Każda osoba, która próbowała – czy to dla zabawy, czy z miłości do nauki – sprawić, by stół zaczął „mówić”, zachowała z tego doświadczenia szczególne wrażenie. Z góry uprzedzony sceptyk powie:
„To dziwna rzecz, która niczego nie udowadnia, ale mnie bawi.”
Natomiast człowiek refleksyjny stwierdzi:
„Oto sekret odkrytej nowej prawa natury i dowód na to, że mogą istnieć rozmowy między istotami widzialnymi, zwanymi żywymi, a istotami niewidzialnymi, zwanymi zmarłymi. Fakt ten jest godny obserwacji.”
Dla obu tych osób zjawisko to jest pełne zainteresowania – choć z różnych punktów widzenia. Razem gromadzą się wokół zwyczajnego, nieruchomego stołu, kładąc na nim dłonie bez wysiłku, by doświadczyć niezwykłego zjawiska: pukania od wewnątrz, kołysania, dźwięków, różnorodnych ruchów, a nawet unoszenia się mebla nad podłogą.
W swej wielkiej racjonalności absolutny materialista chwali materię, która rzekomo produkuje te dziwne fenomeny. Tymczasem spirytualista w głębi serca podziwia i błogosławi Boga, który daje człowiekowi dowód na przetrwanie jego istnienia poza grobem.
Mówiący stół widział wokół siebie nie tylko poważnych badaczy, lecz także fanatycznych entuzjastów, samochwalców, szaleńców i głupców. Każde zjawisko miało swoich wyzyskiwaczy i oszustów. Jednakże po dokładnym zbadaniu spirytualizm staje się niepodważalny – duchy interweniują w sprawy ludzkie. Z tego powodu fanatycy i pyszałkowie musieli pogodzić się z porażką, szaleńcy zostali uleczeni, a ignoranci oświeceni i wzmocnieni poprzez naukę oraz obserwację.
Najprostszy człowiek nie pozwoliłby się dzisiaj oszukać przez szarlatanów. Gra, która kiedyś stała się obiektem chwilowego zachwytu, jest teraz traktowana nie tyle jako rozrywka, co jako poważny środek komunikacji sięgający w głąb Nieskończoności.
Obecnie nie jest już bardziej niedorzeczne gromadzić się wokół stołu, aby wezwać duchy, niż stanąć przy okienku telegraficznym, by dowiedzieć się, co dzieje się na końcu świata, lub przyłożyć słuchawkę telefonu do ucha, by usłyszeć śpiew w operze albo porozmawiać z przyjacielem z dowolnego miejsca, gdzie istnieje połączenie.
Duchy również mają swoje aparaty telegraficzne i telefoniczne – są nimi media. To poprzez połączenie swoich fluidów z energiami eksperymentatorów, a także z własnymi oraz naturalnymi siłami przyrody, mogą one uczynić nieruchomy mebel narzędziem przekazującym ich myśli.
Media są o wiele liczniejsze, niż mogłoby się wydawać. Nie ma, jak sądzę, rodziny, która nie posiadałaby jednego lub kilku takich osób.
Dowodem na prawdziwość mojej tezy jest fakt, że wszędzie tam, gdzie podejmowano poważne próby przeprowadzenia eksperymentu, udawał się on. Tylko brak elementarnej wiedzy o eksperymentowaniu sprawił, że ten sposób komunikacji pozaziemskiej nie został szerzej wykorzystany. Wiele osób zniechęcało się po kilku rozczarowaniach, nie zdając sobie sprawy, że to właśnie cierpliwość i nauka pozwalają pokonać wszelkie trudności.
Ponadto, ludzie obawiali się ośmieszenia – szydercy triumfowali nad tymi, którzy byli zbyt bojaźliwi, by publicznie przyznać się do swoich przekonań. Jednakże, czyż nie mówi się, że tchórzliwy żołnierz może stać się bohaterem w walce? To tylko kwestia panowania nad sobą.
Naprzód! Odrobina oporu i odwagi! Człowiek, który drwi, to zazwyczaj ktoś lekkomyślny i powierzchowny. Czyż kilka ironicznych grymasów może obalić prawdę o wzniosłym pochodzeniu?
Nie bójcie się już tych banalnych szyderstw płytkich światowców, ludzi o pustych sercach i jałowych umysłach. A jeśli zdrowy rozsądek nie pozwala przekonać opornego sceptyka ani sprowadzić kpiarza na swoją stronę – to po prostu zostawcie go w spokoju i tyle.
Zjawisko mediumnizmu rozwija się na wielką skalę. Z dnia na dzień ludzie wydają się coraz mniej wrogo nastawieni do postępu spirytualistycznego i gotowi przynajmniej częściowo odpowiedzieć na wezwanie duchów. Słuchają relacji o mediach bez wzruszania ramionami. A stąd już tylko krok do tego, by zacząć ich szukać.
W końcu człowiek nie może pozostawać wiecznie głuchy na boskie wezwanie. Odpowie na nie, zwłaszcza gdy zrozumie, że chodzi tu także o jego własne dobro w kwestii duchowych sojuszy.
Istota niewidzialna posiada dar jasnowidzenia, którego nasze prymitywne zmysły nie potrafią dostrzec.
„Gdyby tylko ktoś udzielił mi kilku pożytecznych rad!”
Tak wzdycha człowiek zmagający się z trudnościami życia. Wtedy mimowolnie przywołuje w pamięci ukochaną matkę lub przyjaciela, który odszedł z tego świata. W tym momencie w pomieszczeniu, w którym znajduje się osoba dokonująca tej nieświadomej ewokacji, rozbrzmiewa uderzenie – jego dźwięk odbija się echem. Człowiek drży – to coś nieznanego!… Jakie to tajemnice? Co teraz się wydarzy?
Drugi odgłos rozlega się ponownie. Zaniepokojony człowiek wstaje, otwiera wszystkie drzwi, by upewnić się, że nikogo nie ma, po czym wraca na swoje miejsce, skulony w wielkim fotelu przy kominku.
Ale oto nagle fotel, w którym siedzi, zaczyna trzeszczeć. Osoba, która dotąd pozostawała cicho i w napięciu, wstaje gwałtownie, jakby poderwana przez niewidzialną siłę. Niemal została uniesiona nad ziemię.
To, co niewidzialne, okazuje się silniejsze, niż przypuszczała. Nagle uświadamia sobie, że duch, którego bezwiednie przywołała przed chwilą, właśnie próbuje zamanifestować swoją obecność. Dziś nie potrzeba już ofiar ani inwokacji, aby uzyskać odpowiedź od mieszkańca zaświatów – sygnał pojawia się natychmiast.
Przeniknięty nowymi myślami, głęboko poruszony, człowiek głośno wypowiada swoje uczucia:
„To więc prawda! Śmierć nie jest nicością. Nie umieramy – a przynajmniej, choć opuszczamy przyjaciół i rodzinę, nadal możemy powracać do nich duchem. Możemy żyć ich życiem, cieszyć się wspomnieniami, ogrzewać się w ich stałej miłości i w tej słodkiej jedności dusz doznawać niewyrażalnego szczęścia.”
Jego myśli rozwijają się i wzbijają ku nieskończoności. Rozmyśla i zadaje sobie pytania:
„Czy w prawie stopniowego doskonalenia się człowieka kryje się klucz do najwyższego szczęścia? I tak jak dzisiaj jestem szczęśliwszy niż wczoraj, ponieważ nowa prawda wyłoniła się z nieznanego i stała się uchwytna dla mojego umysłu, czy też moje duchowe radości będą wzrastać w miarę, jak poszerzać się będzie moja wiedza o duszy?”
W głębi serca nowo nawrócony słyszy głos, który odpowiada:
„Bracie, przyjacielu, tak jak twoje oczy nie dostrzegają wszystkich materialnych rzeczy, które widzą inni, tak jak wszechświat nie kończy się na panoramie, którą ogarniasz, istnieją cudowne rzeczy, które pozostają jeszcze niejasne dla twojego umysłu. Ale ciepło miłości stopniowo rozgrzeje twoje serce, w miarę jak twój duch wzbogaci się o wiedzę i zacznie dążyć ku Nieskończoności. Im głębiej zgłębisz sekrety natury, tym bardziej będziesz wielbić Stwórcę i pokochasz świat duchowy, który żyje w Jego miłości przez całą wieczność.”
Kiedy nowa faza ludzkiej odnowy pojawia się na tarczy społecznych przeznaczeń, Bóg sprawia, że z najmniejszych przyczyn wynikają największe skutki. Mnoży owe przyczyny i nadaje każdemu efektowi, który powołuje do istnienia, nowe aspekty zdolne do zburzenia niektórych utrwalonych idei i ustalonych zasad – nawet do pozornego zakłócenia fundamentalnych praw fizyki, jak choćby prawa grawitacji, aby pokazać człowiekowi, że choćby znajdował się na szczycie akademickiej nauki, nadal nie wie nic w porównaniu do tego, co pozostaje jeszcze do odkrycia.
W naszych czasach codziennie dochodzi do nawróceń na nowy spirytualizm – nawróceń wywołanych przez zjawiska, które na pierwszy rzut oka wydają się błahe. Sam fakt usłyszenia dźwięku dokładnie w chwili, gdy myśli się o zmarłej osobie, nie byłby wystarczający do potwierdzenia rzeczywistej obecności ducha. Jednakże nabiera on fundamentalnego znaczenia, gdy odgłos powtarza się na wyraźne żądanie ewokatora – raz, dwa lub trzy razy, zgodnie z ustalonym kodem.
To właśnie powtarzające się każdego dnia stukanie w jakimś mieszkaniu skłania niedowiarków do zastanowienia się nad wartością zjawiska „mówiących stołów”. Niektórzy z nich nie mieliby nic przeciwko temu, by znaleźć dobrego medium, które mogłoby pokazać im lub umożliwić usłyszenie tego, co nazywają po prostu: „czymś”.
Często jesteśmy proszeni o wyjaśnienie tego „czegoś” i z radością udzielamy wszelkich niezbędnych informacji tym, którzy ich szukają, aby mogli sami dojść do odkrycia.
Eksperymentalny spirytualizm pełen jest jednak pułapek – nie należy podejmować prób mediumnistycznych lekkomyślnie.
Tak jak starsi bracia są zobowiązani udzielać wsparcia tym, którzy chcą podążać ich śladami, tak nasi czytelnicy mogą liczyć na naszą pomoc. Jesteśmy gotowi dostarczyć wszelkich potrzebnych wskazówek, a tym, którzy nigdy nie widzieli na własne oczy tych zjawisk, zalecamy, by nie podejmowali się ich badania bez uprzedniej konsultacji z nami lub z osobami z ich otoczenia, które są już wtajemniczone w te fenomeny.
Osoby mieszkające poza Paryżem mogą do nas pisać
Proszę wszystkich naszych licznych przyjaciół – bo nasi subskrybenci są naszymi przyjaciółmi – którzy mieszkają w odległych miejscach i mają niewielką lub błędną wiedzę o nowym spirytualizmie, aby nie wahali się nawiązać z nami korespondencji i informować nas o osiągniętych przez siebie wynikach.
To właśnie osoby samotne potrzebują szczególnych wskazówek, ponieważ znajdują się w najlepszych warunkach, aby nawiązać dobre komunikacje.
Uprawiając dziennikarstwo spirytualistyczne, można zauważyć – po naszej bezinteresowności, która nas wyróżnia – że nie wykonujemy tego jako zawodu, lecz jako misję. Ta dygresja jest w pełni uzasadniona, ponieważ stanowi naturalną odpowiedź na pewne zastrzeżenia, które przewiduję i które wynikają z tematu, jakim jest spirytualizm eksperymentalny.
Książki Allana Kardeca, Swedenborga, Jeana Raynauda i innych są niczym brewiarze dla każdego zwolennika spirytualizmu postępowego.
Allan Kardec poświęcił swój geniusz na odkrywanie, klasyfikowanie różnorodnych zdolności oraz precyzyjne określanie granic dziedziny eksperymentalnej. Jako człowiek przeznaczenia znalazł przed sobą legion dusz, które Bóg przeznaczył, aby ułatwiły mu wypełnienie jego misji.
Wybrany przez Boga i propagator prawdy spirytystycznej, może teraz – z wyżyn światłości – kontemplować swoje dzieło i cieszyć się, widząc, jak promieniuje na wszystkie zakątki świata.
Dzieło Allana Kardeca jest dziełem odnowy. Wraz z postępem wieków i przemianami epok, usytuowane w świetlistej drodze prowadzącej od ludzkiego serca do serca boskości, nie może zostać unicestwione.
Siła tkwi w prawdzie.
- Prosimy o dołączenie do listu znaczka pocztowego na pokrycie kosztów odpowiedzi.
Eugène Nus i jego dzieło
Wybitny spirytualista, jeden z naszych najbardziej szanowanych współczesnych, a jednocześnie potężny myśliciel, filozof i geniusz literacki – Eugène Nus – napisał książkę, którą wszyscy subskrybenci „La Lumière”, niebędący spirytystami, powinni przeczytać.
Jej tytuł to: „Rzeczy z innego świata”.
Madame Olympe Audouard nigdy lepiej nie wykorzystała swojego talentu mówczyni ani swojego ujmującego uroku kobiety wybitnej i przekonanej spirytystki niż wtedy, gdy propagowała ciekawostki zawarte w tej książce.
Eugène Nus opisuje w niej, jak to się stało, że spróbował sprawić, by stoły zaczęły „mówić”, oraz jak jego zainteresowanie tymi doświadczeniami rosło, w miarę jak uzyskiwał coraz bardziej wyraźne wyniki.
Inteligencje, całkowicie odrębne od jego własnej i od inteligencji przyjaciół, którzy mu pomagali, przekazywały mu autentyczne i zaskakujące komunikaty – zaskakujące przynajmniej dla nowicjuszy.
Jednakże, gdy ktoś przez pewien czas poważnie i szczerze bada spirytualizm w jego licznych przejawach, nic już go nie dziwi. To przekonanie Eugène’a Nusa trwa od dawna.
Madame Émile de Girardin i spirytualizm
Mimo że była kobietą obdarzoną niezwykłą inteligencją, Madame Émile de Girardin (Delphine Gay) interesowała się zjawiskami psychicznymi i posiadała zdolność mediumiczną, którą wykorzystywała w sposób hojny.
Nie możemy się oprzeć przyjemności zacytowania kilku uderzających stron z książki „Okruchek historii”, opublikowanej w 1863 roku przez Auguste’a Vacquerie. Opisuje on w nich doświadczenia typologiczne (czyli komunikację za pomocą stuknięć) przeprowadzone przy uprzejmym udziale tej uroczej Muzy w domu Victora Hugo.
Madame de Girardin na Jersey i mówiący stół
Było to pod koniec lata 1853 roku. W tamtym czasie była u szczytu swojej sławy, a co ważniejsze – swojego talentu…
Czyżby to jej nadchodząca śmierć skłoniła ją ku życiu pozaświatowemu? Była bardzo pochłonięta tematem mówiących stołów.
Jej pierwsze pytanie brzmiało: „Czy ja w to wierzę?”
Ona sama wierzyła w to głęboko i spędzała wieczory, przywołując duchy. Jej obsesja na tym punkcie odbijała się, nieświadomie, nawet w jej pracy: tematem „Radości i lęku” był przecież duch powracający z zaświatów.
Chciała za wszelką cenę, aby inni wierzyli razem z nią. W dniu swojego przyjazdu nie mogła nawet doczekać się końca kolacji – zaledwie podano deser, natychmiast wstała od stołu i pociągnęła jednego z gości do salonu, gdzie zaczęli „męczyć” stół, który jednak pozostał niemy.
Madame de Girardin i jej poszukiwanie komunikacji ze światem duchów
Obwiniła za niepowodzenie stół, twierdząc, że jego kwadratowy kształt zakłóca przepływ fluidu. Następnego dnia sama udała się do sklepu z zabawkami i kupiła mały, okrągły stolik na jednej nodze, zakończonej trzema łapkami. Umieściła go na większym stole, ale i ten nie wykazał żadnych oznak życia.
Nie zniechęciła się jednak i powiedziała: „Duchy to nie dorożkowe konie, które cierpliwie czekają na mieszczucha – to istoty wolne i niezależne, przychodzące wtedy, kiedy chcą.”
Następnego dnia powtórzyła eksperyment – i znów zapadła cisza. Uparła się, lecz stół pozostawał nieugięty. Miała jednak tak wielką pasję do propagowania spirytualizmu, że pewnego dnia, goszcząc u mieszkańców Jersey, namówiła ich do przeprowadzenia eksperymentu ze stolikiem. Guéridon okazał swoją inteligencję, nie odpowiadając na pytania zadawane przez Jersiajczyków.
Te powtarzające się niepowodzenia wcale jej nie zniechęciły. Pozostała spokojna, pełna wiary i uśmiechu, wyrozumiała dla niewierzących.
Dwa dni przed swoim wyjazdem poprosiła nas, byśmy pozwolili jej przeprowadzić jeszcze jedną próbę na pożegnanie…
Madame de Girardin i jeden z obecnych – ten, kto chciał – położyli dłonie na małym stoliku.
Przez piętnaście minut nic się nie działo, ale obiecaliśmy być cierpliwi. Po kolejnych pięciu minutach usłyszeliśmy lekkie trzaśnięcie drewna. Mogło to być efektem mimowolnego nacisku zmęczonych dłoni.
Jednak dźwięk się powtórzył. Potem nastąpiło coś w rodzaju elektrycznego drżenia, a zaraz potem gorączkowe poruszenie.
Nagle jedna z łapek stolika uniosła się.
Madame de Girardin zapytała:
— Czy jest tu ktoś? Jeśli tak i jeśli chce się z nami porozumieć, niech uderzy raz.
Stolik z głośnym stuknięciem opadł na podłogę.
— Ktoś tu jest! – wykrzyknęła Madame de Girardin. – Zadajcie pytania.
Zaczęto zadawać pytania, a stolik odpowiadał. Odpowiedzi były krótkie – najwyżej jedno lub dwa słowa. Czasem niepewne, czasem niezrozumiałe.
Czy to my nie potrafiliśmy ich właściwie odczytać? Metoda tłumaczenia tych przekazów była podatna na błędy. Oto jak ją stosowano:
Każdą literę alfabetu wymieniano kolejno: a, b, c, d itd., a stolik miał uderzyć, kiedy dochodzono do właściwej litery. Jednak często nie zatrzymywał się wyraźnie na konkretnej literze – zdarzały się pomyłki, zapisywano literę poprzednią lub następną. Brak doświadczenia i fakt, że Madame de Girardin interweniowała jak najmniej, aby wynik nie budził podejrzeń, prowadziły do jeszcze większego zamieszania.
W Paryżu – jak nam powiedziała – stosowała pewniejszą i szybszą metodę: miała specjalnie wykonany stolik z tarczą alfabetu i wskazówką, która sama wskazywała litery.
Pomimo niedoskonałości metody, wśród mętnych odpowiedzi stolik przekazał kilka, które mnie uderzyły.
Do tej pory byłem jedynie świadkiem – teraz przyszła pora, bym i ja wziął udział w doświadczeniu.
Nie byłem przekonany, dlatego potraktowałem zjawisko jak tresowanego osła, któremu każe się odgadnąć, „która panna w towarzystwie jest najroztropniejsza”.
Powiedziałem do stolika:
— Zgadnij słowo, o którym myślę.
Aby lepiej kontrolować odpowiedź, sam usiadłem przy stoliku z Madame de Girardin.
Stół przekazał słowo – było to dokładnie to, o którym myślałem.
Moja sceptyczna natura nie została jednak zachwiana. Powiedziałem sobie, że to czysty przypadek – Madame de Girardin mogła mimowolnie odgadnąć słowo i „przekazać” je stolikowi…
Mogłem też, mimo woli, zdradzić się drgnieniem oczu lub palców w momencie przechodzenia przez właściwą literę.
Powtórzyłem próbę, ale tym razem, aby mieć absolutną pewność, że nie zdradzę liter ani ruchem, ani wzrokiem, odszedłem od stołu i poprosiłem, by podał nie moje słowo, lecz jego znaczenie.
Stolik przekazał: „Chcesz powiedzieć: cierpienie.”
Ja myślałem o „miłości”.
Nadal nie byłem przekonany. Nawet gdyby ktoś „pomagał” stolikowi, cierpienie jest tak uniwersalne, że mogło pasować do każdego słowa, które bym wybrał.
„Cierpienie” mogłoby być odpowiedzią na „wielkość”, „macierzyństwo”, „poezję”, „patriotyzm” – tak samo jak na „miłość”.
Mogłem więc nadal dać się oszukać – ale tylko pod warunkiem, że Madame de Girardin, tak poważna, szlachetna, przyjazna i umierająca, przebyła morze tylko po to, by mnie mistyfikować.
Nie było rzeczy niemożliwych, ale to już przekraczało granice wyobraźni.
Mimo wszystko byłem zdecydowany wątpić – nawet do granic absurdu.
Inni zaczęli zadawać pytania i stolik zgadywał ich myśli albo ujawniał fakty znane tylko pytającym.
Nagle jednak wydawał się zniecierpliwiony tymi dziecinnymi pytaniami – odmówił odpowiedzi, choć nadal się poruszał, jakby miał coś do przekazania.
Jego ruchy stały się gwałtowne i stanowcze – jakby wydawał rozkaz.
— Czy to wciąż ten sam duch? – zapytała Madame de Girardin.
Stolik uderzył dwa razy, co w ustalonym kodzie oznaczało „nie”.
— Kim jesteś?
Stół podał imię zmarłej osoby, która żyła we wspomnieniach wszystkich obecnych.
Tutaj wszelka nieufność zniknęła.
Nikt nie miałby serca ani śmiałości, by zamienić grób w scenę oszustwa.
Mistifikacja była już wystarczająco trudna do zaakceptowania, ale podłość?
Nawet podejrzenie ustąpiło miejsca prawdzie.
Brat zaczął pytać siostrę, która powróciła zza śmierci, by pocieszyć wygnanie.
Matka płakała.
Niewyrażalne emocje ściskały nasze piersi.
Czułem wyraźnie obecność tej, którą porwał bezlitosny cios losu.
Gdzie była? Czy nadal nas kochała? Czy była szczęśliwa?
Odpowiadała na każde pytanie – albo mówiła, że nie wolno jej odpowiedzieć.
Noc mijała, a my pozostawaliśmy tam – duszą przykutą do niewidzialnej obecności…
Pożegnanie z Madame de Girardin
W końcu powiedziała do nas:
— Żegnajcie!
I stół więcej się nie poruszył.
Świtało, wszedłem do swojego pokoju i, zanim się położyłem, zapisałem to, co właśnie się wydarzyło – jak gdyby takie rzeczy można było zapomnieć!
Następnego dnia Madame de Girardin nie musiała mnie już do niczego namawiać – to ja ją poprowadziłem do stołu.
Kolejna noc minęła w ten sposób.
Madame de Girardin odchodziła o świcie. Odprowadziłem ją na statek, a gdy liny zostały rzucone, zawołała do mnie:
— Do zobaczenia!
Nigdy więcej jej nie zobaczyłem. Ale zobaczę ją ponownie.
Ostatnie lata Madame de Girardin
Powróciła do Francji, by dokończyć resztę swojego ziemskiego życia.
Od kilku lat jej salon był już zupełnie inny niż dawniej. Jej prawdziwi przyjaciele nie byli już przy niej – jedni przebywali daleko od Francji, jak Victor Hugo; inni jeszcze dalej, jak Balzac; jeszcze inni jeszcze dalej, jak Lamartine…
Zastępowała ich najlepiej, jak mogła, pozostając samotnie z jednym lub dwoma przyjaciółmi i swoim stołem.
Zmarli przybywali na jej wezwanie. Miała więc wieczory, które nie ustępowały jej najlepszym z przeszłości – bo gdy zabrakło wielkich umysłów, zastąpili ich duchy.
Jej gośćmi byli teraz Sedaine, Madame de Sévigné, Safona, Molière, Szekspir.
Odeszła wśród nich.
Nie opierała się i nie odczuwała smutku – życie wśród duchów odebrało jej wszelkie obawy.
Jakże to wzruszające, że ci wielcy zmarli przybyli ją zabrać, by złagodzić jej przejście na drugą stronę!
Moja fascynacja spirytualizmem
Odejście Madame de Girardin nie ostudziło mojego zapału do rozmów ze stołem.
Zanurzyłem się w tę wielką ciekawość otwartej bramy śmierci – bez reszty.
Nie czekałem już na wieczór – zaczynałem w południe i kończyłem nad ranem.
Najwyżej przerywałem sesję na kolację.
Osobiście nie miałem żadnego wpływu na ruchy stołu i nawet go nie dotykałem, lecz zadawałem pytania.
Sposób komunikacji pozostawał taki sam – przyzwyczaiłem się do niego.
Madame de Girardin przysłała mi z Paryża dwa stoły:
- Mały stół, którego jedna noga była ołówkiem, mającym pisać i rysować – został wypróbowany raz lub dwa razy, ale rysował kiepsko i pisał jeszcze gorzej.
- Większy stół, wyposażony w tarczę alfabetu i wskazówkę, która miała pokazywać litery. Ten również został odrzucony po jednej nieudanej próbie.
Ostatecznie pozostałem przy pierwotnej metodzie – która, uproszczona przez wprawę i kilka uzgodnionych skrótów, wkrótce osiągnęła pożądaną szybkość.
Rozmawiałem swobodnie ze stołem.
Szum morza mieszał się z tymi dialogami, których tajemniczość potęgowały zima, noc, burza i samotność.
Nie były to już pojedyncze słowa – stół odpowiadał całymi zdaniami, a nawet stronami tekstu.
Zazwyczaj był poważny i pełen autorytetu, lecz zdarzało się, że bywał dowcipny, a nawet komiczny.
Miewał wybuchy gniewu – więcej niż raz mnie znieważył za brak szacunku, a przyznaję, że nie czułem się spokojny, dopóki nie uzyskałem przebaczenia.
Miewał kaprysy – wybierał sobie rozmówców, żądał, by zadawano mu pytania wierszem, a kiedy mu ulegano – odpowiadał wierszem.
Wszystkie te rozmowy zostały zapisane – nie po sesjach, lecz bezpośrednio na miejscu, pod dyktando stołu.
Zostaną kiedyś opublikowane i staną się wyzwaniem dla wszystkich umysłów spragnionych nowych prawd.
Czy to naprawdę duchy?
Gdyby ktoś zapytał mnie o moją opinię, wahałbym się.
Na Jersey bym się nie wahał – tam bez wątpienia potwierdziłbym obecność duchów.
Nie wstrzymuje mnie przed tym opinia Paryża – znam dobrze ten racjonalny, praktyczny i pozytywistyczny Paryż, który wierzy tylko w trykot baletnic i zeszyty giełdowych maklerów.
Ale jego wzruszenie ramionami nie sprawi, że zamilknę.
Wręcz przeciwnie – cieszy mnie możliwość powiedzenia mu, że co do istnienia tego, co nazywa się duchami – nie mam żadnych wątpliwości.
Nigdy nie miałem tej ludzkiej pychy, która zakłada, że drabina bytów kończy się na człowieku.
Jestem przekonany, że mamy przynajmniej tyle stopni nad głową, ile mamy pod stopami.
Wierzę w duchy tak samo, jak w monarchów.
Czy duchy mogą komunikować się ze światem materialnym?
Skoro ich istnienie jest pewne, to ich zdolność do interakcji to tylko kwestia metody.
Dlaczego nie mieliby komunikować się z ludźmi w jakikolwiek sposób?
A dlaczego tym sposobem nie miałby być stół?
Mówi się, że istoty niematerialne nie mogą poruszać materią.
A kto powiedział, że duchy są niematerialne?
Być może mają ciało – subtelniejsze niż nasze, niewidzialne dla naszych oczu, tak jak światło jest niewidzialne dla naszego dotyku.
Jest bardzo prawdopodobne, że między stanem ludzkim a czystą niematerialnością – o ile ona istnieje – istnieją formy pośrednie.
Zmarły następuje po żywym, tak jak człowiek po zwierzęciu.
Zwierzę to człowiek z mniejszą duszą.
Człowiek to zwierzę w stanie równowagi.
Zmarły to człowiek z mniejszą ilością materii – ale wciąż jej trochę ma.
Dlatego nie mam żadnych racjonalnych zastrzeżeń wobec rzeczywistości zjawiska „mówiących stołów”.
Auguste Vacquerie i jego świadectwo
Jak widać z tej relacji, która powstała dwadzieścia lat temu i dotyczy wydarzeń sprzed trzydziestu lat, Auguste Vacquerie oświadczył sceptycznemu Paryżowi, że nie wątpi w istnienie duchów ani w ich interwencję.
Mamy nadzieję, że spełni swoją obietnicę i pewnego dnia opublikuje wszystkie te rozmowy, zapisane bezpośrednio przy stole, które staną się wyzwaniem dla wszystkich umysłów poszukujących nowych prawd.
Lucie GRANGE.
źródło: Le Spiritualisme expérimental