Somnambulizm – przekazywanie myśli

SOMNAMBULIZM
PRZEKAZYWANIE MYŚLI

Pod tytułem projekcja woli znajdujemy w dziele napisanym przez człowieka zajmującego się studiami medycznymi i farmaceutycznymi jeden z najpoważniejszych i najbardziej konkretnych dowodów na istnienie przekazu myśli w somnambulizmie magnetycznym. Przedstawiamy go naszym czytelnikom w przekonaniu, że może on przyczynić się do umocnienia ich wiary w istnienie magnetyzmu.

Autor pisze: – Poniższa obserwacja, którą spisuję w obecności trzech naocznych świadków, wydaje mi się najwyższym stopniem, do jakiego może dojść ukryta siła woli. Jeśli ta trwająca prawie godzinę seria nieprzerwanych projekcji rzeczywiście miała miejsce – a trzeba w to wierzyć, skoro poświadczają ją ludzie, którzy nie tylko nie mają żadnego interesu, by uznać jej prawdziwość, ale nawet wciąż wątpią w to, co widzieli – to, powiadam, trzeba będzie przyznać, że magnetyzm otwiera przed nami jedne z drzwi prowadzących do tajemniczego sanktuarium nieznanego życia.

Dwoma bohaterami tej nadzwyczajnej sceny są pan Anténor** i panna Ophélie**. Budowa czaszki Anténora zdradza niezłomność, wolę odporną na wszelkie próby oraz upartą wiarę w potęgę własnej indywidualności.
Ophélie, młoda dziewczyna, dziewiętnastoletnia, delikatna i nadzwyczaj nieśmiała, wykazuje konstytucję podatną na omdlenia i somnambulizm.

Świadkami wydarzeń są dojrzali mężczyźni, dobrze obeznani z naukami fizycznymi, głębocy obserwatorzy i biegli w wyjaśnianiu zjawisk, którym się przyglądają.

Anténor, uznany muzyk i artysta, ustąpił namowom barona *** i zgodził się udzielać lekcji muzyki jego córce, pannie Ophélie. Już po kilku spotkaniach Anténor zaczął zauważać wpływ, jaki jego wola wywierała na młodej uczennicy, i wykorzystywał go, by przyspieszyć jej postępy. Z czasem zdobył nad nią osobliwą przewagę – niemal absolutną władzę, której Ophélie nigdy nie próbowała się sprzeciwić.

Gdy w trakcie lekcji, zmęczona, wyrażała chęć przerwania nauki, wystarczało jedno spojrzenie nauczyciela, by ją zmusić do dalszej gry; jeśli przestawała grać ponownie, kolejne spojrzenie natychmiast przywracało jej skupienie. Jej palce śmigały po klawiaturze z niebywałą precyzją, nie popełniając ani jednego błędu. Niewrażliwa na pochwały, nie przerywała gry; grała bez końca, a po zakończeniu utworu rozpoczynała go od nowa.

Pewnego dnia, zdumiony tą niezwykłą gorliwością, nauczyciel odezwał się do niej – nie odpowiedziała. Zaskoczony i zaniepokojony przyjrzał się jej uważniej i zastał ją w następującym stanie: tułów sztywny, oczy szeroko otwarte, całkowicie nieruchome; żadnego śladu życia w rysach twarzy. Jej oblicze było blade, bez wyrazu, przypominało piękny marmur. Cała energia zdawała się opuścić jej ciało, by skupić się wyłącznie w palcach, które z zawrotną prędkością przebiegały po oktawach.

Anténor przestraszył się. Chwycił gwałtownie uczennicę za ramię i zawołał:

– Ophélie, czy coś ci dolega?

Dziewczyna drgnęła nagle na swoim siedzeniu, jakby zbudzona ze snu:

– Jestem bardzo zmęczona – odpowiedziała. – Strasznie boli mnie głowa.

Lekcja została przerwana.

Te same zjawiska powtarzały się podczas kolejnych spotkań. Nieruchomość Ophélie, jej skupienie, niema pasja, jaka ogarniała ją za każdym razem, gdy siadała przy pianinie, nie uszły uwadze ojca, który cieszył się, mając nadzieję, że talent jego córki niebawem osiągnie poziom wirtuozerii.

Podzielił się swoimi obserwacjami z nauczycielem. Ten, po zadaniu baronowi kilku pytań, zauważył zaskakującą zbieżność pomiędzy godzinami, w których Ophélie rozpoczynała ćwiczenia, a chwilami, w których on o niej myślał.

W przeddzień wieczoru, podczas którego Ophélie miała wykonać przed zgromadzonymi gośćmi ojca trudne utwory, nauczyciel przypomniał sobie, że tego dnia kilkakrotnie z niepokojem myślał o tym, jak jego uczennica poradzi sobie wobec tak licznej publiczności – ona, tak nieśmiała i łatwa do speszenia. Za każdym razem, gdy nachodziła go ta myśl, odczuwał silne pragnienie, by Ophélie powtarzała utwory, które miała zaprezentować.

Opowiedział o tym baronowi, który wybuchnął śmiechem.

Po powrocie do domu, Anténor, niemal pewny wpływu swojej woli, postanowił uzyskać całkowitą pewność. Wziął zegarek, zanotował godzinę i rozkazał stanowczym tonem:

– Ophélie, usiądź do fortepianu i powtórz swoją lekcję – tego wymagam. Przestaniesz dopiero, gdy ci na to pozwolę.

Po pół godzinie powiedział:

– Bardzo dobrze, odpocznij.

Chwilę później:

– Zacznij od nowa… wydajesz się zmęczona; zrób jeszcze jedną przerwę… teraz wystarczy!

Następnego dnia Anténor opowiedział baronowi o swoim eksperymencie i zapytał, czy panna Ophélie podporządkowała się jego poleceniom. Odpowiedziano mu twierdząco. – Profesor ponownie przedstawił swoje obserwacje baronowi, który – nie mogąc w nie uwierzyć – zaplanował próbę na dzień następny. – Próba zakończyła się pełnym sukcesem. Przeprowadzono kilka kolejnych doświadczeń, wszystkie zakończyły się takim samym rezultatem.

Zdumiony tym, co widział, a zarazem zaniepokojony o los swojej jedynej córki, ojciec pośpieszył po poradę do zaprzyjaźnionego starszego lekarza – człowieka, do którego wiedzy miał pełne zaufanie.

Lekarz początkowo zareagował żartobliwie:

– To, co mi pan opowiada, to czysty magnetyzm. Ha, ha! A więc wierzy pan w magnetyzm, baronie? Nie wie pan jeszcze, że magnetyzer i kuglarz to synonimy?

– Może i tak – odparł baron – ale fakt, o którym mówię, jest niepodważalny. Mam oczy i uszy, doktorze!

Lekarz, widząc, że rozmówca traktuje sprawę poważnie, porzucił ton żartów i powiedział:

– Mam niezawodny środek na łatwowierność – to znaczy na zaburzenie nerwowe, które zagraża pańskiej córce – ale potrzebuję pańskiej pomocy.

– Będzie pan ją miał, doktorze – odpowiedział baron.

– Chodzi o to, by sprowadzić pańskiego nauczyciela muzyki do mojego gabinetu, bez informowania go o celu wizyty. Pan tymczasem uda się do córki i dopilnuje, by nie miała kontaktu z nikim innym. Poprosimy także dwóch świadków – ludzi nauki i sceptyków, co najważniejsze!

Kiedy wszystko zostanie ustalone, pan, uzbrojony w swój chronometr, i ja w mój, poprosimy pana Anténora, by dokonał swoich cudów – i zapewniam pana z góry, że zostanie pan na zawsze przekonany, iż moc magnetyczna, zaskoczona, rozpływa się sama z siebie. Gdy sztuczka zostanie ujawniona, pańska córka przestanie ulegać tajemniczej sile, a pan sam będzie się śmiał z wiary, do której dziś należy już tylko garstka fanatyków.

Następnego dnia Anténor zjawił się w gabinecie lekarza w obecności dwóch świadków. Ophélie, pilnowana przez dwóch innych świadków oraz ojca, została zamknięta w swoim pokoju. Przygotowano dwa identyczne zeszyty: w jednym miały być zapisywane polecenia magnetyzera, w drugim – ruchy i reakcje somnambuliczki.

Gdy dokładnie zsynchronizowane chronometry wskazały godzinę dwunastą, rozpoczęto seans.

W tym momencie Ophélie rozmawiała o teatrze z dwoma przyjaciółmi ojca i głośno śmiała się z błyskotliwych dowcipów z komedii, którą widziała poprzedniego wieczoru. Nagle dotarła do niej projekcja woli: jej policzki zbladły, rysy twarzy zaczęły się stopniowo usztywniać, źrenice zdawały się zastygać w oczodołach, a spojrzenie pozostało niezmiennie nieruchome.

Ophélie wstała z kanapy, na której siedziała, podeszła do fortepianu i zaczęła grać utwór z łatwością właściwą improwizacji. – Powolność automatycznych ruchów jej ciała kontrastowała w przerażający sposób z szybkością palców. Gdy zakończyła utwór, chwyciła krzesło, postawiła je przy ścianie, wspięła się na nie, aby dosięgnąć książki głęboko wsuniętej w małą biblioteczkę z mahoniu, sięgnęła po nią, nie przestawiając niczego innego, zeszła z krzesła, stanęła pośrodku pokoju i wygłosiła jeden z pięknych fragmentów Król się bawi Victora Hugo.

Następnie, rzuciwszy z irytacją książkę na podłogę, zatańczyła figurę z kontredansa – ale powoli i jakby z niechęcią. Potem wróciła na swoją kanapę i usiadła.

Szlochy wstrząsnęły jej piersią, a z oczu spłynęło kilka łez.
Biedny ojciec, już mocno wzruszony, chciał wyrwać córkę spod zgubnego wpływu, który nad nią panował, i przerwać – przez obudzenie – tę żelazną wolę, której Ophélie była posłuszna.
Świadkowie jednak sprzeciwili się temu i zdołali go powstrzymać.

Spokój wkrótce powrócił na oblicze Ophélie. Otworzyła ona szachownicę, sama ustawiła pionki na polach, a jej ojciec miał „zaszczyt” zostać przez nią pokonanym jako pierwszy, mimo że znała ledwie podstawy gry. Dwaj przyjaciele zostali kolejno pokonani przez kombinacje, które sami uznali za bardzo wyrafinowane.
Po tym potrójnym zwycięstwie wybuchnęła głośnym śmiechem, co nieco rozweseliło zmartwionego barona. Następnie wróciła do fortepianu i wykonała utwór o charakterze wojennym, przypominający marsz triumfalny.

Somnambuliczka zeszła potem do małego ogrodu, który pielęgnowano specjalnie dla niej, naprzeciw okien rezydencji. Przeszła z gracją i ostrożnością kręte ścieżki, nie depcząc żadnych rabatek, podlała kilka kwiatów, inne zerwała, po czym wróciła do swojego pokoju z bardzo starannie ułożonym bukietem, który wstawiła do wazonu.
Otworzyła swoją teczkę z rysunkami i pewną ręką rozpoczęła szkicowanie kwiatów.

Gdy rysowała, jeden ze świadków przebywający w gabinecie lekarza, który notował wolę pana Anténora, zapytał:

– Proszę pana, czy zechciałby pan polecić pannie Ophélie, aby zapisała na kartce nasze imiona i nazwiska?

– Tego polecenia nie będzie można wykonać – odpowiedział profesor. – Nie mogę projektować woli, która nie jest moja. Wszystkie myśli muszą narodzić się spontanicznie w moim umyśle; idee zasugerowane przez kogoś innego nie dotrą do somnambuliczki.
Mogę natomiast, jeśli sobie państwo życzą, polecić jej zapisanie nazw kwiatów z bukietu.

Świadkowie skinęli głowami na znak zgody.
Ophélie porzuciła rysunek i na tej samej kartce zapisała nazwy kwiatów w następującej kolejności:
– „Róża. – Nieśmiertelnik. – Narcyz. – Jaśmin. – Jaskier. – Bez. – Zawilec. – Hiacynt. – Żonkil.”

Somnambuliczka wypowiedziała powoli słowo „żonkil”, poruszyła głową, a potem dodała z westchnieniem:

– Rozpoznaję się w tym kwiecie… kruchej, bladej i więdnącej – to są cechy mojej wątłej konstytucji… biedny żonkilu, taki delikatny i taki uroczy – ledwie spojrzą na ciebie, a już na usta cisną się te smutne słowa:
– „Jutro już cię nie będzie…” Ach, podzielę twój los.

Kończąc te słowa, somnambuliczka podeszła do lustra, uczesała się, zaplotła włosy, wygładziła pukle z nieskazitelną symetrią, po czym sięgnęła po wielką tiulową woalkę, haftowaną, przypominającą welon młodej panny młodej. Przypięła ją złotą szpilką do splecionych włosów w stylu greckim i uklękła, składając dłonie jak do modlitwy.
Nagle zerwała się gwałtownie i zawołała z niecierpliwością:

– Nie, nie, nie mogę wyjść za mąż… moja konstytucja nie pozwala mi na małżeństwo… umarłabym…
O mój ojcze! Ty, który mnie tak kochasz… nie zmuszaj mnie do tego…

Zamilkła na kilka minut, jakby nasłuchiwała jakiegoś głosu… Jej twarz wyraziła niewysłowioną melancholię; potem uśmiech pełen smutku zawisł na jej ustach… Wypowiedziała kilka słów przerywanych pauzami, jakby odpowiadała na pytania:

– Epitalamium… ten śpiew nie jest dla mnie… wychwalać życie i zdrowie, podczas gdy jestem słaba i chorowita…
Poeto, to pieśń śmierci bardziej do mnie pasuje…
Epitafium… to was przeraża; jesteście wzruszeni, płaczecie, widząc, jak biedna dziewczyna zagląda w ciemne otchłanie grobu…
Więdnie o poranku, ona, która jeszcze wczoraj uśmiechała się do życia…
Kwiaty!… Kwiaty!… tak, kocham kwiaty…
Chcielibyście przykryć mój grób dywanem z kwiatów…
Lecz, niestety! czyż pod nim nie kryje się zawsze grób?…
Grób zakryty kwiatami…
Ciepłe wiosenne wiatry już przestały dla mnie wiać, już drżę na zimny oddech nadchodzących zim…

Znów zamilkła…

– Znowu ten epitalamium! – zawołała z niecierpliwym gestem. – Ale przestańcie, proszę was! Przecież właśnie powiedziałam, że małżeństwo byłoby dla mnie śmiercią… dlaczego ta uporczywość?… No dobrze, ułóżcie moją epitafię.
Nie czujecie się na siłach? Będę więc musiała ułożyć ją sama… Weźcie ołówek i zapiszcie:

Jak kwiat, co pąk widzi się rodzić,
Rozkwitnąć, błyszczeć przez jeden dzień,
Wieczorem więdnąć, ku śmierci się chylić –
Taki będzie mój los.

Ojciec, nie mogąc już znieść tej bolesnej sceny, rzucił się ze łzami w oczach w ramiona somnambuliczki:

– O, moja córko! moja córko! – zawołał, obejmując ją – wróć do siebie, odepchnij od siebie ten piekielny sen, który ciąży na twojej głowie!

Ophélie, gwałtownie obudzona, krzyknęła przeraźliwie i zemdlała w ramionach ojca. Dopiero po godzinie intensywnej pomocy i troskliwej opieki odzyskała przytomność. Trzeba ją było położyć do łóżka, gdzie pozostała przez cztery dni, wykazując bardzo niepokojące objawy nerwowe.

Bezpośrednio po seansie lekarz i dwaj świadkowie udali się do barona. Oba zeszyty zostały skrupulatnie porównane, odczytane i przeczytane ponownie z największą uwagą – nie znaleziono ani jednej niezgodności, najdrobniejszego błędu. Wszystkie zapisane projekcje dokładnie odpowiadały wszystkim ruchom i zachowaniom. Wszyscy obecni spojrzeli na siebie zdumieni, oszołomieni…
…nie dało się przypisać przypadkowi tej zadziwiającej zgodności między tą długą serią ściśle wykonanych poleceń; a ponieważ świadkowie nie należeli do ludzi wierzących w czary czy cuda naszej epoki, ograniczyli się do przyznania, że był to fakt fizycznie niewytłumaczalny.

źródło: Somnambulisme – Transmissions de pensées;  LE MAGNÉTISEUR Octobre 1872.