Nieznany geniusz

Nieznany geniusz

Dla Pietro Costy

Przypomnij sobie Jakuba…
Sny geniusza zstępują na czoła, które w bezsenności
Nie mają nic prócz kamienia za poduszkę.
Alphonse de Lamartine, Harmonies, „Génie dans l’obscurité”

I zadawałem sobie pytanie – bo moja dusza była pełna
Fali emocji, która wrzała, i której z ledwością
Moje drżące wnętrze potrafiło pomieścić:
Czyż zawsze, o dziwna naturze,
Zgotujesz umiłowanemu geniuszowi los ciemności,
Wąski, przeklęty krąg, z którego nie może się wydostać?

Tak, to najwyższa gra ponurego losu:
Skarga geniusza jest koncertem, który on sam kocha;
Tych, których ozdabia tutaj, na ziemi, swoimi wspaniałymi darami,
Których obdarza – jak wybranych – swymi wzniosłymi skarbami,
Tych wybiera potem na pierwsze ofiary.
Porzucone dzieci, których czoła są naznaczone!

Okrutna gra! A czemuż to ci pariasi świata
Są pozbawieni twej hojnej dobroci,
O Boże? Czy dla tych męczenników nie masz spojrzenia?
Poeci wygnani na naszej jałowej ziemi,
Których serca są tak pełne, choć wszystko wokół jest tak puste –
Czyż nie mają oni udziału w Twojej nieskończonej miłości?

Homer – żebrak; ten, który był Wergiliuszem,
Opuszcza płacząc swój zrujnowany dom w młodości;
Alighieri – wygnaniec, Tasso – w kajdanach;
Oto, zazdrosny losie, ofiary najwyższe –
Wielcy ludzie, których piersi płoną ogniem niebios
I których świat zna przez ich nieśmiertelne pieśni.

Ach, jak gorzkie jest życie tych biednych serc!
Im bardziej czują się wielcy, tym cięższa ich niedola,
Tym większy ciężar niesprawiedliwego cierpienia wkładasz na ich barki.
Ach, jak muszą jęczeć pod Twoją ręką, która ich smaga,
Gdy z ich dusz – jak potężny nurt –
Wypływa fala boskich pieśni, które nigdy nie znajdą echa!

Ale Ty, Boże, okażesz im sprawiedliwość i weźmiesz pod uwagę
Ich cierpienia, a czasem nawet wstyd,
Które muszą znosić każdego dnia na swojej drodze.
Znajdą gdzie indziej, po wypiciu gorzkiego kielicha,
Po długich mękach trudnej ofiary,
Kielich, w którym czysty miód nie ustanie nigdy.

Ach! gdyby nie mieli w sercu tej nadziei,
Czy znieśliby ciężar surowego cierpienia?
Czy mogliby pić tak gorzki napój upokorzenia?
I czy na swoich bladych czołach, w boskich uniesieniach,
Zdołaliby – bez skargi – nosić koronę cierniową?
– Bo i geniusz także cierpi swoją pasję. –

Ziemia jest dla niego jedynie wielkim Kalwarią,
Gdzie zamiast kadzidła unosi się jego nieustanna niedola,
Gdzie każdy dzień, każda godzina przynosi nowe ukrzyżowanie.
A gdy próbuje oszukać swoją okrutną bezsenność,
Pieśni cierpienia przekształca w harmonię –
Najpiękniejsza pieśń, jaką zna, jest jednym wielkim jękiem.

Tak chciałeś, w swych najwyższych zamysłach:
Najszlachetniejszym duchom zsyłasz największe męki,
W ten sposób ich poświęcasz i pieczętujesz ich czoła.
Władczym dębom dajesz burze,
Błyskawica uderza w najwyższe szczyty –
I nie trafia nigdy nisko, lecz tylko w szczyty gór.

Tak, Pietro, jednym tylko spojrzeniem,
Jedną tylko myślą
Przeniknąłem twoje bolesne tajemnice przeszłej goryczy,
Twoją świętą miłość do sztuki.

Ujrzałem na twoim czole mistyczną iskrę
Nieznanego geniusza.

I szanuję w tobie płomień poezji;
Ujrzałem twoją duszę nagą.
Bo widzisz, geniusz niesie żywy symbol,
Który wypisuje boski palec,
I wszędzie tam, gdzie jaśnieje niebiańska aureola,
Widać rękę Boga.

Tak, czuję, że jesteś poetą – ach, i ogarnia mnie smutek,
Że już jest tak późno;
Dla twego imienia bez echa chwała, o biedny artysto,
Nie rzuci nawet spojrzenia!

Tak jak szlachetna perła skrywa się
Na dnie morza, pod srebrzystym piaskiem,
Tak diament śpi w ciemności – trzeba, by oko
Wydobyło go z mroku.

W sobie czujesz szmer myśli,
Harmonijny strumień,
Rozsypujesz je przypadkowo w szalonych strofach –
Pieśni twoje płyną jak śpiew ptaka.

Śpiewaj więc jak on! – Czy poeta z lasu
Zastanawia się kiedykolwiek,
Czy jego nuta rozbrzmiewa gdzieś dalej niż na miękkim brzegu,
Echem jego lasów?

Beztroski, a jednak wylewa harmonię
Skromnie, pod swym zielonym dachem.
Tak samo – zbyt często – wspaniały geniusz
Śpiewa tylko dla pustyni.

Kiedy tchnienie z wysoka muska jego skronie,
Czy sądzisz, że to przy dźwiękach święta,
Gdzie tłum bez wyboru pędzi jak pijany potok?
Nie, to w ciszy jego pobożnej duszy
Inspirowana, tajemnicza muza
Objawia mu najwznioślejszą pieśń.

Wiesz o tym, o Costa – ty, którego wędrowne życie
Nie znało innego schronienia niż najwątlejszy namiot.
Ty, nieznany poeto, mroczny przechodniu świata!
Ty, który nie raz, jak Jakub w swej pielgrzymce,
Miałeś tylko kamień przy brzegu,
By położyć swe potężne czoło.

I jak on, widzisz we śnie drabinę
I aniołów schodzących i wstępujących bez przerwy
Po stu tysiącach stopni boskich schodów.
Na jaśniejącym szczycie biblijnej drabiny
Wielki Bóg – stwórca twojej anielskiej duszy –
Ten sam, który w kołysce dotknął jej swą ręką.

I ty także walczysz – jak patriarcha
Z człowiekiem walczył w swym szybkim marszu
I przez anioła Boga nie został powalony.
Odważny artysto, twoim przeciwnikiem jest życie!
To nieszczęście, zapomnienie, które
Otula twojego ducha swym wielkim cieniem.

Miej odwagę do końca! To już schyłek twego dnia,
I czy nie widzisz
Spoczynku tam, w oddali?
Koniec nie jest już daleko. Jeśli dla ciebie godzina się wlecze,
Jeśli droga była trudna –
Oto nadchodzi poranek!

Na wiecznym wschodzie rozbłyska świt;
Wkrótce nadejdzie czas, by złożyć namiot,
Twoje zmęczone stopy dotkną progów pałacu,
Który Bóg przygotował dla wybranych w mieście pokoju.

– Pociesz się, Pietro – jeśli śmiertelna palma
Nie ozdobiła twojego czoła, ta druga będzie piękniejsza,
A ta nigdy nie zwiędnie.

Ale ja, który jestem młody, w marzeniach błyszczących,
Którego serce pachnie wiosną,
Który wciąż jeszcze stoi blisko sezonu róż,
Ach, nie zrywając żadnej z nich –
Widzę na twoim pięknym, postarzałym czole,
Poza dawnymi cierpieniami – dwie czcigodne rzeczy:

Gwiazda poety
Gwiazda poety, gwiazda o czystym blasku,
Piękna jak wieczorna Vesper nad śnieżnymi szczytami;
I święty znak, którego nikt nie znieważa,
Jeśli ma pobożne serce – to święta korona,
Która z oddali przenika serca i spojrzenia,
Opaska z siwych włosów, którą Bóg kładzie na głowy starców.

A zatem idź już teraz, artysto o dumnej duszy,
Podążaj, zakończ w pokoju swą skromną drogę;
Niech świadomość, że jesteś kochany, ogrzeje twoje serce,
Ty, którego długa przeszłość była jednym wielkim cierpieniem.
Niech pocieszająca myśl o śmiertelnym kielichu,
Który wciąż musisz pić, osłodzi ci resztę życia;
W mojej pamięci twój obraz na zawsze pozostanie,
A moje modlitwy, mój szacunek – będą ci towarzyszyć wszędzie.



Bruksela, 7 maja 1839
P.-C. Truffaut

źródło: Un génie inconnu (fr. Nieznany geniusz);  LE MAGNÉTISEUR   Janvier 1866