Spirytualista rozpoczyna gorączkę złota w Kalifornii

Grupa pracująca przy tartaku Suttera była] wesołą gromadą, pracującą z zaangażowaniem, ale z pewnym odcieniem beztroski, częściowo wynikającym z malowniczych meksykańskich sombrer i szarf, a także podtrzymywaną przez wzajemne żarty z prostoty i niezgrabności tubylców. W osobie [Jamesa Wilsona] Marshalla mieli znośnego zwierzchnika, choć czasami nazywano go dziwakiem.

Był człowiekiem przystosowanym pod względem fizycznym i temperamentalnym do życia na odludziu, które go przyciągnęło i zatrzymało. Średniego wzrostu, silny, choć niezbyt proporcjonalnie zbudowany, miał grube rysy twarzy, cienką brodę wokół podbródka i ust, przyciętą krótko niczym brązowe włosy; szerokie czoło i przenikliwe oczy, bynajmniej nie pozbawione inteligencji, choć brakowało im głębszej intelektualności. Czasami jego spojrzenie było ponuro nieobecne, innym razem błyszczało niecierpliwością. Był człowiekiem nastrojów; jego umysł miał podwójną naturę. W sprawach jasnych i bliskich był rozsądny i zręczny; w kwestiach niejasnych i odległych był całkowicie zagubiony. Tak samo było z jego temperamentem – wobec towarzyszy i podwładnych był otwarty i przyjazny, lecz wobec przełożonych i całego świata stawał się chorobliwie drażliwy i mrukliwy. Był małomówny, miał wizjonerskie idee, związane ze spirytualizmem, które odstraszały ludzi i sprawiały, że wydawał się ekscentryczny i ponury; był niespokojnym duchem, a jednocześnie zdolnym do samodyscypliny i wytrwałości, którą często odbierano jako upór.

[Nota: Nie zawsze kierowały nim naturalne bodźce. Pewnego razu, w restauracji w San Francisco, będąc w towarzystwie Suttera, nagle zapytał: „Czy jesteśmy sami?”. „Tak” – odpowiedział Sutter. „Nie, nie jesteśmy” – odparł Marshall. „Jest tu istota, której nie widzisz, ale ja tak. Zostałem natchniony przez niebo, by być medium, i mam powiedzieć generałowi-majorowi Sutterowi, co ma zrobić.”]

Wczesnym popołudniem w poniedziałek, 24 stycznia 1848 roku, przechadzając się wzdłuż kanału odpływowego i sprawdzając postępy prac, Marshall zauważył żółte drobinki zmieszane z wydobytym z ziemi osadem, który został przepłukany przez niedawne deszcze. Na początku nie zwrócił na to większej uwagi, ale gdy zobaczył ich więcej, niektóre w formie łusek, zaczęło mu świtać, że być może to złoto. Wysłał jednego z Indian do swojej chaty po cynowy talerz, po czym przepłukał ziemię, oddzielając ilość złotego pyłu wystarczającą do przykrycia monety dziesięciocentowej. Następnie wrócił do swoich zajęć, na chwilę jedynie zatrzymując się, by zastanowić się nad znaleziskiem. Wieczorem kilka razy cicho i z pewnym powątpiewaniem powiedział: „Chłopaki, myślę, że znalazłem kopalnię złota.” „Raczej nie” – odpowiedziano mu. „Nie mamy takiego szczęścia.”

Nazajutrz wstał wcześnie, jak miał w zwyczaju, i poszedł nad kanał, by zobaczyć efekt nocnego przepływu wody – śluza była zamykana o świcie, jak zwykle. Można przypuszczać, że miał też inne powody do tej inspekcji i przyjrzał się osadom z większą uwagą. Gdy dotarł na koniec kanału, jego wzrok przyciągnął blask spod wody. Pochylił się i podniósł z miejsca, gdzie ugrzęzło przy występie miękkiego granitu, nieco sześć cali pod powierzchnią, większy kawałek żółtej substancji niż wszystkie, które dotąd widział. Jeśli to było złoto, jego wartość wynosiła około pół dolara. Przyglądając się znalezisku, poczuł, jak jego serce zaczyna bić szybciej. Czy to rzeczywiście mogło być złoto? A może to tylko mika, siarczek miedzi lub inne złudzenie? Marshall nie był metalurgiem, ale miał dość praktycznego zmysłu, by wiedzieć, że złoto jest ciężkie i plastyczne. Obrócił więc bryłkę w dłoni, zważył ją, potem ugryzł, a następnie uderzył między dwoma kamieniami. Musiało to być złoto! I tak oto potężna tajemnica gór Sierra została ujawniona!

-The Works of Hubert Howe Bancroft, tom 23: Historia Kalifornii: Odkrycie złota, s. 31-32.

źródło: A Spiritualist Begins the California Gold Rush;  http://iapsop.com/spirithistory/discovering_wealth.html