Mistyczny Krzyż

Mistyczny krzyż jest znakiem ujawniającym mistycyzm, który wiele osób posiada na dłoni. Ten znak, czyli krzyż, znajduje się pomiędzy linią serca a linią głowy, czyli między dwiema długimi poprzecznymi liniami dłoni, dokładnie pośrodku między nimi.

Według Desbarollesa, posiadanie tego krzyża oznacza, że dana osoba jest wierząca, nawet jeśli zaprzecza temu i usilnie protestuje wbrew temu przekonaniu. Nie jest to jednak znak tradycyjny, jak wiele innych wątpliwych znaków, takich jak np. oznaki zdrady małżeńskiej czy inne niechlubne symbole, przed którymi zawsze warto mieć jakieś wyjście awaryjne.

Posiadanie mistycznego krzyża oznacza wstęp do nieznanego świata.
Jeśli ktoś jest inteligentnym myślicielem, wkracza w ten świat jako wierzący; jeśli jednak brakuje mu siły woli i przenikliwości, stanie się jedynie zwykłym łatwowiernym człowiekiem. Pozwalam sobie na rozróżnienie tych dwóch terminów, które często są błędnie stosowane jako synonimy, gdyż jestem pewna, że nawet Desbarolles, mimo swej przenikliwości, nie pomyślał o tym.

A zatem, czy masz mistyczny krzyż? Spójrz na swoją dłoń. Jeśli widzisz ten znak, oznacza to, że nie jesteś jedynie łatwowierny, ani tylko wierzący – masz zdolność do widzenia duchów na własne oczy.

My, spirytualiści, jesteśmy jednak w pełni świadomi, że nawet posiadanie najpiękniejszego mistycznego krzyża nie gwarantuje, że ktoś rzeczywiście zobaczy duchy. Można bowiem darzyć święte sprawy głębokim uczuciem i miłością oraz być wdzięcznym wobec naszych zmarłych przodków, a mimo to nigdy nie ujrzeć żadnego ducha.

Ale posłuchajmy, co mówi Desbarolles:

„Nasze badania fizjologiczne pozwoliły nam na bezbłędne rozpoznanie – co jest niezaprzeczalnym faktem – osób, które naprawdę widzą zjawy. Może są one jedynie wytworem wyobraźni, ale faktem jest, że je widzą.
Wielokrotnie wprawialiśmy ludzi w zdumienie, oznajmiając nawet najbardziej sceptycznym i pewnym siebie osobom, że miały widzenia.
Jednak największą sensację wywołaliśmy pewnego dnia w Pradze, w towarzystwie austriackich wojskowych, którzy zaprosili nas na wieczór, byśmy mogli zaprezentować nasze zdolności jasnowidzenia.
Austriaccy żołnierze, podobnie jak ich francuscy odpowiednicy, należą do najbardziej uprzejmych i życzliwych ludzi na świecie.

Po tym, jak zdumieliśmy ich trafnością naszych spostrzeżeń, podszedł do nas pewien polski oficer. Przyjrzałem mu się uważnie i powiedziałem z absolutną pewnością:
– Widział pan zjawy.

Na sali rozległ się nagły okrzyk zdumienia, po którym nastąpił śmiech niedowierzania, ponieważ ten Polak był znany jako najbardziej nieustraszony i zdecydowany wojskowy w całym garnizonie.

Oficer odchylił się gwałtownie do tyłu, spojrzał na mnie oszołomiony i powiedział głośno:
– Tak, widziałem. I to zaledwie trzy dni temu.

Wtedy cała sala wybuchła jeszcze większym zdziwieniem.

– Nie jestem tym w żaden sposób zaniepokojony – kontynuował oficer. – Odczuwam przy tym tylko pewien rodzaj emocji, który jest dziwnie przyjemny. Nie mogę jednak powstrzymać tych wizji, choć też ich nie próbuję od siebie odganiać.

Tamtego wieczoru zdobyliśmy opinię niemal czarnoksiężników, choć w rzeczywistości nie było w tym nic nadprzyrodzonego.

Innym razem, a przytaczam ten przypadek, ponieważ osoba, o której mowa, żyje i jest dobrze znana w Paryżu, co oznacza, że mogłaby potwierdzić prawdziwość mojej relacji – wydarzyło się następujące zdarzenie:

Rozmawiałem z pewną osobą należącą do środowiska literackiego, której ojciec wykonywał zawód wymagający częstych kontaktów z ludźmi pióra. W pewnym momencie, zupełnie niespodziewanie, przerwałem rozmowę i powiedziałem do niej te same słowa, które skierowałem do polskiego oficera:
– Widziałeś duchy…”

To jest prawda – powiedział mi – i prawdopodobnie zawdzięczam życie pewnemu zjawisku…

Oto, co mi opowiedział:

– Mój ojciec zmarł po założeniu w Paryżu renomowanego przedsiębiorstwa.

W tamtym czasie przebywałem na prowincji, a ponieważ jego interesy były bardzo rozległe, powierzono mi misję dostarczenia, w imieniu jego firmy, do pobliskiego miasteczka znacznej sumy pieniędzy. Miałem wyruszyć w ciągu dnia, ale z powodu licznych obowiązków byłem gotowy dopiero o zmierzchu. Mimo to nie zmieniłem decyzji. Jedynie dla bezpieczeństwa włożyłem parę pistoletów do kabur przy siodle mojego konia, przypasałem nóż myśliwski i wyruszyłem w drogę.

Zmierzch zapadał, gdy zbliżałem się do rozległego lasu. Po drodze napotkałem ludzi podróżujących w zakrytym wozie, ciągniętym przez silnego konia. Zawołali mnie, zachęcając, bym podróżował razem z nimi, zwłaszcza przez las, którego długość i ciemność budziły w nich pewien niepokój.

Z radością przyjąłem ich propozycję – oznaczało to dla mnie dodatkowe bezpieczeństwo – i jechałem obok nich tak długo, jak droga prowadziła przez otwartą przestrzeń. Kiedy dotarliśmy do skraju lasu, ścieżka zwęziła się i zacząłem jechać za wozem.

Na rozdrożu, u wejścia do lasu, znajdował się – jak to często bywa na prowincji – duży krzyż ustawiony na szerokim kamiennym postumencie.

Podążałem za wozem i właśnie miałem wjechać w gęstwinę, gdy mój koń nagle się cofnął, jakby zobaczył przed sobą głęboki rów. Nie dostrzegając żadnej przeszkody na drodze, ponagliłem go ostrogami, ale on ponownie się cofnął, uparcie opuszczając głowę i wyraźnie okazując strach.

Podniosłem wzrok – i krew zamarła mi w żyłach.

Na kamiennym postumencie zobaczyłem mojego ojca stojącego z wyciągniętą ku mnie ręką, jakby chciał zatarasować mi drogę. Jego twarz była surowa, a gest stanowczy.

Miał na sobie swój ulubiony strój – niebieski surdut zapinany na złote guziki.

Pomyślałem, że padłem ofiarą złudzenia, więc ponownie ponagliłem konia, ale on wciąż odmawiał ruszenia naprzód. Mój ojciec wykonał jeszcze bardziej zdecydowany ruch ręką.

Nie było wątpliwości – nakazywał mi zawrócić. Posłuchałem i obróciłem konia.

Mój wierzchowiec pognał w przeciwnym kierunku z przerażającą prędkością. Następnego dnia dowiedziałem się, że ludzie podróżujący w wozie zostali zamordowani i obrabowani w lesie.

Najprawdopodobniej czekano tam także na mnie, ponieważ ktoś musiał się dowiedzieć, że miałem przy sobie dużą sumę pieniędzy.


Teraz przytoczę inny przypadek, który jest szczególnie interesujący, ponieważ dotyczy znanego pisarza, którego sceptycyzm jest powszechnie znany.

Badając jego dłoń i osobowość, byłem zdumiony, znajdując w niej wyraźne znaki silnej skłonności do mistycyzmu. Spodziewając się jednak zaprzeczenia, zapytałem go, czy kiedykolwiek miał kontakt z duchami…

„To mogło rzeczywiście mieć miejsce w moim życiu…”

Uśmiechnął się i po chwili milczenia dodał:
– To mogło rzeczywiście mieć miejsce w moim życiu…

– Wie pan – kontynuował – że nie jestem skłonny wierzyć w wiele rzeczy, i mówię to całkowicie szczerze. Jednak zawsze żywiłem głęboki, niemal religijny kult dla mojej matki, która zmarła młodo, okazując mi za życia niezwykłą czułość.

Pewnego dnia, po wyjątkowo wyczerpującej podróży, dotarłem do Étretat. Przez cały dzień lał na mnie ulewny deszcz, byłem przemoczony i wyczerpany. Kiedy zobaczyłem niewielką gospodę – wówczas była to zaledwie chatka rybacka, tuż nad morzem – nie wahałem się. To było dawno temu.

Po zjedzeniu skromnego posiłku, niemal nieprzytomny z wyczerpania, padłem na łóżko. Sen ogarnął mnie natychmiast, jakby była to głęboka letargiczna drzemka. Nie wiem, jak długo spałem, ale wiem, że nagle usłyszałem głos mojej matki mówiący:
– Obudź się, obudź się, jesteś w niebezpieczeństwie.

Otworzyłem oczy. Czy to był sen, czy wizja – nie potrafię powiedzieć. Ale zobaczyłem moją matkę, która, zwracając się do mnie po moim chrzestnym imieniu, powtarzała:
– Obudź się, obudź się! Grozi ci niebezpieczeństwo! Powódź!

– Mamo, pozwól mi spać – powiedziałem. – Jestem zbyt zmęczony, nie mam siły walczyć ze snem.

– Obudź się natychmiast! – krzyknęła.

Wstrząsnęła mną z taką siłą, że moja głowa uderzyła o ścianę, wydając dźwięk przypominający uderzenie młota.

Wtedy się obudziłem i usłyszałem krzyki z zewnątrz:
– Powódź! Powódź! Ratujcie się!

Zerwałem się z łóżka i stanąłem po pas w wodzie.

Chwilę później fale zalałyby mnie całkowicie i udusiły we śnie. Wyskoczyłem na zewnątrz.

Następnego dnia woda niemal całkowicie zalała chatę.

Nigdy nie dowiedziałem się, czy to był sen, ale siła, z jaką zostałem obudzony, i ból głowy, który czułem przez kilka dni, sprawiły, że prawie uwierzyłem w rzeczywistość tej wizji.

Poza tym, jeśli przyjąć, że duch mojej matki interweniował w takim momencie, to trzeba przyznać, że było to zarówno nadprzyrodzone, jak i cudowne. Jest oczywiste, że zawdzięczam jej życie, ponieważ krzyki ludzi na zewnątrz nie zdołały mnie obudzić.


Takie rzeczy mogą przytrafić się osobom, które na dłoni, między dwiema długimi liniami, mają dwie krótkie, cienkie linie ułożone w kształcie krzyża.

Chciałabym tutaj zwrócić się do słynnego chiromanty, skoro czyta „La Lumière” (Światło), i zaznaczyć, że nie zamierzam podważać jego argumentów fizjologicznych. Chciałabym jedynie zauważyć, że lokalizuje on w sposób nieco arbitralny pewną zdolność, która nie podlega żadnej stałej regule – zdolność widzenia rzeczy nadprzyrodzonych.

Zbyt mocno skupił się na specjalistycznym podejściu, co często bywa pułapką dla naukowców. Spotkałam ludzi, którzy nie mieli mistycznego krzyża na dłoni, a mimo to mieli wizje. Wątpię też, aby wszyscy, którzy posiadają ten znak, byli zdolni do ich doświadczania.

Mimo to, życzę Desbarollesowi – wielkiemu chiromancie, człowiekowi niezwykle uprzejmemu, dobremu, pełnemu artystycznej wrażliwości i doskonałemu obserwatorowi – aby nigdy się nie mylił. Tym bardziej, że w mojej własnej dłoni odczytał, obok mistycznych znaków, także te najbardziej obiecujące – symbole sławy i fortuny.

To pozwala „La Lumière” zrealizować wspaniałą maksymę Konfucjusza, którą dotychczas spełniała jedynie częściowo:

„Proście Boga o dobra Niebios, a wtedy Bóg obdarzy was dobrami Ziemi, ponieważ w takim przypadku dobra Ziemi posłużą wam do szerzenia dóbr Niebios.”

Lucie Grange

źródło: LA CROIX MYSTIQUE; 25 Août 1884.