Słowa pożegnalne

Mój najdroższy przyjacielu, – serce mi się kraje na myśl, że to zapewne ostatni raz na wiele miesięcy mam tę nieocenioną sposobność obcowania z przyjaciółmi, do których zwracałam się tak często na kartach „Zaświata”. Oto już prawie cztery lata, jak zaczęłam dla nich pisać i niejeden dowód otrzymałam, że listy moje pomocne były tym, których nieraz rozpacz już ogarniała.Gdy więc na teraz, ale tylko na teraz muszę przerwać swoje listy, odczuwam bardziej niż kiedykolwiek całą konieczność i ważność, by raz jeszcze i jeszcze dobitniej zaakcentować wielką prawdę, że Bóg jest miłością i że wszyscy, którzy miłują, są zaprawdę i rzeczywiście w Bogu, a On jest w nich. Mówiłam to już wielekroć. Zdajesz się jednak niezupełnie tern przejęty, jak dosłownie to jest prawdziwe i jak okropnem wyda ci się, kiedy przyjdziesz tutaj i zobaczysz, że Bóg został usunięty z waszego życia jedynie z braku miłości w waszych sercach. Niema nic ponad to w całym świecie prawdziwszego, ogólniejszego i bardziej żywego. Miłość i Bóg to jedno i jeśli z jakiegokolwiek powodu nienawidzisz lub nie kochasz, wyłączasz w takimże stopniu Boga ze swego życia.

Gdybym jedną tylko wieść podać miała, wieścią tą jedyną – miłość byłaby. Jeśli chcesz stać się takim, jakim cię Bóg stworzył, kochaj! Każda rzecz dobra, którą ukochasz, stanowi jeden krok ku niebu. Wszystko, co skłania ciebie do odczuwania niechęci, tak że nie jesteś zdolny tego lub owego kochać, obniża cię i odsuwa od Niego o tyleż stopni. Uważasz gniew sprawiedliwy za słuszny zupełnie 1 dobrze czynisz. Chociaż wszakże w gniew sprawiedliwy wpaść możesz, nie jesteś jednak w zgodzie z Bogiem, jeżeli gniew twój tak działa, że upuszczasz z uwagi miłość bliźniego ku obrazicielowi. Możesz ukarać obraziciela – wszakże z miłością. Jeśli chętnie karzesz, jeśli podoba ci się zadawany ból – wtedy biada ci! Nie masz miłości, a nie mieć miłości, znaczy być za obrębem istotnego bytu Boskiego.

Czy skutkiem tego jednak nie będzie, że ludzie się zepsują?
Nie, to ludzi nie psuje. Bądź sprawiedliwy, nie, bądź nawet surowo sprawiedliwy. Nie zaniedbujesz wszakże ukarać swego dziecka dlatego, że je kochasz. Ale ból, jaki mu zadajesz, powinien najpierw przez ciebie być odczuty. Nie możesz drugiemu słusznej kary nałożyć, dopóki jej naprzód własnem sercem nie dźwigniesz. Każda cierpkość, każda chęć pomsty, każda zatwardziałość serca, pod wpływem których nie odczuwasz bólu innym zadawanego, wszystkie te rzeczy sprzeczne są z miłością, a zatem są nieprzyjaciółmi Boga. Miłość nie jest tylko uległością z łatwo przychodzącej uprzejmości
lub obojętności. To żadna miłość, tylko samolubstwo. Miłość, którą psujemy dziecko, jest okropniejsza od nienawiści. To samolubstwo. Musisz często w miłości uderzyć; miłość czuje wszakże ten raz przed jego wymierzeniem; cierpi ona zawczasu i odczuwa najmocniej. Jest to jedna z niezliczonych lekcyj naszego Pana o historji cierpienia.

W ostatnich miesiącach mego pisania nie opowiadałam ci tak wiele, jak w listach wcześniejszych, o życiu w zaświecie. Nie mogę nic ująć z tego, co napisałam. Przeciwnie, gdyby można, powtarzałabym to bez końca i coraz uporczywiej, coraz miłośniej. Największą, najbardziej czarującą i jedynie ważną rzeczą, w porównaniu z którą wszystkie inne rzeczy są nićzem, jest to, że przez śmierć, jak wy ją nazywacie, bardziej jesteśmy przeświadczeni o Jego obecności, o tem, że On żyje w nas, a my żyjemy w Nim. Wszystko, co mogliśmy wam powiedzieć o tern, były to tylko blade i ułomne symbole albo porównania.

Oh, przyjacielu, mój przyjacielu, ani sam nie możesz, ani ja nie zdołam ci wyjaśnić dostatecznie tego nadzwyczajnego cudu świetności i nieskończoności, jakim jest urzeczywistniona w nas miłość Boga, w której żyjemy, poruszamy się i cały swój byt mamy. I nic więcej nad to powiedzieć nie mogę, jak – jest to o wiele wspanialsze, niż kiedykolwiek marzyć mogłam, więcej, o wiele więcej, niż ci to w pierwszych listach wyjaśnić próbowałam. Wszystko, co wiesz o ziemskiej miłości, miłość matki dla dziecka, miłość narzeczonego dla narzeczonej, miłość męża i żony – cała miłość ziemska, rozkosz skłonności wzajemnej, to ledwie abecadło mowy niebieskiej. A im bardziej idealnie kochasz, tern lepiej pojmujesz Boga i masz w sobie Boga, nadzieję wspaniałości. Czem jest wspaniałość wschodu słońca wobec szarego półzmroku, poprzedzającego świt, tern jest nasze życie w miłości wobec życia, jakie wy prowadzicie, wyjąwszy może te chwile podniosłe, kiedy serce gorzeje boskim zachwytem, zrodzonym z zapału i namaszczenia miłości.

Ach, jakże mizerne są słowa moje! Nie mogę wyrazić tego, co czuję. Wiem tylko, że kiedy zrozumiesz to tak samo, jak ja, poczujesz się równie bezsilnym, by to wyjaśnić.

Dlatego właśnie powtarzam ci i powtarzam: miłość! miłość! miłość!

Bowiem różnica między waszą a tą stroną polega głównie na tem, że tutaj jest więcej miłości, jak jest w lecie więcej słonecznego blasku, niż w zimie. Gdyby na waszym świecie było więcej miłości byłby on podobniejszy do naszego; moglibyście i wy wtedy Boga lepiej rozumieć.

To mnie prowadzi do innej prawdy, którą chciałabym zaznaczyć, zanim ukończę swój list. Świat wasz nie jest tak beznadziejny, jak myślicie. Posiadacie więcej boskich znamion, niż wam się zdaje.

Najgorsze w świecie waszym, to brak miłości. Gdyby miłość była tam, gdzie teraz nienawiść jest i obojętność, ziemia stałaby się podobną niebu. Najbardziej niewierzący ludzie z tern się zgadzają.

Mówią jednak, że prócz miłości istnieje jeszcze ból rozłąki i niedola śmierci, a skoro tak jest, to miłość pomnaża zgryzotę. Dlatego tak nastawałam na fakt, że powinniście pielęgnować swoje dusze i nie pogrążać się tak zupełnie w gnuśnej materji, abyście zdolni byli zatriumfować nad ostatnim wrogiem. Jakkolwiek bowiem tylko nieudolnie i w dowolnych terminach czyniliście próby według moich wskazówek, wiecie wszakże napewno, że możliwem jest – nawet dla ciebie, tak obarczonego troskami i obowiązkami
światowemu – obcować z oddalonymi przyjaciółmi i odbierać od nich komunikaty tak poufne i wiarogodne, że przewyższają znacznie wszelką rozmowę ustną lub listowną wymianę myśli.

Wiesz także z doświadczenia przyjaciół, że możliwość rozszczepienia osoby, stworzenie widzialnego sobowtóra i przerzucenie go na inne miejsce z szybkością myśli, nie jest wytworem wyobraźni.

Rzeczy te powinny być dla ciebie wiele mówiąćym blaskiem nadchodzącego dnia. Jak ci już mówiłam, można to rozwinąć tak dalece, że nie będzie mowy o rozstaniu i zniknie tym sposobem największa zawada do rozrostu miłości.

Każdy nasz zmysł otrzyma wtedy swe zadośćuczynienie, każdy przejaw rzeczywistości naszych utajonych obecnie duchowych energij znajdzie swój odzew. Duch, który nie liczy się z zawadami i granicami ciała, dopóki w niem przebywa, jest niemniej wolny, gdy ciało to w grobie spocznie, a potęga tworząca sobowtóra może także uzdolnić żyjących, którzy kochają, aby przyjęli u siebie umarłych. Ale w ciągu wszystkich tych lat nigdy ciebie nie widziałem. Tak, mój kochany przyjacielu, istotnie prawdziwą jest twoja uwaga, że nie widziałeś mnie nigdy. Kiedy jednak woda jest zmącona, oblicza twego nie odbije. Tak samo zwierciadło musi posiadać gładką, równą powierzchnię. A ty, jak często byłeś cichy i spokojny, oczekując powolnie na objawienie niewidzialnego?

Wiesz jednak, że choć nie widziałeś mnie własnemi oczami, inni wszelako mnie widzieli i to w warunkach, wykluczających wszelki podstęp. A chociaż zresztą mnie i nie widziałeś, czy nie otrzymywałeś stale dowodu mojej obecności przez komunikaty i obcowania myślowe, które w ciągu pięciu lat nigdy nie chybiły?

Ale, kto wie, czy nie są to ostatecznie tylko – –

Oh, znam dobrze twoje niedowiarstwo ciągle wątpiące. Te komunikaty, które w każdej porze dnia i roku otrzymywałeś, z których  zaledwie może setna część została w „Zaświecie” ogłoszona, ty przypuszczasz, że można je przypisać jedynie i wyłącznie twej podświadomości, twemu „ja” drugiemu? Ręka twoja, która pisała rzeczy tobie nieznane, a które zdarzyły się w odległej przeszłości, która pisała rzeczy niewiadome jeszcze nikomu, a które spełniły się jednak później, miałaby kierowana być nie przeze mnie, lecz przez jakąś nieznaną ci dotąd cząstkę twojej duszy? Dobrze, niech będzie i tak, skoro sobie życzysz. Sam wiesz jednak najlepiej, czy te komunikaty tak wprost nieraz przeciwne twoim poglądom, stanowiące taką samoistną całość o wybitnym charakterze i indywidualności własnej, czy one wypłynęły z twego ducha, czy też nie. W każdym razie nie zrodziły się w twym świadomym umyśle. A jeśli nie wiedziałeś o ich treści, nie możesz nic wiedzieć o ich pochodzeniu. Ja, która znam oboje, zawsze ci to samo powtarzałam. W życiu ziemskiem byłam twoją starą przyjaciółką, która odeszła przed pięciu blisko laty, która jednak od tamtej pory zawsze przy tobie była, aby uczyć cię, pocieszać i pomagać w odnalezieniu prawej ścieżki.

Jeżeli więc mówimy o śmierci, jako o rozłące, czyli nas ona rozłączyła?

Czy nie byłam złączona z tobą ściślej, wierniej i stałej, niżby to możliwe było, kiedy jeszcze na ziemi żyłam? A zatem, skoro tak się rzecz ma – a ty wiesz, że to prawda – dlaczego miałbyś wątpić, że to jest możliwe i dla wszystkich śmiertelników? Bowiem co jeden osiąga, to jest miarodajne i dla drzemiących zdolności wszystkich istot.

Nieraz ubolewałam, że nie uczyniłeś więcej praktycznych kroków dla założenia biura, o którem ci tak często pisałam. Może byłam czasami zanadto niecierpliwą. Czas i godzina ukryte są i dla nas.

Godzina owa jednak nadejdzie, a kiedy nadejdzie, wówczas będziesz ją mógł zrozumieć.

Julja.

źródło: fragment książki W. T. STEAD “LISTY ZAŚWIATA”
PRZEŁOŻYŁA: JANINA KRECZYŃSKA, rok 1932