Już jakiś czas temu, kiedy czytałem bardzo pouczającą, treściwą, a przez to godną polecenia książeczkę dla wszystkich grup czytelników, a szczególnie dla młodych teologów:
„Hilmar Ernst Rauschenbusch, niegdyś pastor ewangelicko-luterańskiej gminy w Elberfeld, ukazany w swoim życiu i działaniu itd., wydana przez W. Leipoldta, pastora ewangelickiej gminy w Unterbarmen. Barmen, 1840, wyd. Johann Friedrich Steinhaus” – natrafiłem między innymi na następujące, niezwykle interesujące uwagi śp. H. E. Rauschenbuscha, który zmarł w podeszłym wieku 10 czerwca 1815 roku po czterdziestu czterech latach błogosławionej posługi duszpasterskiej. Dotyczyły one modlitwy za zmarłych i zostały zilustrowane kilkoma uroczymi anegdotami.
Kiedy ostatnio znów sięgnąłem po tę książkę i przeczytałem ją ponownie z pożytkiem duchowym, nasunęła mi się myśl, by te uwagi śp. pastora Rauschenbuscha streścić dla Magikona, a także zestawić je z innym fragmentem z ostatniej publikacji zmarłego w listopadzie zeszłego roku profesora, dr. von Eschenmayera – o ile oba te świadectwa odnoszą się do modlitwy za zmarłych i kierują ocenę tej kwestii na tory trzeźwej obserwacji i refleksji.
Co się tyczy pierwszego źródła, chciałbym dla tych czytelników, którzy nie znają ani śp. Rauschenbuscha, ani wspomnianej broszury, z góry zaznaczyć, że Rauschenbusch był przez całe życie człowiekiem praktycznym, który nie zajmował się teoretyzowaniem i nie był ani sam poszukiwaczem duchów, ani też entuzjastą spirytualizmu.
Mimo to nie potrafił i nie chciał sprzeciwiać się dobrze udokumentowanym faktom tego rodzaju. Zarówno Pismo Święte, jak i tego typu doświadczenia z życia pozagrobowego skłaniały go do uznania pewnych prawd, które dla wielu – być może wciąż obciążonych uprzedzeniami – mogą posłużyć jako przykład męskiej, rzeczowej oceny takich zjawisk.
Przejdźmy zatem do cytatu:
„Rauschenbuscha często pytano, czy wolno modlić się za zmarłych – zwłaszcza przez tych, których bliscy, jak się wydawało, odeszli z tego świata bez wiary w Pana. Większość odpowiadała na to pytanie z powątpiewaniem lub przecząco.
Rauschenbusch zwykł mówić: Trzeba najpierw naprawdę i szczerze zatroszczyć się w sercu o zbawienie swoich bliskich i poczuć, czym jest niepokój o ich los, a wtedy – dzięki żywemu doświadczeniu – stanie się jasne: że Biblia nigdzie takiej modlitwy nie zabrania; że nakazuje modlić się we wszelkich sprawach; że w takim zatroskaniu serca człowiek nie wie, gdzie indziej miałby się zwrócić, jak nie do Tego, do którego należą wszystkie dusze – że gorące wstawiennictwo, nawet skierowane do świata zmarłych, może działać przynajmniej jako siła światła, a tym samym przynieść błogosławieństwo.”
Pewnego razu przyszła do niego młoda kobieta, której siostra zmarła jeszcze w pełni życia, zaledwie wtedy, gdy osiągnęła upragniony cel dobrobytu po wielu trudnych doświadczeniach.
Była bardzo zamyślona nad obecnym losem zmarłej i prosiła pastora R. (Rauschenbuscha), aby powiedział jej coś uspokajającego dla jej serca. Odpowiedział jej, że takie przypadki wczesnej śmierci zawsze wydawały mu się korzystne dla tych, którzy odeszli; że możemy całkowicie polegać na wierności Pana względem każdej indywidualnej duszy, którą odkupił swoją krwią – i że jeżeli skrócił komuś życie ziemskie, choć przecież mógłby mu ofiarować jeszcze dłuższy czas łaski, to musiał widzieć, że dla jego zbawienia byłoby to mniej korzystne.
W ten sposób, mówił dalej, Pan pokazuje niejako, że nie może już dalej prowadzić tej duszy w tym świecie, że dalsze pozostawanie tu mogłoby być niebezpieczne dla jej wiecznego zbawienia – że mogłaby paść ofiarą grzechu, świata i szatana, gdyby stanęła przed czekającymi ją pokusami – i że wpływy wieczności mogą teraz skuteczniej doprowadzić ją do celu.
Życie tak przedwcześnie zakończone należy rozpatrywać nie tylko z punktu widzenia jednego momentu, lecz w kontekście całego istnienia i przeznaczenia na tamten świat – tak, jak Bóg towarzyszy człowiekowi tu, w czasie przygotowania, poprzez swoje Słowo i święte sakramenty, i jak w zależności od wiernego korzystania z tych najwyższych darów, prowadzi go dalej po tamtej stronie.
Pewnej matce, która nie posiadała jeszcze wówczas właściwego ewangelicznego zrozumienia, zmarł syn, który przez liczne błądzenia sprawił jej wiele nieopisanych cierpień. Mimo wszystko miała na niego największy wpływ. Przyszła do R. i wyznała mu, że nawet po jego śmierci nie potrafi zerwać wewnętrznej więzi z nim, że musi nadal się za niego modlić – i zapytała, czy wolno jej tak czynić?
R. poradził jej, by rzeczywiście poszła za potrzebą swego udręczonego matczynego serca. I rzeczywiście, przez lata wytrwale się za niego modliła. Od czasu do czasu przychodziła i dzieliła się z R. swoimi przeżyciami, a on ze szczerym zainteresowaniem słuchał tej wiernej duszy i z szacunkiem odnosił się do jej doświadczeń. Powtarzała mu, że jedynie wtedy czuje spokój względem losu swojego syna, gdy oddaje go miłosiernemu sercu Boga.
W końcu przyszła raz jeszcze – i z głębokim wzruszeniem oraz poruszającym spokojem przekazała mu, że poprzedniego wieczoru, leżąc w łóżku i z żarliwym błaganiem myśląc o zbawieniu syna, prosiła Pana – i nagle została otoczona światłością, a wtedy usłyszała słowa:
„Matko, jestem obmyty we krwi Baranka!”
I spłynął na nią pokój, który ogarnął całe jej jestestwo – pokój, jakiego nigdy wcześniej nie zaznała. Wiedziała, że jej dziecko jest zbawione, i nie musiała już dalej o to walczyć i modlić się – była jak nowo narodzona, i dziękowała Bogu, który ją uwolnił i dał jej takie potwierdzenie wysłuchanej modlitwy.
R. cieszył się razem z nią, wysławiał nieskończenie różnorodne drogi i sposoby, jakimi Pan przemawia do serca – i ucieszyłby się jeszcze bardziej, gdyby doczekał tego, jak ta kobieta, którą tak bardzo cenił, doszła do jasnego poznania Ewangelii i zasnęła w Panu.
Pewnego razu zmarł także bardzo szlachetny człowiek w jednej z gmin, o którym nie można było powiedzieć, że był człowiekiem nawróconym, lecz który wyróżniał się wieloma dobrymi i szlachetnymi cechami spośród jawnie cielesnych ludzi i jakby stał pośrodku między jednym a drugim.
Był tak kochany i szanowany również wśród ludzi wierzących, że wspominano go z głębokim współczuciem, zerkając myślą ku tamtemu światu. A ponieważ sprawy tego rodzaju często były omawiane z pastorem Rauschenbuschem, również tym razem zapytano go: Gdzie przebywają takie dusze po śmierci i co on o tym sądzi?
Jego odpowiedź, zachowana w jego własnym rękopisie, brzmi następująco:
„Czyż nie byłoby najlepiej, jeśli nie zajmowalibyśmy się zbyt wiele tego rodzaju zagmatwanymi pytaniami, w sprawie których nie mamy żadnego wyraźnego zlecenia od Boga, i czy nie wystarczyłyby nam słowa apostoła z 2 Tym. 2,19:
‘Mocny fundament Boży stoi niewzruszenie, mając tę pieczęć: Zna Pan tych, którzy są jego; i niech odstąpi od niesprawiedliwości każdy, kto wzywa imienia Chrystusowego’?
Zazwyczaj bowiem brakuje nam wytrwałego i bezstronnego ducha obserwacji. A kto przebywał często i z należytą uwagą przy chorych i umierających, ten z doświadczenia wie, że u bram wieczności plewy i ziarno, światłość i ciemność, zazwyczaj dość wyraźnie się rozdzielają.
I że u ludzi, dla których Jezus był podstawą ich zbawienia, którzy jednak okazali się wewnętrznie nieczyści lub ociężali, a na tym fundamencie budowali z drewna, siana i słomy – bywa tak, jak mówi apostoł w 1 Kor. 3,15:
‘Jeśli czyjeś dzieło spłonie, poniesie szkodę; sam wprawdzie ocaleje, lecz tak, jakby przez ogień.’
Kontekst tego fragmentu pokazuje, że Paweł mówi tutaj obrazowo o wierności i niewierności w służbie Ewangelii, której wartość lub bezwartościowość często w tym świecie są błędnie oceniane, a którą dopiero Dzień objawi. Dzień, w którym utrapienie zostaje połączone z wyznaniem prawdy i w którym okaże się, czy nasze chrześcijaństwo jest rzeczywiście wypróbowane. Dzień, w którym zabrzmi głos:
„Przygotuj dom swój, bo umrzesz.”
W owym dniu niejeden będzie podobny do marynarza, który osiadając na mieliźnie tuż przed portem, wyrzuca cały swój dobytek, aby uratować życie.
Dzień sądu nie będzie dniem oczyszczenia, lecz dniem objawienia, który ukaże, jakiego rodzaju było dzieło każdego. Wtedy to, wobec wszechwidzącego i sprawiedliwego Sędziego, ludzka iluzja spłonie niczym ogień, a wiara pełna miłości zostanie ukoronowana wieczną nagrodą łaski.
Jak słaba nie byłaby nawet najdrobniejsza iskierka wiary w moim sercu, jak niedostrzegalna dla ludzkiego oka – to jednak Jezus już nawiązał z nią związek, i przy śmierci przyzna się do niej, a po tamtej stronie – dokąd wzrok nasz już nie sięga – przyjmie ją.
Przechodząc teraz do kilku uwag naszego czcigodnego przyjaciela, niedawno zmarłego w świętym pokoju, profesora von Eschenmayera, dotyczących tego samego tematu, muszę najpierw zaznaczyć, że nie mam zamiaru z różnych powodów szczegółowo przytaczać wszystkiego, co zawarł on w swoim ostatnim, zaledwie kilka miesięcy przed błogosławionym zgonem ukończonym dziele:
„Rozważania o świecie duchowym, w odniesieniu do porządków organicznych, moralnych i niewidzialnych.” (Heilbronn, wyd. Albert Schnerlen, 1852).
Chciałbym raczej odnieść się do całości, wskazując zainteresowanym na samo dziełko. Mimo to, pozwolę sobie krótko podać główną treść jego uwag dotyczących tej kwestii oraz wyróżnić kilka fragmentów, które pozostają w bezpośrednim związku z poruszonym przez nas tematem.
O szczególnym zamiarze swojego ostatniego dzieła
Zmarły wyjaśnia w przedmowie między innymi następująco:
„Dawniejsze idee, które ogłosiłem już 20 lat temu w dziele Zarys filozofii przyrody, teraz jeszcze chciałem skorygować i wiele rzeczy ujrzeć w nowym świetle – to pozostało dla mnie sprawą istotną nawet w podeszłym wieku (84. rok życia).
Choć sam z pewnością nie jestem astronomem, byłem zawsze wielbicielem wielkich odkrywców na niebie gwiaździstym i w dziedzinie nauki. Postawiłem sobie jedynie za zadanie, z jednej strony – doprowadzić ideę przyrody do zgodności z doświadczeniem i odkrytymi prawami, z drugiej zaś – wskazać ponad naturę, na jej Twórcę i Prawodawcę.”
Tak jak kiedyś rozpocząłem moje studia jako współczesny, wielbiciel i przyjaciel Schellinga, rozpoczynając od filozofii przyrody, tak też – po wielu drogach, które jako nauczyciel przeszedłem przez dziedzinę filozofii – chcę nimi również zakończyć.”
Treść paragrafów 1 do 50 tej książeczki, w których traktuje o porządku organicznym i moralnym świata, pomijając tutaj całkowicie, przechodzi od § 51 do „porządku niewidzialnego”, który może być szczególnie interesujący dla czytelników Magikona.
Po kilku ogólnych uwagach na ten temat w § 51, mówi on w § 52 między innymi następujące słowa:
„Mówię tutaj o zjawiskach duchów, które przez nowsze dokumenty są coraz bardziej potwierdzane. Pewniejsze wiadomości o nich możemy jednak uzyskać jedynie od tych osób, które mają dar widzenia duchów i wchodzenia z nimi w kontakt.
Moje własne doświadczenia, jak i doświadczenia innych, można ująć w następującej zależności:
Ludzie, którzy żyli w występkach, kłamstwie, oszustwie, zbrodni i wielu niesprawiedliwościach – zaraz po śmierci stają przed sądem i zostają skazani na jakiś stopień potępienia. Wśród nich mogą się jednak znaleźć również tacy, którzy błądzili raczej z powodu złych skłonności, fałszywych przekonań lub wpływu innych, a nie z własnej, świadomej złośliwej woli.
Ci również trafiają w miejsce odpowiedniej kary, gdzie (często) przez wieki muszą odbywać pokutę, lecz droga do zbawienia i poprawy nie jest im na zawsze zamknięta. Mówię tutaj wyłącznie o takich przypadkach – ponieważ całkowicie niepokutujący, zatwardziali i trwający w szatańskim złu należą tam, gdzie Pan mówi:
‘Wyrzućcie ich w ciemność zewnętrzną – tam będzie płacz i zgrzytanie zębów.’
U tych jednak, w których pozostała jeszcze iskra dobra, im dłużej trwa ich bolesny stan i wygnanie – zwykle w miejscu, gdzie dopuścili się winy – tym silniejszy pojawia się w nich pęd ku wewnętrznemu uspokojeniu. Szukają pomocy – lecz gdzie mają ją znaleźć, skoro przebywają wśród współpotępionych?
Dlatego zbliżają się do ludzi, którym mogą się objawić i którym mogą się zwierzyć. U tych szukają pomocy – lecz jedyną możliwą pomocą jest modlitwa.”
Już pierwsza modlitwa może wskazywać na podatność duszy na działanie łaski, szczególnie jeśli zostaje wypowiedziana z mocą, jaka zawarta jest w imieniu Jezusa Chrystusa. Bez wątpienia dusze te odczuwają ulgę w swojej udręczonej istocie dzięki modlitwie.
Nawet modlitwy, które nie są kierowane bezpośrednio za dusze, lecz wypowiadane żarliwie w celu ochrony przed nimi – również wywierają wpływ. Ostatnio pojawił się w tym kontekście bardzo znamienny przypadek. (Przypis nadawcy).
Nie należy jednak zapominać, że przed ostatecznym sądem powszechnym istnieje nadzieja miłosierdzia – o ile następuje nawrócenie. (Zob. też § 54 i dalsze. Przypis nadawcy).
Zewnętrzna ciemność nie jest jeszcze „otchłanią” ani „piekłem ognistym”, o których również mówi Pismo Święte. W tej pierwszej – czyli ciemności zewnętrznej – nawrócenie i pełne zbawienie są nadal możliwe, jak świadczą najnowsze przypadki, których zmarły autor już nie dożył, ale które z całą pewnością to potwierdzają (Przypis nadawcy).
Wtedy dusze te błagają nieustannie i często z wielką natarczywością o pomoc, tak że osoba, która podejmuje się ich wspomagać, ma mało spokoju, w dzień i w nocy. Może to trwać miesiącami, a w tym czasie przeplatają się ze sobą wersety biblijne, pieśni, psalmy i modlitwy serca.
Duchy te powtarzają każde słowo lub raczej je śpiewają. Osobliwe jest to, że otwierają pieśni, które pragną, aby się modlono – ale same nie potrafią ich odmawiać bez ludzkiej pomocy.
Wydaje się, że samodzielna modlitwa posiada szczególną godność, którą dusze potępione mogą odzyskać dopiero wtedy, gdy zostaną uwolnione z przekleństwa, które je więzi.
Kiedy takie duchy przez pewien czas zostaną pouczone modlitwą i słowem, zaczynają wyznawać swoje grzechy i winy popełnione za życia, i z głębokim westchnieniem żałują ich oraz błagają Pana o łaskę i przebaczenie.
Na tym etapie mogą jednak wystąpić przeszkody. Przykładowo – pojawiła się pewna kobieta, która przez niemal 250 lat była związana klątwą wokół pieniędzy zakopanych z chciwości, pieniędzy, które należały do osieroconych dzieci, których oszukała.
Prosiła o pomoc, wierząc w świętych. Gdy jednak dano jej do zrozumienia, że tylko Jezus Chrystus, a nie święci, może zbawić duszę, i że modlitwy w imieniu świętych są bezowocne, odparła, że tak została nauczona za życia.
W tym błędnym przekonaniu trwała przez pewien czas – aż w końcu powiedziała:
„Tajemnica tkwi w tym, że dopóki dusza obciążona winą nie zostanie przynajmniej częściowo uwolniona z ciężaru grzechu przez prawdziwe poznanie i wyznanie swojej winy (por. Psalm 32,5), nie jest w stanie uchwycić się ufnej wiary w miłość i miłosierdzie Boga w Chrystusie Jezusie. Dusza może wtedy wzdychać, nawet głęboko, ale nie potrafi jeszcze uwierzyć w miłość Bożą.
To właśnie w tej wierze – i tylko w niej – tkwi godność, która przysługuje prawdziwej modlitwie płynącej z własnego serca. Tak też jest i za życia (por. Psalm 6,2–7; Psalm 40,3–5).”
(Przypis nadawcy).
I wtedy dusza kobiety rozradowała się, że może teraz prawdziwie wierzyć w Jezusa Chrystusa – i od tego momentu jej nawrócenie i duchowe oczyszczenie postępowały bardzo szybko.
Nie powinniśmy jednak sądzić, że duchy raz potępione tak łatwo dochodzą do nawrócenia. Szatan atakuje każdą duszę, która próbuje się nawrócić, i usiłuje przywabić ją z powrotem przez podstęp i przemoc.
Dlatego dusze te błagają, aby inni pobożni ludzie wspierali je modlitwą – by z jednej strony miały siłę, by oprzeć się złu, a z drugiej, by prosić Pana o pomoc.
I tak dusze te muszą stoczyć pośmiertną walkę z szatanem, walkę, której zaniedbały za życia – jeśli pragną być zbawione.
Jeśli jednak uda im się – dzięki modlitwom wstawienniczym – zwycięsko przejść przez tę walkę z piekłem, wówczas zostają, w zależności od stopnia osiągniętego poznania, wiary i miłości do Pana, przyjęte do jednego z niższych poziomów szczęśliwości.
Na tych poziomach są już bardziej oddzielone od mocy szatana i mają wolność, by – pod opieką świętych aniołów Bożych (którzy systematycznie udzielają im nauki) – poprzez oczyszczenie i uświęcenie przygotować się do wyższych stopni szczęśliwości, aż do pełni zbawienia.
Nie jestem w stanie uzupełnić tego fragmentu z § 52 o dalsze cytaty z kolejnych paragrafów od § 53 do § 58, chociaż zawierają one jeszcze wiele istotnych i związanych z tematem uwag.
W sprawie dalszych treści muszę odesłać zainteresowanego czytelnika do samej książeczki.
Tym samym przesyłający ten fragment pragnął oddać także swojemu zmarłemu, czcigodnemu przyjacielowi, z którym przez przynajmniej ostatnie dziesięciolecie pozostawał w najszczęśliwszej i niezapomnianej przyjaźni, pomnik miłości i szacunku również na łamach „Magikona”, do którego tak wiele niegdyś wspólnie wnosili.
Szanowny Redaktorze, sam będąc serdecznym przyjacielem zmarłego, na pewno doceni Pan ten wyraz miłości – podobnie jak wielu spośród szanownych czytelników.
Kirchheim, 1 czerwca 1853
J. C. W.
źródło: Ueber das Gebet für Verstorbene; MAGICON – Stuttgart 1853.