kie runkach: lmo wykazując, ż podobne doświadczenia już były wykonane z wynikiem przeciwnym, i 2-0, że uogólnienie jest przedwczesne i wymaga nowych doświadczeń.

Nie poprzestano na tem. Od pierwszej chwili czuć było, że zgromadzenie uspobione jest nienawistnie i że chodzi mu nie tyle o wykrycie prawdy, ile o skarcenie śmiałka, oraz o obronę „godności nauki”, nad którą zjazdy fachowe obowiązane są czuwać, jak guwernantka nad dzieckiem. Dopóki prof. Ciesielski albo nic nie robił, albo tylko uprawiał swoje warzywa w lwowskim ogrodzie botanicznym, wszystko było w porządku i zostawiono go w pokoju. Bezczynność naukowa nie jest przecież hańbą; owszem. profesor, który trzyma się zdala od polemik, zyskuje nawet pewną łagodną aureolę spokoju, powagi i godności, tej godności, której utrzymanie ważniejsze jest od jakiegoś tam, niezawsze nawet prawomyślnego postępu! Ale prof. Ciesielski chciał tym razem okazać, że i on stara się robić odkrycia, więc-hajże na Soplicę! Nie dosyć było skrytykować rzecz – trzeba było nadto bronić honoru korporacji. Ostatecznie uchwalono wniosek następujący:

„Zjazd wyraża przekonanie, że wyniki badań naukowych nie powinny być publikowane w pismach codziennych, czy to w sposób wyraźny, czy, co gorsza (I), kryptogramami, zanim zostaną przedłożone jakiejś naukowej korporacji dla opublikowania w pismach fachowych”.

Gdzie Krym? gdzie Rzym? „Bartnik” nie jest pismem codziennem, a reporterja pism codziennych jest dziś tak rozwinięta, że odszukałaby wiadomość sensacyjną nawet w jeszcze bardziej specjalnych publikacjach l). A co do „jakiejś naukowej korporacji”, to szkoda, że wnioskodawcy nie wymienili, jakiej mianowicie. Bo przedewszystkiem nie wszystkie naukowe korporacje zajmują się cenzurowaniem cudzych prac; powtóre, nie wszystkie mają jakiś organ do dyspozycji; a po trzecie nie wszystkie zapewne byłyby uznane za dostatecznie fachowe; i wtedy znów trzebaby było występować z nowym protestem w imię godności nauki. Lepiej już było zapowiedzieć wprost, że godności nauki nie ubliżają tylko te badania, które są drukowane przy ulicy X., czcionkami drukarni Y. i z aprobatą korporacji Z. Wtedy uczeni wiedzieliby, czego się trzymać, a  ogół miałby sąd niesłychanie ułatwiony, ponieważ wszelkie inne badania naukowe mógłby wprost uważać za niebyłe.

Wniosek przeszedł większością stu kilkudziesięciu głosów przeciw pięciu, do których należał mój. Nie mogłem go wymotywować, ponieważ przewodniczący zapowiedział, że
osoby, nie należące do sekcji biologicznych, nie powinny głosować… a ja zapisany byłem tym razem do sekcji nauk ścisłych i na owem zebraniu znalazłem się tylko przypadkowo. Ale czy to nie wstyd, żeby tego rodzaju chińszczyzna praktykowała się na zjazdach polskich?! Więc nie dość,  że przeprowadzono chiński mur, dzielący czasopisma poważne od niepoważnych, trzeba jeszcze, żeby między 2.  Szkoda tylko. iż i ona cierpi bardzo często na neofobję a jeszcze  częściej jest nieścisłą. Tak np. niesumienny korespondent „Kur. Warsz.” ogłosił, iż prof. C. na owem zebraniu wcale nie objaśnił kryptogramu, gdy  w rzeczywistości objaśnił każdą jego literę.

2) W każdem dziele naukowem znaleźć można wzmianki, iż ta lub Owa rozprawa, drukowana w Rocznikach tej lub owej Akademii, tej lub owej korporacji naukowej, okazała się całkiem bez wartości.


Członkami zjazdu wprowadzono różnice praw co do sekcji, jak gdyby jedyną racją bytu zjazdów nie było właśnie zbliienie różnych specjalności?..

I oto stało się, że ten sam zjazd z jednej stony wyraził swoje najwyższe, całkiem zrztą nie proszone „gorące uznanie temu odłamowi prasy codziennej, który przyczynia się do popularyzacji higjeny przy pomocy sil fachowych (!), a z drugiej zabronił tymże siłom fachowym publikowania w prasie codziennej wyników swoich badań przed poddaniem ich ocenie jakiejś korporacji naukowej!

Tak, że teraz nie wiadomo, czy higjeniści (fachowi) zwolnieni są od tej klauzury, czy też jest to tylko przeoczenie, grożące społeczeństwu ukazaniem się w pismach codziennych wyników badań higjenicznych przed ocenzurowaniem ich przez „jaką korporację naukową”.

Ale pomińmy sprzeczność i weźmy przykład, ilustru- jący tę drugą uchwałę.

W r. 1893 sławny bakterjolog berliński R. Koch ogłosił swój cudowny środek przeciwko gruźlicy, który znalazł natychmiast nietylko aprobatę, ale wprost obudził entuzjazm różnych korporacji lekarskich, nie wyłączając krakowkiej. W chwili tych zachwytów nad gieńjalnym „swoistym” środkiem wydrukowałem w „Kurjerze Warszawskim” szereg artykułów, ostrzegających. że jest to tylko reklama spekulacyjna lekarzy berlińskich i że ów środek, logicznie niedorzeczny, prędzęj czy później będzie porzucony, jako szkodliwy.

Pochlebiam sobie, iż artykuły te powstrzymały pewną liczbę osób od jazdy do Berlina, gdzie tyle innych potraciło pieniądze, a niekiedy i życie. Według promotorów uchwały zjazdu, ja powinienem był pajprzód przedstawić swój pogląd jakiejś korporacji lekarskiej (któraby go nawet wysłuchać nie chciała!) i dopiero potem, gdy już każdy pochował swoje trupy, rniał bym prawo ostrzegać publiczność! Przepraszam. mylę się, nie miałbym tego prawa nawet i wtedy, ponieważ tylko fachowym piórom wolno jest pisać artykuły higjeniczne…

Rzekomy wynalazek Kocha nie podlegał neofobji, ponieważ podwójnie dogadzał rutynie: raz, że wydał się potwierdzeniem panujących teorji bakterjologicznych a powtóre, ponieważ oszczędzał lekarzom myślenia przy chorym; zamiast myśleć, wystarczało szprycować.

Zupełnie inaczej rzecz się miała z hipnotyzmem, jako nową metodą leczniczą. Tej przeczył rutynie i żądał rozwagi, a w dodatku zapoznania się z psychologją. Neofobja więc była wprost wskazaną. To też Bóg świadkiem że nie było środka, któregoby ci poczciwi lekarze nie użyli przeciw krzewieniu się hipnotyzmu, a w obronie godności nauki i zagrożonej ludzkości! Niczem walka z ciemnym chłopem śląskim Prisnitzem, który ośmielił się wynaleźć hidropatję i niczem, tak bezskuteczna niestety, opozycja przeciw proboszczowi Kneippowi, któ ry odważył się ją ulepszyć. Gdy w r. 1891 miał się odbyć szósty zjazd w Krakowie, postanowiłem zaryzykować referat p. t. „O stosunku psychologji do medycyny”. Było to w chwili. gdy hipnotyzm był już uznany, jako fakt, ale jeszcze zwalczany, jako metoda lecznicza (ob. w tym względzie rozprawę „O hipnotyzmie” prof. Cybulskiego z r. 1887, w której zapewnia (s. 67), że „hipnotyzm jest niebezpieczniejszy od chloroformu i rozmaitych innych trucizn”). Zgłoszenie się moje wywołało wielkie zaniepokojenie: zwlekano, naradzano się, ale ostatecznie zawiadomiono mnie, że referat będzie przyjęty. Był to podstęp. ,Niezależnie odemnie zgłosił referat o hipnotyzmie dr. L. Rzeczniowski z Warszawy i – niemal odwotną pocztą
otrzymał od prof. Cybulskiego zawiadomienie, że nie będzie dopuszczony. Jako motyw, załączono uchwałę z wyciętą datą. Dlaczego z wyciętą ,datą? Dlaczego mnie, laikowi, pozwolono, a lekarzowi zabroniono? Co to miało znaczyć.

Rzecz się wkrótce wyjaśniła. Uchwała niedopuszczania hipnotyzmu zapadła wcześniej, ale chodziło o to, żebym nie podniósł alarmu w pismach codziennych. Resztę zaś trudności chciano załatwić w inny spoosób…

Na kilka dni przed zjazdem ukazał się w „Przeglądzie Lekarskim ” (wówczas pod redakcją BIumenstocka, który jeszcze wtedy nie wstydził się swego nazwiska) artykulik, donoszący, że mam zamiar przyjechać do Krakowa i zwracający uwagę policji (dosłownie 1), że i w Austrji prawa praktyk.owania nie posiadam, jak gdyby tu chodziło o moje praktykowanie! Ja właśnie chciałem skłonić lekarzy do korzystania z moich doświadczeń!

Uprzedzony.o wszystkiem przez przyjaciół, przyjeżdżam na zjazd. Policja była tak niegrzeczną dla „korporacji naukowej”, że nie uwzględniła jej życzenia i zostawiła mnie w spokoju. W sekcji psychologicznej prezyduje prof. Cybulski. Ustępując w myśl regulaminu, proponuje na swego zastępcę dra Raciborskiego, ale dr. Raciborski, objaśniony o machinacjach (przez p. L. Przysieckiego), odmawia. Sekcja wybiera mnie. Dziękuję, podkreślam, że wybór uważam za protest przeciw neofobji i stawiam wniosek dopisania do programu sekcji odrzuconego referatu dra Rzeczniowskiego. Przyjęto. Daję głos sam sobie (ponieważ wybrano mnie ponownie). Mówię o psychologji w stosunku do medycyny. Prof. Cybulski  oponuje, ale ze zdumieniem spostrzega, że jest w mniejszości.

Gdy przyszła kolej na odczyt dra Rzeczniowskiego, zrzekam się przewodnictwa i… proponuję na swego zastępcę prof. Cybulskiego Dr. Rzeczniowski mówi „o sposobie oddziaływania na hipnotyzm, terapeutycznie stosowany, histeryków i nerwowo zwyrodniałych”. Prof. Cybulski oponuje – bez echa. Dr. K. Wisłocki wnosi, ażeby na przy
szłość zaniechano neofobji i w sekcjach lekarskich. Huczne oklaski. Wreszcie p. L. Przysiecki wyraża prof. Cybulskiemu wdzięczność za liberalną inicjatywę odrębnej sekcji psychologicznej. Oklaski. (W sprawozdaniu urzędowern wydrukowano: „żywa i powszechna aklamacja”).

W r. 1891 i poprzednich metody policyjne w nauce uprawiali tylko lekarze. W r. 1909, na ostatnim zjeździe warszawskim, przyłączyła się do nich część filozofów. W r. 1911, na ostatnim zjeżdzie krakowskim, pozazdrościli lm sławy i niektórzy przyrodnicy. Czasby się powstrzymać.

Lekarze się nie powstrzymają ale filozofowie i przyrodnicy mogliby się otrząsnąć z tej zarazy, zdobytej na wspólnych zjazdach.

W powodzi uchwał ogólnych ostatniego zjazdu krakowskiego, znalazła się jeszcze następująca, poromona przez „sekcję prasową” oczywiście lekarską: „Zjazd potępia działalność tak zwanych czasopism popularno-leczniczych (leczenie naturalne itp.), jako szerzących partactwo i przez to dla społeczeństwa szkodliwych” (zawsze ta poczciwa troska,o dobro społeczeństwa, z zaparciem się własnych interesów!), „jak również potępia działalność pism rzekomo lekarskich, a obliczonych tylko na reklamę fabrykatów leczniczych i tak zwanych specyfików” (w rodzaju kochiny!) „przyczem zaznacza, że popieranie takich pism reklamowych przez współpracownictwo i t. p. uważa za niezgodne z etyką lekarską i ogólną”. (Czyli lekarską i ludzką).

To ostatnie jest słuszne.

Rzeczywiście za dużo już mamy pism, rzekomo lekarskich. Ale gdzie u djabła szan. „Sekcja prasowa” (także potrzebna na zjeździe naukowym!) znalazła u nas owe czasopisma (tak rozpowszechnione, że aż szkodliwe!), poświęcone naturalnemu leczeniu) Oby ich powstało jak najwięcej! I czy na serjo szan. Sekcja przypuszcza, iż swojem wystąpieniem powstrzyma rozwój naturalnego leczenia (światłem, wodą, powietrzem, dyjetą, wpływem psychicznym etc.)?…

Mniejsza zresztą o to, co przypuszcza sekcja prasowa; ważniejszem jest to, że wartoby już pomyśleć celem ograniczenia neofobji – o zjazdach filozoficznych lub przyrodniczych, nie organizowanych przez lekarzy, którzy niechby swoje poświęcenie dla ludzkości załatwiali na własną odpowiedzialność w osobnych zjazdach, nie podszywając się pod firmę „Nauki” wogóle. Jest to tem konieczniejsze, że, według utartego zwyczaju, uchwały sekcji nie podlegają już dyskusji ostatniego zgromadzenia ogólnego, na którem są tylko odczytywane.

Dla zjazdów zaś filozoficzno-przyrodniczych proponowałbym następujące zmiany:

1. Cenzura referatów znosi się. (Na ostatnim zjeździe psychologiczno – lekarskim w Warszawie odrzucono referaty prof. W. Lutosławskiego i dra A. Wróblewskiego, a po moim chciano nie dopuścić dyskusji, co się zresztą nie udało).

2. Znosi się również prawo układania z góry porządków dziennych (przyczem nieraz referaty źle widziane umieszczają się na końcu, żęby przy nawale innych odpadły).

3. Referaty mają być zapisywane chronologicznie dla każdej sekcji według daty zgłoszenia i w tym porządku przedstawiane przewodniczącemu, którego wybiera się, choćby tylko przez aklamację, ale zawsze wybiera na każde posiedzenie osobno. (Tak miało być, ale nie zawsze tak bywa, niektóre bowiem osobistości wyobrażają sobie, że stałaby się dziura w niebie, gdyby odstąpiły od przewodniczenia – co dzieje się z uszczerbkiem urozmaicenia kierunku dyskusji).

4. Dwudziesto minutowy czas trwania referatów obowiązuje zarówno uczonych ze stanowiskiem, jak i uczonych bez stanowiska. (Na ostatnim bowiem zjeżdzie niektórzy z pierwszych wykładali dłużej niż godzinę, i nikt ich nie reflektował, chociaż właściwie nie mieli nic do powiedzenia).

5. Zaznaczyć z góry  chociaż bez uprzedniej kontroli – iż na zjazd mają być zgłaszane tylko referaty nowe, oryginalne, a nie proste, bezkrytyczne kompilacje. Gdyby przewodniczący zauważył, iż taki jest charakter referatu, będzie obowiązany zażądać wyjaśnienia od prelegienta, a względnie zapytać zebranie, czy chce go słuchać w dalszym ciągu. Uniknie się w ten sposób nadmiernej ilości referatów, zabierających czas, przeznaczony na dyskusję rzeczy nowych.

6. Wykłady dłuższe, a mianowicie trwające trzy kwadranse, mogą być dopuszczone wyjątkowo, na wniosek umotywowany któregokolwiek z członków, przyjęty w głosowaniu.

7. Główny nacisk kładzie się jednak nie na wykłady, lecz na dyskusję, w celu wszechstronnego oświetlenia kwestji i przetrawienia jak największej liczby sprzecznych
zdań. W tym celu zgłoszone tematy mają być jak najwcześniej publikowane w pismach codziennych w celu przygotowania się członków do dyskusji.

8. Wszelkie dłuższe niż kilkuminutowe mowy powitalne i dziękczynne znoszą się, jako nie należące do celów zjazdu, a telegramy krajowe, t. j. wogóle polskie (nadsyłane po większej części tylko dla reklamy własnej), nie mają być odczytywane, lecz tylko drukowane w Dzienniku Zjazdu. Natomiast możnaby zaniechać drukowania na przyszłość w tymże dzienniku częstochowskich wierszy „Zielonego Balonika”, oraz tytułowania na kartach członków Zjazdu „Jaśnie Wielmożnymi”.

9. Znoszą się również zbyt kosztowne przyjęcia z obowiązkową wystawą fraków i orderów, a część wyrzucanych na te przyjęcia pieniędzy obraca się na konursy naukowe dla prac oryginalnych.

10. Uchwaly, powzięte w sekcjach – o ile mają być ogłoszone w imieniu całego Zjazdu – podlegają glosowaniu na zgromadzeniu ogólnem.

W ten sposób uszczuplonoby zakres szopki i  neofobji.

źródło: Julian Ochorowicz „Neofobja”, ”FINKS” – CZASOPISMO LITERACKIE, ARTYSTYCZNE I NAUKOWE. WYDAWANE I REDAGOWANE PRZEZ WŁADYSŁAWA BUKOWIŃSKIEGO.  ROK V. TOM XVIII. Warszawa 1912

]]>