Pozwalam sobie przesłać Panu w załączeniu opowieść o pewnym wydarzeniu. Za prawdziwość przedstawionego zdarzenia ręczą osoby, które je przeżyły. Osobą przekazującą był zmarły już pułkownik N., znany mi osobiście, służący w armii austriackiej. Na podstawie jego opowieści spisała ją pewna wysoko urodzona dama – spisała ją dokładnie tak, jak teraz przekazuję, bez jakichkolwiek zmian. Właścicielem zamku był hrabia P., również już nieżyjący. Co stało się z porucznikiem P., nie udało mi się ustalić. Jeśli zechcieliby Państwo opublikować tę relację w „Magikonie”, proszę jednocześnie o zachowanie anonimowości wszystkich nazwisk.
W roku 1839 w zamku Prandau w Slawonii zebrało się liczne towarzystwo myśliwskie. Wśród uczestników znajdował się również porucznik P., który podczas polowania doznał nagłego i bardzo ostrego ataku podagry, przez co zmuszony był do długiego pobytu w łóżku w zamku. Po kilku miesiącach choroby, w maju 1840 roku, pewnej nocy usłyszał w chwili wybicia północy, jak wszystkie drzwi wiodące do jego pokoju kolejno się otwierają, a następnie dźwięk szeleszczącej jedwabnej sukni zbliżającej się w stronę jego komnaty. Następnie usłyszał, jak drzwi do jego pokoju się otwierają i zamek porusza się – nie zauważył jednak żadnego ruchu drzwi. Szeleszcząca suknia przeszła przez cały pokój aż do przeciwległych drzwi, po czym odwróciła się i wróciła tą samą drogą, a on znów usłyszał zamykanie się drzwi. Oczywiście to zjawisko wywarło na nim silne wrażenie, jednak starał się wszystko przypisać swojej chorobie i uspokoić się.
Kiedy jednak dokładnie ten sam przebieg zdarzeń powtórzył się następnej nocy o tej samej godzinie, porucznik stał się bardziej czujny i zaczął uważać to za oddziaływanie sił zewnętrznych. Gdy wybiła czwarta noc, wezwał kapelana zamkowego, opowiedział mu o przeżyciach z dwóch poprzednich nocy i zapytał, co o tym sądzi, dodając, że tej nocy zliczył trzynaście kroków, jakie zrobiło widmo przechodząc przez jego pokój. Duchowny, który początkowo uważał to za wytwór stanu chorobowego oficera, zaczął znajdować w tym coś niezwykłego, gdy sam przeszedł przez pokój i faktycznie doliczył się trzynastu kroków długości. Następnej nocy przebywał z porucznikiem i ku swemu zdumieniu, wraz z nim, usłyszał o północy dokładnie to samo, co wcześniej opisano.
Kapelan spędził następne kilka nocy z rzędu w tej niesamowitej komnacie i za każdym razem, mimo pełnego oświetlenia, o tej samej godzinie pojawiało się to samo zjawisko. Pewnej nocy stanął tuż przed drzwiami sypialni i usłyszał ducha zbliżającego się jak zwykle, lecz mimo oświetlenia niczego nie zdołał dostrzec. Porucznik jednak zawołał ze swojego łoża: „Widzę ją – ma na sobie czarną, jedwabną suknię; właśnie przechodzi wokół twojej wyciągniętej prawej nogi i trzyma tren w prawej ręce.” Kapelan, człowiek bardzo odważny, robił wszystko, co w jego mocy, by zbadać zjawisko i, jeśli to możliwe, wytłumaczyć je w sposób naturalny. Przeszukał dokładnie wszystkie ukryte i zapomniane przestrzenie oraz schody w tym wielkim, starym zamku, ale niczego nie znalazł.
Jednego dnia usłyszał za sobą na schodach szelest jedwabnej sukni. Stanął nieruchomo, po czym usłyszał głos: „Pu!” – wydał wtedy okrzyk zaskoczenia, na co duch odpowiedział: „Pu! Pu!” i zbiegł po schodach przed nim. Kapelan rzucił się w pogoń, ale nie zdołał dostrzec ani pochwycić niczego namacalnego.
Czternaście dni po pierwszym pojawieniu się zjawy, na polowanie do zamku przybył P. M. von N., gdzie znajdowało się już kilku gości. Opowiedziano mu o nawiedzeniu, które miało tam miejsce, i po długich namowach, mimo że nie wierzył w duchy ani nie gustował w podobnych historiach, dał się przekonać, by wraz z kilkoma oficerami spędzić noc w sypialni porucznika P. Towarzystwo było wesołe i nie znało strachu, lecz gdy kapelan zawołał: „Właśnie wybija dwunasta!”, wszyscy zbladli i ogarnął ich lęk. Wszyscy równocześnie usłyszeli szelest zjawy, otwieranie się drzwi, a także kroki – lecz wyglądało na to, że duch obawiał się tak licznego zgromadzenia, bo zatrzymał się tylko przy drzwiach sypialni.
Zjawa pojawiała się jeszcze przez wiele miesięcy, a nawet przez cały rok. I tak jak człowiek przyzwyczaja się do wszystkiego, tak i porucznik P. z czasem przywykł do tego nocnego zjawiska. Najczęściej duch podchodził blisko do jego łoża i pochylał się nad chorym.
Chciał spróbować przemówić do niej, lecz głos całkowicie odmówił mu posłuszeństwa.
W tym miejscu należy wspomnieć o pewnym godnym uwagi szczególe: P. zawsze widział całą postać zjawy – damy w czarnej, jedwabnej sukni – lecz nigdy nie mógł wyraźnie dostrzec jej głowy ani twarzy. Zjawa pozostała jeszcze przez chwilę w pozycji pochylonej nad nim, po czym oddaliła się, wracając swoją zwykłą drogą. Następnej nocy wydarzyło się to samo; tym razem jednak zjawa przemówiła, mówiąc mniej więcej tak:
„Czy masz odwagę wysłuchać tego, co ci powiem, i wypełnić to, co ci rozkażę? Przyniesie ci to korzyść.”
P. odpowiedział: „Tak, mam odwagę”, na co zjawa kontynuowała:
„Zejdź tymi i tymi schodami. Tam natrafisz na żelazne, zabite deskami drzwi – każ je wyważyć. Następnie idź korytarzem, który się przed tobą ukaże. Prowadzi on do innego przejścia. Na jego końcu znajdziesz mur – każ go zburzyć. Trafisz wtedy na dziedziniec, który ma 32 kroki długości. Tam dokonasz pomiaru i natrafisz na wapienny kamień – jedyny wapienny pośród samych piaskowców. Każ go unieść, a na głębokości 12 stóp znajdziesz szkielet. To są moje szczątki. Jeżeli następnie sprawisz, że zostanie nad nimi odprawione nabożeństwo żałobne i pochowane zostaną z należytym szacunkiem – uwolnisz mojego uwięzionego ducha.”
Nazajutrz rano P. kazał sprowadzić do siebie hrabiego P., właściciela zamku, opowiedział mu o nocnym wydarzeniu i poprosił, zdecydowany wypełnić dane przyrzeczenie, o zorganizowanie noszy, ponieważ z powodu podagry nie był w stanie sam przejść drogi wskazanej przez zjawę. Nosze zostały przygotowane, a wszystko – każdy szczegół, każdy wymiar – odnaleziono dokładnie tak, jak duch opisał.
Na jego oczach wykopano z ziemi szkielet, złożono go do trumny i jeszcze tego samego wieczoru przeniesiono do kaplicy zamkowej, gdzie kapelan odprawił mszę żałobną.
Tego wieczoru zupełnym przypadkiem P. M. von N. znów przejeżdżał przez tę miejscowość. Gdy zatrzymał się i zapytał o mieszkańców zamku, powiedziano mu, że wszyscy są zgromadzeni w kaplicy, gdzie właśnie odbywa się nabożeństwo za ducha, którego sam kiedyś słyszał. Można sobie wyobrazić, jakie wrażenie to musiało na nim zrobić. Udał się natychmiast do kaplicy, uczestniczył we mszy, poprosił o otwarcie trumny, by zobaczyć szczątki, a następnie wziął udział w ceremonii pogrzebowej.
Następnej nocy nie mógł zasnąć, a gdy nadszedł ranek, usłyszał głośne kroki przed drzwiami swego pokoju, na korytarzu, na który nikt inny nie miał zwyczaju wchodzić. Zerwał się z łóżka, otworzył drzwi i ze zdumieniem ujrzał porucznika P. w szlafroku, trzymającego w ręku zapieczętowany pakiet, kroczącego raźno – tego samego P., który jeszcze poprzedniego dnia nie był w stanie postawić ani jednego kroku.
„P., to pan? Dokąd pan zmierza?” – zawołał do niego. Ten odpowiedział jedynie: „Wszystko już się wyjaśniło”, i udał się do pokoju hrabiego P.
P. M. natychmiast się ubrał i pobiegł do owego pokoju, gdzie zastał porucznika P., przekazującego hrabiemu zapieczętowany pakiet, mówiąc:
„Dziś w nocy znowu zjawił się przede mną kobiecy duch, podziękował mi za uwolnienie i podyktował treść pakietu, który niniejszym przekazuję – jednakże pod warunkiem, że zostanie on otwarty dopiero po mojej śmierci.”
Opowiedział również, że duch dotknął go ręką – i jak można było zauważyć po jego swobodnych ruchach – od tego momentu ustąpiła jego podagra.
Od tamtej pory zjawiska więcej nie było.
źródło: Mittheilung einer Erscheinungsgeschichte aus Slavonien; MAGICON – Stuttgart 1853.