Uważamy za zbyteczne powtarzać objaśnienia, zawarte w książce „Filozofja Jogi i okultyzm wschodni” i możemy wprost przystąpić do przedmiotu, w nadziei, że czytelnicy są dość przygotowani, aby za nami podążyć. Wielu czytelników poznało nasze wykłady z prostej ciekawości, przyczem jedni zainteresowali się do tego stopnia, że chcą dalej prowadzić studja, inni przeciwnie, nie znaleźli sensacji, których poszukiwali i porzucili szeregi studjujących; tak bywa zawsze: wielu przychodzi, lecz tylko mała liczba gotowa iść naprzód. Z tysiąca ziarn, które posiał rolnik, może tylko niewiele ukaże się w życiu, ale cała robota rolnika ma na celu właśnie to niewiele, co wynagrodzi oracza za pracę. Nasz posiew możemy uważać za pewniejszy, bo nawet i ta gromada ziaren, w których życie zamarło, może ożyć kiedykolwiek w przyszłości. Żadna nauka okultystyczna nie przepada darmo i zawsze daje owoce w czasie odpowiednim.
Przedmiotem naszego pierwszego wykładu będą „Drogi dojścia”. Nie znamy lepszego sposobu skierowania czytelników na „drogę”, jak wskazując im nieporównane prawidła niewielkiego podręcznika, zatytułowanego: „Światło na drodze”, napisanego przez M. C. (Mabel Collins) z nakazu ducha, który osiągnął wyższy stopień wtajemniczenia. Wyłożymy treść tej niewielkiej książki, przytaczając z niej prawidło za prawidłem i objaśniając każdą wskazówkę. Należy zauważyć, że „Światło na drodze” jest właściwie rewelacją i słowa tej książki są dobrane tak, że mogą być komentowane w przeróżny sposób, zależnie od potrzeb różnych płaszczyzn myślowych, i stopni życia. Każdy czytelnik może znaleźć w owej książce sens, odpowiadający stopniowi jego rozwoju. Praca owa nie jest podobna do zwykłych utworów w tym rodzaju; należy samemu przynieść cokolwiek, studjując tę książkę, aby z niej cokolwiek otrzymać. W książce „Droga opromieniona” (The Illuminated Way), utwór ów komentowany jest w płaszczyźnie psychicznej, czyli astralnej. Nasze objaśnienia mają na celu przystosowanie treści owej książki do życia neofity, wstępującego na „drogę”.
Postaramy się przedstawić kilka pierwszych prawideł w świetle „Karma-Jogi” i następnie wskazać proste znaczenie prawideł, odpowiadających potrzebom wyższym. Dalej przejdziemy do objaśnienia wskazówek, które dotyczą analizy objawienia Ducha, co niewątpliwie jest melodją zasadniczą całego utworu. Postaramy się nieco wyjaśnić czytelnikowi ukrytą treść owej małej książeczki i przetłumaczyć na język literacki myśli, wyrażone tak pięknie w poetycznych przenośniach języka wschodniego. Praca nasza nie będzie obalać wyjaśnień, zawartych w „Drodze opromienionej” – będzie szła równolegle z tą ostatnią, lecz w innej płaszczyźnie życia. Niektórym wyda się nieco zuchwałą taka próba komentowania tej perły nauki okultystycznej, jaką jest „Światło na drodze”, lecz pomysł ten zyskał poparcie kilku osób, dla których czujemy szacunek oraz – co ważniejsze – naszej wyższej Jaźni. Praca nasza musi być komuś potrzebna, choć nawet może jest niedoskonała, gdyż w przeciwnym razie nie czulibyśmy nakazu jej pisania.
„Wskazówki te napisane są dla wszystkich uczniów. Posługujcie się niemi”. Wskazówki niewątpliwie napisano dla wszystkich poszukiwaczy i byłoby bardzo dobrze, gdybyśmy wszyscy stosowali się do nich, bo wskazówki i podręczniki okultystów zawsze były jedne i te same i pozostaną takie same przez wszystkie czasy, we wszystkich krajach, bez względu na to, jaką nazwę nosiłaby nauka. Prawidła te oparte są na zasadach Prawdy i zostały wypróbowane, sprawdzone i przyjęte przed wiekami; doszły do nas, niosąc na sobie ślady szacunku mnóstwa ludzi, którzy stosowali się do nich wcześniej. Nasi starsi bracia w duchu, kiedyś już dawno wydeptali drogę, na którą my wstępujemy teraz; dosięgli oni już wyżyn, na które i my wzniesiemy się z czasem. Prawidła napisano dla wszystkich, dążących po „drodze”; lepszych nie masz. Doszły one do nas od tych, którzy wiedzą.
„Zanim oczy nauczą się patrzeć, winny stać się niezdolnemi do wylewania łez. Zanim uszy posiędą zdolność słyszenia, winny stracić swą wrażliwość. Zanim głos przemówi w obecności Mistrzów, winien stracić własność – szydzenia. Zanim dusza stanie przed Mistrzami, stopy jej winny być obmyte krwią z serca”.
Zanim oczy otrzymają dar jasnego przejrzenia ducha, winny stracić zdolność wylewania łez, z powodu obrażonej dumy, nieprzychylnego sądu, złośliwych uwag, pogardy, sarkazmu, przykrości, niepowodzenia i rozczarowań życia codziennego. Nie chcemy powiedzieć, że należy hartować duszę przeciw owym uczuciom; przeciwnie, takie „hartowanie” niema miejsca w nauce okultystycznej. Na materjalnej płaszczyźnie życia zawsze znajdujemy się w zależności od ludzi żyjących w tej samej płaszczyźnie; im subtelniejszy jest dany osobnik, tem więcej odczuwa gorycz życia, przychodzącą z zewnątrz. Im więcej będzie starał się walczyć z nimi i odpowiadać pięknem za nadobne na obelgi i ukłucia godności osobistej, tem bardziej będzie plątać się w sieci życia materjalnego. Jedyna droga ratunku jest wznieść się na wyższą płaszczyznę istnienia i przebywać w podnioślejszych dziedzinach rozumu i ducha. Nie znaczy to bynajmniej, że człowiek ma uciekać od świata; przeciwnie, jeśli kto stara się uciec od świata wcześniej, zanim osiągnął doświadczenie, będzie musiał znowu do świata powracać, póki nie nabierze doświadczenia, jakie potrzebne jest, by wypełnić postawione sobie zadania. Tymczasem człowiek, który osiągnął doskonałość duchową, może żyć w ten sposób, że choć będzie się znajdował w centrum walki życia powszedniego – nawet więcej, może grać w owej walce rolę kierowniczą – mimo to będzie stał ponad nią i będzie widział, co w rzeczywistości warta jest walka. W jego oczach będzie ona dziecinną zabawą, której oddają się dzieci – kobiety i mężczyźni, i chociaż sam będzie się umiał w nią bawić, lecz wie, że to tylko zabawa, a nie rzecz poważna. Dlatego śmieje się przez łzy, gdy upada w czasie zabawy, a następnie przestaje płakać i uśmiech zastępuje łzy; gdyż z chwilą, kiedy nauczymy się widzieć rzeczy w ich oświetleniu prawdziwem, trudno nam będzie wstrzymać się od śmiechu z siebie samach i z innych. Gdy człowiek rozejrzy się i zobaczy te nędzne świecidełka, którym i dla których ludzie poświęcają życie, myśląc, że zabawki owe znaczą coś w rzeczywistości – uśmiechnie się pobłażliwie. Kiedy się przebudzi i zrozumie istotę rzeczy, uśmiech wywoła w nim rola, jaką zmuszony jest grać w życiu. Gdybyście wiedzieli, jakie mnóstwo ludzi, grających wybitne role w marjonetkowym teatrze życia, naprawdę przebudziło się i poznało prawdę – bylibyście zdziwieni. Wielu z tych ludzi dobrze gra swe role – wkładając w nie dużo energji i fałszywej ambicji – ponieważ wie, że wszystko ma swój cel ukryty i że oni są tylko kółkami niezbędnemi w mechanizmie ewolucji. Lecz w tajnikach duszy ukrywają oni świadomość prawdziwej wartości swego trudu. Człowiek, stojący na „drodze” winien być mężny i powinien mieć władzę nad swoją naturą emocjonalną. Prawidło to nie tylko stosuje się do łez fizycznych, dlatego, że te ostatnie czasami ukazują się w oczach bezwiednie, nawet w chwili, gdy się uśmiechamy. Chodzi raczej o myśli ukryte poza łzami, niż o same łzy.
Myśl, którą zawierają powyższe słowa, polega na tem, że powinniśmy stanąć nad wszystkiem, co jest przypadkowe i osobiste i dążyć do uświadomienia własnej indywidualności. Winniśmy starać się osiągnąć świadomość swego prawdziwego „Ja”, które stoi wyżej, niż wszystkie ciężkie i smutne przeżycia osobiste. Prawidła uczą nas, że środowisko nie może poruszyć prawdziwego „Ja” i że wypadki życia, jak ziarenka piasku, zostaną z nas usunięte przez wodę czasu.
Tak samo i słuch nasz winien utracić swą wrażliwość na przykre, zgrzyty osobiste, zanim będziemy mogli jasno słuchać prawdy, nie zagłuszonej przez wrzawę ruchliwego życia światowego. Należy doróść do tego, by zyskać zdolność słyszenia wszystkiego i mimo to uśmiechać się, nie tracąc pewności, że znasz duszę, jej potęgę i losy…
Należy doróść do tego, by słuchać nieprzyjaznych słów, niesłusznych sądów, złośliwych uwag i aby te nie wyprowadziły z równowagi naszego „Ja”. Należy te odczucia pozostawiać w tej materjalnej płaszczyźnie życia, do której należą i nigdy nie pozwolić swej duszy, by opuszczała się w niziny, gdzie mogłaby się niemi skalać. Należy uczyć się uzyskać zdolność słuchania drwin i pogardliwych uwag o świętych dla nas prawdach, uwag wypowiadanych przez ludzi co ich nie pojmują, a których nie można potępiać, gdyż „nie wiedzą, co czynią”. Niechaj dzieci szczebioczą, kłócą się i śmieją – to pożyteczne, lecz nie może to poruszyć ani was, ani prawdy, którą wyznajecie. Niech dzieci się bawią – jest to zgodne z ich naturą – nadejdzie dzień, w którym one (podobnie jak i my) wypróbowawszy na sobie mękę dojrzałości duchowej, będą przechodzić te same stadja, jakie wy przechodzicie teraz. Wy niegdyś byliście podobni do nich, z czasem zaś one będą do was podobne. Stosujcie się do dawnego przysłowia, niech wszystkie okoliczności zewnętrzne „wchodzą przez jedno ucho, a wychodzą przez drugie”, lecz niech nie wejdą w granice waszej prawdziwej świadomości duchowej. Wówczas ucho wasze będzie słyszało to, czego należy słuchać i prawda będzie miała wolny dostęp do waszych dusz.
„Zanim głos przemówi w obecności Mistrzów, winien stracić zdolność szydzenia”.
Głos człowieka, który wygłasza klątwy, kłamstwa, obelgi, skargi i szyderstwa, nigdy nie dosięgnie wyżyny, na której przebywają wyższe umysły ludzkości. Aby słowo mogło być usłyszane przez tych, co osiągnęli w życiu wysoki stopień rozwoju i świadomości duchowej, głos, który wyrzekł te słowa, winien długo przedtem zapomnieć możliwość obrażania innych obelgami, niską złośliwością i nieprzystojną mową. Człowek rozwinięty duchowo nie zawaha się powiedzieć prawdy, nawet w tym wypadku, gdy będzie ona nieprzyjemną, lecz będzie mówić tonem kochającego brata, który nie potępia nikogo z wyżyn swej doskonałości moralnej, lecz odnosi się ze współczuciem do nieszczęść bliźniego, -widzi jego błędy i pragnie wyciągnąć doń rękę z pomocą. Taki, duchowo rozwinięty człowiek już stoi ponad chęcią szydzenia, ponad chęcią „ścięcia” kogoś, robiąc mu złośliwą uwagę, ponad chęcią „skwitowania” się z nim, mówiąc mu: „Sam nie jesteś lepszy ode mnie”. Wszystko to winno być odrzucone na stronę, jak stare ubranie, człowiek rozwinięty duchowo, nie odczuwa potrzeby niczego podobnego.
„Zanim dusza stanie w obecności Mistrzów, stopy jej winny być obmyte krwią serca”.
Ta konieczność dla wielu wstępujących na „Drogę” wydaje się bardzo surową. Lecz mylą się oni co do rzeczywistego znaczenia tego prawidła, myśląc, że pod słowem serca należy rozumieć miłość. To nieprawda: okultyzm nie uczy zabijania prawdziwej miłości – przeciwnie; uczy, że miłość jest jedną z największych wyższości człowieka i że stosownie do tego, jak on się doskonali, jego zdolność do kochania wszystkiego wciąż wzrasta, dopóki całkiem nie ogarnie wszystkiego, co żyje. Pod słowem „serce” trzeba tu rozumieć emocjonalną naturę człowieka i instynkty niższego półzwierzęcego intelektu. Dopókiśmy się nie udoskonalili duchowo, sądzimy, że te instynkty są nierozłącznie z nami związane; iż wyzwalając się z nich, jak gdyby wyrywamy serce z piersi. Stopniowo z bólem i męką, wykorzeniamy z siebie jedną po drugiej właściwości swej poprzedniej natury zwierzęcej i nasze stopy duchowe obmywają się krwią serca, w całem tego słowa znaczeniu. Chuci, niskie pożądania, namiętności zwierzęce, stare przyzwyczajenia warunkowości, myśli odziedziczone, obłędy rasowe, które przesiąkły nasze ciało i krew; wszystko to zmuszeni jesteśmy odrzucać jedno po drugiem, wpierw ze zwątpieniem i bojaźnią, z bólem i zalewającem się krwią sercem, aż dosięgamy wyżyny, z której możemy oceniać ich wartość rzeczywistą. My nie tylko musimy wyrwać z korzeniem nasze niskie żądze, ale siłą konieczności musimy się rozstać z częścią tego, co zawsze ceniliśmy jako drogie i święte dla nas, lecz co stało się dziecinną fantazję w tem jasnem świetle, które rzuca na naszą duszę wyższy rozum duchowy. Ale chociaż widzimy te rzeczy tak, jak one są istotnie, trudno nam rozstać się z nimi i wydajemy okrzyk bólu, a serce nasze krwią się oblewa. Niejednokrotnie zmuszeni jesteśmy zatrzymać się na rozdrożu, doszedłszy do miejsca, w którem musimy rozstać się duchowo z drogiemi istotami, pozwalając im kroczyć dalej ich własną drogą, dla siebie wybrawszy nową, niezbadaną drogę myślenia. Wszystko to wywołuje ból. Do tego jeszcze przyłącza się bojaźń samotności duchowej i umysłowej, która występuje, gdy uczynisz pierwsze kroki na „Drodze”. Pierwsza próba, znana niejednemu z czytelników, to straszna świadomość samotności bezwzględnej, świadomość, iż niema obok nas żadnej istoty bliskiej, któraby zrozumiała i oceniła nasze uczucie. Potem nadchodzi świadomość wielkich zadań życia, gdy inni nie uznają istnienia jakichkolwiek problematów nierozwiązanych i odpowiednio do tego kroczą swoją drogą – tańcząc, walcząc, kłócąc się i okazując wszelkie oznaki ślepoty duchowej: tymczasem wy zmuszeni jesteście stać samotnie i znosić to okropne widowisko. Jasnem jest, że w tych warunkach serce wasze nie może nie krwawić. Zaczynamy uświadamiać sobie cierpienie całego świata, swoją niemoc, by sobie zdać z tego sprawę oraz cierpienie to uleczyć i serce wasze znów się krwawi. Wszystko to jest wynikiem waszego przebudzenia duchowego; człowiek stojący na materjalnej płaszczyźnie życia, nie odczuwa i nie widzi tego wszystkiego. I gdy tylko stopy waszej duszy obleje krew serdeczna – wasze oczy zaczną oglądać prawdy duchowe, uszy je słyszeć będą, głos będzie mógł o nich mówić innym i porozumieć się z tymi, co się już posunęli naprzód po „drodze”. I dusza będzie mogła wtedy rozprostować skrzydła i spojrzeć prosto w oczy innym duchowo przebudzonym duszom, ponieważ już zaczyna rozumieć tajemnice życia, treść wszystkiego, co istnieje i może już ogarnąć nieco z wielkiego planu wszechświata, zdać sobie sprawę z własnej egzystencji i powiedzieć z zupełnem zrozumieniem „Jestem”. Dusza wtedy znajdzie siebie, zwycięży cierpienie, gdyż stanie ponad niem. Rozważcie te myśli w milczeniu i pozwólcie prawdzie wniknąć do waszej duszy, zapuścić w niej korzenie, rosnąć, kwitnąć i wydać owoc.
1. Wykorzeń ambicję.
2. Wykorzeń żądzę życia.
3. Wykorzeń żądzę uciech życiowych.
4. Pracuj tak, jak pracują ambitni. Szanuj życie tak, jak ci, co go pożądają. Używaj szczęścia jak ci, co żyją dla szczęścia.
Wiele prawd okultystycznych jest napisanych w formie paradoksów – są dwu stronne. I to właśnie odpowiada planowi wszechświata. Wszystkie twierdzenia prawdy są tylko częściowe – każdy dowód posiada dwie strony – każda cząsteczka prawdy jest tylko nawpół słuszną; zbadajcie ją uważnie, a znajdziecie drugą, przeciwną jej połówkę. Każda rzecz „istnieje” i „nie istnieje” jednocześnie; dlatego też każde istnienie prawdy musi być paradoksalne.
Dzieje się zaś tak dlatego, że nasza ograniczona świadomość, pozwala nam w danej chwili oglądać tylko jedną stronę przedmiotu. Z punktu widzenia nieskończoności wszystkie boki są widoczne jednocześnie; ten co ogląda nieskończoność, widzi wszystkie punkty kuli, znajdujące się zarówno wewnątrz, jak i zewnątrz jej powierzchni.
Podane wyżej cztery zasady oświetlają to prawo paradoksu. Zazwyczaj odrzucają je, jako niezrozumiałe, czytelnicy średniego poziomu umysłowego. Tymczasem są one właśnie bardzo mądre i słuszne na stopniu wyższym. Zacznijmy je rozpatrywać. Klucz do zrozumienia tych, jak i wszystkich wogóle prawd, znajduje się w zdolności rozróżniania „względnego” czyli niższego i „bezwzględnego” czyli wyższego punktu widzenia. Zapamiętajcie te słowa, gdyż wam to pomoże znaleść drogę w wielu niejasnych i trudnych zagadnieniach. Wymierzmy teraz tą miarką wyżej podane cztery zasady. Powiedziano nam: „wykorzeń ambicję”. Przeciętny człowiek ucieknie od tego założenia, wołając, iż wprowadzić tę zasadę w życie, to znaczy uczynić człowieka stworzeniem apatycznem i niezdolnem, gdyż ambicja najwidoczniej jest podstawą wszystkich rzeczy wielkich, jakie człowiek wykonał. Odrzucając książkę precz, taki człowiek przeciętny spostrzega czwartą zasadę „pracuj, jak pracują ambitni” i, jeżeli nie patrzy oczami rozumu duchowego, to coraz więcej nie rozumie. A jednakże trzymać się tych obojga zasad, jest całkowicie możliwe do wykonania i jedna z drugą dadzą się pogodzić. Ambicja, którą głosi pierwsza zasada, jest to uczucie, pobudzające człowieka do osiągnięcia pewnych celów jedynie dla zaspokojenia samolubnych dążeń, co go zmusza burzyć wszystko na swej drodze i gnębić tych, o których zawadzi. Ambicja tego rodzaju to zaprzeczenie prawdziwej ambicji, to falsyfikat równie nienaturalny, jak chorobliwy apetyt, który jest tylko karykaturą uczucia prawdziwego głodu i pragnienia, albo jak niedorzeczny obyczaj zdobienia się w barbarzyńskie świecidła – co jest zboczeniem instynktu normalnego, który zmusza okrywać ciało odzieżą, by je zabezpieczyć od niepogody. Tak samo niedorzecznem jest obarczać siebie i innych utrzymaniem wspaniałych pałaców; jest to fałszowanie koniecznej potrzeby ogniska domowego i dachu. Tu również należy i życie rozwiązłe, które jest poprostu spaczeniem maturalnego popędu płciowego mężczyzny i kobiety, popędu, którego celem przedewszystkiem jest zachowanie gatunku. Ludzie „ambitni” dochodzą do obłędu w pogoni za powodzeniem, gdyż ich instynkty są nienaturalne i zwyrodniałe. Ambitni myślą, iż ten cel, do którego dążą, da im szczęście, lecz oczekuje ich rozczarowanie, gdyż cel ten, nie będąc źródłem prawdziwego szczęścia, zmienia się w proch, podobnie jak owoce morza Martwego. Człowiek ambitny przywiązuje się do rzeczy przez siebie stworzonych i staje się ich niewolnikiem, zamiast być ich panem. Pieniądze traktuje nie jako środek do zabezpieczenia siebie i innych w przedmioty pierwszej potrzeby i pokarm (duchowy i materjalny), lecz jako coś, co jest cennem samo przez się: – podobny jest przeto do sknery. Jeżeli dąży do władzy i potęgi, to tylko z pobudek osobistych, aby zadowolić swoją pychę i pokazać ogółowi, iż jest potężniejszym niźli jego bracia, czyli aby wznieść się ponad tłum. Wszystko to są nędzne, liche, dziecinne zachcianki ambitne, niegodne prawdziwego człowieka, które trzeba odrzucić, gdy przystępujesz do doskonalenia się duchowego: ale może one dają człowiekowi doświadczenie, niezbędne dla jego przebudzenia duchowego. Słowem człowiek o nienormalnej ambicji pracuje w celu nagrody osobistej i niechybnie dozna rozczarowania, gdyż buduje swe cele na rzeczach, które sprawią mu zawód w czarnej godzinie, próbuje się opierać na pękniętej lasce.
Teraz spójrzmy na odwrotną stronę medalu. Czwarta zasada głosi: „Pracuj, jak pracują ambitni”. Oto tu znajduje się pozorny paradoks. Pracujący w ten sposób może się ludziom zwykłym wydawać fałszywie ambitnym, lecz podobieństwo będzie jedynie zezwnętrzne. „Fałszywie ambitny” – to zboczenie. Ten zaś, co pracuje tylko dla pracy, zadośćczyniąc chęci pracy i żądzy tworzenia; kto pracuje, aby dać ujście zupełne twórczej sile swej natury – ten przejawia prawdziwą duszę człowieka. Taki człowiek jest zdolny pracować lepiej i osiąg-nać pewniejsze rezultaty, niż fałszywie ambitny. Oprócz tego, jego praca daje mu szczęście; odczuwa on radość, jaką mu sprawia stałe zajęcie się robotą – cały przesiąka twórczym impulsem życia świata i tworzy rzeczy wielkie; wypełniając swój obowiązek, znajduje szczęście w pracy i dzięki pracy. I dopóki pozostanie wierny swemu ideałowi, radość jego nie zgaśnie i będzie dobrze wypełniał swą cząstkę pracy światowej. Ale w miarę tego, jak się wznosi wyżej po szczeblach, wiodących do powodzenia, podlega strasznym pokusom i niejednokrotnie poddaje się wpływowi fałszywej ambicji; rezultatem tego jest, że w swem następnem istnieniu (inkarnacji) będzie znów i znów przechodził przez pokusy, aż wreszcie je przezwycięży. Każdy człowiek na świecie ma określoną dla siebie pracę i obowiązany jest wypełnić ją jaknajlepiej, chętnie i ze zrozumieniem. Musi on jak największe pole rozwoju dać temu instynktowi, który mu nakazuje należycie spełniać swe zadanie i wykonywać je lepiej, niż to robiono przed nim (nie dlatego, aby mógł trumfować nad innymi, lecz dlatego, iż porządek wszechświata wymaga coraz to większej doskonałości w pracy).
Prawdziwy okultyzm nie uczy człowieka oddawać się bezczynnej kontemplacji ze wzrokiem utkwionym na pępku, jak to czynią niektórzy hinduscy fakirzy i świętoszki, co naśladują tylko literę nauki mistrzów Jogi, profanując ją jedynie. Przeciwnie, okultyzm uczy, że brać udział w pracy świata – jest obowiązkiem i honorową właściwością człowieka, i że ten, co może wykonać coś lepiej, niż to było dotychczas wykonywane, zasługuje na błogosławieństwo, jako dobroczyńca ludzkości.
Okultyzm uznaje boskie dążenie do twórczości, znajdujące się we wszystkich ludziach, zarówno mężczyznach, jak i kobietach i uważa, iż musi znaleźć dla siebie jaknajszersze ujście. Uczy, że bez pracy użytecznej, żadne życie nie jest całkowite i zakończone.
Wierzy, iż praca umysłowa pomaga rozwojowi duchowemu i jest po temu wprost konieczna. Okultyzm jest daleki od chwalenia bezmyślnej, pracy mechanicznej – niema w niej nic wzniosłego – ale uczy, że w każdej, nawet najskromniejszej robocie, może się znaleźć coś ciekawego dla tego, kto szuka i że taki człowiek zawsze znajdzie lepszy sposób wykonania danej roboty i w ten sposób doda trochę do wszechświatowej skarbnicy wiedzy.
Uczy, że prawdziwa ambicja tkwi w miłości dla pracy jako takiej, nie zaś w tem, by chcieć pracować dla zwodniczych celów nagrody światowej.
Teraz rozumiecie już zasady: „Wykorzeń ambicję” i „Pracuj, jak ambitni”. Takie życie możliwem jest dla tych, co rozumieją „Karma Jogę”, jedną z gałęzi filozofji Jogi, o której pomówimy w przyszłości. Czytajcie te słowa dopóty, dopóki nie zrozumiecie należycie ich treści; dopóki prawdy ich nie ujrzycie tak wyraźnie, jak wyraźnie je widzicie. Z treści tego wykładu na temat ambicji może być wysnuty wniosek następujący: wykorzeńcie ambicję relatywną (względną), która zmusza was przywiązywać się do przedmiotów i oczekiwać nagrody za swoją pracę która nie daje wam nic, prócz rozczarowań i powstrzymuje was na drodze ku doskonałości: lecz starajcie się rozwinąć w sobie i jaknajbardziej uzewnętrznić ambicję absolutną, która zmusza was przywiązywać dla pracy, dla rozkoszy przez nią sprawianej, dla pragnienia, by dać jaknajwiększe ujście boskiemu instynktowi twórczości. Rozwijajcie w sobie tę ambicję, która zniewala was jaknajlepiej wykonywać swoją pracę, lepiej, niż była wykonywana przed wami; ambicję, która pozwala pracować stale w harmonji, nie zaś w rozdźwięku z niemilknącą nigdy twórczością boską.
Niech energja boska przez was wypełnia swe zadanie i znajduje całkowite swe ujście w waszej pracy. Dajcie dostęp wolny tej ambicji do waszej duszy, a poznacie rozkosz, jaka płynie z pracy – taka tylko ambicja będzie prawdziwą; każda inna – to tylko marny falsyfikat, wstrzymujący doskonalenie się duszy.
„Wykorzeń żądzę życia” głosi druga zasada; lecz czwarta odzywa się „szanuj życie, jak ci, co go pożądają”. To druga prawda, wypowiedziana w formie paradoksu. Trzeba wykorzenić myśl, że cielesne życie jest dla nas wszystkiem; podobna myśl jest przeszkodą do uznania bardziej całkowitego życia duszy i zmusza nas uważać, że życie cielesne wyczerpuje wszystko; tymczasem to tylko ziarnko piasku na brzegu oceanu wieczności. Trzeba dojść do świadomości, iż dusza będzie żyła nieustannie, czy to w ciele, czy bez niego i że życie fizyczne, to tylko środek do uzewnętrznienia rzeczywistego (prawdziwego) Ja, które umrzeć nie może. Dlatego zabijajcie tę żądzę życia fizycznego, która daje wam bojaźń śmierci i zmusza przypisywać nadmierne znaczenie egzystencji czysto cielesnej ze szkodą pełniejszego życia i świadomości. Wykorzeńcie ze swego mózgu myśl, że umrzecie wraz ze swem ciałem, bo po śmierci nietylko będziecie żyli tak, jak w danej chwili, ale życie wasze będzie bardziej natężone. Starajcie się widzieć życie fizyczne tak, jak jest, i nie ulegajcie złudzeniom. Przestańcie patrzeć na waszą śmierć czy też na śmierć waszych bliskich z trwogą. Śmierć to takie samo zjawisko naturalne, jak i życie (w tem stadjum rozwoju), i możemy oczekiwać od niej szczęścia nie mniejszego, niż od życia. Naturalnie, że trudno jest pozbyć się trwogi przed fizycznym rozkładem i nie raz trzeba przetrwać ciężką walkę z samym sobą, zanim wyrobimy sobie tę zdolność, by się pozbyć zbytecznego balastu – fałszywego przekonania, które wcisnęło się w świadomość człowieka, bez względu na głoszoną przez niego stale wiarę w życie przyszłe. Wszystkie religje mówią o „życiu pozagrobowem”, oczekującem każdego wierzącego, lecz ten wierzący drży i blednie na myśl o śmierci i nakłada żałobę, gdy umiera ktoś z jego przyjaciół, zamiast rozsypywać kwiaty i cieszyć się, że przyjaciel jego przeszedł do „lepszej krainy” (pozwalam sobie użyć tego określenia, którem zwykle posługują się w podobnych wypadkach, lecz które nikogo nie pociesza). Trzeba rozwinąć w sobie poczucie albo świadomość wieczności życia; wtedy dopiero możemy się pozbyć obawy śmierci i, dopóki ten stan świadomości nie będzie osiągnięty, żadna wiara słowna w nieśmiertelność duszy nie pomoże. Ten, kto „utrwala” w świadomości fakt przeżycia Jaźni i trwania życia poza grobem, zatraca strach przed śmiercią i mogiłą i zabija w sobie żądzę życia (względnego), gdyż miejsce jej zabiera poznanie życia (bezwzględnego).
Ale nie trzeba zapominać o odwrotnej stronie medalu. Przeczytajcie znów czwartą zasadę: „szanuj życie jak ci, co go pożądają”. To stosuje się nie tylko do życia innych ludzi, ale i do naszej własnej egzystencji fizycznej. Odrzucając przestarzałe przekonanie o wartości naszego życia cielesnego, nie powinniśmy wpadać w drugą ostateczność zupełnego zaniedbania naszej powłoki fizycznej. Ciało zostało wam dane na rozkaz Boga i jest świątynią ducha; gdyby ciało nie było dla was konieczne, możecie być przekonani, żebyście go nie otrzymali. Jest ono dla was niezbędne w danem stadjum rozwoju i bez niego nie moglibyście wypełnić zadania udoskonalenia duchowego. Dlatego nie trzeba być lekkomyślnym i nie trzeba pogardzać ciałem ani życiem fizycznem, jako czemś niegodnem. I jedno i drugie na tym szczeblu jaknajbardziej jest was godne i wyzyskując własne ciało, możecie osiągnąć skutki znakomite.
Gardząc swem ciałem, postępujecie tak, jak gdybyście chcieli wyrzec się tej drabiny, która zaprowadzi was na wyżynę doskonałości. Dlatego też musicie „szanować życie jak ci, co go pożądają” i musicie pielęgnować swe ciało podobnie jak ci, co je uważają za właściwe „Ja”.
Trzeba patrzeć na ciało, jako na narzędzie duszy i ducha i utrzymywać je w należytej czystości, zdrowiu i sile. Trzeba użyć wszelkich sposobów, aby zatrzymać jaknajdłużej życie w danem wam ciele. Należy je oszczędzać i opiekować się niem. Nie należy biadać i narzekać na życie – nigdy nie będziecie mieli sposobności przebyć tego doświadczenia, jakie ono wam daje, a więc starajcie się jaknajlepiej życie wyzyskać. Jest ono bowiem czemś cudownem i my zawsze musimy żyć „teraźniejszością”, biorąc z niej tę całkowitą radość, jakiej doświadcza, dzięki życiu, w każdej chwili człowiek rozwinięty duchowo. „Życia, życia, więcej życia!” – woła jeden z pisarzy – i ma słuszność. – Żyjcie normalnem, zdrowem, czystem życiem, w każdej chwili zdając sobie dokładnie z niego sprawę i nie martwiąc się ani przeszłością, ani przyszłością. Bo obecnie nie mniej niż jakiejkolwiek przyszłości, żyjecie w wieczności – więc dlaczegóż nie wziąć z teraźniejszości wszystkiego, co ona dać może! Życie zawsze jest tylko teraźniejszością, a ilość owych chwil „teraźniejszych” jest niewyczerpana.
Jeżeli zażądacie odemnie wniosku, jaki wynika z tego nakazu; wykorzenić życie i z jego strony odwrotnej, która podnosi cenę życia, to odpowiem wam w sposób następującym to, z czego powinniśmy się wyzwolić – jest to tylko żądza życia relatywna, mająca źródło w fałszywem założeniu, iż egzystencja fizyczna całkowicie wyczerpuje nasze istnienie.
Żądza życia absolutna jest rezultatem poznania rzeczywistej wartości życia, i jego krótkości; dlatego też człowiek rozwinięty duchowo, chociaż nie pożąda życia fizycznego w calem tego słowa znaczeniu, ale też niem nie pogardza, owszem, ceni je, gdyż wie, iż jest ono częścią jego istnienia, a człowiek taki nie chce pozbawić siebie nawet cząstki tego, co za wola boska należeć ma do niego. Człowiek rozwinięty duchowo nie lęka się śmierci, lecz jej nie szuka – nie obawia się ani życia, ani śmierci, nie chce ani jednego ani drugiej (ze względnego punktu widzenia); lecz z punktu widzenia bezwzględnego, pożąda i życia i śmierci. Taki człowiek (czy to mężczyzna czy kobieta) jest na wszystko odporny, gdyż nie trwożą go ani okropności życia, ani śmierci. Osiągnąwszy tę świadomość, człowiek napełnia się mocą duchową, której przytomność odczuwają ludzie z otoczenia. Zapamiętajcie te słowa: „Nie lękajcie się życia ani śmierci. Nie lękajce się śmierci, lecz jej nie szukajcie”. Gdy przestąpicie i ten szczebel, to poznacie doskonale, co to życie i co to śmierć – gdyż jak jedno, tak drugie jest jedynie
przejawem Bytu.
Trzecia zasada głosi: „wykorzeń żądzę uciech życiowych”, lecz czwarta jej odpowiada: „Bądź szczęśliwy jak ci, co żyją dla szczęścia”. To prawidło również ma formę paradoksu i posiada cechy poprzednich, o których przed chwilą mówiliśmy. Jej zewnętrzna sprzeczność zależy od dwóch punktów widzenia – względnego i bezwzględnego. Stosując ten sposób do wszystkich pozornie sprzecznych nauk okultystycznych, będziecie mogli oddzielić dowolną ich cząstkę, aby przeprowadzić następnie ścisłą analizę.
Zastosujemy więc obecnie tę metodę do rozpatrzenia naszej zasady. „Wykorzeń żądzę uciech życiowych”. Na pierwszy rzut oka zda się, że prawidło to nawołuje do krańcowego ascetyzmu; w samej rzeczy nie posiada ono tego znaczenia. W większości wypadków ascetyzm jest usunięciem się od wszystkiego tego, co uważamy dla siebie za zbyt przyjemne. W pojęciu wielu ludzi różnych odcieni religijnych powstało mniemanie że wszystko, co sprawia nam przyjemność – jest złe. W dziele pewnego pisarza jeden z bohaterów powiada: „Bardzo to przykre, że wszystko co jest w życiu miłe, jest występne”. I rzeczywiście, istnieje ogólne przekonanie, jakoby Bogu sprawiało rozkosz widzieć, że ludzie są nieszczęśliwi i czynią to, co jest im niemiłe; dlatego wielu ludzi tak zwanych „potężnych” wrogo zachowywało się względem naturalnych rozkoszy życiowych i postępowało tak w przekonaniu, że wszelki uśmiech radości będzie obrazą Bóstwa. Ale to błąd. Wszystkie przyjemności normalne, dane są człowiekowi do użytku, ale żadna z nich nie może stać się jego władzą. Zawsze trzeba być władcą, nie zaś niewolnikiem, w stosunku do uciech życiowych. Niektóre formy wychowania okultystycznego uczą wyrabiać siłę woli i wiele ćwiczeń z tem związanych, polega na spełnianiu rzeczy przykrych. Ale ćwiczenia te mają na celu jedynie wyrobić w uczniu mocną wolę i przytem wcale nie jest przewidywana żadna zasługa za spełnienie aktów przykrych, ani też za szczególną cnotę nie uważa się dobrowolne pozbawianie siebie tych przyjemności, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Głównem zadaniem jest tu ćwiczenie woli, wyrobienie stanowczości, umiejętność obchodzenia się bez tych lub innych rzeczy i wykonywanie tego, co jest sprzeczne z przyzwyczajeniem danego osobnika; wynikiem tej metody będzie bezwzględnie wyrobienie woli. Polega ona (metoda) na zasadzie ćwiczeń mięśni przez wprowadzenie ich w ruch. Te ćwiczenia dają bardzo dobre rezultaty i powrócimy jeszcze do nich w wykładach następnych. Post i umartwienia religijne, zalecane przez chrześcijanizm, posiadają naturalnie zalety wyżej wspomniane, pomijając ich znaczenie religijno-kościelne.
Wracając do przedmiotu, musimy zaznaczyć, że rozpatrywana przez nas zasada, nie ma zupełnie na celu propagować ascezę. Okultyzm bynajmniej nie wymaga konieczności ascezy. Uczy on jednak, że człowiek nie powinien być niewolnikiem przyjemności i wygód życia na tyle, aby to przeszkadzało rozwojowi jego natury wyższej. Wiele rozkoszy może zgubić człowieka i znamy niemało wypadków, gdy wyższe siły, wypełniające prawo wszechświata, pozbawiały go tego, co mogło przeszkodzić jego doskonaleniu się i stawiały go w takiej sytuacji, W której mimowoli musiał on pędzić życie normalne, sprzyjające rozwojowi duchowemu. Okultyzm głosi „prosty sposób życia”. Uczy nas, że gdy człowiek nabędzie wiele rzeczy, to często się zdarza, że one nad nim panują, on zaś staje się wtedy ich niewolnikiem, nie zaś władcą. „Wykorzeń żądzę uciech życiowych” – nie znaczy, że musimy spać na gołych deskach, co nie jest bynajmniej cnotą miłą Bóstwu, ani też, że musimy odżywiać się suchemi skórkami chleba, w nadziei, że tem zadowolimy Boga. Ani jedno ani drugie nie da takiego wyniku, gdyż Boga nie możemy przekupić, jak również nie może się On cieszyć z tego, że jedno z Jego dzieci popełnia niedorzeczności. Ale zasada ta ma na celu wpoić w nas świadomość, iż nie powinniśmy krępować siebie myślą o konieczności pewnego dobrobytu i uzależniać od niego prawdziwe szczęście. Korzystając z normalnych i rozumnych rozkoszy życiowych, zachowujcie stale nad niemi władzę i nie pozwalajcie im pochłonąć siebie. Pamiętajcie zawsze, że prawdziwe szczęście leży w nas samych; że każdy przepych i „komfort” nie jest koniecznością dla prawdziwego człowieka i że korzystając z nich, nigdy nie należy przeceniać ich wartości należytej. Te wygody i przedmioty zbytku są jedynie wypadkowym zbiegiem okoliczności materjalnej płaszczyzny życia i nie stykają się z naszem prawdziwem „Ja”.
Człowiek rozwinięty duchowo korzysta z tych rzeczy, uważając je jedynie za środek lub narzędzie (albo nawet zabawkę, jeżeli chce się przyłączyć do zabawy innych), ale zawsze zdaje sobie sprawę z ich wartości rzeczywistej i nigdy nie zostanie przez nie wprowadzony w błąd. Myśl o tem, że rzeczy te są niezbędne dla jego szczęścia, wydaje mu się niedorzeczną. I w miarę tego, jak człowiek doskonali się duchowo, gusta jego coraz bardziej się upraszczają. Podobają mu się rzeczy mocne, dobrze zastosowane do wypełniania jego zadań, lecz on zadawala się bardzo nieznaczną ich ilością; duma i przepych zewnętrzny są obce jego naturze. Nawet nie będzie zmuszony stale wykorzeniać z siebie te wrogie dla niego przyzwyczajenia; same one go porzucą, gdyż we wzniosłej atmosferze jego myśli zabraknie im miejsca. Pamiętajcie również, że czwarta zasada uczy was „być szczęśliwymi, jak ci, co żyją dla szczęścia”. I zasada ta jednak nie może być zastosowana do okultysty jako człowieka o wydłużonej twarzy, który przygnębiająco działa na otoczenie. Prawda ta głosi „bądźcie szczęśliwi” (lecz nie udawajcie, że jesteście szczęśliwi), tak szczęśliwi jak ci, co egzystują dla tak zwanego szczęścia otrzymywanego z przedmiotów materjalnej płaszczyzny życia. To jest zdrowa wskazówka. Bądźcie szczęśliwi, t. j. żyjcie tak, aby każda godzina waszego życia dawała naturalne, normalne szczęście. Wbrew ogólnie rozpowszechnionemu mniemaniu, okultysta wcale nie jest nieszczęśliwym, ponurym człowiekiem o twarzy stale skrzywionej grymasem. Jego życie i światopogląd wynoszą go ponad trwogi i obawy społeczeństwa, a świadomość wyższego przeznaczenia człowieka jest dla niego wiecznem źródłem natchnienia. Jest on zdolny wznieść się ponad burze życiowe i, utrzymując się na samym szczycie fali, gotów na spotkanie coraz to potężniejszych bałwanów? unika niebezpieczeństwa zatonięcia. Skoro na płaszczyźnie względności warunki stają się niemożliwe, unosi się on do wyższych sfer ducha, gdzie jest tak jasno i spokojnie, i osiąga ukojenie, które go nie opuszcza i wtedy, gdy znów powróci do doświadczeń i pokus życia codziennego. Okultysta jest najszczęśliwszym z ludzi, gdyż zatracił trwogę; wie, że nic niema takiego, czegoby się powinien obawiać. Uniósł się ponad przesądy tłumu, które zadają ludziom tyle cierpienia. Wyzbył się nienawiści i gniewu, na których miejscu króluje miłość i mocą tej zamiany musi być szczęśliwy. Wzniósł się ponad wiarę w złe Bóstwo, co zastawia wciąż pułapki, aby go ująć i oddawna śmieje się z dziecinnej bajki o djable, który straszy rozdwój onem kopytem i rogami, który dysze ogniem i siarką i pilnuje bezdennej przepaści, dokąd zostanie wtrącony każdy, co zapomniał odmówić modlitwy lub ten, co się rozkoszuje pięknem i wspaniałością świata Bożego w jasny dzień świąteczny, zamiast drzemać nad nużącem kazaniem proboszcza. Wie, że jest dziecięciem Bóstwa, przeznaczonem do wielkich celów, i że Bóg – to kochający Ojciec (i Matka jednocześnie), a nie okrutny nadzorca.
Zdaje sobie sprawę z tego, że doszedł wieku dojrzałego i że jego los do pewnego stopnia od niego samego zależy.
Okultysta z konieczności musi być optymistą; widzi on, że wszystko na świecie dąży ku dobru, że życie znajduje się w drodze do udoskonalenia i dzięki temu jest szczęśliwy i nawet szczęśliwszy od „żyjących dla szczęścia”.
„Szukaj w sercu swem zarodku zła i wyrwij go ze szczętem. Rośnie ono bowiem i przynosi bujny plon, zarówno w sercu oddanego ucznia, jak i w sercu człowieka, który ulega żądzom. Tylko człowiek silny może je zniszczyć, słaby musi czekać, aż się ono rozrośnie, wyda owoc i zamrze. Lecz latorośl żyje i rośnie setkami lat. Rozkwita, gdy człowiek przeszedł przez cały szereg istnień Ten, co pragnie wstąpić na drogę wielkości i potęgi, musi wyrwać tę latorośl ze swego serca. I serce wtedy krwawi okropnie, człowiekowi zaś wydaje się, że życie jego już złamane. Lecz musi przetrwać to doświadczenie; przychodzi ono na pierwszym szczeblu niebezpiecznej drabiny, która prowadzi na drogę życia, a czasami nie ukaże się aż do ostatniego. Ale pamiętaj, mój uczniu, że musisz je przetrwać i ześrodkuj całą energję swej duszy na tej pracy. Żyj nie w teraźniejszości ani w przyszłości, lecz w wieczności. Ten olbrzymi kwiat śniedzią okryty nie może tam rozkwitać, tę plamę naszego życia zmywa sama atmosfera myśli wiecznej”.
Podana tu prawda wyprowadza wniosek z pierwszych trzech zasad, które tłumaczy nam czwarta. Prawda ta zmusza ucznia, by wyrobił w swem sercu względny pogląd na życie i by go odrzucił. Względny pogląd na życie związany jest z egoistyczną cząstką naszej natury, z tą cząstką, która zniewala nas do uważania siebie za coś lepszego niż nasi bliźni, do unikania ich, do odosobnienia z grona żyjących. Taki pogląd powstaje za sprawą niższego rozumu, choć jest to najsubtelniejszy produkt naszej natury zwierzęcej. Ten, kto uważnie przestudjował kurs poprzedni, wie, że ta część naszej duszy – wyłącznie zwierzęca – jest siedzibą wszystkich chuci, namiętności, żądz niższych i wzruszeń niższych. W gruncie rzeczy nie można tego nazwać złem, lecz jest to właściwość niższych, zwierzęcych stopni żywota, które jużeśmy przebyli (albo przechodzimy obecnie) do wyższego, człowieczego stopnia bytu. Ale dążenia te powstawały przez szereg wieków, głęboko zapadły w naszą naturę, i musimy użyć bohaterskich wysiłków, aby się od nich wyzwolić, przyczem jedynym środkiem do wyzwolenia jest zamiana ich przez bardziej wzniosłe stany ducha. Tu należy zwrócić waszą uwagę na trwale zbudowane zasady wychowania okultystycznego, o których rzadko wspominają podręczniki tego rodzaju. Chcemy zaznaczyć fakt, że złe przyzwyczajenie w dziedzinie myśli lub uczynku, łatwo się wykorzenia, dzięki zamianie na dobre przyzwyczajenie, wprost przeciwne temu, od którego chcemy się wyzwolić.
Aby wyrwać z korzeniem złe przyzwyczajenie, trzeba posiadać niemało nadludzkiej siły woli, lecz zamiana przez postawienie dobrego na miejsce złego – jest sprawą łatwiejszą i, najwidoczniej odpowiada porządkowi wszechświata. Dobre przyzwyczajenie będzie stopniowo rugować złe, aż to ostatnie straci możność egzystencji, następnie zaś po stanowczej walce o życie, zginie zupełnie. Taką jest najłatwiejsza droga do wyzwalania od złych nawyknień i cech charakteru. Powracając do zagadnienia, co w duszy naszej należy do dziedziny relatywności, powiedzielibyśmy, że tu zaliczyć trzeba: egoizm, chuci zwierzęce wraz z popędem płciowym, o ile ten występuje w płaszczyźnie materjalnej (gdyż miłość płciowa posiada i wznioślejsze przejawy), wszystkie namiętności, jak n. p., nienawiść, zazdrość, złość, żądza zemsty, pycha. Niższa duma jest również jedną z najbardziej wysubtelnionych i niebezpiecznych przejawów tej strony naszej duszy i ukazuje się niejednokrotnie wtedy, gdy sądzimy, że pozbyliśmy się jej całkowicie, przyczem za każdym powrotem jest coraz niebezpieczniejsza: najpierw duma fizyczna, potem duma intelektualna; duma, spowodowana rozwojem sił psychicznych, duma wywołana rozwojem duchowym; duma wypływająca z moralnej wartości, niewinności, dobrego imienia; szczycenie się swą wyższością moralną w stosunku do innych i t. d.
Coraz to bardziej duma nas kusi. Istnienie jej opiera się na fałszywem przekonaniu, że jesteś unikatem; przekonanie to nasuwa nam przekonanie, iż nie jesteśmy wy łączności z innemi przejawami życia i wywołuje w nas oporność oraz niecną rywalizację w stosunku do naszych bliźnich; zamiast zgodzić się z faktem, iż tworzymy wspólnie część jedynego życia, wielu ludzi walczy w tyle, brodząc w błocie niższych stopni rozwoju; inni idą tą drogą, co i my; inni znów posunęli się naprzód, ale wszyscy znajdujemy się na drodze, wszyscy wchodzimy w skład jednego wielkiego życia. Wystrzegajcie się dumy – tego najbardziej wyrafinowanego wroga samoudoskonalenia i zastąpcie ją myślą, że wszyscy jesteśmy tego samego pochodzenia, że wszystkich nas oczekuje ten sam los, wszyscy będziemy musieli przejść tę samą drogę, wszyscyśmy bracia i siostry i dzieci jednego Bóstwa, wszyscy jesteśmy żakami w szkółce życia.
Zgódźmy się z myślą, że chociaż każdy z nas przejdzie przez samotność, tymczasem zależymy jeden od drugiego i cierpienie jednego z nas jest cierpieniem ogółu, grzech jednego – grzechem wszystkich, wchodzimy razem w skład ludzkości, idącej wciąż ku udoskonaleniu i rozwojowi, a więc miłość i braterstwo w tym wypadku są jedynem mądrem wyjściem. Instynkty zwierzęce trwają w nas ciągle i stale wdzierają się w krainę naszych myśli. Okultyści uczą ujarzmiać te niskie instynkty i kierować niemi, podporządkowywać wyższym dążeniom rozumu, który się rozwija w sferze naszego życia świadomego. Nie upadajcie na duchu, jeżeli ujrzycie, iż w duszy waszej pozostało trochę cech zwierzęcych; są one w nas wszystkich, z tą tylko różnicą, iż niektórzy z nas umieją trzymać je w cuglach posłuszeństwa dla wyższych właściwości naszej natury, niektórzy zaś biernie pozwalają tym złym skłonnościom kierować sobą, pełni trwogi, gdy uwięzione w nich samych zwierzę, pokazuje zęby; tacy ludzie nie pojmują, iż uleczyć ich może stanowczość charakteru i spokój ducha. Nie martwcie się, jeżeli zwierzę to będzie ciągle dawać znać o sobie, starać się wyzwolić i objąć dawną władzę nad wami. Nie lękajcie się, nie jest to oznaka słabości – to tylko wskazówka, iż wasze doskonalenie duchowe już się rozpoczęto. Dlatego, że teraz nauczyliście się rozpoznawać to zwierzę i wstydzić się go, gdy przedtem nie wiedzieliście o jego egzystencji, gdyż zwierzę w was górowało. Ponieważ chcecie się go pozbyć, więc się go wstydzicie. Nauczcie się być poskro-micielami dzikich bestji, bo siedzi w was cały zwierzyniec; jest w was lew, tygrys, hjena, małpa, świnia, paw i wiele innych zwierząt, które stale wykazują charakterystyczne swe cechy. Nie lękajcie się ich, śmiejcie się, gdy się pokazują, bo jesteście od nich silniejsi i możecie je poskromić, tymczasem dla was ich zjawienie się jest pożytecznem, gdyż zawiadamia was o swej przytomności. Mogą one tylko was bawić, skoro osiągnęliście ten stopień rozwoju, kiedy możecie stać na stronie i patrzeć, jak te bestje robią grymasy i figle. Wtedy zrozumiecie dokładnie, że one – to nie wy, lecz coś całkiem odrębnego, od czego prędko się wyzwolicie. Teraz nie potrzebujecie się ich obawiać – bo w waszych rękach spoczywa władza.
Przytoczona powyżej cytata ze „Światła na drodze”, zawierająca w sobie wyszczególnienie niższych skłonności człowieka, najdłużej zastanawia się nad błędem niższego „Ja”, który to błąd opiera się na fałszywem przekonaniu o naszej wyż* szóści, błąd ten podkreśla nieprawdę światową, leżącą w podstawie wszystkiego, co się na świecie dzieje, mianowicie twierdzenie, jakobyśmy egzystowali oddzielnie od wszystkich ludzi i byli lepsi, wyżsi i świętsi od innych. Te myśli znajdują ujście w uczuciu dumy, której symbolem w naszej menażerji jest paw. Jak już mówiliśmy – jest to jedna z najbardziej niebezpiecznych właściwości niższej kategorji, gdyż jest ona bardzo wyrafinowana i trwała. Zwróćcie uwagę na słowa autora, że może ona równie dobrze znajdować się w sercu ucznia, jak i w sercu człowieka, którym powodują żądze. Może dzi-wnem to wam się wyda; każdy udoskonalony okultysta wie z własnego doświadczenia, że wtedy, gdy uważa siebie za dawno uleczonego z dumy, ta ostatnia występuje w nowej fazie: pod postacią dumy z sił psychicznych, dumy z mądrości, dumy z rozwoju duchowego. I znów trzeba zaczynać pracę od początku. Należy zauważyć, że istnieje rodzaj dumy, który nie jest wyrażeniem niższego „Ja”; można ją raczej nazwać dumą bezwzględną. Mamy tu na myśli dumę z wielkości, piękności i przepychu całego bytu, wziętego w pełni; dumy, wypływającej stąd, iż jesteśmy częścią tej całości, iż rozum nasz -to cząstka rozumu bytu; jest to duma z osiągniętego przez nas rozwoju duchowego, jako cząstki nadanych człowieczeństwu wielkich możliwości, i że dużo jeszcze większego oczekuje ludzkość w przyszłości. Niebezpieczeństwo grozi nam jedynie w tym wypadku, jeżeli zaczynamy wyodrębniać innych z tego ogólnego uczucia dumy, mianowicie od chwili, kiedy skreślamy jakikolwiekbądź przejaw życia (choćby najniższy) z tego ogólnego uświadomienia i przez to samo zamieniamy to uczucie na dumę samolubną. Od tej chwili, w której odgradzamy się od kogokolwiek z zewnątrz, oddajemy się dumie samolubnej. Bo, koniec końców niema nikogo i nic „zewnętrznego”; my wszyscy jesteśmy wewnątrz; niema miejsca zewnątrz Jedynego.
Gdy uczuwacie dumę narówni ze wszystkimi żyjącymi – wspólnie z całym bytem – ze wszystkiem istniejącem – wychodzicie poza egoizm, ale gdy zaliczacie siebie do oddzielnej kategorji, która będzie się składać, czy to z was samych, czy też z całej ludzkości, z wyjątkiem jednego tylko człowieka – wtedy poddajecie się bardzo wymyślnemu egoizmowi.
Ani jeden człowiek nie powinien być wyodrębniony. Bo wy nie posiadacie ani jednej zalety lub właściwości, któraby nie była własnością całej ludzkości i którejby nie mógł osiągnąć każdy człowiek z biegiem czasu. Wszystko, co uważacie za wyższość, jest jedynie rezultatem większej dojrzałości duszy, rezultatem dłuższego doświadczenia w materjalnej płaszczyźnie życia. Wasza duma to głupia duma żaka, który został promowany ze wstępnej klasy do pierwszej i z góry patrzy na nowy tłum dzieci, wchodzących do tej sali, którą on dopiero co opuścił. W pojęciu ucznia wyższej klasy taki smarkacz zasługuje jedynie na dobroduszny uśmiech politowania, ale nasz dzieciak nie wie o tem, odczuwa on w danej chwili swoją wyższość i daje swobodę pawim cechom swego charakteru. Musimy jednak zaznaczyć, że dzieciak ten posiada atut na swoją obronę – mianowicie dumę z promocji do następnej klasy – jest to uczucie chwalebne, a pycha pawia występuje z chwilą, gdy zaczyna on patrzeć z góry na swych młodszych kolegów. Istotą szaleństwa dumy jest rozumienie własnej wyższości w stosunku do niżej stojących. Uczucie radości z wypełnionej pracy lub osiągnięcie wyższego stopnia rozwoju, niema w sobie nic poniżającego, ale się musimy wystrzegać towarzyszącego tej dumie uczucia wyższości nad tymi, co idą jeszcze naprzód, choć pozostali za nami; to właśnie jest żądłem dumy. Wyrwijcie to żądło – a osa przestanie być dla was niebezpieczną. Jeśli was kiedyś będzie kusiła żądza przechwalania się, to wspomnijcie, że w porównaniu z wiedzą tych ludzi, którzy dawno już przestąpili wasz obecny stopień rozwoju, rozum wasz nie jest większym od rozumu świerszcza, i że w oczach niektórych wysoko rozwiniętych dusz – życie powszednie przedstawicieli obecnej ziemskiej ludzkości niczem nie jest, jeno zabawną psotą, skokami, walką i koziołkami młodych szczeniąt, którym niedawno otwarły się oczy – zapamiętajcie to, a wytworzycie sobie bardziej określone pojęcie o miejscu, jakie zajmujecie na stopniach wiedzy, ale to nie jest znów poniżanie samego siebie. Jakkolwiek nisko byśmy stali – zawsze jesteśmy na drodze do doskonalenia się i przed nami stoją wielkie zadania; najmniejszej cząsteczki naszego życia zabrać nam nie można, nie możemy być pozbawieni naszego dziedzictwa, idziemy wciąż i wciąż naprzód, osiągając coraz to wyższe szczeble. Lecz zatrzymajcie w swej duszy i następujące słowa: nie wy jedni tam podążacie, ale cała ludzkość, do ostatniego człowieka włącznie, kroczy naprzód. Nie zapominajcie o tem. W krainie wieczności niema miejsca na samolubną pychę – rozum starł ją raz na zawsze: „ten olbrzymi świat śniedzią okryty, nie może tam rozkwitać; ta plama naszego życia zmywa się już samą atmosferą myśli wiecznej”.
źródło: Wykład I pt “Przebłsyski Światła na Drodze” z książki “DROGI DOJŚCIA JOGÓW INDYJSKICH” JOGI RAMA-CZARAKA, PRZEŁOŻYŁ A. LANGE, Warszawa 1923