Jasnowidzenie z pobliża bez użycia oczu

Wszystkie następne ustępy dotyczą właściwie tego samego przedmiotu. Występują tu jedynie różnobarwne promienie tego samego utajonego światła, pomimo, że w pismach uczonych badaczy spotykamy się z różnemi okresami tych samych zjawisk. Jedni obejmują wszystkie te zjawiska jednem wspólnem mianem telepatyi, podczas gdy inni mówią o jasnowidzeniu itd.

Z podziałem tym jest tak, jak z Oceanem, jeśli wolno użyć tu porównania nieco zbyt materyalnego. Ocean tworzy jedną całość, wszystkie jego części są z sobą powiązane. Ogromne to ciało oddycha przypływem i odpływem, w żyłach jego prądów tętni życie, ale głębie ukrywają tajemnicę, odsłanianą tylko nieznacznie przez badanie głębinowe. Ze względów geograficznych dzielimy tę wielką całość na części i mówimy o Oceanie Atlantyckim, Spokojnym, Indyjskim. Tak samo i my będziemy badali oddzielnie różne dziedziny wielkiego obszaru zjawisk tajemniczych, a to gwoli przejrzystości.

* * *

Gdy mesmeryzm naprowadził badaczy na myśl jasnowidzenia, Paryska Akademia Umiejętności wyznaczyła w r. 1838 nagrodę 3,000 franków dla osoby, która posiadałaby zdolność czytania bez światła, bez dotykania i bez użycia oczu. Robiono wówczas wiele doświadczeń i prób, ale żadna się nie udała. Myśl ta zrodziła się dlatego, że przedsiębiorcy widowisk przedstawiali publiczności somnambulów i inne osoby zahypnotyzowane, które, gdy im położono książkę na dołku, mogły rzekomo czytać nie używając oczu. Przy dokładnem badaniu okazywało się każdorazowo, że chodziło tu wyłącznie o oszukańcze sztuczki kuglarskie.

Ale to nie przeszkadzało kuglarzom popisywać się dalej, jak to się dzieje jeszcze dzisiaj, osobliwie na seansach spirytystycznych. Dla szerokiej publiczności jest osobliwie pociągającem rzekome przenikanie ciała ludzkiego, odkrywania siedliska chorób i wskazywania odpowiednich leków. Naturalnie, że wszystkie te zdolności przypisuje się duchowi “pośredniczącemu”. Gdyby tego ducha nie było, to brakłoby najpotężniejszej atrakcyi dla widzów.

Otóż trzeba powiedzieć, że w całej tej sprawie jest coś prawdziwego, z wyjątkiem, oczywiście, owego ducha. Gdyby Akademia Paryska była wyznaczyła owe 3,000 franków nagrody o sześćdziesiąt lat później, to ktoś byłby je z pewnością otrzymał. Przekonamy się, że przenikanie osłon jest rzeczą możliwą dla ludzi niektórych, chociaż bardzo nielicznych i to bez pomocy środków sztucznych, bez hypnozy i bez obowiązkowego ducha. Najprzód zastanowimy się nad sprawozdaniami dwóch uczonych i krytycznych badaczy, którzy dla doświadczeń swoich używali osoby zahypnotyzowanej. Najgorliwszym badaczem tej dziedziny zjawisk jest paryski profesor fizologii, C. Richet.  Dokonał on 5,000 doświadczeń z najróżniejszymi somnambulami. Zachowano przytem jak najdalej idącą ostrożność, aby wykluczyć każde możliwe złudzenie. Przedmiotami, których używano do tych doświadczeń, były nieotwarte listy, które właśnie otrzymano z poczty i których treść nie była znana nikomu, karty do gry, na które eksperymentator nie spoglądał, rysunki itp. Każdy z tych przedmiotów znajdował się w kopercie zupełnie nieprzejrzystej.

Na każde 100 doświadczeń 96 było nieudanych, ale za to pozostałe dawały wyniki zdumiewające i wyłączające wszelką przypadkowość. Z pośród udanych 200 doświadezeń biorę pierwszy lepszy. Richet siedział sam w swoim pokoju przy zamkniętych drzwiach. Lustro zostało przedtem usunięte. Na kartce papieru narysował koło z zygzakami w około, włożył ten rysunek do grubej koperty i schował w teczkę.

Jasnowidząca siedziała w pokoju oddalonym i czekała na wezwanie. Na odgłos dzwonka weszła do pokoju razem z kilku lekarzami, którzy czekali na korytarzu. Aby przeniesienie myśli było zupełnie wykluczone, drzwi zostały otworzone od zewnątrz, a profesor siedział odwrócony od jasnowidzącej. Ta zbliżyła się do biurka na jakiś metr lub dwa, spojrzała na nie, nie patrząc na profesora i zawołała ze śmiechem: “Kółko otoczone drobnemi kreskami”

W sprawozdaniu swojem o tem doświadczeniu  zaznacza Richet: “Przypadek jest tu wykluczony tak samo, jak i przy wszelkich innych udatnych doświadczeniach”. Na końcu swoich publikacyi powiada Richet, że wbrew swojemu oczekiwaniu został o możliwości jasnowidzenia przekonany, atoli ostrzega wszystkich przed zaufaniem dla publicznych niekontrolowanych przedstawień z osobami sommambulicznemi.

Szwedzki lekarz chorób nerwowych Backmann opisuje w jednem z czasopism psychiatrycznych rzecz taką: Badał on 14-letnią lunatyczkę i nie zdobył przekonania, aby ona posiadała jakieś osobliwe zdolności. Gdy badana dziewczyna miała opuścić jego gabinet, wszedł do niego zaprzyjaźniony z nim lekarz w jakiejś sprawie osobistej i uderzając się po kieszeni, zapytał: “Ile pieniędzy mam w kieszeni?” Przytem sam nie wiedział ile tych pieniędzy ma. Dziewczyna popatrzyła przez chwilę na kieszeń i wymieniła sumę.

Obaj lekarze byli zdumieni,, gdy po otwarciu portmonetki okazało się, że dziewczyna dała odpowiedź trafną. Natomiast Bichet i inni lekarze wykazali, że ulubione podczas publicznych przedstawień stawianie diagnoz okazywało się przy następnem badaniu lekarskiem zupełnie błędnem.

Zdaje się, że “jasnowidząca z Prevorst” dokonywała właśnie w tej dziedzinie bardzo wiele, a poczciwy Justinus Kerner zapisywał jej objawienia z pietyzmem miejskiego kronikarza. I takie to, w najściślejszem znaczeniu słowa naiwne notowania, skłoniły Goethego, który interesował się bardzo żywo wszystkiem tajemniczem, do wypowiedzenia się, iż nie wątpi, że jasnowidząca z Prevorst rozporządza cudownemi siłami.

Gdyby się więc udało dowieść nienagannie i z zupełną pewnością, że i ludzie duchowi o zdrowi i pod względem fizycznym normalni mogą bez środków sztucznych popadać w stan jasnowidzenia, to tem samem stałoby się zupełnie jasnem, że spirytyzm niema najmniejszego prawa do zapewniania wszystkich i każdego, że tylko on posiada klucze do otwierania tajemnic.

A właśnie dowody takie posiadamy!

Z tuzina doświadczeń wiarogodnych i pewnych  wybieram dwa z brzega. Przy naszych dociekaniach chodzi nam. przedewszystkiem o zupełną pewność, wykluczającą wszelkie wątpliwości. Gdy się ma pewność faktu, to ma się też rozumienie jego znaczenia. Jeden z tych faktów opisał Dr. M. Schottelius, profesor uniwersytetu fryburskiego w “Kosmosie”, czasopiśmie przyjaciół przyrody. Miał on sposobność badania zdolności 40-letniego Izraelity, Ludwika H. Profesorowi wydało się niewiarogodnem twierdzenie owego człowieka, że zapisaną i wielokrotnie złożoną kartkę trzymaną w zamkniętej dłoni eksperymentatora, zdoła on odczytać tak, jakby kartka ta była otwarta przed jego oczami. Człowiek ów odkrył swoją zdolność w Ameryce, gdzie dzięki niej zarobił znaczne pieniądze.

W Karlsruhe został on w r. 1908 uwikłany w pewien proces, ponieważ jakiejś pani przepowiedział na jej życzenie dzień śmierci. Gdy ta pani rozchorowała się następnie i umarła, lekarz jej domowy wytoczył “prorokowń” proces.  Badanie przedsiwzięte z zachowaniem najdalej idącej ostrożności rozpoczął Dr. Schottelius 26go września 1912 r. i prowadził je do 10 października, a za każdym razem otrzymywał rezultaty zadziwiające.

Ów badany człowiek znajdował się w bardzo oddalonym pokoju, podczas gdy profesor wypisywał swoje karteczki i każdą z nich składał osiem razy. Badany został następnie wezwany, profesor trzymał złożoną kartkę w zamkniętej dłoni i zapytywał o treść. Ludwik H. stojąc o jakieś półtora metra od profesora i nie spoglądając na niego, ale patrząc w pustkę, odczytywał kartki, które zawierały taką np. treść: “Nie mąć źródeł, z których pijesz, nic rzucaj w nie kamieni” – albo; “15 litsopada 1849”. Następnie odczytał słowa w nieznanym mu języku: “Afat ata weel” itp.

Za każdym razem stawał się bladym i po przeczytaniu kartki bywał taki wyczerpany, że musiał siadać, ale zaraz potem wstawał i czytał kartkę następną tak dobrze, jak poprzednią. Mówił on, że sam nie umie sobie wytłómaczyć czem to się dzieje, iż widzi pismo wyraźnie, ale jakby na jakiemś cienkiem okrągłem tle. Eksperymentom poddawrać się może tylko wówczas, gdy czuje się zupełnie dobrze a w nocy po eksperymencie śpi źle.

Jeśli bywa bardzo -wyczerpany, to może odczytywać pismo złożonej kartki tylko w ten sposób, że kartkę trzyma przez kilka chwil przy czole. Wówczas pismo ukazuje mu się natychmiast, a następne doświadczenia może już robić w sposób zwykły bez uciekania się do tej manipulacyi. I to doświadczenie wypadło znakomicie. Profesor Schottelius przyznaje, że przebiegał go dziwny dreszcz, gdy każdorazowo po przeczytaniu kartki, rzucał ją na biurko.

Otrzymał on od ministeryum badeńskiego zezwolenie na odpisanie i opublikowanie akt sądowych dotyczących Ludwika H. Zaprzysiężeni lekarze, dr. Haymann, kliniki psychiatrycznej i lekarz okręgowy Dr. Naumann w Baden-Baden, orzekli, że na podstawie doświadczeń z Ludwikiem H. przy zachowaniu ostrożności, wykluczających oszukaństwo lub złudzenie, stwierdzili nienagannie, że posiada on zdolność odczytywania zupełnie ukrytego pisma.

Pozatem posiadamy inne niewątpliwie świadectwa: księdza Merty, (wypisywał równania arytmentyczne i zdania trudne), asesora sądownego Dra. Englera i wielu innych wiarogcdnyeh ludzi, których nieufność co do zdolności Ludwika H. została całkowicie pokonana i przemieniona w bezgraniczne zdumienie. Drugi przykład czerpię z roczników czasopisma poświęconego filozofii przyrody i dziejów. Jest tam rozprawa Dra. W. Wasilewskiego o spontanicznem jasnowidzeniu wzrokowem, smakowem i powonieniowem.

Panna B., osoba zupełnie zdrowa, wyraziła w obecności Dra. Wasielewskiego i innych badaczy gotowość ujawnienia swoich osobliwych zdolności. Przy doświadczaniu jej daru jasnowidzenia odgadywała przedmioty, które zamykano w skrzyneczkę, a następnie skrzyneczkę przykładano jej do czoła. Przy pierwszem doświadczeniu Dr. Wasielewski wręczył jej zamkniętą, owiązaną sznurkiem i zalakowaną skrzyneczkę. Panna B. położyła się na sofie w pokoju sąsiednim i trzymała skrzyneczkę na głowie. Dr. Wasielewcki czytał tymczasem książkę, aby wykluczyć przeniesienie myśli i zabezpieczyć się przed zarzutem telepaty!.

Po ośmiu minutach powróciła panna B. i oświadczyła, że w skrzyneczce znajduje się przedmiot metalowy w kształcie klucza; kółko z prętem, na którego końcu znajduje się coś w kształcie pióra kluczowego. Długość przedmiotu wskazała na dłoni. Doświadczenie udało się znakomicie: panna B. określiła przedmiot bardzo dokładnie. Sznurki i pieczęcie na skrzyneczce były nienaruszone.

Podobnych doświadczeń dokonał Dr. Wasielewski bardzo dużo. Przy doświadczeniach niektórych obecni byli: radca Dr. Bayer i profesor Edmund Koenig i obaj ci panowie oświadczyli z całą stanowczością, że doświadczenia czynione w ich obecności, udały się całkowocie. Z pośród pięćdziesięciu doświadczeń, udanych było czterdzieści i cztery. Panna B. ‘’odczuwa” w sposób opisany najróżniejsze materye: kamień, drzewo, szkło, skórę,  wosk, cukier, korek, sucharki, watę, papier, płyny, sproszkowane chemikalia, złote, srebro, żelazo i inne kruszce. Opakowanie nie odgrywa żadnej roli; było zupełnie niemożliwem wysnuwanie jakichś wniosków z wielkości i kształtu skrzyneczki. Używano skrzyneczek metalowych lub tekturowych pudełek z jednakim skutkiem. Pozatem doświadczenia utrudniano w ten sposób, iż Dr. Wasielewski używał pudełek opakowanych i opieczętowanych przez kogoś innego, tak, że ich zawartości sam nie znał. Aby paczki te miały być otwierane przez pannę B. było całkowicie wykluczone, albowiem przy doświadczeniach bywał Dr. Wasielewski, albo też bywali inni świadkowie.

Wedle tego, w jakiem usposobieniu znajdowała się jasnowidząca, udawały się jej rozwiązania w przeciągu jednej do trzech minut jako “dobre”, od pięciu do ośmiu minut jako “średnie” i ponad dziesięć minut jako “bardzo powolne”. Przedmiot poznawany dzięki darowi jasnowidzenia ukazywał się pannie B. stopniowo. Naprzykład najprzód określała wielkość przedmiotu, kreśliła następnie – z zamkniętemi oczyma – jego kontury, wreszcie czyniła uwagi o jego ciężkości itd. O barwach naogół nie mówiła, z wyjątkiem gdy chodziło o metale. Naprzykład złoto odróżniała od mosiądzu w ten sposób, że pierwsze odczuwała jako miększe. Podawane przez nią kontury były przy niektórych przedmiotach takie dokładne, że później pokrywały cię całkowicie z danym przedmiotem. Przy pewnem doświadczeniu podała takie rozwiązanie: “Taki długi – pokazała rękami – przedmiot z ciemnego, bardzo twardego materyału. Nie metal, ale kamień. Podług kształtu podobny jest do drewnianego jajka, jakiego matka używa przy cerowaniu pończoch. Ale to nie jest z drzewa i jest ciemniejsze. Przedmiot ma tę osobliwość, że na jednej stronie jest płaski i może leżeć równo”. Wszystkie dane odpowiadały rzeczywistości. Chodziło tu o jajokształtny przycisk, z czerwonawego, nakrapianego marmuru. Spłaszczenie miał także, Poniewoż panna B. umiała dawać określenia dotyczące materyalnych właściwości ba lanych przedmiotów’, ich smaku i zapachu przeto całkiem słusznie możemy tu mówić o jasnowidzeniu wzrokowym, smakowym i po wonieniowym. Dr. Wasielewski kazał sobie przysłać z apteki sześć jednakowych buteleczek, zakorkowanych i opieczętowanych, w których znajdowały się różne płyny: roztwór sacharyny, woda destylowana, kwas cytrynowy, roztwór chininy, spirytus miętowy i koniak. Były więc reprezentowane różne rodzaje smaku. Chininy nie poznała panna B., ale wszystkie inne płyny określiła ze zdumiewającą dokładnością. Mówiła naprzykład: “To jest z pewnością koniak”, w chwili gdy buteleczka opieczętowana i opakowana dotknęła  jej czoła, albo: “To jest coś tak oświecającego jak mięta.” Ostatnie doświadczenia Dra. Wasielewskiego wykazały, że panna B. może także odczytywać zamknięte listy. Wypisał on pewną sentencyę owinął kartkę w inny kawałek papieru, a następnie włożył do koperty i położył pannie B. na czole. Dr. W. znajdował się w tym samym pokoju. Panna B. zaczęła niebawem czytać: “Pierwsze słowo jest “ja”, dalej “oczy”. A potem czytała: Wznoszę  oczy”. Dalej widzę: “ku górom”. U dołu zrobił pan “kreskę.”. Wreszcie podała cały wypisany na kartce początek Psalmu 121, przyczem rozpoznawała początki poszczególnych linii pisma.

***

Byłoby rzeczą łatwą przytoczyć szereg innych, zgoła wiarogodnych przykładów i świadectw jasnowidzenia. Pomijam je wszakże dlatego, że aczkolwiek autorowie ich są znani, to jednak nie podpisali się calem imieniem i nazwiskiem. Wystarczą nam zresztą dwa przykłady przytoczone. Częstokroć mniej znaczy tyle, co więcej.

W jakiż sposób można sobie objaśnić jasnowidzenie?

Dr. Schottelius zamyka swoje sprawozdanie takiemi słowy: “Zdolność jasnowidzenia Ludwika H. została ustalona ponad wszelką wątpliwość. Jakkolwiek przy pomocy naszych metod dzisiejszych zjawiska tego wyjaśnić nie możemy, to jednak trzeba mieć nadzieję, że takie wyjaśnienie stanie się kiedyś dla nauki możliwem, i że zdoła ona ustalić związek istniejący niewątpliwie między temi zdolnościami optyczno-fizyologicznemi, a znaiiemi prawami przyrody.” Profesor Richet podejmuje przynajmniej próbę wyjaśnienia, i to próbę godną uwagi. Sprawę jasnowidzenia i sprawę przenoszenia myśli sprowadza on do tych samych przyczyn. Nie oko jest tu czyunlkiem decydującym, ale zachodzi proces tajemniczy, mianowicie chodzi tu o intuicyę. Przy jasnowidzeniu z pobliża przedmiot badany oddziaływa bezpośrednio na mózg w sposób nie dający się bliżej określić. Takie pojmowanie tych spraw objaśniałoby opowiedziane przez Dra. Wasielewskiego doświadczenia w sposób najprostszy. Zdaje mi się, że najtrafniej wyraża się tu Dr. Loewenfeld, gdy powiada: “Możność widzenia bez promieni świetlnych jest dzisiaj, w czasach posługiwanie się promieniami Roentgena, daleko wiarogodniejszą i zrozumialszą, niż mogła być kiedykolwiek”. A potem dodaje: “Fizyologicznie nie jest niemożliwem, że siatkówka osiąga zdolność podrażnień przy pomocy promieni Roentgena lub przy pomocy promieni pozafijołkowych”. Działanie promieni Roentgena, czyli promieni X jest powszechnie znanem i dlatego na prostszą jest rzeczą powołać się na nie, gdy chodzi o wyjaśnienie zjawiska jasnowidzenia.

Pokolenie minione nie myślało jeszcze o tem, źe można’ zeć kartkę przy ośmiokrotnem złożeniu, i że można przeniknąć grube koperty, leki, pudełka blaszane itd. Dzisiaj nie zdumiewają nas już promienie Roentgena. Przed laty trzydziestu byłby każdy okrzyczany jako niepoprawny fantasta, kto byłby mówił, że coś podobnego jest możliwem. Gdybyśmy mogli posiąść jasne wyobrażenie o tern, jakie olbrzymie siły zgromadzone są w naszych komórkach mózgowych, to okolicznościowa manifestacya tego ośrodka spraw psychicznych nie wprawiałaby nas w zdumienie. Uczeni, specyalnie zaś profesor Meynert, obliczają ilość komórek nerwowych całego organizmu ludzkiego na 6000 milionów, a ilość komórek samych nerwów ocznych na 800,000. Że przy tajemniczych zjawiskach jasnowidzenia chodzi o emanacyę istniejącej energii, tego dowodzą następujące po doświadczeniach stany zmęczenia i wyczerpania. Chodzi tu o te samą sprawę, jaka towarzyszy męczącej pracy umysłowej: sprowadza ona wyczerpanie i znużenie. Dopóki wiedza nie da nam wyjaśnień dokładniejszych co do jasnowidzenia i stanów podobnych, zadowolnijmy się zdaniem Dra. Loewenfelda.

Dodatek. W związku z opublikowaniem przez profesora Meynerta obliczeniami ilości komórek nerwowych, zastanówmy się potrosze  nad tem, czem jest komórka, jaźń, mózg i dacza. W roku 1748 napisał Francuz La Mettrit książkę pod osobliwym tytułem: Człowiek maszyna.

Wszystko bez wyjątku, nawet czynność mózgu, to maszynerya. Entuzyazmowano się na samą myśl o tem, że człowiek nie jest niczem więcej, jak tylko dwunożnym automatem, którego życie upływa, sobie czysto mechanicznie..  Jakże śmiesznem jest takie naiwne głupstwo! Ciało nasze jest organizmem, zbudowanem z wielu milionów komórek, a każda poszczególna komórka prowadzi życie samoistne. Każda musi się odżywiać, musi oddychać, a wszystko zużyte lub nieużyteczne musi wydalać. A pomimo tej samodzielności komórkowej organizm nasz jest jednością. Istnieje tu tylko jaźń, która rozkazuje, a którą wszystko słuchać musi. Ja żyję. Ja? Cóż to jest owo “ja”? Wystarcza chwila zastanowienia. aby zdać sobie sprawę z tego, że moje „ja” i moje państwo komórek to są dwa, różne pojęcia, zawierające całkiem odrębną treść. Oto coś bardzo zwykłego, codziennego i powszedniego: jem, wkładam kąsek do ust, gryzę go, żuję, obracam językiem, wreszcie połykam go i w tej chwili kończy się nad nim moja władza. Teraz ja jestem bezradny, teraz rozpoczyna się władza państwa komórkowego.

Komórki i narządy porywają ów kąsek, przysyłają go gdzie należy, ugniatają go, wałkują, spychają go do żołądka i jelit, przesycają go sokami i chemikaliami, rozdrabniają i oddzielają strawne od niestrawnego. Wchłaniają rozpuszczone, budują z niego nowe komórki, naprawiają to, co naprawy potrzebuje, a nadmiar gromadzą na zapas. Cudowna, tajemnicza praca. Ja nie wiem o tem nic, nie widzę, nie czuję, nie spostrzegam. A przecież to wszystko dzieje się w mojem, właśnie w mojem ciele! Tu oto pod lewym lukiem żebrowym jest wąrroba. Oczywiście, nie wiem tego sam z siebie, ale anatomowie, którzy rozebrali tysiące trupów, powiadają, że tak jest, opisali to w książkach i zaopatrzyli obrazami. Można więc to sprawdzić. Bezustannie pracują moja komórki wątrobowe, ci wielcy czarodzieje, wobec których cała nasza chemia jest istną zabawką dziecięcą, i uprawiając swoją chemię, oczyszczają krew i gromadzą białko, tłuszcze i skrobię, aby wszystko było pod ręką, gdy “państwo” zapotrzebuje tego. Wydzielają też żółć, powtrzymują trucizny i wogóle dokonywują pracy zadziwiającej dla dobra powszechnego. – dla mnie. Wiedza z ogromnym wysiłkiem podpatrzyła to wszystko. Z siebia samego nie wiem o tem nic, nie dowiaduję się o tem, bo wszystko to dzieje się bezemnie.

A jednak moja to jest wątroba, moje to są komórki, które dokonywają dla mnie zadziwiającą, rozsądną pracę. Tak pracują wszystkie moje organy: płuca, serce, nerki, jelita. Wszystkie pracują dla mnie! Cóż ja wiem o tern, czy pracują, czy nie pracują, albo jak pracują?! Najbardziej powikłane zagadnienia techniki są dla mego pojmowania sprawą daleko łatwiejszą, niż sposób pracy moich komórek, w mojem ciele. Jak moje komórki umieją zrobić to wszystko, tego nie wiem, wiem tylko, że jestem, jako niepojęty dla siebie mały świat, sprawujacy niepojęte prace. Kaleczę to swoje państwo komórkowa, Nacinam się ostrym nożem w palec, krew spływa grubemi kroplami. Ale krwawienie trwa niedługo i kończy się niebawem, ponieważ państwo komórkowe posiada urządzenia dla zatrzymywania krwi; rana zalepia się, zasklepia, zabliźnia. Nowe ciało wsuwa się stopniowo w miejsce poranione i wszystko jest dobrze.

To jest reparacya. W tysiącach wypadków bywa tak samo. Ja jestem przy tem całkiem zbędny. Przecież nawet nie wiem, co się w komórkach dzieje, w jaki sposób one sobie radzą i nie domys’am się co one przedsięwzięły, aby mnie ratować życie. A przecież i to jest słusznem, że państwo komórkowe, które to wszystko robi, to ja. To ja? Ja? Przecież ja wogóle nie mogę się wtrącać w sprawy życiowe. Ale to wcale. A jednak. Nie, doprawdy gubię się w samym sobie. Wnieśmy tu trochę światła. Ja jestem ja, a ty jesteś ty. I takich, jak i ty, takich samych ludzi, jest na świecie dużo milionów. Żyją oni, kochają, używają i cieszą się, a każdy troszczy się tylko o siebie. Każdy jest państwem komórkowern, każdy może z tem państwem zrobić, co mu się podoba, może je zaprowadzić i tam i sam, może usiąść albo położyć się, może jechać powozem, wagonem, okrętem, aeroplanem. Może ciało swoje ochraniać i pielęgnować, albo w napadzie zniechęcenia do życia może uczynić mu nagły koniec. Gdzież jest tedy po państwo komórkowe? Gzem ono jest przeciwko takiej woli? Ha! Ja jestem panem! Ja!

W jednem z czasopism napisał E. Hajnann w r. 1916 takie słowa: “Ja widzę, mierzę, biegam, wiem o tem, mówię te- itp. Czynności mogą być bardzo różne, ale zawsze działa tu to samo “ja”… Jestem głodny, to znaczy: nerwy powiadamiają mnie, że żołądek jest pusty. Odpowiednia część mózgu przesyła tę wrieść jaźni. Wzywam swoją żonę i proszę ją o bułkę z mięsem. Działa tu więc także ośrodek mowy znajdujący się w mózgu. Lecz oto słyszę, że żona powiada, iż mięsa w domu niema. Działa więc i mózgowy ośrodek słuchu. Proszę więc o filiżankę kawy i kawałek chleba z masłem. Podczas gdy żona przygotowuje dla mnie te rzeczy, siedzę dalej przy biurku i pracuję. Uczucie głodu istnieje dalej, ale jestem zajęty pewną myślą, która całkowicie wypełnia moje “ja”, tak iż nie słyszę wchodzącej żony i nie spostrzegam, iż stawia ona przedemną kawę i chkb i zaprasza do jedzenia. Dźwięk jej słów musiał dotrzeć do moich uszu, a nerwy doprowadziły go do mózgu, ale “ja” nie spostrzegło tego, bowiem zajęte było myślami, które rzucałem na papier. A wdęc “ja” skupia się w pewnej chwili jedynie na pewnej części mózgu”.

Dodajemy do tego: przenoszenie się myśli z jednej części mózgu do drugiej następuje tak szybko, że najróżniejsze czynności zdają się zachodzić równocześnie. W rzeczywistości jednakże w tym samym ułamku sekundy nie możemy jednocześnie mówuć i słuchać uważnie czyichś słów; nie możemy przyswajać sobie ważkich myśli, a jednocześnie przyjmować różnych wrażeń ze świata zewnętrznego; nie możemy doznawać uczuć przyjemnych lub przykrych, a jednocześnie dokonywać aktów woli. Za każdym razem zachodzi szybkie przerzucenie się wrażeń lub myśli z ośrodka mózgu na nasze “ja”, a szybkość tego przerzuca nia się jest różna u ludzi poszczególnych.

Sprawy te, któremi od niepamiętnych czasów najznakomitsi myśliciele trudzili się daremnie, są dotąd tajemnicą i będą nią zawsze. Sami sobie jesteśmy największą tajemnicą. Dokładniej znamy drogi satelitów Jowisza, niż drogi nerwów swego mózgu.

O mózgu przytoczę „tylko kilka zdań najznakomitszych badaczy: Profesor Schleich powiada: “Mózg rozwija się z rdzenia pacierzowego”. Znakomity uczony Naecke w dziele swo jem “Moral insanity” rzuca sobie takie pytanie: “Czy w węzłach nerwowych odbywają się istotnie wyższe sprawy duchowe? Przecież nie znamy nawet właściwego miejsca tych procesów duchowych!” Sławny Hyrtl w swoim podręczniku anatomii powiada: “W czynności duchowej człowieka uczestniczy nietylko mózg; także komórki węzłowe nerwu współ czulnego mogą być uważane za tyleż mózgów w najmniejszej postaci”. Profesor Linstow oświadcza, że dla życia zwierzęcego mózg wogóle nie jest potrzebny! Opublikował on sekcye dokonane na zwłokach idyotów, którzy byli zupełnie pozbawieni ruchu i u których nie działał ani jeden z pięciu zmysłów, a którzy żyli całemi latami. Uczony ten dochodzi do takich wniosków: “Mózg jest jedynie siedziba inteligencyi; otaczająca go szara substancya jest siedliskiem zmysłów i ruchów dowolnych.”.

Wszystkie te zagadnienia musiały pozostawić badaczom – specyalistom. Jedno jest pewne, że mózg jest organem ośrodkowym układu nerwowego i że szara substancya jest pośredniczką w komunikowaniu się naszego “ja” ze światem zewnętrznym. Przedewszystkiem zaś wiemy to, że mózg jest najcudowniejszem dziełem Stwórcy. Trzeba zgodzić się z wynikami badań ścisłych, gdy wypowiadają się one we wniosku, że zdolności ludzkiego mózgu niepodobna ocenić w całej pełni. Długość splotów nerwowych w mózgu według pobieżnych obliczeń wynosi conajmniej 2,000 metrów.

Duch jest istotą, z którą wiedza przyrodnicza niema nic do czynienia. Gdy ta wiedza zabłąka się w dziedziny metafizyczne (ponadzmysłowe) to wynikiem tego bywają “fantastyczne romanse naturalistyczne”, jak wyraził się Virchow o niektórych dziełach Haeckla. Duch jest najdoskonalszym z darów Bożych, sam jest obrazem Boga, nieśmiertelnym, wiecznym.  Osobowe ja, o którem apostoł Paweł (podobnie jak pewna starogrecka sentencya) powiada, że jest pochodzenia boskiego, jest czemś niezniszczalnem. Budzi się ono w dziecku,  ale nie gaśnie ani we śnie, ani w śmierci.

Jaźń wytwarza jedność ducha. Ducł trzeba odróżniać od duszy. Nie wszędzie, gdzie jest dusza, znajduje się także duch. Wszystkie zwierzęta mają duszę. Duch, który żyje i działa jedynie w człowieku, działa na duszę i przez duszę, ale nie jest tern samem, czem jest dusza. Wszystie siły życia duszy (zmysły) są narządami ducha i mechanizmem jego manifestacyi. Dopóki one działają (żyją), dopóty duch jest z niemi połączony, co jednakże nie zakłóca jego samodzielności; jest on czemś metafizycznem, co do ciała wcale nie należy, jak twierdzi sławny anatom Schlefch.

Zaś Oliver Lodge powiada: “Duch różni się od wszystkiego, co istnieje. On kieruje energią i wskazuje jej cele, ale rie zakłóca przytem praw fizycznych i mechanicznych, ponieważ znajduje się poza niemi.”

* * *

Przytoczę tu jeszcze pewne przeżycie, a zarazem porównanie. Stałem nad brzegiem jeziora Bodeńskiego i przyglądałem się razem z wielu innymi obserwatorami dość dużej łodzi, oddalonej o jakie 200 metrów od brzegu, W łodzi nie było nikogo. Maszt był bez żagla, ale zaopatrzony był w cienką iglicę. Łódź była nieruchoma. W jaki sposób oddaliła się tak daleko od brzega? Dlaczego nie sprowadzają jej z powrotem? Takie pytania zadają sobie wszyscy. Rzecz osobliwa! Nagle łódź rusza i płynie. Zrazu powoli, potem szybciej, bardzo szybko. Wyglądało to jak jakaś sztuka czarodziejska. Łódź zawracała to na prawo, to na lewo, wreszcie zwróciła się dziobem ku brzegowi. Ale przecież przy sterze nie było nikogo! Nagle tajemnica zaczyna się wyjaśniać Łódź jest kierowana z brzega przy pomocy fal elektrycznych. Jakież to cudowne!

Gdzież jest stacya elektryczna? Ależ tam, tam! Widać ją, No tak, teraz, już wiemy – powtarzają widzowie z uczuciem zadowolenia i rozchodzą się powoli. „Stary kawał” – powiada jakiś pan w kostyumie podróżnym.

„Tam jest przyczyna, a tutaj skutek”., Naturalnie, wykształcony człowiek- Ale ja myślę sobie tak: O głupcze! Ukryty w budynku stacyjnym inżynier i jego “ingenium”, jego duch, jest źródłem tego cudownego zjawiska. Musiał on niezawodnie długo rozmyślać jak się zabrać do rzeczy. Teraz ręka jego spoczywa na korbie przyrządu, wysyłającego siłę elektryczną, On jest nadawcą tej siły, a w łodzi znajduje się aparat odbiorczy. Niewidzialny człowiek kieruje i prowadzi łódź. – Tak myślałem sobie patrząc na zadziwiające zjawisko. Jest to fakt i porównanie zarazem.

źródło: “Tajemnice życia duchowego” NAPISAŁ GUSTAW STUTZER Z Niemieckiego przetłomaczył P. Laskowski, A. A. PARYSKI Toledo, Ohio. USA 1926