Jeden z jej komunikatów, otrzymany 18 czerwca 1893 r., a zwrócony najwidoczniej do mnie. Przekroczyłam już granicę; jednakże ciągle obcuję z wami na ziemi. I uważam to za wielkie błogosławieństwo dla siebie. Nie mogę pojąć, jak ktokolwiek mógłby patrzeć na to obcowanie, jako na przeszkodę do wzrostu.
Wzrost polega na miłości i na służbie, a skoro chcesz postawić żelazną ścianę między obu sferami, to zwężasz zakres działania tamtych obojga. Pogląd na świat, jako na punkt geograficzny, jest bardzo materjalny. Za wiele myślisz o materji. Nie możesz tego pojąć, że dla mnie i dla wszystkich po tej stronie, jesteś ze swem ograniczonem ciałem duchowo niewolny i zależny od warunków tej niewoli. Wszakże właściwe „ja” jest duchem, nie cielesną niewolą, a życie ma za cel uczyć, poświęcać się, służyć, kochać.
Skoro zaś ten sposób obcowania pozwala mi nauczać i służyć tym, których kocham, a których przygniata smutek i żałoba, to łatwo możesz wywnioskować, jak odradzającą jest nauka, że takie obcowanie jest przeszkodą w rozwoju.
Zachodzi pytanie: Czy Jezus był w błędzie? Czy przez to, że stał się człowiekiem, zapodział lub naraził swą boską naturę? Jeżeli tak nie było, to wspomnij o jego własnym przykładzie. Jak On nas zbawił, tak i my powinniśmy ratować innych, chcąc iść śladem jego stóp. Sam możesz zaświadczyć w tej sprawie, czym w przeciągu 11 miesięcy obcowania z tobą, starała się o co innego, niż o szczęście twoje i twoich przyjaciół. Czy czułbyś się tak samo dobrze bez mojej przyjaźni? Byłam zawsze blisko, miałam możność, większą niż dotąd, opowiedzieć ci o tem, co będzie, wyjaśnić to, co wydawało ci się tajemniczem i wogóle pomagać we wszystkich twych poczynaniach.
Jakże to miałoby komuś szkodzić. Zdumiona jestem, że może ktoś być tak materjalistycznie usposobiony, by wyobrażać sobie, iż ziemia jest nietylko geograficzną, lecz i duchową granicą. Niema żadnego człowieka w sferze ziemskiej, któryby nie żył w Duchu boskim.
Miejsce nie waży nic, duch jest wszystkiem.
Wiedz wtedy, że jest tutaj wiele miljonów dobrych dusz, których miłość dla pozostawionych na ziemi jest bezmiema. Są tu matki, które odeszły od swoich dzieci; są kobiety, które utraciły swych kochanków i małżonków, są niezliczeni ludzie, którzy kochają, a pozbawieni są jedynej radości życia, skoro przepaść dzieli ich nieprzebyta od ukochanych.
Sądzisz może, iż my po tej stronie mniej kochamy swoich ziemskich ukochanych, bo jawniej w bliskości Boga żyjemy i bardziej świadomi jesteśmy światła, bijącego z Boskiej miłości? Powiadam ci, że nie, raczej dzieje się wprost przeciwnie. Tem silniej, tem trwalej ich kochamy, im więcej postępujemy w łasce i poznaniu Boga. Dlaczego jednak taki mur rozstania odgradza nas od ukochanych?
Niewątpliwie jest w tem część winy naszej, ale znaczna część jej spada i na was.
Uczono was o świętych obcowaniu; mówicie i śpiewacie, co się tylko da o świętych w niebie i na ziemi, jako o armji żywego Boga; wszakże gdy kto z nas po tej drugiej stronie czyni praktyczny wysiłek, by was uzdolnić do odczucia, że ta Jedność jest istotna i trwała, że otoczeni jesteście tłumem ogromnym takich świadków, wtedy krzyk się podnosi: to jest przeciw woli boskiej!
To jest pakt z szatanami!
To zaklinanie złych duchów!
Oh, mój przyjacielu, mój przyjacielu, nie pozwól otumaniać się podobnym krzykiem! Czyż jestem szatanem? Czyż nie jestem raczej twoim dawno znajomym przyjacielskim duchem? Alboż czynię co przeciw woli bożej, jeśli nieustannie usiłuję wzbudzić w tobie więcej wiary w Boga, więcej miłości ku niemu; jeśli dokładam wszelkich starań, aby coraz bliżej i bliżej sprowadzać cię do Boga? Wiesz dobrze, że czynię to wszystko. To moja radość i moje prawo życia. Poczuwam się do obowiązku nie ustawać na tej drodze, nawet gdybyś mi wzbronił posługiwania się twą ręką. Jestem w szczęśliwszem położeniu od wielu innych, bo mogę świadomie działanie swoje tobie przekazywać.
Działam jednak na ciebie w tym samym zakresie, jak czynione to jest dla innych, którzy nie uświadamiają sobie tego wpływu. Zastanów się naprzykład nad moją ukochaną Ellen. Nie piszę już twoją ręką do niej, bo mogę z nią stale bezpośrednio obcować i czynię to; nie jestem wprawdzie widzialną dla jej oczu, wie ona jednak, że jestem ciągle przy niej, a szczególnie wtedy, kiedy jest zmartwiona. Gdybyś jednak nie był się znalazł w F., miałaby teraz Ellen zaledwie mętną półświadomóść, że jestem przy niej. Ale teraz wie o tem i możesz zapytać się jej, czy świadomość ta nie jest dla niej wielkiem błogosławieństwem z góry.
Oh, przyjacielu mój, nie znasz obfitości tego orzeźwiającego strumienia, który wytryśnie, gdy uderzysz w tę skałę i wyratujesz lud ginący w pustyni niewiary. Mówię teraz nie o religji, mówię o miłości. W świecie miłość istnieje w taki sposób, jak woda w morzu. Fale jej biją z jękiem i skargą o rafy ludzkiego życia, wy jednak nie możecie jej słyszeć, ani pojąć. Dlaczego nie staracie się tą niebiańską miłością zalać waszego świata? Czyżby to nie było warte zachodu? A w takim razie, cóż byłoby tego godne?
Chciałabym jeszcze słówko powiedzieć o niebezpieczeństwach tego obcowania z zaświatem, o których tak wiele słyszałeś.
Nie mam tu wszakże wiele do powiedzenia. Że pobudką zasadniczą z naszej strony jest miłość, to pozostaje prawdą. Jednakże djabeł i jego rzesza nie są bynajmniej metafizyczną abstrakcją. I po tej stronie znajdują się źli, obłudni i lekkomyślni. Im gómiejszy będzie cel i poziom twego istnienia, tem szerszy zakres możliwych pokus, a zatem i upadku. Podobne to do huśtania się na desce; im wyżej wzbijamy się z jednej strony, tem głębiej możemy upaść z drugiej.
A teraz postawię ci pytanie. Czy na waszym świecie zrywa ktokolwiek stosunki ze swemi dziećmi, gdy pojadą one do wielkiego miasta, bo to narazić was może na pokusy tam istniejące i niebezpieczeństwa?
Śmielibyście się, gdyby kto chciał was przekonać, że takie zerwanie jest konieczne dla waszej obrony. Dlaczegóż nie śmiać się nad domniemaną koniecznością zerwania, gdy wasi ukochani udali się nie do Chicago, New Yorku, czy Londynu, tylko w zaświaty, gdzie żyją w obecności Boga?
Nie żądam przez to bynajmniej, abyś otworzył naoścież furtkę swej duszy i wpuszczał do niej wszystkich z tej strony, kto tylko ma ochotę po temu. I po tej stronie, jak po waszej, możesz dowolnie wybierać towarzystwo złych lub dobrych. A dodać mogę, że i tutaj jest możliwość takich znajomości, których pozbyć się potem jest bardzo trudno.
Wszakże nie odstrasza cię od wyjazdu ze wsi do Londynu ta okoliczność, że w tem wielkiem mieście roi się od pijaków, złodziei, oszustów i wszelkiego rodzaju złoczyńców. Powiadasz, że udałeś się do Londynu dla przeprowadzenia swej sprawy, a więc koniecznem było narazić się na niebezpieczeństwo. Słusznie; i tak samo koniecznem jest wystawić się na niebezpieczeństwo stosunków z całym szerokim kręgiem duchowego istnienia w zaświatach.
Zapytujesz, dlaczego?
Oh, mój przyjacielu, dlaczego?
Czyż trzeba rzucać takie pytanie?
Jeśli istotnie tak, to znaczy, że nigdy nie kochałeś, nigdy nie czułeś palącej tęsknoty, by ukochanym przyjść z pomocą. Trwam przy swojem, że rozchodzi się tu jedynie i wyłącznie o miłość. Nie chcę tu sprzeczać się, czy wierzysz w doniosłość sprawy doskonalenia niedoskonałego życia na ziemi. Opieram się tylko na ogólnej potrzebie ludzkiego serca, aby zdobyć świadomość istnienia i obecności ukochanych, których tak zwana śmierć oderwała nagle od was, a którzy właściwie weszli w prawdziwe życie.
Trzeba więc narażać się na niebezpieczeństwo spotkania złych duchów, skoro to daje możliwość świadomego porozumienia się z ukochanymi, którzy nas odeszli. I wierzaj mi, że niebezpieczeństwo to jest nadmiemie przesadzone. Wynika ono głównie i jedynie z fałszywych i niedorzecznych wyobrażeń na ten temat. Spójrz tylko raz właściwem okiem na dalsze trwanie życia; jeśli zaś pamiętać będziesz, że chociaż warunki życia się zmieniły, życie pozostało tem samem, przestanie ci się zdawać, że grozi ci duchowe trzęsienie ziemi, gdy my odzywamy się do ciebie, lub że wdziera się w twoje życie coś nadprzyrodzonego. Wszystko jest zupełnie naturalne, a Bóg nasz jest Bogiem wszystkiego.
źródło: fragment książki W. T. STEAD “LISTY ZAŚWIATA”
PRZEŁOŻYŁA: JANINA KRECZYŃSKA, rok 1932