Około roku 183… przyśniło mi się w nocy, tuż przed przebudzeniem, że syn zaprzyjaźnionej rodziny z Kassel, imieniem Wilhelm, który był uczniem handlowym w naszym domu (choć nie mieszkał u nas ani nie jadał), wszedł do naszego zwyczajnego pokoju dziennego.
Niósł dość dużą paczkę i powiedział:
– Właśnie przyjechała moja matka i przyniosła dla państwa mały podarunek.
Podał ją mojej matce, która siedziała przy oknie.
Sen był tak żywy, że nie mogłam się powstrzymać, by podczas obiadu nie powiedzieć do mojej matki:
– Mamo, pani H. niedługo nas odwiedzi.
– Skąd to wiesz? – zapytała.
– Śniło mi się to – odpowiedziałam – i co więcej, przyniesie nam coś w prezencie.
Nie rozmawiałyśmy już o tym, uznając to za zwykły sen. Ale następnego dnia, dokładnie o godzinie 11, kiedy siedziałyśmy razem w salonie, drzwi się otworzyły i Wilhelm wszedł z tą samą paczką, którą widziałam we śnie, i wypowiedział dokładnie te same słowa:
– Właśnie przyjechała moja matka i przyniosła dla państwa mały podarunek.
Podał go mojej matce, która z uśmiechem przyjęła paczkę, mówiąc:
– Wiedziałyśmy już, że przyjedzie.
Po otwarciu paczki okazało się, że zawiera ona wyszywaną poduszkę pod plecy, wykonaną ręką córki naszej przyjaciółki.
Chociaż prorocze sny nie były mi obce, ten sen zaskoczył mnie nadzwyczajną wyrazistością i dokładnością, zwłaszcza przy tak pozornie błahym powodzie, jak wyszywana poduszka.
Możliwe jednak, że dobra i serdeczna córka naszej przyjaciółki, która ją przygotowała, była tak głęboko poruszona myślą o radości, jaką sprawi tym prezentem, że jej uczucia – mimo odległości – musiał odczuć ktoś o szczególnie wrażliwej duszy.
Późniejsze ustalenia potwierdziły, że nasze przyjaciółki dokładnie w tej samej godzinie wsiadały do dyliżansu i właśnie wtedy rozmawiały o wręczeniu prezentu – podczas gdy ja najprawdopodobniej miałam ten sen.
Inny, również niezwykły sen, miał miejsce w roku 183x. Dotyczył uwolnienia więźnia politycznego z roku 1832, który został schwytany podczas nieudanej próby powstania we Frankfurcie nad Menem i już niemal rok cierpiał w lochu.
Śniło mi się, że prowadzono go przez tzw. „Graben” (fosa miejska) na przesłuchanie do Ratusza (Römer), albo raczej z powrotem z przesłuchania.
Kiedy przeszedł przez bramę Scherfengäßchen, nagle powalił towarzyszących mu policjantów na ziemię i wbiegł do domu, którego front wychodził na ulicę Zeil. Zaryglował drzwi od tyłu, uniemożliwiając pościg.
Po chwili zobaczyłam go jednak znów na ulicy Zeil – został tam ponownie schwytany i walczył ze ścigającym go policjantem. Strącił mu czapkę albo kapelusz (tego już nie pamiętam), a gdy tamten się po nią schylił, więzień ponownie zdołał uciec. Na tym zakończył się mój sen.
Sen był tak sugestywny, że kilka dni później, w towarzystwie, gdzie byli obecni panowie żywo zainteresowani losem więźniów politycznych, opowiedziałam go.
Słuchano mnie bardzo uważnie, a jeden z panów zapytał:
– No i co, czy więzień się uwolnił?
– Myślę, że tak – odpowiedziałam – bo zdołał uciec temu, kto go miał pojmać.
Minęło około sześć tygodni od tego snu, kiedy stałam przy piecu w salonie, a jeden z moich siostrzeńców, stojący przy oknie, nagle zawołał:
– Ciociu, szybko, szybko! Co się dzieje na ulicy?!
Podbiegłam i zobaczyłam po drugiej stronie ulicy Zeil młodego mężczyznę walczącego z policjantem. Zrzucił mu kapelusz, a gdy tamten się po niego schylił – uciekł.
Siostrzeniec zapytał:
– Ciociu, co to było?
Zupełnie zapomniałam o swoim śnie i odparłam:
– To pewnie był złodziej.
Niestety, kilka minut później przyprowadzono młodego człowieka wycieńczonego i półżywego, a z komentarzy tłumu dowiedziałam się, że to biedny student, który próbował się uwolnić z aresztu.
Wtedy przypomniał mi się mój sen – i jednocześnie nasunęła mi się myśl: czy przez opowiedzenie tego snu nie przyczyniłam się do próby ucieczki? Oczywiście, nigdy nie mogłam się tego dowiedzieć.
Więzień rzeczywiście uciekł swoim eskortującym go policjantom na Grabenie, przez dom mający przejście do ulicy Zeil, i zaryglował drzwi za sobą.
Niestety, sąsiedni dom również miał przejście, którego zapomniano zamknąć. Gwardzista wszedł tamtędy i wyszedł razem z nim na Zeil.
Dodatkowo zabrakło powozu, który miał go od razu odwieźć, i dlatego, mimo że uciekł dokładnie w taki sposób, jak widziałam to we śnie, został ponownie schwytany i z powrotem odprowadzony do więzienia.
źródło: Einige merkwürdige Träume; Magicon Stuttgart 1849
Inne sny
Sen nr 1
Jeden z moich siostrzeńców, bardzo uzdolniony i bystry chłopiec, odwiedzał pewnego dnia swoich dziadków ze strony ojca. Padał deszcz, więc kiedy miał wychodzić, babcia dała mu parasol.
Kiedy jednak dotarł na dół, do drzwi wejściowych, zauważył, że deszcz już prawie ustał i parasol wydał mu się zbędny. W dziecięcej niefrasobliwości postawił go więc za otwartymi drzwiami i odszedł.
Gdy następnego dnia przyszedł ponownie do dziadków, zapytano go o parasol – i bardzo zmartwiło go to, że zostawił go za drzwiami wejściowymi, skąd zapewne ktoś go zabrał, bo nie można go już było tam znaleźć.
Po solidnej reprymendzie, zasmucony wrócił do domu. Jednak tej nocy przyśniło mu się, że znów idzie do dziadków, i gdy zbliża się do ich domu, dziadek wygląda przez okno i woła do niego:
– Ernst, parasol się znalazł! Pomocnik pana K. (który miał sklep na parterze budynku), postawił go w kominku!
Chłopiec obudził się niedługo później, a gdy rano – jak zwykle – udał się do dziadków, dziadek rzeczywiście wyjrzał przez okno i zawołał do niego:
– Ernst, parasol się znalazł! Pomocnik pana K. postawił go w kominku!
I tak właśnie było. Pomocnik zobaczył parasol stojący za drzwiami wejściowymi i ponieważ nie wiedział, do kogo należy, postawił go – żeby nikt go nie ukradł – w kominku. Gdy potem zaczęto szukać parasola i o niego pytać, akurat wyszedł i dopiero po powrocie, gdy chłopiec już poszedł, dowiedział się od swojego szefa, o co chodziło. Natychmiast go przyniósł i oddał dziadkom.
Sen nr 2
Pewna młoda panna, Sophie B…, zgubiła podczas pobytu w miejscowości uzdrowiskowej niedaleko Frankfurtu złoty pierścionek. Miał dla niej dużą wartość, więc szukała go i zleciła intensywne poszukiwania – jednak bez skutku.
Powróciła do Frankfurtu i dopiero tam przyśniło jej się, że zgubiony pierścionek leży w krzewie za domem zdrojowym w K…
Nie przywiązując większego znaczenia do tego snu, poszła jednak – gdy kilka dni później znów przyjechała do K… – we wskazane miejsce. I oto – rzeczywiście – pierścionek leżał tam, częściowo ukryty w trawie.
Sen nr 3
Trzeci sen, który miałem w sierpniu pamiętnego roku 1848, jest już mniej wyraźny i szczegółowy, ale ciekawy przez swój związek z osobą o podobnych zdolnościach co moje własne.
Śniło mi się, że znajdowałem się w ciemnym, sklepionym pomieszczeniu poza miastem, lecz niedaleko Menu, które otrzymywało skąpe światło przez kilka otworów strzelniczych. Przez jeden z nich widziałem miasto i jego ulice. Panował tam niespokojny zamęt, ludzie biegali tam i z powrotem w dzikim pośpiechu.
Wśród żywych, którzy poruszali się chaotycznie, widziałem także nagie trupy, które miały naciągnięte na głowy całuny i w ten sposób zakryte twarze.
Po krótkim czasie wszystko wydawało się mijać i opuściłem sklepienie, by sprawdzić, co z moim rodzeństwem, które nie opuściło miasta.
Pierwsza z moich sióstr, do której poszedłem, była cała i zdrowa wraz ze swoją rodziną – nikt z jej bliskich nie zginął w tym wielkim chaosie.
Udałem się więc do drugiej siostry, lecz jej dom wydał mi się obcy i zamieniony w ogromny szpital. Jej samej nie było, lecz powiedziano mi, że zarówno ona, jak i jej bliscy, są cali i zdrowi, a dzięki sytuacji (była właścicielką apteki) nawet nieco zarobiła.
Opowiedziałem ten sen moim bliskim, a ponieważ w owym czasie bardzo obawiano się wybuchu cholery, sądziłem, że sen się do tego odnosi – że może naszemu miastu grozi nawiedzenie przez tę straszną chorobę.
Jednak po tym, jak 17 września z wszystkimi swoimi przerażającymi wydarzeniami przeminął, sen nabrał zupełnie innego, jeszcze straszliwszego znaczenia.
Służąca ze Szwabii, która pracowała u mnie, miała ukochanego, czeladnika krawieckiego. Był – jak wielu innych z jego środowiska – demokratą i często się z nią spierał, bo nie podzielała jego poglądów i miała dość rozsądku, by dostrzec bezsensowność i naiwność działań Związku Robotniczego.
Jeszcze wieczorem 17 września, gdy wracał z zebrania na Pfingstweide, błagała go, by nie szedł dalej i przyrzekł, że nazajutrz – w poniedziałek – znów do niej przyjdzie.
Obiecał, pożegnał się z nią blady, ze łzami w oczach… by już nigdy więcej jej nie zobaczyć.
Ten przerażający 17 września minął – a biedna dziewczyna przeżywała katusze niepewności. Nikt się nie zjawił. We wtorek – również cisza.
W środę przyszedł do nas młody człowiek zajmujący się chirurgią, mówiąc, że chce tylko pokazać, iż jeszcze żyje. Przez trzy dni i dwie noce nie zdejmował nawet ubrań – tak bardzo zajęci byli w szpitalach rannymi.
Opowiedzieliśmy mu, że nasza służąca od tamtego dnia nie może odnaleźć swojego ukochanego. Gdy go opisaliśmy, zawołał:
– Proszę poczekać, myślę, że leży wśród zmarłych!
Aby wyrwać dziewczynę z tej nieznośnej niepewności, gorszej niż najgorsza pewność, postanowiłem sam pójść do szpitala.
Nie było łatwo dostać się do środka – umożliwiła mi to dopiero osobista znajomość z kierownikiem szpitala. Gdy wreszcie mnie wpuszczono, opisałem poszukiwanego młodego mężczyznę i zostałem zaprowadzony przez jednego z młodych lekarzy do drzwi piwnicy, gdzie leżały zwłoki. Powiedział mi tylko, że ten, którego szukam, leży po lewej stronie, mniej więcej pośrodku. Po czym zostawił mnie samego.
Leżeli tam – tak jak w moim śnie – nadzy zmarli, po obu stronach sklepu. I rzeczywiście – ten, którego szukałem, leżał dokładnie pośrodku lewej strony.
Sen się spełnił – może nie co do szczegółu, ale nie miałem żadnych wątpliwości co do jego znaczenia.
Dziewczyna sama również miała latem 1848 roku sen, w którym zobaczyła grób swojego ukochanego. Śniło jej się, że idzie na frankfurcki cmentarz. Grabarz stał już nad kilkoma wykopanymi grobami, a ona zapytała, dla kogo jest ten, który właśnie kończył.
– Dla Philippa G… – odpowiedział.
– A ten obok, czy przypadkiem nie dla mnie? – zapytała.
– Niezbyt konkretnie – odparł – ale możesz go mieć.
Tak wyglądał ten sen.
Jeszcze jeden sen, który miała kilka lat wcześniej, dotyczył tej samej sprawy – i był jeszcze bardziej niezwykły.
Przyśniło jej się, że jej ukochany siedzi blisko nieznanej jej dziewczyny z czarnymi lokami i długimi, złotymi kolczykami. Patrzyła, jak ją pieści i okazuje jej czułość, ale nagle odwrócił się od tamtej i znów zbliżył się do niej – do swojej dziewczyny.
Ale ona z dumą i stanowczo wskazała mu drzwi i mimo jego błagań nie wpuściła go ponownie.
Wtedy podszedł pasterz w niebieskiej heskiej kurtce, prowadzący za sobą stado małych, młodych owieczek. Podeszli do tych samych drzwi, a ona, bez wahania, wpuściła pasterza i całe jego stado, choć wcześniej zamknęła drzwi przed ukochanym.
Opowiedziała ten sen innym służącym, a nawet swojemu ukochanemu, który śmiał się i powiedział, że to on sam jest tym pasterzem, a owieczki symbolizują jego wierność i inne cnoty.
Jednak kilka dni później, gdy przechodziła przez Sachsenhausen, spotkała swojego ukochanego prowadzącego tę samą czarnowłosą dziewczynę z kolczykami, którą widziała we śnie – nawet kolczyki się zgadzały.
Zrobiła mu z tego powodu awanturę i długo z nim nie rozmawiała, ale później się pogodzili, a ich związek – choć już chłodny – trwał aż do jego śmierci 18 września.
Mimo to jego śmierć ogromnie nią wstrząsnęła – zwłaszcza sposób, w jaki zginął. Jej żal był szczery, aż do chwili, gdy kilka tygodni później został pocieszony przez pasterza, który się w jej życiu pojawił.
Był to heski żołnierz, zakwaterowany u nas w domu – i co dziwne, nazywał się Pasterz.
Zajął puste miejsce w jej sercu – a żeby nie zabrakło i „owieczek”, ich relacja – niestety – stała się zbyt zażyła.
źródło: Zwei andere Träume; MAGICON Stuttgart 1849.