Jakież to dziwne miejsce pracy ma pan Valentin Bresle! Raczej sanktuarium, tajemnicza loża albo pustelnia średniowiecznego czarnoksiężnika… A przecież znajdujemy się w samym sercu Montmartre, pod numerem 12 przy rue Fromentin, w pobliżu pulsującego autobusami placu Pigalle. Oto, pośród obrazków i rzeźb wyłaniających się z półmroku pokoju, stoi imponujące japońskie bóstwo, dostojne pomiędzy dwoma czarnymi woskowymi świecami, autentycznie sprowadzonymi ze Szkocji. Wyżej wisi tajemnicza wizja świata astralnego, oddana lekkimi, eterycznymi pociągnięciami. Tu i tam wyrasta na postumencie hipnotyczne oko, biała kula, w której czarne, brązowe lub niebieskie tęczówki przyciągają wzrok. Wąż owinął się wokół dahomejskiej czaszki. Dwa oryginalne świeczniki, w kształcie odwróconych trójkątów – męski i żeński – gdy się nakładają, tworzą pieczęć Salomona, podtrzymując na miedzianych podstawach jedną z sześciu płomieni, płonącą dniem i nocą. Na brzegu wysokiego kominka stoją kamienie-przedstawienia, zgodne z tradycją Bouchera de Perthes, ukazujące groteskowe rysy lub przywołania o fallicznych formach. Co to jednak jest? Czarny woal z wyszytym pentaklem zakrywa dużą wypukłość na ścianie…
Pentakl? Ta pięcioramienna gwiazda przedstawia, gdy dwoma wierzchołkami skierowana jest w dół, ludzką istotę z pięcioma wypukłościami: głową, ramionami i nogami; ale gdy ją obrócić, staje się zarysowanym znakiem kozła, kozła z tajemniczych tradycji templariuszy: dwa rogi, dwoje uszu i ostry szpic brody. Ta właśnie masa, ukryta pod woalem, to wypchana głowa kozła. „Znałem tego kozła za życia,” powie mi pan Bresle. I tak symulakrum baphometyczne nieustannie oddziałuje na ludzki odpowiednik – manekina, ubranego w jedwabie różnych kolorów, którego góruje swą bródką. Niedaleko stoi inny manekin, naturalnej wielkości, przypominający Cesarzową z Tarota. Jego jedwabne szaty w żywych barwach (czerwonej i niebieskiej) zmieniają się zgodnie z rytuałem, łączącym dane astrologiczne ze specjalnymi liturgiami poetyzmu. Miedziany wąż oplata głowę manekina, a inny owija jego szyję, a jego oczy są zasłonięte żółtym pasem. Przy stole, gdzie lśnią „kule snów”, pochłaniające złe fluidy, wśród bukietów kwiatów, oprawnych w skórę rytuałów i licznych lustrów księżycowych, patrzy na mnie pan Valentin Bresle swoimi stalowoniebieskimi oczami.
Jego postura i rysy mają coś arystokratycznego. Czy to jego linia rodzinna jest wspomniana w „Słowniku Szlachty” de la Chesnaye (Paryż, 1866), gdzie przypadkiem znalazłem na stronie 50 tomu IV informację, że herb Bresle’ów to „w błękicie trzy snopy złotego zboża, związane i ułożone dwa i jeden”? Jego gesty mają coś z prelata, a na szlachetnym oczku złotego pierścienia lśni biskupi ametyst. Gdy mówi o symbolice w tym rodzaju mistycznego sanktuarium, gdzie tysiąc detali przywołuje symbolikę Trzech Króli, magista Bresle, szczególnie wrażliwy na symbolikę figur i magię rytuałów, ożywia się i zdaje się wibrować. Przygotowuje on właśnie erudycyjne dzieło o symbolice.
Jednak pan Valentin Bresle pracuje przede wszystkim nad swoim kluczowym dziełem, które będzie nosić tytuł: „Poetyzm, żywa magia współczesności”, z podtytułem „Kobieta, jej rytmy i liturgie miłości. Sen, jego tajemnice, sny i telepatia miłosna”. Bo przede wszystkim jest teoretykiem uroku poetyckiego, o którym opublikował już kilka tomów. Pisarz i założyciel oraz dyrektor Mercure Universel od 1922 roku, pan Valentin Bresle obecnie publikuje miesięczne czasopisma o magii i okultyzmie, które pisze całkowicie samodzielnie i w których przedstawia swoje poetyckie teorie. Jego osobiste koncepcje, choć nowe, sensualistyczne i śmiałe, nie tracą związku z tradycyjnym ezoteryzmem Stanisława de Guaita, Éliphasa Lévi, Sâra Péladana i innych, których myśli „aktualizuje” w świetle nowych osiągnięć współczesnej symboliki, freudyzmu, poetyzmu itd.
Nie jest jednak tylko teoretykiem nauk tajemnych; jest praktykującym magiem, zajmującym się zarówno magią spekulatywną, jak i operacyjną. Jest to mag zachodni, który bierze pod uwagę tradycje wschodnie, ale przekłada je na jasny i precyzyjny język, zwłaszcza gdy chodzi o magię ceremonialną i praktyczną.
Wyniki, jakie osiąga dzięki poetyckiej i celowej telepatii, dążą do odnowienia i doprecyzowania dawnych wyobrażeń na temat inkubów, sukubów i tego, co nazywa się zaklęciami miłosnymi.
To, czym mogą być te wyniki, a także metody, za pomocą których je uzyskuje, można dostrzec poprzez jego doktrynę:
„Poetyzm,” wyjaśnił mi kiedyś, „opiera się na trzech założeniach:
1° Wszelka inspiracja estetyczna, każda kreacja piękna wypływa z przyjemności odczuwania lub doświadczania, czyli, innymi słowy, z zmysłowości.
2° Każda kontemplacja piękna, obiektywna lub subiektywna, która prowadzi do estetycznego wzruszenia, ma swe przedłużenia, świadome lub nie, nawet w sferze cielesnej.
3° Każdy twórca piękna, każdy poeta, każdy oryginalny artysta uczestniczy w naturze twórczej, innymi słowy, w Boskości, i przez to staje się kapłanem lub magiem.”
Stąd szczególna faza teorii poetyzmu: magizm.
Każda kreacja estetyczna lub mentalna pochodzi z głębi nas samych, a twórczość poetycka jest często sublimowanym przekształceniem materii w symbol piękna. Z tego powodu poetyzm przyznaje szczególne miejsce symbolizmowi i okultyzmowi.
Symbol inicjacyjny stanowi bowiem najwyższą myśl, myśl czystą, która zawiera wszystkie nauki, filozofię nauk, syntezę, jednym słowem: kombinatorykę – promieniowanie z ukrytego centrum przekazywanego z pokolenia na pokolenie przez wtajemniczonych. Jest to geometryczne centrum, które musimy odnaleźć w naszej własnej subiektywności.
Woal codzienności i logika profanum przepuszczają jednak dość promieni, aby pozwolić ludzkiemu umysłowi przeczucie tego poprzez intuicję lub przez nieśmiałe badania nauki, nawet tej profańskiej, tego spontanicznego, wewnętrznego ruchu, który jest w nas, a który symbolizm wprawia w ruch.
Treść może jedynie przeczuwalnie uchwycić formę, ponieważ, według tego obrazu, gdyby treść w pełni świadomie obejmowała formę, wszystkie ogniwa zostałyby połączone, analizy byłyby tożsame, a wszystkie elementy androgyna byłyby zjednoczone – problem zostałby rozwiązany. Wielość wchłonęłaby się w Jedno.
– W swoich trzech książkach, w których usystematyzował pan swoje teorie poetyzmu: Eseju o kreatywnej zmysłowości, Eseju o mistycyzmie i zmysłowości, oraz Eseju o magnetyzmie i szaleństwie, rozwinął pan praktyczne konsekwencje tych zasad.
– Jednak najważniejszym punktem, tym, który wywołał najwięcej emocji i ostrych polemik, jest związek zjawiska inspiracji (mistycznej i poetyckiej) z seksualnością. Musiałem oprzeć swoje teoretyczne argumenty na dowodach eksperymentalnych, które, jak to ujął jeden z czytelników, „nie pozwolą już wątpić w śmiałe prawdy, bez obawy o dezaprobatę krytyków przesyconych purytańskimi, anachronicznymi i lękliwymi poglądami.”
Podjąłem szeroko zakrojone badanie, które nadal trwa, i więcej niż jedna czytelniczka przyznała, że fakty dotyczące wpływu poetyckiego uroku na seksualne doznania oraz wpływ seksualnych pragnień na poetycką inspirację są takie, że wystarczy, jak mi mówią, „analizować swoje wewnętrzne impulsy, być ze sobą szczerą i nie bać się słów, aby uznać fundamentalną prawdziwość tych faktów.” To na podstawie licznych świadectw tego rodzaju zbudowałem zbiór teorii określanych jako „Poetyzm.”
I pan Valentin Bresle pokazuje mi kilka dokumentów ze swojej kolekcji świadectw… Są one co najmniej intrygujące.