Śnić na Jawie

ŚNIĆ NA JAWIE TO WIDZIEĆ W ŚWIETLE ETERYCZNYM
Z książki „Magia transcendentalna”
Autor: Éliphas Lévi

Na wiosnę 1854 roku odbyłem podróż do Londynu, aby uciec od wewnętrznego niepokoju i poświęcić się bez przeszkód nauce. Miałem listy polecające do osób wybitnych, zainteresowanych odkrywaniem tajemnic świata nadprzyrodzonego. Poznałem kilka z tych osób i odkryłem, że mimo ich uprzejmości kryło się w nich wiele obojętności lub lekceważenia.

Natychmiast proszono mnie o czynienie cudów, jakbym był szarlatanem, co nieco mnie zniechęciło. Mówiąc szczerze, daleki byłem od chęci wprowadzania innych w tajemnice ceremonialnej magii. Zawsze unikałem jej złudzeń i wyczerpującej natury. Ponadto takie ceremonie wymagają wyposażenia, które jest kosztowne i trudne do zebrania. Dlatego pogrążyłem się w badaniach nad transcendentną Kabałą, ignorując angielskich adeptów.

Pewnego dnia, wracając do hotelu, znalazłem czekającą na mnie notatkę. Była to połowa karty, przecięta w poprzek, na której od razu rozpoznałem Pieczęć Salomona. Dołączono do niej mały arkusz papieru z odręcznym napisem: „Jutro o godzinie trzeciej przed Opactwem Westminsterskim otrzymasz drugą połowę tej karty”.

Zachowałem to osobliwe zaproszenie. O wyznaczonej godzinie znalazłem zaprzężony powóz. Trzymając w ręku fragment karty, podszedłem do niego, po czym pojawił się lokaj, wykonał znak i otworzył drzwi pojazdu. W środku znajdowała się dama w czerni z gęstym welonem. Wskazała, abym usiadł obok niej, pokazując mi jednocześnie drugą połowę karty. Drzwi się zamknęły, a powóz ruszył.

Gdy dama uniosła welon, zobaczyłem, że moją rozmówczynią była starsza osoba o siwych brwiach i niezwykle błyszczących, czarnych oczach, których wyraz wydawał się dziwnie nieruchomy.

Proszę pana – zaczęła z wyraźnym angielskim akcentem – wiem, że prawo tajemnicy jest rygorystyczne wśród adeptów. Przyjaciel Sir Edwarda Bulwera Lyttona, który pana widział, poinformował mnie, że proszono pana o ukazanie fenomenów, a pan odmówił, nie chcąc zaspokoić ciekawości. Być może brakuje panu odpowiednich materiałów. Chciałabym pokazać panu pełny magiczny kabinet, ale wcześniej muszę zażądać najściślejszej tajemnicy. Jeśli nie złoży mi pan tego zobowiązania na honor, każę pana odwieźć z powrotem do hotelu.

Złożyłem wymagane przyrzeczenie i dotrzymałem go, nie ujawniając imienia, pozycji ani miejsca zamieszkania tej damy, którą szybko rozpoznałem jako inicjowaną. Nie była dokładnie pierwszego rzędu, ale należała do bardzo wysokiego stopnia. Przeprowadziliśmy wiele długich rozmów, podczas których stale podkreślała konieczność praktycznego doświadczenia w celu ukończenia inicjacji.

EKSPERYMENT EWOKACJI
Pokazała mi kolekcję magicznych szat i narzędzi, wypożyczyła mi rzadkie księgi, które potrzebowałem. W końcu przekonała mnie, aby w jej domu przeprowadzić eksperyment pełnej ewokacji, do którego przygotowywałem się przez dwadzieścia jeden dni, ściśle przestrzegając zasad opisanych w trzynastym rozdziale „Rytuału”.

Przygotowania zakończyły się 24 lipca. Planowano przywołać widmo boskiego Apoloniusza i zadać mu dwa pytania: jedno dotyczące mnie samego, a drugie interesujące damę. Liczyła, że weźmie udział w ewokacji z zaufaną osobą, która jednak w ostatniej chwili okazała się zbyt nerwowa. Ponieważ dla rytuałów magicznych niezbędna jest triada, zostałem zdany na własne siły.

Kabinet przygotowany do ewokacji znajdował się w wieżyczce. Zawierał cztery wklęsłe lustra i coś w rodzaju ołtarza z białym marmurowym blatem otoczonym łańcuchem z magnetyzowanego żelaza. Na powierzchni marmuru wygrawerowano i pozłocono Znak Pentagramu, opisany w piątym rozdziale tej książki. Był również namalowany w różnych kolorach na nowej białej skórze jagnięcej rozciągniętej pod ołtarzem.

Na środku marmurowego blatu znajdował się mały miedziany kociołek z węglem z olchy i wawrzynu; inny kociołek ustawiono przede mną na trójnogu. Byłem ubrany w białą szatę przypominającą albę katolickiego kapłana, ale dłuższą i szerszą. Na głowie nosiłem wieniec z liści werbeny spleciony ze złotym łańcuchem.

W jednej ręce trzymałem nowy miecz, w drugiej „Rytuał”. Rozpaliłem dwa ognie przy użyciu odpowiednio przygotowanych substancji i zacząłem odczytywać inkantacje z Rytuału, początkowo cichym głosem, stopniowo go podnosząc. Dym się rozprzestrzeniał…

Płomień sprawił, że przedmioty, na które padał, zaczęły migotać. Następnie zgasł, pozostawiając dym unoszący się biały i powolny wokół marmurowego ołtarza. Wydawało mi się, że czuję drżenie ziemi. Moje uszy brzęczały. Serce biło szybko. Dorzuciłem więcej gałązek i wonności do palenisk.

Gdy płomienie znów wybuchły, wyraźnie ujrzałem przed ołtarzem postać mężczyzny o więcej niż przeciętnym wzroście, która rozpadła się i zniknęła. Wznowiłem inkantacje i ustawiłem się w kręgu, który wcześniej narysowałem między trójnogiem a ołtarzem. Lustro za ołtarzem wydawało się rozjaśniać w głębi; pojawił się w nim zarys blado wyglądającej postaci, która powoli rosła i zdawała się zbliżać.

Trzykrotnie, z zamkniętymi oczami, wzywałem Apoloniusza. Gdy znów spojrzałem, przede mną znajdował się mężczyzna, okryty od stóp do głów czymś w rodzaju całunu, który wydawał się bardziej szary niż biały. Był chudy, melancholijny i bez brody, co nie do końca odpowiadało mojemu wcześniejszemu wyobrażeniu o Apoloniuszu.

PRZEZ PRZENIKNIĘTĄ ZASŁONĘ
Odniosłem nienaturalne uczucie zimna i, próbując zadać pytanie zjawie, nie byłem w stanie wymówić ani sylaby. Położyłem więc rękę na Znaku Pentagramu i mentalnie, z mieczem wycelowanym w postać, rozkazałem jej, by była posłuszna i mnie nie przerażała.

Postać stała się niejasna, po czym nagle zniknęła. Poleciłem jej powrócić i wkrótce poczułem, jakby oddech blisko mnie; coś dotknęło mojej ręki trzymającej miecz, a ramię natychmiast zdrętwiało aż do łokcia. Domyśliłem się, że miecz nie spodobał się duchowi, dlatego umieściłem go ostrzem skierowanym w dół, obok siebie, w kręgu. Postać ludzka pojawiła się natychmiast ponownie, ale odczułem tak intensywną słabość we wszystkich kończynach i szybko ogarnęło mnie uczucie omdlenia, że zrobiłem dwa kroki, by usiąść, po czym zapadłem w głęboki letarg.

Towarzyszyły temu sny, z których miałem tylko mgliste wspomnienia, gdy odzyskałem świadomość.

Przez kilka następnych dni moje ramię pozostawało zdrętwiałe i bolesne. Zjawa nie przemówiła do mnie, ale wydawało się, że pytania, które zamierzałem zadać, odpowiedziały same w moim umyśle. Na pytanie kobiety wewnętrzny głos odpowiedział: „Śmierć!” – chodziło o mężczyznę, o którego chciała się dowiedzieć. Jeśli chodzi o mnie, chciałem wiedzieć, czy pojednanie i przebaczenie były możliwe między dwiema osobami, które zajmowały moje myśli. To samo nieubłagane echo w moim wnętrzu odpowiedziało: „Martwe!”

Przedstawiam fakty takimi, jakie miały miejsce, ale nie narzucam nikomu wiary w nie. Konsekwencje tego doświadczenia dla mnie samego były niewytłumaczalne. Nie byłem już tą samą osobą; coś z innego świata przeszło na mnie. Nie byłem ani smutny, ani radosny, ale czułem dziwne przyciąganie do śmierci, jednak bez żadnych tendencji samobójczych.

Analizowałem swoje doświadczenie dokładnie i mimo silnego nerwowego wstrętu powtórzyłem ten sam eksperyment jeszcze dwa razy, dając sobie kilka dni przerwy między kolejnymi próbami. Nie było jednak wystarczających różnic w zjawiskach, aby usprawiedliwić przeciąganie relacji, która być może już teraz jest zbyt długa. Jednak ogólny wynik tych dwóch dodatkowych ewokacji przyniósł mi odkrycie dwóch kabalistycznych tajemnic, które mogłyby w krótkim czasie zmienić fundamenty i prawa społeczeństwa, gdyby zostały powszechnie ujawnione.

Czy mam z tego wszystkiego wywnioskować, że naprawdę przywołałem, widziałem i dotknąłem wielkiego Apoloniusza z Tyany? Nie jestem na tyle urojony, by to twierdzić, ani na tyle lekkomyślny, by w to wierzyć. Efekt przygotowań, wonności, luster, pentakli to rzeczywiste upojenie wyobraźni, które musi działać silnie na osobę nerwową i podatną na wrażenia.

Nie wyjaśniam fizycznych praw, na mocy których widziałem i dotknąłem. Twierdzę jedynie, że widziałem i dotknąłem, że widziałem jasno i wyraźnie, niezależnie od snów, i to wystarczy, by potwierdzić realną skuteczność ceremonii magicznych.

Uważam jednak tę praktykę za destrukcyjną i niebezpieczną. Jeśli stałaby się nawykiem, ani zdrowie moralne, ani fizyczne nie byłyby w stanie tego wytrzymać. Starsza dama, o której wspomniałem i na którą później miałem powody się skarżyć, była tego przykładem. Mimo jej zapewnień przeciwnych, nie mam wątpliwości, że była uzależniona od nekromancji i goecji. Czasami mówiła kompletne bzdury, innym razem wpadała w bezsensowne napady złości, których przyczyny trudno było odkryć. Opuszczając Londyn, nie pożegnałem się z nią i wiernie trzymam się swojego zobowiązania, nie ujawniając żadnych wskazówek dotyczących jej tożsamości, które mogłyby powiązać jej imię z praktykami prawdopodobnie prowadzonymi bez wiedzy jej rodziny, którą uważam za liczną i cieszącą się bardzo honorową pozycją.

źródło: TO DREAM AWAKE IS TO SEE IN THE ETHERIC LIGHT From „Transcendental Magic” By Eliphas Levi; Round Robin, California March – April 1968.