Paul Bourget

BOURGET .
I.
Jeżeli zestawimy obok siebie wszystkich bohaterów z romansów i nowel Bourgat’a, począwszy od Armanda de Querne z „Uncrime d’ amour”, a skończywszy na Dorsenne’ie z „Cosmopolis”, to przekonamy się, że wszyscy oni przedstawiają jeden typ, że zawsze są jednym i tym samym człowiekiem: „dyletantem”, sentymentalnym sceptykiem, intelektualnym epikurejczykiem, młodym człowiekiem, który za wiele ma wiedzy, a woli za mało, który nie posiada żadnej już podstawy bezpośredniej, który wszystko rozumie, lecz niczego ściśle osobiście, zacisznie odczuć nie potrafi, którego Ja jest jeno łataniną rozmaitych kultur i simaków, który nie może już żyć ani kochać, bo każde poruszenie duszy zawsze musi przejść najpierw przez jego mózg, zanim dotrze do serca.

Człowieka tego  opisywał Bourget w bardzo rozmaity sposób: Armand de Querne dochodzi przy końcu do „ religion  de la souf france humaine”; „Uczeń” jako monstrum naruszające spokój publiczny idzie na śmierć, po prostu jak dziki zwierz schwytany, w imię zasady „La bourge oisieet le pereceleste” i pod hasłem „La vo Lont e et Lamour!” Dorsenne wreszcie otrzyma prawdopodobnie niezbędny mu mlecz pacierzowy od jedynie zbawiającego kościoła. Bourget w rozmaity sposób ten typ opisywał lecz opisywał go zawsze.

Dlaczego ?

Sądzę, że to całkiem naturalne. Czyż Bourget sam jako poeta nie czuł w sobie tej niedoskonałości i czyż sam nie cierpiał z tego powodu? I czyż piętno tego typu, w jego szerszem znaczeniu, nie spoczywa na całym tym piszącym ludzie we wszystkich krajach? Czyż nie wszędzie występuje na jaw to samo zjawisko  jednostajność indywidualności, wczesne powtarzanie się i wczesna utrata płodności?

Pomyślmy jeno, do jak późnego wieku starsi poeci umieli jeszcze tworzyć rzeczy nowe i żywe. Spotykamy się u nich z drogą idącą wzwyż i wkraczającą w późne lata męskie i w pierwsze lata wieku podeszłego; u młodych natomiast droga ta zdumiewająco wcześnie łamie się i idzie w dół. Jak w Niemczech np. wypadłoby takie porównanie, na razie wiedzieć nie możemy, gdyż tu młodzi zaledwie dopiero zaczęli; lecz nie zdaje mi się nieuprawnionemu przypuszczą nie, że nie zdołają dorównać starszym. W jakże późnych latach Paweł Heyse i Gotfryd Keller pisali jeszcze rzeczy doskonałe! W Skandynawii wypadek ten zaznacza się jeszcze wyraziściej; w Danii stało się nawet dla młodszych poetów typowem, że w dwudziestym roku życia i z pierwszemu dziełem dają to, co mają najlepszego, ażeby potem powolnie i dość szybko upadać i skończyć na wczesnej bezpłodności  na powtarzaniach, sztuczkach i fabrykacyach. Jeszcze Jakobsen osiągnął poetycki punkt szczytowy w ostatniem, dziele, jakie napisał, w małem arcydziele: „Pani Fónss”, a Drachmann jeszcze niedawno stworzył dwutomowąpowieść, w której siła młodzieńcza uczucia i. artystycznego wykończenia kipi jeszcze i wre, jak w najpierwszym jego zbiorku poezyi z przed lat dwudziestu. Lecz skoro tylko przejdziemy do młodszych, spotkamy się natychmiast z innym widokiem. Herman Bang, najwybitniejszy z pośród tej grupy, napisał w dwudziestym roku życia swoją wielką autobiograficzną powieść „Beznadziejne pokolenie”, powieść, która stała się nowym „Wertherem” dla całej nowoczesnej generacyi i istotnie na taki pogląd zasługiwała. Od owej chwili pisał nieskończenie wiele, atoli nie stworzył niczego, coby w przybliżeniu przynajmniej dorównało dziełu młodzieńczemu; teraz zaś, gdy już przekroczył trzydziestkę, zdaje się, że skończył już zupełnie. Przed niespełna trzydziestu laty pojawił się w Kopenhadze bardzo mały tomik nowel „Stare długi”, który pod względem wyłącznie artystyczno-stylistycznym chyba nie ma sobie równego w całej literaturze duńskiej. Była w niej odlana cała stara, przerafinowana kultura i jej quintaessentia w formie językowej wolnej od wszelkiej skazy, zupełnie tak samo jak kultura japońska odzwierciedla się w malowidełkach lakierowanych, a kultura osiemnastego wieku w bawidełkach rokokowych. Ten młody pan  nazwisko jego Gustaw Esmann – był także bardzo dowcipnym felietonistą, który oddawał swoje pióro na usługi radykalnego kopenhaskiego europeizmu. A teraz, po niespełna dziesięciu latach, pisze ten dawny wyrafinowany artysta stylu i radykał melodramat pt. „Magdalena”, w którym 'ma miejsce następujące zdarzenie: w chwili, w której policya dla kontroli szuka przestępnej dziewczyny w jej mieszkaniu, zjawia się nagle przez „misyę wewnętrzną” wyczarowany  Chrystus i bierzę dziewczynę w opiekę przed siepaczami!

We Francyi spotykamy się z tern samem zjawiskiem. Flaubert wystąpił z „Panią Bovary”, gdy miał lat trzydzieści pięć; właściwa jego twórczość rozpoczęła się więc w wieku, w którym teraźniejszy poeta zalicza się już do starszych. Zola napisał swoją najgłębszą powieść społeczną i swoją najgłębszą powieść psychologiczną, ,,Germinal” i „Lajoie de vivre ”, zdaje mi się, w czterdziestym roku życia. Kiedy zaś najtęższy z pośród młodych doszedł do czterdziestki, siły były zużyte, a umysł złamany Maupassant
powolnie począł dogorywać w domu obłąkanych. Huysmans wygotowuje raz genialny psychofizjologiczny preparat w „Arebours” i w kilku artykułach krytycznych odkrywa zasadniczą zagadkę życia, ale tylko na to, żeby w kilka lat później popaść w potwornie płaski mistycyzm w „ La bas”.

A Bourget? Tak, Bourget, który głębiej i boleśniej od wszystkich swoich współbraci odczuwał zgniliznę życia, francuskiego i który całą swoją działalność literacką prowadził pod znakiem moralistyki, Bourget przecież, ilekroć szło o to, by przejść zdyagnozy do terapii, nigdy nie wy szedł poza ostatni rozdział powieści „ Mensonges” i wprost go w swojem „Cosmopolis” przepisał, to znaczy, że ciągle na nowo wskazywał na sprzeczność między duchem nowożytnym a duchem katolickim; a ponieważ nie widzi przed sobą żadnego naprzód, więc poczyna nawoływać do odwrotu, do powrotu na łono kościoła. I kończy swoją książkę opisem Leona X III, którego widzą Dorsenne i Mont-Janon w parku watykańskim podczas przechadzki. Jest to opis ekstatyczny, trzymany w tonie i barwach takich, jakie poeci mają zazwyczaj tylko dla swoich umiłowanych kobiet.

Skądże ona może pochodzić, ta drobna siła napięcia, tą mała objętość i ta krótkotrwałość indywidualności? Czyżby teraz rozwój postępował szybciej niż dawniej i czyżby indywidualności raźniej i wcześniej miały się wyszumieć i szybciej zużywać ? Nie sądzę, aby to było właściwą przyczyną; prawda musi tkwić  głębiej. Poeci pędzą teraz przed siebie z zbytnim pośpiechem, mają w sobie jakiś nerwowy niepokój, jak gdyby ciągle byli w obawie, że nie przyjdą do celu razem z pociągiem. A przyczyna tego szczególnego zjawiska jest wewnętrzna; leży w nich samych: brak im owej ufności w siebie samych, na której umysł twórczy tak wygodnie rozciągnąć się może. Sami oni odmierzają czas krótszemi miarami; dlatego też i ich czas tak małe dla drugich ma znaczenie i dlatego tak prędko kończą. Sądzę, że taki człowiek jak Gotfryd Keller zawsze sobie mówił: „Powoli, powoli, wszakże to wszystko nie ucieknie, mam jeszcze dość czasu, mogę czekać; ciało moje, co prawda, już nie wzrasta, ale potrwa jeszcze dobrą chwilę, zanim umysł mój da spokój wzrastaniu”. I gdy indywidulności stawały się bardziej poszarpanemi i drobniejszemi, wówczas i obraz cały, który miały uchwycić i nadać mu trwałe piętno, swoje piętno, stawał się coraz bardziej chaotycznym, coraz sprzeczniejszym, a także coraz obszerniejszym. Wszakże zawsze odbywa się w ten sposób w historyi rozwoju: Obraz całości pochłania ludzi, a indywidualności pochłaniają obraz całości  naprzemian. W epokach, w których pierwszy przypadek ma miejsce, indywidualności bardzo wcześnie zatrzymują się w rozwoju, albo też ulegają spaczeniu,
albo też porzucają wszystko, stają się sceptykami i zacofańcami: wszystko to są tylko różne formy przejawiania się uczucia niemocy indywidualności wobec przemocy całości.

II.
Taine powiedział gdzieś, że w każdem wielkiem i prawdziwem dziele sztuki tkwi pogląd na świat, który jest jego bijącem sercem, jego stałym słupem kręgowym, jego dźwignią i podstawą. Mistrz, który przed wszystkimi innymi wprowadził metodę objektywną nauk przyrodniczych do dziejów kultury i do krytyki artystyczno literackiej, i za którego przykładem nowowoczesny powieściopisarz, eksperymentator psychologiczny, szereguje i poetycko obrabia swoje „dokumenty ludzkie”, dodał tern wyznaniem do swojej teoryi uzupełniające sprostowanie; atoli tego szczegółu brak zupełnie w praktyce jego uczniów, poetów, objektywnych naturalistów. Jeżeli teraz rzucimy okiem na literaturę np. skandynawską z ostatnich lat dwudziestu, znajdziemy wśród niezmierzonego mnóstwa dzieł może dwadzieścia, które można jeszcze czytać i jaką taką z nich rozkosz wynieść; a liczba ta według wszelkiego prawdopodobieństwa po drugich dwudziestu latach niespełna zmniejszy się o połowę. Jeżeli w roku 1900 wsypie się do sita wszystkie te książki, które „młode Niemcy” wydały aż do roku 1893, to w przeważnej liczbie wypadków znajdzie się same plewy tam, gdzie dzisiejsi krytycy widzą najpiękniejsze, dojrzałe źdźbła. Sądzę, że przyczyną tego zjawiska jest po prostu to, że dzisiejszym powieściom i dramatom, na pół skutkiem teoryi, na pół skutkiem niemocy, niedostaje właśnie tego, co Taine nazwał poglądem na świat w dziele poetyekiem. Nie należy tylko pojąć tego wyrazu zbyt pedantycznie. Ten pogląd na świat nie musi być koniecznie świadomym poglądem, utrwalonym przez study a i doprowadzonym do pewnego stopnia dojrzałości przez myślenie; może on także być po prostu pierwotną jednolitością wielkiej indywidualności. I niekoniecznie ma być przystępny tylko dla analitycznego rozumu wysoko wykształconych i krytycznych umysłów; może być również dostępny dla bezpośredniego odczuwania szerokich mas. Ale gdzie on jest,, jest i jednolitość organicznego zrysu; gdzie go brak, tam spotykamy się z mechaniczną łataniną, której drewniane członki spojone są w całość za pomocą drutów. Otóż dlaczego to piętno jednolitego na świat poglądu coraz rzadszem się staje w dziełach poetów i artystów w ogóle ?

Jak już powiedziano: częścią skutkiem teoryi; to bałamuctwo o metodzie objektywnej niejedną tęgą głowę w pole wywiodło w tych czasach nauk przyrodniczych.

Lecz przyczyna tkwi także w samych młodych, którzy zbytnio sobie pracę ułatwiają. Za wcześnie ze sobą kończą; nie zdają sobie sprawy ani z siebie samych, ani z niczego innego; nie braknie centralnego i stałego punktu, około którego obraca się całe pstre i mieniące się życie. Można by całą książkę napisać o filozofii życiowej obrazów Bócklina i twórczości Heysego; ci dwaj starzy panowie są wielkimi artystami tylko dlatego, że właśnie obaj są wielkimi mędrcami. Sudermannowie i Hanptmannowie nie są takimi mędrcami.

Pawła Bourgeta, co prawda, sąd ten dotyka w mniejszym stopniu, aniżeli wszystkich niemal jego współbraci we Francyi i poza jej granicami. Nie jest on paryskim Chińczykiem, jest przeciwnie niezwykle dojrzałym i niezwykle oczytanym człowiekiem. Jest doskonałym znawcą życia angielskiego, literatury niemieckiej i sztuki włoskiej; a wykształcił się gruntownie i indywidualnie na Taine’ie i Ribot’cie, na całej nowoczesnej filozofii i naukach przyrodniczych. Toteż naukowy pierwiastek zawsze był na pierwszym
planie u Bourget’a. Gdy wystąpił po raz pierwszy jako liryk, powieściopisarz i krytyk, w „Le sayeux ,  „ Cruelleenigme”, i „Essais de psychologie contemporaine”, mniemano powszechnie, że dadzą się wykazać dwa zasadnicze rysy, które równie głęboko tkwiły w jego naturze i zdawały się zarówno wyłączną właściwością jego literackiej indywidualności: były nimi subtelna psychologiczna analiza i powiew poetyckiego temperamentu, wyrażający się w dyskretnie bladych, wytwornie cieniowanych farbach akwarelowych i chorobliwych nastrojach. Oba te rysy były z początku tak ze sobą zespolone, tak wzajemnie się przenikały, że wydawały się jedną całością. Sympatya zawsze była oczywista, analiza zawsze miękka, jak się sam Bourget wyraził. Krytyk i poeta zawsze występowali, razem: nie było właściwie istotnej różnicy między jego nowelami a studyami literackiemi; sposób opracowania i analizowania indywidualności historyczno  literackich i sposób ujmowania indywidualności zmyślonych, był ten sam. Studya przepełnione były czysto poetyckimi nastrojami i interieur’ami, nowele czysto naukowemi roztrząsaniami. Stndyum przechodziło w nowelę, nowela w studyum.

Późniejsza jednak twórczość Bourgeta okazała wyraźnie, że oba rzekomo zasadnicze rysy jego istoty bynajmniej nie miały równej wartości. Widzimy teraz, czem jest, a czem nigdy nie był  z łaski oczywiście własnej. Analityk w krytyce i powieści pozostał i nadal i rozwijał się ciągle; ale poetycka zdolność tak szczupłe w nim miejsce zajmowała, że prawie wystarczyła na stworzenie postaci kobiecej w „Cruelleenigmę” i na roztoczenie krótkotrwałej woni ponad niezrównanymi opisami o spotkaniu tajemnie kochającej się pary z tamtej strony La Manche. Od owej chwili dała się hodować tylko sztucznym żarem cieplarnianym  rzekomo naturalna i szczera wewnętrzność zdemaskowała się jako sztuczna sentymentalność, przesycona wonią fałszowanych perfum, unoszącą się z flarkonów, które długo stały otworem. W jego twórczości z biegiem czasu dokonał się ten rozdział obu pierwotnych rysów zasadniczych i całkowite wydzielenie pierwiastku poetyckiego tak gruntownie, że forma nowelistyczna jest tylko formą, ludzie zaś, ich rozmowy i działania obojętnym aparatem, który ani własnego życia, ani nic na sobie ciekawego nie ma –  całkiem jak u Ibsena. „La psychologie de l’amour’ , ta mieszanina naukowa, prowadzi bezpośrednio  i niepostrzeżenie od takich powieści jak „Le disciple i „Cosmopolis” do czystego studyum.

Rzecz się bowiem miała, jak nadmieniono, tak, że naukowy pierwiastek zawsze dla Bourgeta miał znaczenie pierwszorzędne,  był on jego punktem wrażliwości, żeby użyć jego własnej terminologii. W przedmowie do pierwszego tomu swoich „Studyów” mówi Bourget, że chciał przede wszystkiem dostarczyć kilku przyczynków do charakterystyki francuskiego życia obyczajowego w drugiej połowie X IX wieku. To samo jednak odnosi się właściwie do całej jego literackiej działalności, nie tylko do krytycznej, lecz także do nowelistycznej. W studyach krytycznych wychodzi z książek, żeby dotrzeć do indywidualności i do atmosfery epoki, oraz śledzi za początkiem idei i myśli własnej swojej generacyi w dziełach najwybitniejszych poetów czasów minionych, gdyż oni byli j e j strażą przednią i wyprzedzali rozwój. Dla niego nastrój duchowy właściwy współczesnej generacyi tkwi w zarodku, w teoryach i marzeniach czasów minionych, a co wczoraj wyjątkiem tylko było i wyłączną własnością najsubtelniej zorganizowanych pod względem inteligencyi i uczucia, to dzisiaj i stało się regułą, typem czasu, wspólnem znamieniem charakteru całego młodego pokolenia.

I zupełnie tak samo, jak krytyk Bourget nie chce być żadnym oceniającym estetykiem, ale zarówno żadnym krytykiem portrecistą, lecz tylko psychologiem i historykiem obyczajów, tak samo poeta Bourget we wszystkich powieściach i nowelach obiera za punkt wyjścia naukowe roztrząsania, a za cel – sens moralny ( sens morąl ) . A przy tern w opowiadaniach tych Bourget przedstawia jedynie całkiem ogólną naturę ludzką, bada ją i wyjaśnia, nie zaś tylko dotyczącą  osobę. Podobnie jak w swoich czysto naukowych pracach przerywa od czasu do czasu rozumowanie, żeby jasnemi, lepkiemi farbami akwarelowemi wymalować jakieś interieur lub sceneryę, która abstrakcyjną treść myślową przemienia na estetyczny (anschaulich niemieckie) obraz, podobnie i wszędzie w swoich powieściach przechodzi od artystycznych opisów do naukowych wyjaśnień. I nie tylko do tego wyjaśnienia naukowego, które w bezpośrednim i koniecznym zostaje związku z fabułą, lecz nawet do zupełnie odosobnionych, naukowych faktów. Przeprowadza nie tylko indywidualno –  psychologiczne analizy, lecz formułuje ogólne prawa psychologiczne. Często z danego przypadku zawraca do wielkiego prawa przyrody, pod które przypadek ten da się podciągnąć. Czasem nawet nie poprzestaje na zwykłem tego prawa postawieniu, lecz dodaje mu jeszcze do boku inne poblizkie prawa równoległe.

W swoich analizach daje nie tylko to, co jest koniecznem do wyjaśnienia danego przypadku, lecz daje odrazu wszystko, co z tej analizy otrzymał. Często lubi także podawać nietylko jeden sposób wyjaśnienia  danego faktu psychologicznego, lecz od razu wszystkie inne. Mała np. nowela „L’i rreparable ” zawiera ogólny opis historyczno-kulturalny pojęcia „Le monde ”, ogólne naukowe wyjaśnienie stanu psychicznego, który prowadzi do idee fixe i wreszcie w charakterystyce angielskiego malarza – ogólną analizę etniczno-psychologiczną.

A więc i ten umysł tak subtelny i w swej budowie tak miarowo ukształtowany, w swoich interesach i dążeniach tak rozległy, a w swoich środkach tak wytworny, dostał się do zaułka bez wyjścia, z któregoniema dlań ucieczki.

Rozpoczął Bourget w swoich powieściach od opisywania i badania tego, co najgłębsze, najmroczniejsze, najbardziej w ludzkiej naturze niedostępne, tego, cosam nazwał ,,l’a n imalite primitive ”, arriere – fonds” itd. – od zwiedzania dziedzin rozlegających się dokoła popod progiem świadomości, – tych sił, które człowiekiem władają i życiem jego kierują, a których on i sam przejrzeć nie zdoła, których pojąć, ani określić nie umie. Psycholog stawia problem, w którym moralista może odnaleźć materyał dla owego na świat poglądu, np. centralną dwoistość w szlachetnej naturze kobiecej („Cruelleenigme”), centralną własność całej generacyi („Uncrime d’amour ”). Rezultat, do którego dochodził zawsze, był ponury; ze wszystkiego, co dłonią swą ujmował, wydobywało się to samo wrażenie, bolesne i beznadziejne. To stulecie, w którem ciekawość ostatnią jest i jedyną namiętnością, przywodzi Bourgetowi na pamięć człowieka, który raz w szpitalu wyciągnął z pod poduszki zwierciadło, ażeby podczas zmiany okładów zobaczyć usta swoje rakiem przeżarte. Bourget powoli doszedł do tego, że głównem jego zadaniem musi być rozpoznanie wielkiej choroby wieku, newrozy, pesymizmu, czy jak ją kto nazwać zechce; po tern rozpoznaniu zaś właściwą istotą tego zjawiska czasu okazało się osłabienie woli (uną ffaiblissement de la volonte) i nadszarpanie energii moralnej ( quelque chose d’atteint dans l’énergie morale ) .

My ludzie doby współczesnej nie mamy, jak wiek XVII, jakiegoś ogólnego credo, jednej kierownicy dla wszystkich sumień i jednej zasady dla wszystkich postępków; nie mamy nawet swej siły przeczenia, którą w tak wybitnym stopniu posiadał wiek XVIII. Do tego stopnia pomnożyliśmy punkty widzenia, tak dalece wysubtętniliśmy sposoby wyjaśnienia i tak cierpliwie szukaliśmy początków wszystkich doktryn  i równocześnie ich uzasadnienia, że wreszcie doszliśmy do wiary, jakoby jeden duch prawdy krył się w najbardziej sprzecznych hypotezach o naturze ludzi i świata. A że niema najwyższej hypotezy, któraby je wszystkie zespolić zdołała więc rozpanoszyła się zupełna anarchia w dziedzinie intelektualnej, zupełny sceptycyzm, który nie ma sobie równego w dziejach myśli ludzkiej. Epoka współczesna ma w sobie całkiem właściwą sobie mieszaninę natury i przerafinowania, refleksyi i szczerości, entuzyazmu i ironii. Coś w nas zamarło i zaschło: nasza naturalna, instynktowa istota. Poznajemy obraz rzeczywistości, zanim jeszcze zdołaliśmy poznać rzeczywistość samą, i obraz wrażeń i uczuć poznajemy wcześniej niż wrażenia i uczucia same. Nie możemy odczuć czaru chwili, ponieważ rozbieramy ją myślą, zamiast pogrążyć się w niej sercem. Wszystko najpierw przez mózg przechodzi, zanim do serca zdoła dotrzeć.

Ten „duch analizy” w człowieku nowoczesnym, zaostrzający się tak samo przez ćwiczenie, jak wszystkie inne zdolności fizyczne i moralne, nie jest już teraz zjawiskiem wyjątkowem, lecz zaludnia już całe nasze otoczenie. A właśnie między tym duchem analizy a życiem istnieje stosunek sprzeczności, albowiem wszelkie życie spoczywa na podstawach nieświadomych, a duch analizy zdąża właśnie wprost do wytępienia i zgładzenia tej nieświadomości. „Żyto, na mąkę zmielone, nie może już służyć za nasienie”.

Gdzież lekarstwo na to cierpienie ?

W nauce? W naukach przyrodniczych, któremi tak pysznią się nasze czasy ? Eaczej nie; one bowiem pozbawiają nas ostatniej podpory; wszakże znaczyłoby to dostać się z deszczu pod rynnę, z popiołu do ognia. Nie poprzestaje ona bowiem na wykazywaniu tego, czego ludzka inteligencya dotychczas nie znała; wykazuje również to, co na zawsze niedocieczone, co nigdy poznaniu przystępne nie będzie. Wyznaje swoją bezsilność wobec zagadki wszechświata, której nie może rozwiązać ani racyonalnie, ani mistycznie. Uniemożliwia wszelką wiarę w nadprzyrodzoność, równocześnie zaś przyznaje, że nie może rozwiązać zagadnień, które dawniej rozwiązywało objawienie. Objaśniają one jedynie nieskończone mnóstwo zjawisk i wzajemne ich związki, jedności natomiast, substancyi, która kryje się w nich i pod niemi, podać nie umieją. I z tym wszechświatem – uczy dalej nowoczesna nauka – z tym wszechświatem, którego istota jest zagadką, człowiek jest związany całem swojem życiem, ciałem i duszą, fizycznie i moralnie. Życiem jego duchowem i uczuciowem kierują te same surowe, niewzruszone prawa przyrody, które panują nad jego organami cielesnymi. Czuje i myśli zupełnie tak samo jak oddycha, na podstawie tego samego niezmienionego i koniecznego prawa, które go obdarza krótkim lub długim oddechem. Każda jego myśl, każde uczucie i działanie jest jeno wewnętrznem zakończeniem długiego, nieprzerwanego szeregu zajść w przyrodzie. Istota przyrody i istota człowieka są identyczne. Można tylko względnie mówić o cnocie i występku, bo to, oo usiłują oznaczać tern mianem, to tylko wytwory i formy analogiczne do cukru lub witryolu. Nie można mówić „zdrowy” lub „niezdrowy” ani w dziedzinie fizycznej, ani w dziedzinie moralnej, można tylko mówić o psychicznych i fizycznych stanach, które w jednym przypadku są dobroczynne, w innym zabójcze, w obu jednak razach są w zgodzie z niewzruszonemi prawami przyrody,  w obu więc razach są normalne.

Doszedłszy do tego punktu, dodaje Bourget na zakończenie: „Świadomość współczesnej epoki koniecznie musi dokonać wyboru między konsekwencyami pesymizmu a wiarą w nadprzyrodzoność. Oto przełomowa chwila dla jutra i dla dnia dzisiejszego”. I zgodnie z tern „albo-albo” i on sam obrał swoją stronę. Z początku usiłował ominąć trudny wybór w ten sposób, że uciekł się do sentymentalnego sceptycyzmu i do „religion de la souffrance humaine ”. Kiedy się potem dowodnie przekonał, że to nie jest żadne stanowisko, że tym sposobem nie można dać ludzkości żadnego pozytywnego ideału indywidualnej formy życia i ogólnego rozwoju kulturalnego, napisał przedmowę do „Ucznia”, w której umysł wypuszcza z rąk łańcuch rozwojowy i pozwala mu w błyskawicznym pędzie pognać wstecz z powrotem. Bourget wydał hasło; ale było to hasło niemocy. Pierwszym jego krokiem był rozpaczliwy i płaczliwy niepokój; drugim krokiem była ślepa nienawiść odszczepieńca względem nauki . współczesnej. W końcowym rozdziale „Kłamstw” przeciwstawia Bourget nowoczesnego literata i katolickiego księdza jako przedstawicieli obu potęg i prądów kulturalnych doby współczesnej. W „Uczniu” dał uosobienie nowoczesnej psychofizyologii i poprowadził na śmierć swego homunculusa jako wyrzutka społeczeństwa. A w „Gosmopolis” on sam w postaci Dorsenne’a odbywa pielgrzymkę do grodu świętego, żeby tam z ust starego żuawa papieskiego usłyszeć słowa prawdy, które go przez życie powiodą. Na tern polega znaczenie Pawła Bourgeta w literaturze nowoczesnej: w jednem obliczu ukazuje rysy całego pokolenia. Jest mniej indywidualnością niż typem czasu. Jest uosobieniem młodzieży współczesnej, która, wyjścia nie znajdując, wstecz się cofa, skoro naprzód iść nie może, która konieczność na cnotę zamienia, własną niemoc piękną maską zakrywa i głosi reakcyę jako nieodkrytą drogę ratunku dla najtęższych głów i serc do Kanaanu przyszłej kultury.

źródło: “Jasnowidze i wróżbici” Ola Hansson, przekład Stanisław Lack, Warszawa 1905