Fakt, że ludność wiejska, a zwłaszcza mieszkańcy gór, są bliżej natury i mistyki niż tysiąckrotnie rozproszony, niespokojny i zabiegany mieszczuch, jest powszechnie znany. Poniżej chciałbym krótko opisać to, co dowiedziałem się od miejscowych mieszkańców i znawców ludu podczas mojego ostatniego letniego pobytu w Styrii, w Pichl nad Enns (u podnóża Dachsteinu) w roku 1912.
Najpierw poznałem dwóch rolników, którzy wciąż są przekonani, że astrologiczne zasady mogą być użyteczne dla wieśniaka, o ile je przestrzega. Na przykład siana nie wolno kosić, gdy Księżyc znajduje się w znaku Ryb lub Skorpiona. Zwierzęta wtedy niechętnie jedzą takie siano, gdyż ma dla nich nieprzyjemny smak. Albo: wypas zwierząt na alpejskich pastwiskach nie powinien odbywać się, gdy Księżyc jest w znaku Raka, Skorpiona lub Ryb. Jeśli Księżyc jest w tych znakach, lub również w znaku Wodnika, bydło będzie spędzać zbyt dużo czasu w wodzie, przekraczać graniczne potoki, pić za dużo i przez to chudnąć. Istnieją również określone zasady dotyczące najkorzystniejszego czasu siewu różnych roślin. Jednak te sprawdzone zasady są już znane tylko starszym rolnikom! Młodzi rolnicy są zbyt „oświeceni” i śmieją się z tego. Czy jednak rozumieją lepiej gospodarkę, to inna kwestia. Żaden młody rolnik już nie wie, dlaczego w kalendarzu podawany jest bieg Księżyca przez znaki zodiaku.
To, że starsi rolnicy mogą często lepiej i szybciej pomóc przy różnych chorobach zwierząt niż jakikolwiek weterynarz, jest powszechnie znane. Na przykład, pewien większy właściciel ziemski w Pichl, który posiada dużą hodowlę bydła, opowiedział mi, że latem często zdarza się, że krowa podczas chodzenia po górach zwichnie sobie staw barkowy. Aby ponownie nastawić takie „wywichnięte staw”, potrzeba 4 do 5 silnych i doświadczonych mężczyzn, inaczej zwierzę jest niepotrzebnie męczone. Od kilku lat jednak korzysta w takich przypadkach z pomocy starego rolnika, lub jeszcze lepiej starej rolniczki, która, co zaskakujące, za pomocą „uzdrawiającej modlitwy” w ciągu kilku minut przywraca wywichnięty staw do porządku. Stary rolnik wchodzi do stodoły, gdzie stoi zranione zwierzę, zdejmuje kapelusz z głowy, przykrywa nim zwichnięty staw i zaczyna swoje modlitwy. Po ich zakończeniu zdejmuje kapelusz ze stawu, a zwierzę jest wyleczone. Jeszcze bardziej skuteczna jest jego „konkurentka”, starsza rolniczka, która mieszka około pół godziny od Pichl. Ona wykonuje „uzdrawianie na odległość”. Informuje się ją tylko, który staw jest wywichnięty, a ona w swoim pokoju bierze czteronożne krzesło i traktuje je tak, jakby miała przed sobą chore zwierzę. Modli się nad chorym stawem krzesła, a gdy parobek wraca, zwierzę jest już zdrowe. Ten przypadek jest szczególnie interesujący dla znawców okultyzmu, ponieważ należy do kategorii magicznych działań na odległość, a ceremonie są podobne do tych przy uroczystych zaklęciach. Słyszałem także, że są tam ludzie, którzy potrafią na odległość „odmodlić” robaki, które czasem gromadzą się w ranie zwierzęcia.
To „uzdrawianie modlitwą” chorych lub zranionych zwierząt jest oczywiście dowodem na to, że pewne osoby poprzez swoje „modlitwy”, lub jeśli ktoś woli, poprzez swoją intensywną wolę, działają magicznie na odległość.
To, że uzdrawianie modlitwą zwierząt nie jest odosobnionym przypadkiem, potwierdza również artykuł „Religia i klerykalizm”, który ukazał się 24 stycznia 1913 roku w wiedeńskim tygodniku „Neue Freie Worte”. Redaktor, Franz Schöffel, nie jest jednak okultystą i próbował wykorzystać to uzdrawianie do ataków na klerykalizm. Opisał więc następującą sytuację: „W Eperjes na Węgrzech żyje ksiądz, który uzdrawia modlitwą chore zwierzęta, pobierając za to stałą opłatę: jedno Ojcze Nasz kosztuje 4 halerze, tuzin 40 halerzy, a przy większych zamówieniach, na przykład uzdrawianiu całej stajni, udziela nawet rabatu i zniżki gotówkowej jako nowoczesny przedsiębiorca. Kiedy kilku nauczycieli wyjaśniło dzieciom, że niemożliwe jest uzdrawianie chorego zwierzęcia modlitwą, zostali upomnieni przez biskupa. Kiedy nauczyciele pojawili się u biskupa, aby się usprawiedliwić, powiedziano im, że biskup nie przyjmuje „zaprzeczających Bogu”. Nauczyciele zostali ukarani za próbę wyeliminowania głupiego przesądu, co zakłócało interesy księdza.”
Niestety, siła modlitwy na wsi jest czasami wykorzystywana do czarnomagicznych celów. Mój przyjaciel opowiedział mi o takich praktykach. Według jego relacji, pewna starsza kobieta w Styrii, za odpowiednią opłatą, „modliła się na śmierć” różnych osób. Oczywiście bardzo trudno jest to udowodnić, ale ludzie wierzą, że niektóre osoby mogą poprzez swoje modlitwy przenieść innych do zaświatów. Znawcy wiedzą nawet, że istnieje drukowany poradnik na ten temat: „Heine, J. F., Abusum Psalmi CIX imprecatori, czyli modlitwa śmierci, Helmst. 1708.” W katalogu antykwarycznym, w którym ta 40-stronicowa broszura była ogłoszona, zamieszczono następującą uwagę: „Traktat z Kabbalah nigra, bardzo niebezpieczne czarnomagiczne zastosowanie siły duchowej.”
Dla znawców to wszystko nie jest niczym nowym, ale potwierdza tylko stare fakty; jest jednak interesujące, że te starożytne praktyki magiczne przetrwały do dzisiejszych czasów na wsi. To, że „modlitwy” mogą również szkodzić, można wyjaśnić tym, że decydujący jest tutaj wola, intencja, z jaką się modli. Każda siła może być użyta do dobrego lub złego. Sam Chrystus wypowiedział tylko słowo i uzdrawiał chorych na odległość, wypędzał demony itd.; ale przeklął także drzewo figowe, które natychmiast uschło. Dlatego bardzo mądrze jest, że pewne szczególnie skuteczne magiczne formuły mogą być przekazywane tylko wypróbowanym osobom, inaczej świat pogrążyłby się w chaosie.
Po tej małej dygresji wracam do moich doświadczeń, które zebrałem w Pichl nad Enns. Pewien mężczyzna, który teraz jest profesorem w szlacheckiej akademii w Austrii, ale pierwsze lata swojego życia spędził na wsi, opowiedział mi tam, gdy rozmawialiśmy o różnych magicznych zwyczajach tamtejszych mieszkańców gór, następującą historię: „Mój ojciec był właścicielem ziemskim i pewnego razu został bardzo nieprzyjemnie nawiedzony przez masowe pojawienie się szczurów, przeciwko którym zwykłe metody wytępienia okazały się nieskuteczne. Wtedy sąsiad poradził mu, aby po zachodzie słońca kredą na wszystkich drzwiach budynków, które były nawiedzone przez szczury, napisał słowa: „Abdank Sod”. (Profesor dodał jednak, że nie może ręczyć za dokładne brzmienie tych magicznych słów, ale w jego pamięci zachowała się podobna formuła). To zostało zrobione, a sąsiad zapewnił, że z pierwszym promieniem słońca plaga szczurów się skończy. Mój ojciec, kontynuował opowieść, zrobił, jak mu powiedziano i tej samej nocy zawiózł zboże do najbliższego młyna. Wracając, był blisko swojej posiadłości, gdy słońce wschodziło. Wtedy konie przestraszyły się i odmówiły przejścia przez most, przez który zwykle spokojnie przechodziły. Mój ojciec zsiadł więc z wozu i poszedł na most, aby zobaczyć, co się tam dzieje. Ku swojemu zdziwieniu zobaczył, że z drugiego brzegu ulicą maszeruje sznur setek szczurów, które również zamierzały przejść przez most. Jednak szczury rzuciły się w wodę tuż obok mostu i wszystkie w niej zniknęły. Potem wrócił do swojego wozu, który teraz spokojnie przeszedł przez most. Po powrocie do domu służba opowiedziała mu, że wraz z wschodem słońca wszystkie szczury opuściły gospodarstwo i pomaszerowały w kierunku tego mostu. Od tego czasu plaga szczurów się skończyła.”
Może któryś z czytelników zna podobnie działającą „magiczną formułę”, której zastosowanie byłoby prawdziwym błogosławieństwem dla ludności wiejskiej, bo bez wątpienia w ten sposób można by też przepędzić myszy polne i inne szkodniki. Oczywiście będą też czytelnicy, którzy będą się śmiać z takich relacji; ale dzieje się wiele rzeczy, które wydają nam się niewiarygodne lub śmieszne, a mimo to opierają się na prawdziwych faktach.
Ten sam profesor opowiedział mi również, że w pewnej większej wsi kiedyś szalał pożar, który strawił rząd 13 domów i nagle, w niewytłumaczalny sposób, zatrzymał się przed krytym strzechą domem pewnego rolnika. Ten dom stał ze swoim dachem zaledwie metr od płonącego sąsiedniego domu, ale mimo to nie został dotknięty ogniem! Właściciel tego ocalałego domu powiedział swoim zdumionym sąsiadom, że przed laty przez okolicę przechodziła grupa Cyganów, którzy bezskutecznie prosili o schronienie w innych domach. Ponieważ zima przyszła wtedy wyjątkowo wcześnie, zlitował się nad grupą Cyganów i pozwolił im przenocować w swojej stodole. Cyganie musieli tylko obiecać, że będą ostrożnie obchodzić się z ogniem. Przywódca grupy chętnie się zgodził, a gdy nadszedł czas pożegnania, powiedział do gościnnego gospodarza: „Bałeś się, że moglibyśmy niechcący spalić Twój dom, ale jak widzisz, nic się nie stało, chociaż trzymaliśmy nasze ognisko w środku stodoły. Zapamiętaj sobie, że na zawsze żaden ogień nie będzie w stanie zagrozić Twojemu domowi. Uczyniliśmy Twój dom 'ognioodpornym’ jako wyraz naszej wdzięczności za Twoją litość.”
Od tego wydarzenia minęły trzy lata. Właściciel „ognioodpornego” domu dawno zapomniał o tej historii, kiedy cudowne ocalenie jego domu przed pożarem przypomniało mu o dziwnych podziękowaniach Cyganów.
Czy to możliwe? Czy to wszystko nie jest tylko przypadkiem? Takie pytania mogą się nasunąć wielu czytelnikom. W każdym razie wierzono niegdyś w skuteczność takich praktyk magicznych, a nowocześni okultyści, którzy dużo podróżowali po świecie lub mają praktyczną wiedzę na temat magii, zapewniają, że takie rzeczy naprawdę istnieją. Oczywiście nikt nie musi w to ślepo wierzyć, ale nie powinien być zaskoczony, jeśli przypadkiem stanie się świadkiem takich magicznych działań albo znajdzie w starych książkach zapisy o tym, że dawniej mocno wierzono w takie „błogosławieństwa ognia”, „rozmowy z ogniem” itp.
Posiadam mały „Kalendarz kabalistyczny” z 1854 roku, wydany w Lipsku przez Eduarda Heinricha Mayera. Na stronach 79-80 znajduje się tam poniższe „błogosławieństwo ognia”:
„Z Bożej łaski, My, Ernst August, książę Saksonii, Jülich, Kleve i Bergu itd., ogłaszamy wszystkim naszym poddanym, urzędnikom książęcym, szlachcie, sędziom i radnym oraz miastom, i jest im już wiadome, jak dbamy o wszystko, co może przyczynić się do ochrony naszych ziem i wiernych poddanych.
Ponieważ przez szkody pożarowe wiele osób może popaść w wielką biedę, aby zapobiec takim nieszczęściom, nakazujemy, aby w każdym mieście i wiosce były dostępne różne drewniane talerze, na których już jedzono i które zostały opisane figurami i literami, jak podaje poniższy rysunek, w piątki przy ubywającym Księżycu, między godziną 11 a 12, świeżym atramentem i nowymi piórami. Następnie, gdyby wybuchł pożar, przed którym wielki Bóg chce chronić te ziemie, taki opisany talerz należy wrzucić w ogień, mówiąc 'W imię Boga’, a jeśli ogień mimo to nadal się rozprzestrzenia, należy powtórzyć to trzykrotnie, co niechybnie ugasi płomienie. Takie talerze powinni mieć w posiadaniu burmistrzowie miast, a na wsi sędziowie i sołtysi, aby w razie potrzeby ich użyć, a ponieważ każdy obywatel i rolnik powinien to wiedzieć, zachować te informacje dla siebie.
Tak więc spełnijcie naszą łaskawą wolę. Dano w naszej rezydencji w Weimarze, 24 grudnia 1742. Ernst August.”
Mamy tu zatem dokument, który wyraźnie zaleca takie magiczne błogosławieństwo ognia. Można przypuszczać – jeśli ten dokument opiera się na prawdzie – że panujący książę Ernst August z Saksonii przed wydaniem tego dokumentu osobiście przekonał się o skuteczności tego błogosławieństwa. Kto ma czas i chęć, może dziś spróbować wykonać takie talerze dokładnie według przepisu i sprawdzić, czy uda się nimi ugasić ogień. Byłoby dobrze poinformować redakcję „Zentralblatt für Okkultismus” o pozytywnych lub negatywnych wynikach.
Słyszałem również w Pichl o „utwardzaniu” przed wszystkimi ranami poprzez nadużycie hostii; ale także, że śmierć tych ludzi była tajemnicza i zagadkowa. Lepiej milczeć o takich rzeczach, niż je popularyzować, ponieważ nigdy nie wiadomo, czy ktoś nie poczuje się skłonny do takich eksperymentów po przeczytaniu takiego artykułu, jak ten, i poniesiemy wtedy odpowiedzialność, jeśli sprawy potoczą się źle.
To samo dotyczy przerażających historii o „staniu na rozstajach dróg o północy” i o różnych innych zaklęciach, które odważni chłopcy próbowali, a jeden z nich przypłacił to życiem. Jak bardzo wiejscy ludzie są bigotni, tak bardzo inna ich część skłania się ku praktykom magicznym, ponieważ siła wiary, przekonanie, że istnieje magia lub czary, jest u ludzi związanych z naturą znacznie głębsza i intensywniejsza niż u oświeconego mieszczucha.
Mniej niebezpieczna, a wręcz bardzo dobroczynna może być znajomość okultnej botaniki lub magicznych właściwości roślin. Ten dział praktycznego okultyzmu jest szczególnie rozpowszechniony wśród ludności górskiej. Są tam zielarki i zbieracze korzeni, których nasz Rosegger tak doskonale potrafi opisać, wiedzących więcej rzeczy, niż „mieszczuch” z pogardą na nich patrzący mógłby sobie wyobrazić. Oczywiście nie jest łatwo skłonić tych leśnych ludzi do rozmowy!
I nawet jeśli uda się zdobyć zaufanie tych ludzi, pozostaje jeszcze wielkie zadanie krytycznego zbadania, które z tych opowieści, zazwyczaj opartych na tradycji, są prawdziwe, a które nie. Również w tym zakresie dla współczesnych okultystów otwiera się ogromne pole do badań. Najpierw trzeba by zebrać te tradycje ze wszystkich dolin,*) następnie uporządkować i przesiać ten ogromny materiał, a dopiero potem można by rozpocząć badania eksperymentalne. To byłaby praca na lata dla całego instytutu badawczego!
Bardzo cenny wkład w tym zakresie znajdujemy w czerwcowym numerze „Deutsche Alpenzeitung” z 1910 roku w artykule „Rośliny magiczne z królestwa flory alpejskiej” autorstwa H. Marzella, z którego cytujemy następujące fragmenty:
„Nie jest przesadą stwierdzenie, że mieszkańcy gór mają ogólnie lepszą wiedzę o roślinach niż rolnicy z nizin. Górale przede wszystkim zwracają uwagę na rośliny pastewne, które wpływają na jakość ich pastwisk; zwracają również uwagę na rośliny trujące, które mogą szkodzić bydłu, nadając im różne nazwy. Równie ważne są dla nich rośliny lecznicze. W wysokogórskich chatkach alpejskich, jak i w gospodarstwach górskich, które często są oddalone o pół dnia drogi od najbliższego lekarza, nie może zabraknąć małej domowej apteczki, której głównym składnikiem są środki roślinne.
Jest naturalne, że rośliny, które ze względu na swoją powszechność były od dawna uważane za użyteczne lub szkodliwe, również w przesądach odgrywają szczególną rolę; podobnie wpływa na to rzadkość występowania rośliny, jej miejsce w trudno dostępnych miejscach, a także jej wygląd.
Podobnie jak w innych regionach, mieszkańcy Alp znają rośliny, które przyciągają pioruny lub je odpychają. Do pierwszej grupy należą dobrze znane rododendrony alpejskie, które nazywane są „kwiatami grzmotu” lub „różami grzmotu”. Tyrolska pasterka unika noszenia „roślin grzmotu” podczas burzy. Szybko wyrzuca je, gdy na niebie pojawiają się burzowe chmury, aby uniknąć uderzenia pioruna. „Pewnej dusznej letniej nocy,” – opowiadają – „pewna pasterka została zaskoczona na samotnej hali przez gwałtowną burzę. Straszliwy grzmot obudził ją, i pośród huku burzy wydawało jej się, że słyszy wołanie ukochanego. Trzy razy wyszła przed drzwi chaty, ale za każdym razem wołanie cichło. Jednakże, gdy następnego ranka wyszła na zewnątrz, znalazła swojego ukochanego leżącego martwego na ziemi, z różą grzmotu w ręce, trafionego piorunem.”
Również nazwa „Oswaidstaude”, jak nazywa się rododendron w Hafling koło Meranu, odnosi się prawdopodobnie do wiary w związek między tą rośliną a burzą. Święty Oswald, patron kosiarzy i mężczyzn, jest dla wierzących Tyrolczyków potężnym władcą pogody.
Rośliną, która ma chronić dom przed piorunami, jest w Alpach, podobnie jak na nizinach, rojnik. W stanie dzikim roślinę tę, rozpoznawalną po rozety ułożonych, soczystych liściach podstawowych, można spotkać na nasłonecznionych skałach w południowym Tyrolu i Szwajcarii. Częściej jednak widzi się ją zasadzoną w doniczkach lub drewnianych skrzynkach na dachach domów, w Szwajcarii czasem na fontannach. Tradycja sadzenia rojnika na dachach sięga bardzo dawnych czasów, co potwierdza przepis Karola Wielkiego z 812 roku, nakazujący dzierżawcom dóbr cesarskich sadzenie tej rośliny na domach. Nawet dalej w przeszłość możemy śledzić ten zwyczaj. Grecki lekarz Dioskurydes, żyjący około 50 roku n.e., w swoim traktacie medycznym wspomina, że niektórzy uprawiają rojnika w donicach na dachach.
Już sama nazwa „Allermannsharnisch” wskazuje, że musi być coś wyjątkowego w tej roślinie; i faktycznie tak jest. Jest to gatunek czosnku, który w Alpach rośnie na wysokości około 1700 metrów, choć nie jest zbyt powszechny. Swoją nazwę zawdzięcza temu, że jego cebula jest otoczona gęstą, włóknistą osłoną, co prawdopodobnie doprowadziło do przekonania, że czyni ona noszącego ją człowieka niewrażliwym i odpornym na rany, krótko mówiąc, jest „zbroją dla każdego człowieka.” Według wierzeń mieszkańców doliny Innu, Allermannsharnisch rośnie szczególnie w „Diabelskim Ogrodzie Ziół”, stromym trawiastym zboczu pod Totenkirchl (w Wilden Kaiser); ponieważ „tam pewien zaklinacz zmusił diabła do uprawiania szeregu dziwnych roślin.” Jednakże taki talizman według ludowych wierzeń nie tylko czyni jego szczęśliwego właściciela odpornym na cięcia i rany, ale także zapewnia mu szczęście w strzelaniu, zawsze trafiając w czarne. Górale szczególnie cenią Allermannsharnisch jako niezawodny środek przeciwko każdemu duchowi i demonicznemu wpływowi na dom i gospodarstwo. „Jeśli ktoś chce, aby żadna czarownica nie weszła do domu, powinien zakopać Nünhemmliwurze (korzeń „Dziewięć Wdów”, nazwa pochodzi od wspomnianej wcześniej włóknistej osłony cebuli) w progu drzwi”, mówi Szwajcar. Korzeń Allermannsharnisch jest także ceniony przez pasterzy. Wierzą, że jeśli konie są „zaczarowane lub przeklęte”, wystarczy zawiesić ten korzeń na ich szyi, a czar przestanie działać; tak jak w niektórych oborach wiszą „ropuchy Trzydziestki” (zabite w okresie między Wniebowzięciem Najświętszej Maryi Panny, 15 sierpnia, a Narodzeniem Najświętszej Maryi Panny, 8 września, które mają szczególne właściwości lecznicze i magiczne), tak również nie brakuje wiszącego korzenia Allermannsharnisch.
Wiara w cudowne właściwości Allermannsharnisch nie jest ograniczona tylko do regionów alpejskich. Istnieje w całym niemieckojęzycznym obszarze i najwyraźniej nie tylko wśród wiejskiej ludności, ponieważ w domu towarowym Wertheim w Berlinie przechowywane w szklanych naczyniach włókniste osłony Allium victorialis są sprzedawane jako „mandragora szczęścia” za cenę 1,75 marki (Protokoły Bot. Ver. d. Provinz Brandenburg, 48, 1906, s. 3).
Górale znają także inne rośliny, które mają chronić przed „demonicznymi” chorobami u zwierząt. Zakopują je pod progiem drzwi, wieszają w stajni, okadzają nimi pomieszczenia mieszkalne i stajnie w „nocach dymnych”. „Nocami dymnymi” nazywa się kilka nocy między Bożym Narodzeniem a Świętem Trzech Króli, które uważane są za szczególnie odpowiednie do wróżenia i przewidywania przyszłości (tzw. „losowania”). Rośliny te dodaje się także do paszy dla zwierząt, stosując je na różne sposoby.
W tym kontekście ważną rolę odgrywają zioła speik. Górale rozróżniają obok prawdziwego lub czerwonego speika także biały speik (roślinę spokrewnioną z krwawnikiem), żółty speik (lepnica górska) i niebieski (lub koński speik), jak nazywają dwie niebiesko kwitnące prymule. W Karyntii speik nie może zabraknąć w „buszce święconej”, która jest błogosławiona w kościele na Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny. Jeśli bydło jest zaczarowane, do jego paszy dodaje się kilka suszonych ziół z buszki; również rzuca się je do ognia w palenisku, gdy na niebie pojawia się groźna burza, aby ochronić dom przed piorunami. W dolinie Lesach (Karyntia) opowiadają, że diabeł kiedyś zdradził pewnej pasterce, że hobrat (prawdopodobnie chodzi o mandragorę lub biały speik), widertod (mech włosowaty lub gatunek paproci) i speik są dobre na „alpejską jazdę” (nocne koszmary). Od tego czasu w każdej buszce muszą znajdować się te trzy rośliny.
Trzecią rośliną o magicznych właściwościach jest szczególnie ceniona w medycynie ludowej arcydzięgiel, roślina baldaszkowata, którą stosunkowo łatwo odróżnić od innych z jej rodzaju dzięki jej błyszczącym, podwójnie trójdzielnym liściom. Sama nazwa sugeruje, że ta roślina, „mistrzyni”, „korzeń wszystkich korzeni”, musi posiadać niezwykłe moce. Nie tak dawno temu, w małej wiosce w bawarskich przedgórzach Alp, jak opowiadał autorowi dawny nauczyciel, starsza kobieta przyszła z arcydzięglem do proboszcza, prosząc o jego poświęcenie. Proboszcz jednak, nie podzielający wiary w cudowne działanie rośliny, odesłał ją. W Gsiestal (boczne doliny Pustertalu) w czasie „świętych dni” (Boże Narodzenie) przygotowuje się święty posiłek, „Richte” (potrawy), który stawia się w pokoju, skrapia wodą święconą i okadza arcydzięglem. W dawnych czasach arcydzięgiel, podobnie jak spokrewniony z nim krwiściąg, uważany był za doskonałą ochronę przed zarazą.
Zioła stosowane przeciwko urokom (zabobonom lub złorzeczeniom) na bydło nazywane są w ludowej mowie ziołami odczarowującymi. Na przykład krowa jest „odczarowywana”, gdy nagle przestaje dawać mleko. Z pewnością zła sąsiadka, która jest czarownicą, sprawiła swoimi diabelskimi sztuczkami, że krowa przestała dawać mleko. Aby takie złe kobiety nie mogły zaszkodzić bydłu, codziennie podaje się im jako „ustne lekarstwo” takie zioła odczarowujące. Na przykład wśród pasterzy na Oetscher za takie zioła uważane są: „Stoanneidkraut” (paproć ścienna), „Teufelspeitsche” (goździk alpejski), „Rahmplötscherl” (łopian alpejski) i wspomniany wcześniej biały speik; do tych ziół dodaje się także „Pöchl”, czyli żywicę drzewną.
Co znamienne, rośliny stosowane przeciwko urokowi mlecznemu krów nazywane są w ludowej mowie „Nimm-ma-nix” (nie zabieraj mi nic, czyli mleka), na przykład widertonmoos (widłak), alpejski pięciornik, alpejskie lwie paszcze. Podobnie pewien gatunek rdestu, który także podawany jest zaczarowanym krowom, nazywany jest w Styrii i Dolnej Austrii „Bring-mir’s-wieda” (przywróć mi to, co straciłam przez czary).
Każdy wędrowiec po Alpach zna pachnącą brunatkę (storczyk), która w Tyrolu nazywana jest także kohlröserl, schwoaßbleamerl (kwiat potu – krew, nawiązując do koloru kwiatów), blutströpferl, w Szwajcarii brändli. Nie tylko pachnące kwiaty od dawna przyciągały uwagę ludzi, ale również korzenie o kształcie dłoni musiały budzić zainteresowanie prostych ludzi. Z dwóch korzeni jeden, starszy i wyschnięty, jest czarno-brązowy i nazywany „diabelską łapą”, podczas gdy młodszy, przeznaczony na następny rok, jest biały i nazywany „ręką Boga”. W Strengen am Arlberg opowiada się według Heyla (Ludowe legendy, opinie i zwyczaje z Tyrolu, Brixen 1897) następującą legendę, którą autor ubrał w poetycką formę: „Był kiedyś młodzieniec, który chciał poślubić dziewczynę. Dziewczyna była piękna jak wiosna i nosiła brunatkę we włosach, dopóki kwiat kwitł. Dziewczyna nie powiedziała „nie”, więc obiecali sobie, że zawsze będą razem. Przysięgli świętą przysięgę, że nigdy nie złamią swojej wierności i poprosili brunatkę o świadectwo. Młodzieniec musiał jednak wyjechać i zapomniał o przysiędze w obcych krajach i stał się niewierny. Kiedy dziewczyna dowiedziała się o niewierności swojego ukochanego, zaczęła chorować z żalu i smutku. Po kilku tygodniach zmarła. Na wieczną pamiątkę tej zdrady Bóg pozwolił brunatce wyrosnąć dwa korzenie w kształcie dłoni, jeden biały jak śnieg, drugi czarny jak węgiel; biały to ręka nieszczęśliwej, wiernej dziewczyny, a czarny to ręka niewiernego młodzieńca, który złamał przysięgę.”
Rolnik nie ma zamiaru opowiadać o tych tajemnicach przypadkowemu „miastowemu”, z obawy przed wyśmianiem za swoje przesądy. Ponadto istnieje powszechny przesąd, że o magicznych środkach nie powinno się mówić zbyt wiele, a nawet że ujawnienie ich szerszemu gronu może osłabić ich działanie. Niemniej jednak, w naszym szybkim tempie życia, wiele z tych roślinnych przesądów wśród ludzi już zanikło; młode pokolenie często nie interesuje się legendami i zwyczajami starszych. Tylko w miejscach, które nie są dotknięte napływem turystów, konserwatywne myślenie mieszkańców pozwala zachować te i inne tradycje do dzisiaj.”
źródło: Praktischer Okkultismus auf dem Lande Von G. W. Surya; ; „Zentralblatt für Okkultismus” Miesięcznik do badania całokształtu nauk tajemnych, Juni 1914.
nazwa niemiecka: „Zentralblatt für Okkultismus” Monatsschrift zur Erforschung der gesamten Geheimwissenschaften, Juni 1914.