O jasnowidzeniu w stanie somnambulicznym

O JASNOWIDZENIU W STANIE SOMNAMBULICZNYM

Le Magnétiseur – 15 czerwca 1861

W naszym ostatnim numerze wspomnieliśmy kilka słów na temat wykorzystywania somnambulizmu. Pozwolimy sobie dziś rozwinąć naszą myśl, przedstawiając kilka refleksji na temat jasnowidzenia, które często towarzyszy stanowi somnambulicznemu, oraz stopnia zaufania, na jakie zasługują twierdzenia somnambulików.

Widzieliśmy zadziwiające uzdrowienia dokonane przez somnambulików, ale również byliśmy świadkami wielu pomyłek. Zawsze uważaliśmy, że przy stosowaniu tego ukrytego środka, którego nieomylność jest daleka od udowodnienia, nie można zachować zbyt wiele ostrożności i rozwagi.

Wiemy, że somnambulicy mogą być zwiedzeni przez entuzjazm magnetyzera; że mylą się, gdy zmusza się ich do mówienia; że ich uwaga, skupiając się czasem na najbardziej uszkodzonym organie, nie dostrzega od razu złożoności choroby pacjenta, dla którego są konsultowani. Wiemy też, że ich jasnowidzenie nie jest zawsze takie samo – że osłabia się, gdy stan somnambuliczny trwa zbyt długo; że może nawet całkowicie zaniknąć, pojawiając się tylko przelotnie, jak błyskawica, i że może zostać zakłócone przez czynniki zewnętrzne i nieprzewidziane.

Niedogodności wynikające ze wszystkich tych przyczyn, a także z wielu innych, uniemożliwiają obdarzenie somnambulików – nawet tych najbardziej doświadczonych, nad którymi magnetyzer nie wywiera żadnego wpływu – ślepym zaufaniem.

Widzieliśmy somnambulików mających niewyobrażalne wglądy, wyraźnie poznających rzeczy, o których nasze zmysły nie mogą nam dać pojęcia. Widzieliśmy też takich, którzy mylili się w sprawach, które możemy ocenić za pomocą zwykłych zdolności; widzieliśmy takich, których jasnowidzenie było cudowne w odniesieniu do pewnych przedmiotów, a żadne – w stosunku do innych. Widzieliśmy takich, którzy tracili swoją instynktowną zdolność wskutek samych wysiłków, jakie podejmowali, by przeniknąć prawdę i być pomocnymi. Widzieliśmy wreszcie takich, którzy okresowo wykazywali niezwykłą jasność umysłu, a w innych momentach byli bardzo ograniczeni.

Wszystkie te anomalie wynikają z samej natury tego zjawiska, to znaczy z różnicy istniejącej między stanem czuwania a stanem somnambulicznym. Moglibyśmy poprzeć naszą opinię wieloma faktami.

Somnambulizm nie jest ani czuwaniem, ani snem, ani marzeniem sennym. Sen to chwilowe zawieszenie życia duchowego, to czas odpoczynku organów odpowiedzialnych za życie świadome. Człowiek śpiący nie pozostaje w relacji ze światem zewnętrznym; nie ma świadomości własnej egzystencji – pełny sen przypomina śmierć. Somnambulicy, przeciwnie, cieszą się pełnią swoich zdolności intelektualnych i moralnych; zauważa się wręcz, że ich umysł ma zwykle większy zasięg i blask, a ich postrzeganie jest silniejsze i subtelniejsze niż w stanie normalnym. Ponadto zyskują nowe zdolności, które nie mają odpowiedników w zwykłym życiu.

Kiedy wskutek działania magnetycznego organizm zostaje opanowany, kiedy cały system jest nasycony fluidem życiowym przekazanym przez magnetyzera, kiedy materia staje się bezwładna, a życie ciała zostaje unicestwione – dusza w pewnym sensie zostaje uwolniona z więzów zwykłego życia, by żyć swoim własnym życiem. Jej całkowicie niematerialne zdolności objawiają się tym jaśniej, im bardziej zupełne jest unicestwienie materii.

Somnambulicy magnetyczni – powiedzieliśmy gdzie indziej – mają, nie powiem że zawsze, ale często, zdolność dostrzegania, postrzegania, widzenia rzeczy istniejących w danej chwili poprzez nieprzezroczyste ciała, które ukrywają je przed zwykłymi zmysłami, niezależnie od przeszkód czy zasłon, jakie je zakrywają, i to na nieograniczone odległości.

Mają zdolność przenikania działań umysłowych, myśli, ludzkiej woli.”

„Mają zdolność przewidywania i przepowiadania wydarzeń,
których początek i rozwój są związane z nimi samymi,
których punkt wyjścia, przyczyna i zakończenie znajdują się w ich organizmie.
Tak oto jasnowidzący somnambulik, będący chory, zapowiada, że w danym dniu, o określonej godzinie, będzie miał atak, który potrwa tyle a tyle godzin, tyle a tyle minut.
To przewidywanie może obejmować okres kilku tygodni, miesięcy, a nawet lat. Somnambulicy mogą również przewidywać i przepowiadać wydarzenia całkowicie niezależne od ich organizmu,
ale które mają już jakiś punkt wyjścia – na przykład wynik procesu sądowego, który jeszcze się toczy, a wyrok zapadnie dopiero za kilka miesięcy itd.
Nie sądzimy jednak, by byli w stanie przewidywać zdarzenia niemające żadnych zaczątków, jak np. losowanie na loterii.”

Somnambulicy widzą całą anatomię swojego ciała i potrafią rozszerzyć tę zdolność na osoby postronne, które zostaną z nimi zestawione.

Właśnie w tym zastosowaniu zdolności somnambulicznych potrzebne jest duże doświadczenie, aby nie wprowadzać ich w zamieszanie, aby uzyskać dokładne informacje, aby umieć rozpoznać, czy rzeczywiście widzą, czy tylko odbierają doznania przez transmisję, i by odpowiednio nimi kierować. Ich opisy bywają bowiem dziwaczne, a nazwy, które nadają temu, co widzą, są nieraz bardzo osobliwe.

Jednakże, choć zdolności somnambulików są nadzwyczajne, mają one swoje granice – jak wszystko na tym świecie. Nawet w sytuacjach, w których mogą się przejawiać, istnieją nieznane, nieokreślone warunki, które często je ograniczają. Doświadczamy tego na każdym kroku, nawet u najbardziej jasnowidzących somnambulików – widzimy to w ich zmienności i nierówności, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć ani wyjaśnić.

Znamy mechanizm, za pomocą którego wywołuje się somnambulizm, lecz niewielu magnetyzerów potrafi nim dobrze kierować. Nadal nie znamy praw, które rządzą tym zjawiskiem. Zauważyliśmy jednak, że na początku – gdy pojawiają się pierwsze objawy – stan somnambuliczny jest znacznie pełniejszy. Wtedy zdolność przemieszczania się w przestrzeni bez ruszania się z miejsca, zdolność widzenia przez ciała nieprzezroczyste, jest o wiele silniejsza.

Wydaje się, że przy częstym wywoływaniu somnambulizmu więzi między ciałem a duszą są mniej rozluźnione – że wpływ materii staje się odczuwalny, osłabia zdolności duszy i powoduje powstawanie stanu przejściowego między somnambulizmem a stanem normalnym.

Często stan somnambulika jest tak niski, że najwyżej odczuwa on tylko bóle pacjenta, który przychodzi po poradę. Czasami może widzieć organy chorego, ale nie jest w stanie wskazać odpowiednich środków leczniczych.

Taka jest mniej więcej sytuacja wszystkich osób, które zawodowo wprowadza się w stan somnambuliczny i które udzielają konsultacji od rana do wieczora. Tym bardziej prawdopodobne, a wręcz pewne jest to, że większość lekarzy usypiających te osoby całkowicie nie zna praw rządzących magnetyzmem.

W obecnym stanie rzeczy, czy somnambulizm, praktykowany tak, jak dziś się to odbywa, jest użyteczny, czy raczej szkodliwy? Nie wahamy się stwierdzić, że lepiej byłoby go nie stosować, dopóki nie zostaną odkryte prawa pozwalające nim dokładnie kierować.

Oto przykłady, które ukazują kruchość jasnowidzenia somnambulików i które dowodzą, jak – gdy nie są dostatecznie jasnowidzący – ulegają halucynacjom, które zupełnie ich mylą.


W roku 1845, w Paryżu, magnetyzowałem młodą Angielkę, u której pojawiły się ataki histeryczne.

Podczas dwóch pierwszych seansów wystąpiły te same objawy; później jednak całkowicie zanikły i miałem szczęście wyleczyć tę młodą dziewczynę.

W trakcie leczenia magnetycznego hrabina de V…, przyjaciółka rodziny pacjentki, skonsultowała się z somnambuliczką, dając jej włosy chorej do analizy.

Somnambuliczka podczas konsultacji oznajmiła, że widzi bardzo dużego robaka, długiego na metr, z dwiema łapkami blisko głowy, która miała średnicę cala i oczy błyszczące jak karbunkuły. Widziała to stworzenie umiejscowione pod sercem, po stronie zewnętrznej itd., itd. Przypisywała temu robakowi wszystkie ataki i dolegliwości chorej.

Rodzina, poinformowana o tej konsultacji, chciała, abym zlecił kolejną, przeprowadzoną przez inną somnambuliczkę, w celu weryfikacji tej pierwszej.

Udałem się do somnambuliczki, pani Piron, która czasami wykazywała się dość precyzyjną jasnowidocznością. Przekazałem jej włosy pacjentki i wkrótce potem również opisała rodzaj robaka, długiego na metr, z bardzo dużą głową, łapkami i oczami. Wszystko to z jeszcze bardziej szczegółowym opisem niż w przypadku pierwszej somnambuliczki.

Przyznaję, że ta zbieżność pomiędzy dwoma somnambulikami zachwiała moim przekonaniem. Udałem się więc do doktora Hoffmanna, lekarza rodziny, aby skonsultować się w sprawie leczenia zaproponowanego i zatwierdzonego przez obie somnambuliczki. Odpowiedział mi, że absolutnie nie wierzy w istnienie opisanego stworzenia; że według niego młoda panna O… cierpi na nerwicę histeryczną i że jeśli zechcę kontynuować magnetyzowanie, to na pewno uda mi się ją wyleczyć.

Co do zaleconego leczenia – które polegało na pocięciu motka nici na kawałki długości jednej linii (ok. 2 mm), wrzuceniu ich do mieszanki z oleju i masła, ubiciu wszystkiego razem i podawaniu chorej jednej łyżki tej mikstury codziennie rano – nie widział w tym żadnej szkody, poza odrażeniem, jakie mogłaby odczuwać panna O…

Rodzina postanowiła zatem, że kontynuując magnetyzowanie, będzie jednocześnie stosować przepisany środek.

Odbyły się inne konsultacje i za każdym razem obie somnambuliczki widziały to zwierzę; obie ogłosiły jego śmierć i wydalenie. Ale, niestety! – jeśli rzeczywiście opuściło ono ciało, to stało się niewidzialne, co przecież było niemożliwe, skoro obie opisały je jako mające metr długości.

Obie somnambuliczki się myliły: nie było żadnego robaka – był to efekt ich wyobraźni lub może przekazu myśli od hrabiny de V…, która wierzyła w coś tego rodzaju, mając wcześniej słyszeć opowieści, jak to w czasie snu, pod dużymi drzewami lub na łąkach, do śpiących ludzi wpełzały zaskrońce. Zbieżność wizji i opinii obu somnambuliczek jest trudna do wyjaśnienia, ale fakt pozostaje faktem.

Nie było nawet najmniejszego robaka. Powtarzamy: somnambuliczki się myliły.

Jeśli dwie somnambuliczki mogą się pomylić, analizując włosy tej samej osoby, jeśli ich wyobraźnia może zboczyć na takie tory, jak w powyższym przypadku – czy nie mamy podstaw, by twierdzić, że somnambulizm może być wątpliwej użyteczności?

Z naszej strony, z całą szczerością naszej duszy, oświadczamy: somnambulizm nie jest użyteczny, lecz raczej szkodliwy.


Oto drugi przykład: pewna dama mieszkająca na południu Francji, której dziecko magnetyzowałem w Genewie – nie dając jej przy tym żadnej nadziei na wyleczenie choroby – wysłała włosy swojego syna do somnambuliczki w Nicei.

W konsultacji somnambuliczka mniej więcej opisała chorobę i związane z nią objawy, nie podając jednak żadnych konkretnych szczegółów. Zaproponowała natomiast leczenie, które – według niej – miało nieomylnie uzdrowić chorego. Polegało ono na umieszczaniu dziecka w jeszcze ciepłych skórach świeżo zabitych zwierząt, takich jak owca, cielę, wół itd.

Poinformowano mnie o tej konsultacji i zalecanym leczeniu. Zachęciłem matkę, by wysłała kolejną próbkę włosów tej samej somnambuliczce, ale przez inną osobę. Jeżeli rzeczywiście miała trafne widzenie za pierwszym razem, powinna tym lepiej widzieć za drugim – tym bardziej, że mogła rozpoznać, do kogo należały włosy.

Niestety, tym razem somnambuliczka stwierdziła, że włosy należą do mężczyzny w wieku około czterdziestu lat, cierpiącego na chorobę wątroby. Zaleciła wówczas intensywne stosowanie środków przeczyszczających.

Druga konsultacja zupełnie nie przypominała pierwszej, a zalecane terapie były zupełnie odmienne. Musimy zatem przyjąć, że somnambuliczka – czy to przy pierwszej, czy może przy obu konsultacjach – nie wykazała się pełną jasnowidzącą zdolnością.

W obliczu podobnych faktów – które powtarzają się dziewiętnaście razy na dwadzieścia – możemy śmiało wyciągnąć wniosek, że codzienne konsultacje o stałej porze nie mogą mieć większej wartości.

Nie mówimy tutaj, oczywiście, o tych „somnambulikach”, którzy są nimi tylko z nazwy i których nawet nie wprowadza się w stan snu przez magnetyzera, rzekomego „profesora magnetyzmu” – dla nas ci ludzie w ogóle nie istnieją. To już sprawa dla sądu karnego.


Somnambulizm sam w sobie – ciekawa analiza

Mój drogi i szanowny Dyrektorze,
Ch. Lafontaine

Właśnie przeczytałem z największą uwagą list pana Jobarda z 3 lutego 1861 roku, dotyczący spirytyzmu i jego teorii duchów.

Czyż to nie zbyt śmiałe, że ja, zwykły śmiertelnik, ośmielam się powiedzieć, iż nie mogę przyjąć ani wywodu, ani rozwinięć, ani też wniosków wybitnego uczonego? Moja wyobraźnia, moje instynkty, a nawet moje przekonania temu się sprzeciwiają.

Moja wyobraźnia – zapewne atroficzna z braku ćwiczeń – nie jest w stanie pojąć przywołań duchów, które przewyższają tajemnice kapłanów egipskich, teurgiczny magizm Chaldejczyków i Zoroastra, wyrocznie oślicy Balaama i wróżki z Endor, święte uniesienia pytii z Delf, sabaty czarownic z wieków średnich, a nawet sztuczki pana Squire’a, który – jak wiadomo – podnosi stoły ważące 100 kilogramów małym palcem i przerzuca je nad swoją głową

Somnambulizm i spirytyzm: krytyczne spojrzenie

Moje instynkty, podobnie jak Pańskie, nie chcą dopuścić myśli, że możliwe jest
„nawiązanie kontaktu, czy to z Bogiem, czy z czystymi inteligencjami, za pomocą dotykania przedmiotów materialnych”;
że można sobie pozwolić na „śmieszność wywoływania najbardziej czcigodnych imion, by zadawać im najbardziej błahe pytania”,
czy zmuszać dusze osób wybitnych – dzięki swoim cnotom, wiedzy lub cierpieniom – do zniżania się
„do błazeństw, które w naszych oczach je poniżają”.

Co do moich przekonań – powtarzam – zdecydowanie się temu sprzeciwiają. Religia uczy nas, że dusza, gdy opuści ciało, które było jej życiem, powraca do Boga, by być sądzoną według swoich uczynków – i by zaznać albo szczęścia, którego nic nie zakłóci, albo wiecznej kary, z których najbardziej odczuwalną dla naszych zmysłów jest wieczne pozbawienie radości oglądania swego Stwórcy.

Jeśli chodzi o mój rozum – rozum, który według encyklopedystów winien samodzielnie kierować moim sercem i umysłem –
to on odrzuca całkowicie wiarę w wywoływanie duchów, w działania spirytystów (nawet jeśli prowadzone są w dobrej wierze, czego nie chcę kwestionować) i w sam spirytyzm.

To właśnie szukając wyjaśnienia dla faktów przytoczonych przez pana Jobarda, wpadłem na pomysł, by rzucić okiem na książkę całkowicie spirytystycznego pochodzenia (wybaczcie ten neologizm – niech idzie w parze ze słowem „spirytyzm”, które zresztą nie figuruje w żadnym słowniku).

Dzieło to, w formacie in-12, liczy 392 strony i nosi tytuł: „Życie podyktowane zza grobu Ermance Dufaux, lat 14”,
a podtytuł: „Joanna d’Arc – opowiedziane przez nią samą”.

Miałem szczęście. Z jednej strony jako medium występowała niewinna czternastoletnia dziewczyna, niezdolna ze względu na swój wiek i brak doświadczenia do świadomego wykorzystywania ludzkiej łatwowierności. Z drugiej – nieśmiertelna Dziewica Orleańska, postrach Anglików, chwała Francji, kobieta natchniona jeszcze za życia, kierowana przez duchy, które nazywała „głosami”, sądzona, skazana i spalona jako czarownica 30 maja 1430 roku.

Jeśli po lekturze tej obiecującej książki, mającej dostarczyć mi interesujących informacji o Joannie d’Arc i rzucić światło na kilka niejasnych aspektów panowania Karola VII, nie zostałbym porażony oczywistością spirytycznych „dowodów” – oznaczałoby to, że umrę w grzechu niepokuty.

Z zapałem przebrnąłem przez przedmowę oraz rozdziały I, II, III i IV. Ale im dalej czytałem, tym bardziej narastało moje zdziwienie. Strony mijały mi przed oczami, a wszystko, co czytałem, było mi doskonale znane. Nie znalazłem nic nowego, nawet styl wielu fragmentów wydał mi się znajomy – pamiętałem go z dzieła pierwszego poważnego historyka Joanny d’Arc – pana Le Bruna de Charmettes.

Jeszcze zanim dokonałem tego ciekawego odkrycia, przyszło mi na myśl, że Jehanne du Lys, zwana Dziewicą Orleańską, mówiąca za życia nieco barbarzyńskim językiem XV wieku, odczuwająca wpływ romańskiego dialektu, z którego się wywodziła, musiała mieć trudności z wypowiadaniem się w języku Racine’a i Bossueta. Ale dar wszechobecności, jakim przecież powinni dysponować Duchy, oraz ich bezsprzeczna wszechwiedza uspokajały moje wątpliwości – do czasu, gdy odkryłem, że rzekomo podyktowane zza grobu „Życie” Joanny d’Arc zostało niemal słowo w słowo przepisane z „Historii Joanny d’Arc” M. Le Bruna de Charmettes. To całkowicie rozwiało wszelkie tajemnice.

Wydało mi się interesujące wskazać te osobliwe podobieństwa – jeśli mi Pan pozwoli – oto kilka przykładów spośród setek, po tym jak wyjaśnię technikę stosowaną przez Ducha (nienajlepszego, trzeba przyznać), który prowadził rękę panny Ermance Dufaux.

Joanna d’Arc – jako ta, która opowiada o swoim życiu – mówi naturalnie w pierwszej osobie, nie podając żadnego z autorów, z których czerpie treść. Chcąc nie pominąć ważnych faktów, stawia przed sobą dzieło pana de Charmettes i po prostu je dyktuje, zmieniając tylko formę gramatyczną z trzeciej osoby na pierwszą.

Dla przejrzystości narracji przyjmuje sprytny podział dzieła zastosowany przez uczonego, którego obrała sobie za przewodnika, i podąża za nim krok po kroku, linia po linii, słowo po słowie, skracając tu i ówdzie kilka szczegółów – by z czterech grubych tomów in-8 uczynić jedną książeczkę in-12, łatwą do sprzedania za 3 franki (1 frank 80 centymów z rabatem).

Przykłady:

Joanna d’Arc, str. 12:
„Moi rodzice, ubodzy i uczciwi, dali mi jedynie wychowanie odpowiednie do ich stanu.”

De Charmettes, tom I, str. 249:
„Rodzice Joanny d’Arc mogli jej dać jedynie wychowanie zgodne z ich stanem.”


Joanna d’Arc, str. 17:
„W Domrémy był pewien rolnik imieniem Conradin de Spinal. Był jedynym Burgundczykiem w wiosce. Czułam do niego pewną niechęć; jednak przezwyciężyłam ją i zostałam z nim matką chrzestną dziecka.”

De Charmettes, tom I, str. 278:
„Wszyscy mieszkańcy Domrémy, z wyjątkiem jednego, byli Armagnakami z serca i woli… Zgodziła się zostać z nim matką chrzestną dziecka.”


Joanna d’Arc, str. 13:
„Pewnego dnia, miałam wtedy trzynaście lat, przędłam, siedząc pod dębem w ogrodzie mego ojca…”

De Charmettes, tom I, str. 290:
„Joanna d’Arc, mająca około trzynastu lat, przebywała pewnego letniego dnia w ogrodzie swojego ojca…”


Opis pierwszego objawienia „głosów” jest identyczny w obu wersjach – niestety zbyt długi, by go tutaj przytoczyć.


Mówiąc o napaści Burgundczyków na Domrémy, Duch Joanny d’Arc dyktuje (str. 17):
„Wszyscy mieszkańcy uciekli, zabierając ze sobą swoje stada i najcenniejsze rzeczy; schronili się w Neufchâteau.”

De Charmettes, tom IV, str. 306:
„Pasterze i rolnicy w pośpiechu opuścili swoje skromne domostwa, zabierając najcenniejsze rzeczy i przepędzając przed sobą trzody… Szukali schronienia za murami Neufchâteau.”


Opis spotkania z człowiekiem znieważającym Dziewicę, str. 28:
„W drodze do króla spotkałam mężczyznę, który zapytał, wskazując mnie palcem: Czy to Dziewica? – Tak, odpowiedział ktoś z moich towarzyszy. Wtedy on zawołał: Wyrzekam się Boga, jeśli po jednej nocy nie przestałaby być dziewicą! Słysząc to, odwróciłam się i powiedziałam: Jak możesz wyrzekać się Boga, skoro jesteś tak blisko śmierci? Odszedł, śmiejąc się z przepowiedni, ale godzinę później wpadł do wody i utonął.”

De Charmettes, tom IV, str. 375:
„Gdy wchodziła do królewskiej rezydencji, przejeżdżający konno mężczyzna zapytał: Czy to Dziewica? – Tak – odpowiedziano. Wtedy powiedział: Wyrzekam się Boga, jeśli po jednej nocy nie przestałaby być dziewicą! Joanna usłyszała to i odwracając się, rzekła: Jak możesz wyrzekać się Boga, skoro jesteś tak blisko śmierci? Około godzinę później wpadł do wody i utonął.”


Wierzę, że Pana inteligencja, szanowny Panie Dyrektorze, została już dostatecznie oświecona i dlatego nie ma potrzeby przedłużać tej wyliczanki. Zrozumiał Pan mechanizm? Jest prosty i nie wymaga interwencji sił nadprzyrodzonych.

Ale to, czego autor tej śmiałej kompilacji wydaje się nie brać pod uwagę, to fakt, że jego dzieło stanowi przypadek plagiatu literackiego, przewidziany w artykułach 445 i kolejnych Kodeksu karnego oraz w orzeczeniach Sądu Kasacyjnego z dnia 2 lipca 1807 i 3 marca 1826 roku.

Moje doświadczenie ze spirytyzmem

Doświadczenie, jakie właśnie zdobyłem w dziedzinie spirytyzmu, w zupełności mi wystarczyło. Było to, jak sądzę, najprostsze z możliwych doświadczeń; ale skłoniło mnie ono do przekonania, że gdyby wszystkie uzyskane wyniki zostały poddane analizie z taką samą dokładnością i bezstronnością, jaką właśnie zastosowałem w przypadku Historii Joanny d’Arc, splagiatowanej z dzieła pana Le Bruna de Charmettes, z całych tych rzekomych zwierzeń duchów nie pozostałoby nic oprócz przekonania, że byliśmy ofiarami albo pamięci medium, albo bolesnych mistyfikacji.

Proszę mi wybaczyć ten długi list, szanowny Panie Dyrektorze,
ale wiedząc, z jaką pasją poszukuje Pan prawdy, uznałem, że sprawię Panu przyjemność, wskazując jeden z najdziwniejszych efektów spirytyzmu.

W numerze z 15 marca dokonał Pan już słusznej oceny absurdalnych praktyk pana N…, profesora magnetyzmu, który z zawodu jest malarzem-szklarzem. Ufam więc, że odda Pan sprawiedliwość szczerości metod spirytystycznych, stosowanych przez autora Joanny d’Arc – opowiedzianej przez nią samą.

Proszę przyjąć wyrazy szacunku, itd.

Paul Fassy
ul. Tirenelle-Saint-Germain 70
Paryż, 22 maja 1861 r.

źródło:  DE LA CLAIRVOYANCE DANS LE SOMNAMBULISME; LE MAGNÉTISEUR – 15 Juin 1861.