Ewolucja duszy

Czem jest dusza ludzka? Atom to jedynie Duszy świata, iskierka Bożego Ducha, lecz Monada nieśmiertelna. Ażeby stać się tern, czem jest w ludzkości obecnej, musiała ona przebyć wszystkie królestwa Przyrody, wszystkie szczeble drabiny bytu, rozwijając się stopniowo poprzez łańcuch niezliczonych egzystencji.

Duch, w światach działający i skupiający materję kosmiczną (wszechświata), objawia z mocą różną i wciąż wzrastającą poprzez różne królestwa Przyrody. Siła ślepa w minerale, zindywiduali­ zowana w roślinie, spolaryzowana w instynkcie i wrażliwości zwierzęcej, dąży po wolnym swym rozwoju ku monadzie świa­domej. Element (żywioł) animiczny i duchowy istnieje więc we wszystkich tworach; dusze w stanie zarodka zaledwie istniejące w tworach niższych, przebywają w tych gatunkach wieki ogarnia­ jące okresy, dopiero po wielkich rewolucjach kosmicznych przechodzą w królestwo wyższe na innej planecie.

*) Tytuł „Ewolucja duszy” to wyjątek z księgi „Wielcy Wtajemniczeni” Edward Schure, Nakładem M. Arcta w Warszawie,  Z francuskiego spolszczyła Władysława Nidecka.

To, co stanowi istotę każdego człowieka, musiało się rozwijać miljony lat poprzez łańcuch planet i królestw niższych, zachowując poprzez wszystkie te egzystencje swą zasadę indywidualną. Ta jaźń ciemna, lecz nie­  zniszczalna stanowi niby Boską pieczęć monady, której Bóg chce się w świadomości przejawić.

Wstępując na coraz wyższe szczeble, monada (dusza) rozwija ukryte w niej zdolności. A w miarę, jak rozżarza się migotliwa pochodnia jej wiadomości, dusza staje się bardziej wolną od tyranji ciała, bardziej zdolną prow adzić egzystencję niezależną. Dusza minerałów i roślin związana jest z żywiołami ziemi, dusza zwierząt silnie przyciągana przez ogień wnętrza ziemi, przebywa w nim czas jakiś, potem powraca na jej powierzchnię, aby znów w swój gatunek się wcielić, niebędąc nigdy w stanie niższych warstw powietrza porzucić. To też są one przepełnione żywiołakami, czyli duszami zwierzęcemi, mającemi swe przeznaczenie w życiu atmosferycznem i wywierającemi wielki wpływ okkultystyczny (tajemny) na człowieka. Tylko ludzka dusza jedynie przybywa z Niebios i do Niebios powraca po śmierci ciała.

Podług tradycji (podania) ezoterycznej Indji i Egiptu, osobniki, stanowiące ludzkość dzisiejszą, rozpoczęły swą ludzką egzystencję na innych planetach, na których materja mniej jest ścisłą, niż na naszej ziemi. Ciało człowieka bylo tam lotnem nieledwie, wcielenia jego łatwe, zdolności bezpośredniego widzenia duchowego subtel­niejsze i potężne, zato rozum i inteligencja w stanie zarodku zaledwie. W tym stanie, nawpół cielesnym, nawpół duchowym człowieka, wszystko było dlań wspaniałością, czarem dla jego ócz, muzyką dla jego uszu, gdyż nawet harmonja sfer była dla niego dostępną. Lecz nie myślał on wcale, nie zastanawiał się i nie miał woli.

Upajając się światłością, muzyką sfer i kształtami, co go ota­czały, niby w marzeniu w stępował ze stanu życia w stan śmierci i odwrotnie. Oto co Wtajemniczeni greccy zwali Niebem Saturna.

Doktryna (nauka) Hermesa naucza, iż człowiek zmaterjalizował się stopniowo na coraz ściślejsze planety zstępując. Wcielając się w materję ściślejszą, człowiek utracił, swój zmysł duchowy, lecz przez swą coraz cięższą walkę ze światem zewnętrznym, rozwinął potężnie to zu m swój, inteligencję i wolę. Ziemia jest ostatnim szczeblem tego zstępowania w materję, które Mojżesz zwie „wyjściem z raju”, a Orfeusz „upadkiem w sferę podksiężycową”,  skąd człowiek może się wznieść z trudem i swe władze duchowe  odzyskać przez ćwiczenia swego intelektu i woli. Wtedy dopiero, nauczali uczniowie Hermesa i Orfeusza, człowiek zdobywa czynem swoim świadomość swej Boskości i jej posiadanie, wtedy dopiero staje się „Synem Bożym“.

A ci, co na ziemi miano to nosili, przedtem, nim się u nas zjawili, musieli przebyć zawrotny wir egzystencji.

Czemże bowiem jest ludzka Psyche u swego źródła? . . .

Tchnieniem, co mija, lotnem nasieniem, ptakiem wichrami sma­ ganym, wędrującym od jednej egzystencji do drugiej A z grobu w grób, poprzez okresy lat miljonów, stała się dziecięciem Bożem i nie uznaje żadnej innej ojczyzny, prócz Nieba. Oto czemu poezja grecka o symbolizmie tak głębokim i jasnym zarazem, porównywa duszę do skrzydlatego motyla, co z liszki pełzającej żeglarzem powietrznego oceanu się staje. Ileż razy była już ona poczwarką i motylem? . . . Nic o tem nie wie, lecz skrzydła swe czuje przecież nieraz.

Taką jest zawrotna przeszłość ludzkiej duszy, jej obecny stan tłómacząca i pozwalająca zarazem przyszłość odgadnąć. Jakież jest bowiem położenie Boskiej Psyche w naszem życiu ziemskiem ? Dziwniejszego i bardziej tragicznego wyobrazić sobie trudno. Z chwilą bolesnego przebudzenia w gęstej atmo­sferze powietrza ziemskiego, dusza czuje się uchwyconą w swoje ciała. Żyje, oddycha, myśli za jego pośrednictwem, a przecież czuje, że niem nie jest. W miarę jak się rozwija, czuje wzmaga­jące się w niej jasne światełko, coś niewidzialnego i niematerjalnego, co zwie swym duchem i świadomością.

Tak, człowiek ma poczucie wrodzone swej potrójnej natury, ponieważ nawet w zwykłej swej mowie odróżnia ciało od duszy, a tę ostatnią od ducha. Lecz dusza-niewolnica boryka się wśród tych dwóch swych towarzyszy, niby między potw orem o tysiącu skrętach i niewidzialnym genjuszem, co ją wzywa, lecz którego obecność daje się odczuwać jedynie cichym szelestem jego skrzydeł i bla­skiem przemijającym. To też, to ciało pochłania ją do tego stopnia, iż żyje ona jedynie jego namiętnościami i wrażeniami, w raz z nim staczając się w krwawe orgje gniewu, lub w gęste opary rozk­oszy zmysłowych, póki nie obudzi się przerażona głębokiem milczeniem niewidzialnego towarzysza, przez tego ostatniego pociągnięta na takie wyżyny ulata, iż zapomina o egzystencji ciała, dopóki jej ono nie przypomni o swej obecności przez ucisk despotyczny. A przecież głos wewnęirzny ostrzega ją: „Między tobą a niewidzialnym genjuszem istnieje związek nierozerwalny, lecz nić, co się z ciałem łączy, śmierć zerwie“.

W swym ziemskim boju, przerzucając się od jednego do drugiego towarzysza swej wędrówki, dusza napróżno dąży do szczęścia i prawdy. Napróżno szuka sama siebie w swych wra­żeniach, co mijają, w myślach, co się rozpierzchają, w świecie, co niby miraż jest zmiennym. Nie znajdując nic stałego, niby liść wiatrem miotany, wciąż naprzód pędzona, wątpi sama o sobie i o świecie boskim, jaki odkrywa się przed nią na mocy potęgi jej cierpienia i niemożliwości urzeczywistnienia jej marzenia.

Byt jej, w szrankach kolebki i grobu zawarty, czyż się na tym ostatnim kończy?

Filozofja różnie ten przygniatający problemat rozstrzyga. Teozofja Wtajemniczonych wszech czasów i narodów ma jedną w gruncie odpowiedź, zgodną z poczuciem powszechnem. Oto co Wtajemniczeni, uświadomieni przez tajemniczą wiedzę świątyń i liczne doświadczenia życia duchowego mówią nam: „To, co w tobie działa, co zwiesz, co zwiesz duszą, jest sobowtórem etery­cznym ciała, zawierającym w sobie nieśmiertelnego ducha. Duch przez swą własną działalność buduje sobie ciało duchowe.” Pita­goras zwie je „subtelnym wozem duszy“, ponieważ przeznaczeniem jego unieść naszego ducha po śmierci ciała ku wyżynom. (C. d.n.)

źrodło: czasopismo „Teozofia” styczeń / luty 1921.



Edward Schure.

Ewolucja Duszy.
Z francuskiego spolszczyła Władysława Nidecka.
(Ciąg dalszy.)

To duchowe ciało jest organem ducha, jego czującą powłoką, narzędziem jego woli i służy do ożywienia ciała, które, bez tego pozostałoby bezwładnem. W faktach zjawienia się umarłych, lub umierających, sobowtór ten widzialnym się staje. Lecz warunkiem takich zjawisk jest zawsze specjalny stan nerwów u tego, kto zja­wisko dostrzega. Subtelność, potęga, doskonałość ciał duchowych zależy od właściwości duchów, które je zamieszkują i między sub­stancją dusz ze światła astralnego utkanych, lecz przepojonych nieważkiemi fluidami ziemi i nieba, istnieją odcienie liczniejsze, bardziej podstawow o różne, niż między wszystkiemi ciałami ziemskiemi i wszystkiemi stanami materji ważkiej. To ciało astralne, chociaż nieskończenie, bardziej subtelne i doskonalsze, niż ciało ziemskie, nie jest przecież nieśmiertelnem, jak nieśmiertelną jest monada (dusza) którą ono w sobie zawiera. Ciało astralne podlega zmianom, oczyszczając się ze swych skaz, w zależności od śro­dowisk, w jakich przebywa. Duch je urabia i zmienia ustawicznie na swój wzór, lecz nigdy go nie porzuca zupełnie i jeżeli pomału je zrzuca, to dlatego jedynie, iż przyodziewa on szaty promienniejsze.

O to, czego nauczał Pitagoras, nie uznający istoty duchowej ab­strakcyjnej – monady bez kształtów. Duch w działalności swej na Niebiosach i na ziemi musi posiadać swój organ wykonawczy.

Organem tym jest dusza zwierzęca, lub podniosła, ciemna lub promienna, lecz mająca zawsze kształty ludzi na obraz i podo­bieństwo Boga stworzonych.

Cóż się dzieje po śmierci człowieka? Już w czasie agonji (umierania) dusza odczuwa swą blizką rozłąkę z ciałem. Całe jej życie ziemskie przesuwa się przed nią w nagłych skrótach o wy­razistości niezmiernej. Lecz kiedy mózg działać przestaje, dusza nagle zaćmieniu podlega i zupełnie świadomość traci. Jeżeli to dusza święta i czysta, jej strona duchowa już się zbudziła przez stopniowe oderwanie się od materji. Przed śmiercią już miała ona Zaświatów przeczucie i kiedy wyrywa się nareszcie z chłodnieją­
cego już trupa, szczęsna swą wolnością, czuje się uniesioną w światłość promienną ku pokrewnym sobie duchom.

Lecz człowiek zwykły, którego życie dzieli się między instynk­tami materjalnemi a wyższemi arspiracjami (dążeniami), budzi się w połowicznej świadomości, niby w odrętwieniu zmory.

Niema już ani rąk, któremi by mógł coś uchwycić, ani głosu, którymby dźwięk jaki wydał, lecz znów wszystko pamięta, cierpi, istnieje w otchłani ciemności i grozy. Jedynym przedmiotem, jaki dostrzega, jest jego trup, z któ­rym się dopiero co rozłączył, lecz ku któremu uczuwa pociąg niezwalczony. Za jego to bowiem pośrednictwem istniał, a teraz czemże jest?

I szuka sam siebie ze zgrozą w zlodowaciałych fibrach swego mózgu, w skrzepłej krwi swych żył i nie może się odnaleść. Czy umarł w rzeczy samej? Czy jest jeszcze żywy? Chciałby coś dostrzedz, uczepić się czegoś, lecz nic nie widzi i nie może uchwy­cić.

Ciemności go otaczają, naokoło niego i w nim samym chaos okrutny. Widzi jeden tylko przedmiot, pociąga go on i zgrozą zarazem przejmuje i ponurą fosforyscencję swych zwłok: zmora przeciąga się. Stan ten trwać może miesiące i lata całe. Trwanie jego zależnem jest bowiem od siły instynktów materjalnych duszy.

Lecz dobra lub zła, piekielna czy też niebiańska dusza, pomału dojść musi do świadomości samej siebie i swego nowego stanu. A wtedy, wiedząc, iż od ciała swego jest wolną, rzuca się w przestwory atmosferyczne, z których elektryczne prądy unoszą ją bezładnie i w których poczyna rozpoznawać wielokształtnych błędnych wędrowców, mniej lub więcej do niej podobnych, niby błędne znikome światełka we mgle nieprzeniknionej.

Wtedy rozpoczyna się zawrotna rozpaczna walka ociężałej jeszcze przez życie ziemskie duszy, w celu wzniesienia się ku wyższym warstwom powietrza, oswobodzeniu od przyciągania ziemi i osiągnięcia sfery naszego systemu planetarnego, jaka jest dla niej właściwą, a którą jedynie przewodnicy życzliwi mogą jej wskazać.

Ten okres duszy nosił w różnych religjach i mitologjach różnorodne miana. Mojżesz zwie go Horeb; Orfeusz – Ereb; chrześcijanizm – czyśccem, lub doliną cieniów śmierci. Wtaje­mniczeni greccy utożsamiali go z cieniem ostrokręgowym, jaki ziemia ciągnie zawsze za sobą, a jaki dochodzi do księżyca i zwali go dlatego „otchłanią Hekaty“. W tej ciemnej studni wirują, jak uczą Pitagorejczycy, dusze, rozpacznemi wysiłkami usiłujące wznieść się na sferę księżyca, a siłą wiatru tysiącami napowrót na ziemię zrzucane. Księżyc grał wielką rolę w ezoteryźmie staro­żytnych. Na jego stronie, ku niebu zwróconej, podług tej dok­tryny (nauki), dusze oczyszczać miały swe ciała, zanim się wyżej wznieść mogły. Przypuszczano również, że bohaterowie i gienjusze przebywali jakiś czas na jego stronie ku ziemi zwróconej, ażeby przyodziać się w ciało, zastosowane do naszej planety przed swem wcieleniem. Przypisywano więc poniekąd księżycowi moc magnetyzowania duszy dla jej wcielenia ziemskiego i odmagnetyzowania dla życia Niebios. Twierdzenie to, któremu Wtaje­mniczeni przypisywali znaczenie rzeczywiste i symboliczne zarazem, oznaczało, iż dusza musi przejść przez pośredni stan oczyszczenia i uwolnienia się od naleciałości ziemskich, zanim dalej wyruszyć będzie miała prawo.

(C. d. n.)

źródło: miesięcznik „Teozofja” marzec / kwiecień 1921



Link do książki „Wielcy Wtajemniczeni” dostęp online, kliknij w PDF.