W naturze człowieka czasem objawia się działanie tego przewodnika, który – niczym niewidzialna, opiekuńcza siła towarzysząca zwierzęciu – występuje jako napominający, ostrzegający głos zdolności przeczuć.
Przejawy tej ludzkiej zdolności przeczuć mają znacznie wyższy i cudowniejszy charakter niż te pochodzące z instynktu zwierzęcego.
Podczas gdy instynktowne działania zwierząt odnoszą się zazwyczaj do zjawisk w otaczającej naturze – które, choć niewidoczne dla naszych zmysłów, zawierają już w sobie zalążek nadchodzących zdarzeń przyrodniczych, lub też mogą przypominać mroczne wspomnienia wcześniejszych etapów życia i jego potrzeb – i które poprzez swoje zadziwiające kombinacje przypominają choć trudne, to jednak możliwe do rozwiązania równania, to działania i wewnętrzne natchnienia ludzkiego daru przeczuć są ze swej natury czymś całkowicie nieobliczalnym.
Często są one również niezrozumiałe dla rozumu, ponieważ wydają się całkowicie pozbawione celu i konsekwencji, a obrazy, jakie pojawiają się w duszy, są równie przypadkowe, jak widok przechodnia spotkanego na ulicy.
Cóż bowiem daje to angielskiemu rolnikowi Williamsowi w jego odległym gospodarstwie w Scomer House – lub też innym ludziom – że jemu, jako śniącemu, objawiło się we śnie morderstwo lorda kanclerza Parcevala, jakby sam był jego świadkiem?
Jaki cel mogło mieć to, że Szkot Jac. Lodin, leżąc na łożu śmierci, został duchem przeniesiony do miejsca, w którym w tej samej chwili mordowano Jakuba V?
A jednak nie brak także licznych przykładów, w których przejawy ludzkiego daru przeczuć jawią się niczym natchnienia anioła stróża – służące albo osobie, która ich doświadcza, albo za jej pośrednictwem także innym, jako ostrzeżenie czy też ratunek przed nadchodzącym niebezpieczeństwem.
Doktor Böhm, swego czasu profesor matematyki w Marburgu, był człowiekiem wyjątkowo trzeźwym i rozsądnym – z natury odrzucał wszelkie fantazje i przypuszczenia, które nie opierały się na solidnych podstawach matematycznych.
Pewnego dnia został zaproszony przez jednego ze swoich kolegów, by spędzić z nim oraz innymi przyjaciółmi i znajomymi przyjemne popołudnie i wieczór.
Podczas rozmowy, przy filiżance kawy i fajce tytoniu, wszyscy bawili się wyśmienicie.
Nagle nasz matematyk został ogarnięty przez niewyrażalne uczucie niepokoju…
Jemu wydaje się,
jakby koniecznie musiał teraz wrócić do domu, do swojego pokoju.
Na wszelkie sposoby próbuje sobie ten bezsensowny pomysł wyperswadować – przecież w domu nie miał nic do zrobienia; tutaj, wśród przyjaciół, korzysta z rozrywki i towarzystwa, których on, samotnie żyjący człowiek, doświadczał tylko rzadko.
Ale choć bardzo się opiera i usiłuje odpędzić swoje wewnętrzne rozdrażnienie przy pomocy racjonalnych argumentów, wszystko to okazuje się daremne – nie może postąpić inaczej, musi wstać, musi – pod byle pretekstem – pożegnać się z wesołym towarzystwem, sam nie wiedząc, na jak długo, i wrócić do domu.
Gdy tam dociera, siada rozdrażniony w kącie swojego pokoju.
„Czego ty właściwie chcesz tutaj, głupcze” – gani sam siebie –
„co cię skłoniło do porzucenia miłego towarzystwa, by tu siedzieć i cierpieć nudę?”
Lecz nie siedzi długo w swoim kącie, gdy ponownie budzi się w nim to dziwne uczucie niepokoju.
Wydaje mu się, że musi przestawić swoje łóżko z miejsca, gdzie dotąd stało, na drugi koniec pokoju – tam, gdzie dotąd znajdowało się biurko.
Na nic zdają się argumenty jego matematycznego rozumu, który przedstawia wszelkie zastrzeżenia wobec tego bezsensownego pomysłu.
Odkąd mieszka w tym domu, łóżko stało w tym właśnie miejscu, bo jest to najbardziej wygodne i odpowiednie ustawienie. Także biurko nie mogłoby znajdować się w lepszym miejscu, niż to, które aktualnie zajmuje.
A jednak – nie może inaczej. Wzywa swojego starego służącego, który, nie mogąc uzyskać wyjaśnienia na pytanie „dlaczego?”, pomaga mu przestawić łóżko w miejsce biurka, a biurko tam, gdzie wcześniej stało łóżko.
Ledwo tylko stare meble zmieniają swoje miejsce, nasz matematyk staje się zupełnie spokojny; jego niepokój znika, a on w pogodnym nastroju wraca do wieczornego towarzystwa.
Zostaje tam aż do około dziesiątej wieczorem, a potem – w dobrym mieszczańskim zwyczaju – wraca do swojego mieszkania.
Wydaje mu się dziwne i niewygodne, że dziś będzie spał w zupełnie innym miejscu niż zwykle; gdyby nie wstyd przed starym służącym, nie miałby nic przeciwko temu, by wszystko natychmiast przywrócić do dawnego porządku.
Jednak dziś zostawia to jak jest, kładzie się do łóżka i wkrótce zapada w głęboki sen.
Po kilku godzinach budzi go przerażający hałas…
Sufit w pokoju, dokładnie nad miejscem, gdzie jeszcze wczoraj stało jego łóżko, zawalił się; spadająca konstrukcja stropu zmiażdżyła biurko, które zostało tam przestawione. To samo spotkałoby jego – gdyby łóżko tej nocy znajdowało się nadal w swoim dawnym miejscu.
W wielu przypadkach ostrzeżenia daru przeczucia nie odnoszą się do niebezpieczeństwa grożącego osobie, która doświadcza przeczucia, lecz dotyczą kogoś innego, komu zagraża niebezpieczeństwo.
Tak było w pewnym przypadku, który opisała Madame Beaumont.
Pewnego dnia przygotowywała się z przyjaciółmi do wycieczki łodzią po jeziorze. Wtem ogarnął ją nagły, głęboki niepokój. Błagała brata – z natarczywością, gestami i łzami – by nie wsiadał do łodzi.
Przyjaciele, choć z trudem, uszanowali jej prośbę; brat pozostał na lądzie. Wkrótce potem łódź, służąca zwykle do rekreacyjnych rejsów, została nagle wywrócona przez niespodziewany podmuch wiatru.
Kilku pasażerów utonęło, mimo że byli to doświadczeni pływacy. Gdyby brat kobiety był na pokładzie, jako osoba nieumiejąca pływać i fizycznie słaba, z pewnością nie przeżyłby katastrofy.
A przecież nie było między nim a jego siostrą żadnej szczególnie bliskiej, duchowej więzi, która mogłaby tłumaczyć takie „przeczucie przez związek dusz”. A jednak został przez nie uratowany.
Innym razem pewien mężczyzna doznał wewnętrznego poruszenia, które skłoniło go do działania ratującego życie – nie swoje, lecz zupełnie obcej osoby.
Spośród wielu podobnych historii przytoczmy tu jedno szczególne świadectwo, przekazane przez radcę tajnego Müllera:
Pewien szlachcic, który jako miłośnik przyrody mieszkał w pięknie położonej wiejskiej posiadłości, pewnego wieczoru, już po położeniu się do łóżka, nie mógł zasnąć.
Dręczyła go myśl, że musi jeszcze raz wstać i zejść do ogrodu.
A przecież wiedział, że nie ma tam nic do zrobienia. Dlaczego miałby trudzić się tą bezużyteczną wędrówką?
Na wszelkie sposoby próbował odsunąć od siebie to uciążliwe i absurdalne przeczucie. Lecz natarczywe wewnętrzne przekonanie nie ustępowało – przeciwnie, z każdą chwilą stawało się coraz silniejsze.
W końcu musiał mu ulec. Jak najciszej, by nie zbudzić żony, podniósł się z posłania i ubrał.
Właśnie gdy zamierzał wyruszyć, żona obudziła się i zapytała, dokąd się wybiera. Uspokoił ją, mówiąc, że chce tylko zabezpieczyć kilka cennych roślin goździków, które stoją na stojaku przed szklarnią.
Wszystkie jej argumenty, że tej pięknej, spokojnej letniej nocy nie wieje nawet najmniejszy wietrzyk, nie miały wpływu na jego decyzję.
Bez słowa zbiegł do ogrodu.
Tam niepokój, który wcześniej nie dawał mu spokoju w łóżku, poprowadził go dalej – przez tylną bramę ogrodu na ścieżkę biegnącą przez pola uprawne w kierunku wzgórza sąsiadującego z jego majątkiem.
Im dłużej szedł, tym silniej czuł wewnętrzny przymus, by iść szybciej.
W końcu dotarł na wzgórze i stamtąd usłyszał z oddali wołanie o pomoc.
Natychmiast podążył w kierunku, z którego dochodził głos, i tak trafił do pobliskiej kopalni węgla kamiennego.
Ten, który tak rozpaczliwie wzywał pomocy, był młodym chłopcem pracującym w kopalni.
Z ostatnich sił próbował przytrzymać korbę windy, dzięki której wyciąga się kubeł z węglem.
Jego ojciec, który właśnie miał wyjechać z szybu na powierzchnię, poślizgnął się na drabinie i spadając, złapał się za kubeł.
Teraz kubeł, dociążony zarówno węglem, jak i ciałem górnika, był zbyt ciężki, by chłopiec zdołał go samodzielnie podciągnąć.
Gdyby silny mężczyzna, przyprowadzony na miejsce przez to tajemnicze uczucie współczucia, nie pojawił się w tej chwili, chłopiec musiałby puścić korbę – a jego ojciec roztrzaskałby się na śmierć, spadając w głąb szybu.
źródło: Merkwürdige Beispiele vom menschlichen Ahnungsvermögen; MAGICON STUTTGART 1847.