Mistyczne dialogi

Choć nasz przyjaciel Lesondeur jest notorycznym niedowiarkiem, utrzymuje bardzo dobre relacje ze swoim proboszczem – poczciwym człowiekiem o fanatyzmie mocno złagodzonym. Każde spotkanie jest dla tych dwóch antagonistów okazją do krótkiej rozmowy. Dotarło do nas kilka echa ich dialogów, którymi chcielibyśmy podzielić się z naszymi czytelnikami. Oto jeden z przykładów ich wymiany zdań:

– Widzę, że jest pan bardzo zamyślony, panie Lesondeur! Czy można wiedzieć, co pana tak trapi?

– Księże proboszczu, łamię sobie głowę, próbując wyobrazić sobie, jakie mogą być zajęcia w Raju.

– Zajęcia? Ależ błogosławieni cieszą się wiecznym odpoczynkiem. Są pogrążeni w nieustannym zachwycie, który daje im kontemplacja Boga i słuchanie muzyki niebiańskiej.

– Tak, już to sobie wyobrażam. W niebie musi być jak w teatrze: na scenie dobry Bóg, w całej swej chwale, otoczony zastępem statystów, z których każdy lśni bardziej niż poprzedni. W orkiestrze święci grają na różnych instrumentach pod batutą, rzecz jasna, świętej Cecylii. A tu i ówdzie chóry anielskie, a wokół nich – kręgi foteli z chmur, na których wylegiwać się będą przez całą wieczność ci, którzy umieli zapewnić sobie zbawienie.

– Ale nic nie stoi na przeszkodzie, by i pan mógł się zbawić, a ponieważ, mimo swoich dziwacznych pomysłów, jest pan człowiekiem uczciwym, nie tracę nadziei, że ostatecznie spotkamy się w krainie wiecznej nagrody.

– To bardzo miłe z pańskiej strony, księże proboszczu, ale nie spieszy mi się tam. Poza tym, szczerze mówiąc, nie widzę siebie w Raju. Ta wieczność muzyki i kontemplacji napawa mnie przerażeniem. Nic nie robić, tylko po to, żeby nic nie robić – równie dobrze można by zniknąć na zawsze. Jeśli to ma być odpoczynek, to niech będzie absolutny i niech oszczędzą nam także trudu widzenia i słyszenia!

– Ale w niebie nie można się zmęczyć. Doświadczamy tam różnorodnych doznań, które wszystkie są najwyższym stopniem przyjemności.

– To jasne, księże proboszczu, ale co mam panu powiedzieć – nie mam do tego zaufania. Kiedy się solidnie zmęczę, odpoczynek wydaje mi się cudowny. Ale jeśli trwa dłużej, niż potrzeba do odzyskania sił, staje się udręką, bo odczuwam wtedy nieodparty przymus działania. Mam wrażenie, że aby cieszyć się rozkoszami pańskiego wiecznego szczęścia, trzeba być nierobem w stopniu, którego nawet nie potrafię sobie wyobrazić.

– Widzę, do czego pan zmierza. Aby uciec przed nicością po śmierci, która może pana przerażać, skłoni się pan ku teorii reinkarnacji: rodzić się, żyć, umierać, odradzać się, przeżywać życie na nowo, znów umierać – i tak w nieskończoność.

– Przyzna ksiądz, że to trzyma się równie dobrze, co pańska tradycyjna doktryna, która staje się absurdem, bo być może wymagałaby lekkiego dopracowania.

– Ach tak! Chciałby pan ją odnowić w duchu spirytualizmu, okultyzmu, gnostycyzmu albo jakiejś innej fantazji tego rodzaju?

– Ależ skąd, księże proboszczu, ja po prostu chciałbym pozwolić katolicyzmowi umrzeć własną śmiercią. Nie wierzę zresztą, by można go było odmłodzić jakąś odpowiednią „szczepionką”. Ale w swojej archaicznej formie mnie interesuje, zwłaszcza jego nauki o życiu wiecznym. Choć, prawdę mówiąc, ta „życie” wydaje mi się raczej wegetatywne. Więc jak to jest, księże proboszczu – kiedy już znajdzie się ksiądz w niebie, przez całą wieczność nie zrobi ksiądz absolutnie nic?

– Ale cóż mógłbym robić w miejscu nagrody i rozkoszy?

– A gdyby tak pomógł ksiądz trochę swojemu dobremu Bogu?

– Czy to ja mam panu przypominać, że On jest przytłoczony pracą?

– Widzę, że zaczyna się ksiądz nad nim litować.

– I słusznie! Nie jest łatwo być Pradawnym Dni! Wiem, że rządy nad światem, a nawet jego nieustanne stwarzanie, nie są dla Najwyższego Rozumu wielkim zmartwieniem. Dobre prawa ustaliły raz na zawsze mechanizm działania wszechświata i obieg istot, więc Wieczny mógłby spokojnie pozwolić rzeczom toczyć się własnym torem. Ale nie! On zastrzegł sobie prawo sądzenia dusz. Co setną tysięczną sekundy napływają one masowo przed jego trybunał, przybywając ze wszystkich zamieszkanych planet, które wirują wokół Słońca, którego pył rozsypuje się w nieskończonej przestrzeni.

Każdą duszę trzeba było śledzić we wszystkich jej czynach, słowach i myślach. W niebie prowadzi się szczegółową księgowość jej zasług i przewinień – z dokładnym bilansem Winien i Ma.

– Zapomina pan, że Bóg jest wszechmocny, a więc jest w stanie podołać zadaniu, które sam sobie wyznaczył.

– Nie chcę w to wątpić, ale na jego miejscu byłbym zgorszony waszą bezczynnością, wy, sprawiedliwi, którzy zostawiacie temu biednemu Bogu całą tę piekielną robotę, odmawiając sobie jakiejkolwiek użyteczności. Założę się, że Diabeł ma lepszą obsadę i że ci biedni potępieńcy przynajmniej się krzątają i coś robią!

Proboszcz usłyszał już wystarczająco dużo jak na dzisiaj.

– Porozmawiamy o tym innym razem. Teraz się spieszę.

N.A.C.

źródło: Dialogues Mystiques; La Lumière Maçonnique Juin-Juillet 1911.