Proroctwo Cazotte’a, przekazane przez La Harpe

Zdaje mi się, jakby to było wczoraj, a przecież działo się to na początku roku 1788. Byliśmy na kolacji u jednego z naszych kolegów z Akademii – arystokraty i człowieka wielkiego ducha.

Towarzystwo było liczne i różnorodne: ludzie dworu, ludzie pióra, akademicy itp. Jak zawsze, ucztowano wystawnie. Przy deserze wina z Malwazji i z Konstancji dodały do wesołości towarzystwa ten rodzaj swobody, który nie zawsze zachowywał odpowiedni ton.

Doszło wówczas w świecie do tego, że wszystko było dozwolone, byleby tylko rozbawić innych. Chamfort przeczytał nam kilka ze swoich bezbożnych i libertynskich opowieści, a wielkie damy słuchały ich bez najmniejszego zażenowania, nawet nie sięgając po wachlarze.

To doprowadziło do prawdziwego potopu żartów na temat religii; ktoś cytował tyradę z Dziewicy Orleańskiej Voltaire’a, inny przywołał te filozoficzne wersy Diderota:

„I z kiszek ostatniego księdza
Zadziergnąć pętlę na szyi ostatniego króla”

Wszyscy przyjęli to owacjami.

Wtem wstaje ktoś trzeci, unosi kielich i woła:

– Tak, panowie! Jestem równie pewny, że Bóg nie istnieje, jak tego, że Homer był głupcem!

I rzeczywiście, był tego pewien w takim samym stopniu. W rozmowie wspomniano zarówno Homera, jak i Boga, a przy stole byli tacy, którzy mówili dobrze o jednym i drugim.

Dyskusja stawała się coraz poważniejsza. Wszyscy wyrażali zachwyt nad rewolucją, jaką zapoczątkował Voltaire, i zgodnie przyznawali, że to właśnie było jego największym osiągnięciem.

– Nadał ton całemu wiekowi i sprawił, że czytano go zarówno w przedpokojach, jak i w salonach – podsumowano.

Jeden z gości opowiedział nam, wybuchając śmiechem, że jego fryzjer, pudrując mu włosy, powiedział:

– Proszę pana, choć jestem tylko nędznym czeladnikiem, to nie mam ani odrobiny więcej religii niż inni.

Wszyscy zgodnie doszli do wniosku, że rewolucja niebawem się dopełni, że przesądy i fanatyzm muszą ustąpić miejsca filozofii, a następnie zaczęto spekulować, kiedy to nastąpi i którzy z obecnych doczekają panowania rozumu.

Najstarsi narzekali, że raczej nie będą mieli tej przyjemności, młodsi natomiast cieszyli się z bardzo prawdopodobnej nadziei. W szczególności Akademia odbierała gratulacje za przygotowanie wielkiego dzieła i za to, że stała się ośrodkiem, sercem i siłą napędową wolności myśli.

Tylko jeden z biesiadników nie uczestniczył w tej radosnej dyskusji i nawet z lekkim uśmiechem rzucił kilka żartów z naszego entuzjazmu. Był to Cazotte, człowiek ujmujący i oryginalny.

W końcu zabrał głos najpoważniejszym tonem:

– Panowie, bądźcie zadowoleni – powiedział. – Ujrzycie wszyscy tę wielką i wzniosłą rewolucję, o której tak marzycie. Wiecie, że mam pewne zdolności prorocze. Powtarzam wam – zobaczycie ją na własne oczy.

Na to wszyscy odpowiedzieli mu znanym refrenem:

– Do tego nie trzeba być wielkim czarodziejem!

– Może i tak – odparł – ale może potrzeba nieco większej magii, by przewidzieć to, co jeszcze wam powiem.

– A cóż takiego się wydarzy w wyniku tej rewolucji? Co stanie się z wami wszystkimi, którzy tu jesteście? Jaki będzie jej natychmiastowy skutek, jej dobrze udowodniony efekt, jej nieuchronna konsekwencja?

– A, zobaczmy! – zawołał Condorcet, śmiejąc się. – Filozof nie ma nic przeciwko spotkaniu proroka.

– A więc, panie Condorcet – odparł Cazotte – umrzesz na bruku więziennej celi. Skona pan od trucizny, którą weźmie pan, by uciec przed katem – trucizny, którą ówczesna epoka uczyni niezbędnym atrybutem, który każdy będzie musiał zawsze mieć przy sobie.

Najpierw zapanowało wielkie zdziwienie, ale zaraz przypomniano sobie, że poczciwy Cazotte miał skłonność do śnienia na jawie, więc śmiech wybuchł na nowo.

– Panie Cazotte – odezwał się ktoś – ta historia, którą nam tu serwujesz, nie jest tak zabawna jak twój Zakochany Diabeł. Ale cóż za diabeł nasadził ci do głowy tę wizję celi, trucizny i katów? Co to ma wspólnego z filozofią i panowaniem rozumu?

– To właśnie mówię – odparł Cazotte. – To w imię filozofii, w imię ludzkości i wolności, pod panowaniem rozumu stanie się tak, jak przewidziałem. I będzie to rzeczywiste panowanie rozumu, gdyż wówczas będzie miał on swoje świątynie, a w całej Francji nie pozostanie ani jedna, poza świątyniami rozumu.

– Na moją wiarę! – wykrzyknął Chamfort z ironicznym uśmiechem. – Ty z pewnością nie zostaniesz jednym z kapłanów tamtej epoki!

– Mam taką nadzieję; ale pan, panie Chamfort, który sam będziesz jednym z nich i bardzo godnym tego miana, podetniesz sobie żyły dwadzieścia dwa razy brzytwą, a jednak nie umrzesz od razu – śmierć nadejdzie dopiero po pewnym czasie.

Wszyscy spojrzeli po sobie i znów wybuchnęli śmiechem.

– A pan, panie Vicq d’Azyr, nie podetnie pan sobie żył sam, ale każą je panu nacinać sześć razy w ciągu jednego dnia, podczas ataku podagry, aby upewnić się, że sprawa zostanie doprowadzona do końca, i umrze pan tej samej nocy.

– Pan, panie de Nicolaï, zginie na szafocie.

– Pan, panie Bailly, także na szafocie.

– Pan, panie de Malesherbes, również na szafocie…

– Ach, Bogu niech będą dzięki! – zawołał Roucher. – Wydaje się, że pan ma coś przeciwko Akademii; właśnie dokonał pan w niej prawdziwej rzezi. A ja, na szczęście…

– Pan także umrze na szafocie.

– Och, to już zakład! – rozległy się okrzyki ze wszystkich stron. – Przysiągł wytępić nas wszystkich!

– Nie, to nie ja przysięgałem.

– Ale czyżbyśmy mieli zostać podbici przez Turków i Tatarów?

– Nic podobnego – powiedziałem wam już, że będziecie rządzeni jedynie przez filozofię i czysty rozum. Ci, którzy was tak potraktują, będą wszyscy filozofami, będą bez przerwy powtarzać te same frazy, które sami głosicie od godziny. Będą recytować te same maksymy, co wy, cytować te same wersy Diderota i Dziewicy Orleańskiej.

Ludzie zaczęli sobie szeptać do ucha:

– Widzicie? To dowód, że oszalał, bo mówi to wszystko z największą powagą.

– Nie dostrzegacie, że żartuje? Przecież w jego żartach zawsze tkwi coś cudownego.

– Tak – odpowiedział Chamfort – ale jego cudowność nie jest radosna; jest zbyt ponura, zbyt bliska szubienicy. A kiedy to wszystko się wydarzy?

– Nie minie sześć lat, a wszystko, co wam mówię, stanie się rzeczywistością.

– Toż to same cuda! – odezwałem się ja. – I cóż, nie przewidział pan dla mnie żadnego losu?

– Pan doświadczy cudu co najmniej równie niezwykłego: zostanie pan chrześcijaninem.

Na te słowa rozległy się głośne okrzyki zdumienia i niedowierzania.

– Ach! – rzekł Chamfort. – Teraz czuję się uspokojony. Jeśli mamy zginąć dopiero wtedy, gdy La Harpe zostanie chrześcijaninem, to jesteśmy nieśmiertelni!

– A co z nami, kobietami? – wtrąciła księżna de Grammont. – Mamy to szczęście, że nie bierzemy udziału w rewolucjach. Kiedy mówię „nie bierzemy udziału”, nie oznacza to, że w ogóle się nie angażujemy, ale wiadomo, że nie ponosimy za to żadnej odpowiedzialności. Nasza płeć…

– Wasza płeć, panie, tym razem was nie obroni – odparł Cazotte. – I choćbyście nawet nie mieszały się do niczego, zostaniecie potraktowane tak samo jak mężczyźni, bez żadnej różnicy.

– Ale co pan nam tu opowiada, panie Cazotte? Czyżby głosił pan koniec świata?

– Nie wiem tego. Ale wiem jedno – pani, księżno, zostanie pani doprowadzona na szafot, i to razem z wieloma innymi damami. Pojedziecie tam na wozie, z rękami związanymi za plecami.

– Ach! Mam nadzieję, że w takim razie będę miała przynajmniej karocę obitą czarnym suknem!

– Nie, pani. Damy znacznie wyższej rangi od pani również pojadą wozem, z rękami skrępowanymi tak samo jak pani.

– Damy znacznie wyższej rangi? Co?! Księżniczki krwi?

– Jeszcze większe damy…

W tym momencie w całym towarzystwie wyczuwalny był wyraźny niepokój, a twarz gospodarza spochmurniała.

Wszyscy zaczęli odczuwać, że ta „żartobliwa” rozmowa poszła już za daleko.

Księżna de Grammont, aby rozwiać ciężką atmosferę, nie drążyła tematu, lecz powiedziała najlżejszym tonem:

– Nie zdziwiłabym się, gdyby nie zostawił mi pan nawet spowiednika!

– Nie, pani, nie będzie pani miała spowiednika – ani pani, ani nikt inny. Ostatni skazaniec, któremu zostanie udzielona ta łaska, będzie…

Tu Cazotte na chwilę się zawahał.

– No cóż, któż będzie tym szczęśliwcem, któremu przypadnie ten przywilej?

– To będzie jedyna rzecz, jaka mu pozostanie. A tym człowiekiem będzie… król Francji.

Gospodarz domu gwałtownie podniósł się ze swojego miejsca, a wraz z nim wszyscy obecni. Podszedł do Cazotte’a i powiedział z powagą:

– Mój drogi panie Cazotte, wystarczy już tej ponurej farsy. Posunął się pan za daleko, aż do granicy narażenia zarówno tego towarzystwa, jak i samego siebie.

Cazotte nie odpowiedział nic, już zamierzał odejść, gdy nagle odezwała się do niego pani de Grammont, która zawsze starała się unikać zbyt poważnych rozmów i przywracać atmosferę beztroskiej zabawy.

– Panie proroku, skoro mówi pan wszystkim ich przyszłość, dlaczego nie powie pan nic o swojej?

Cazotte przez chwilę milczał, spuścił wzrok, a potem rzekł:

– Pani, czy czytała pani Oblężenie Jerozolimy u Józefa Flawiusza?

– Oczywiście! Któż by tego nie czytał? Ale proszę mówić tak, jakbym tego nie czytała.

– Cóż, pani – powiedział Cazotte – podczas tego oblężenia pewien człowiek przez siedem dni z rzędu obchodził mury miasta, na oczach zarówno oblegających, jak i obleganych, nieustannie wołając ponurym i donośnym głosem: „Biada Jerozolimie!”. A siódmego dnia zawołał: „Biada Jerozolimie! Biada i mnie samemu!”. I w tej samej chwili ogromny głaz, wystrzelony z wrogich machin oblężniczych, ugodził go i rozerwał na kawałki.

Po tych słowach Cazotte skłonił się i wyszedł.


Jacques Cazotte – biografia

Jacques Cazotte urodził się w Dijon w 1720 roku. Odebrał doskonałe wykształcenie i rozpoczął karierę w administracji morskiej. W 1747 roku został wysłany na Martynikę, lecz kilka lat później był zmuszony powrócić do Francji ze względów zdrowotnych.

W czasie swojej emerytury napisał Olivier, Zakochanego diabła oraz Lorda improwizatora – utwory, które wyróżniały się co najmniej oryginalnością. Jego styl był jasny, prosty i naturalny.

Cazotte miał dar przewidywania przyszłości. Chciał przeciwstawić się Rewolucji i, jak sam to przepowiedział, zginął na szafocie w 1792 roku, w wieku siedemdziesięciu dwóch lat.

Nie sposób wspominać Cazotte’a, nie przypominając o poświęceniu jego córki, która podczas wrześniowych masakr własnym ciałem osłaniała go przed oprawcami – i tym razem ocaliła mu życie.

J. D.

źródło: ROPHÉTIE DE CAZOTTE, RAPPORTÉE PAR LA HARPE; La Lumiere 15 mai 1882.