Było to we Wschodniej Małopolsce przed kilkunastu laty. W okolicy panował tyfus plamisty, zabierający dużo ofiar pomimo opieki lekarskiej i środków ostrożności.
Mieszkałem wówczas niedaleko Trembowli w pobliżu mojej zamężnej siostry, i właśnie obchodziliśmy zapusty, podczas których miałem drużbować na weselu krewniaków we wsi, gdy przyjechała po mnie wystraszona matka z wiadomością, że siostra moja jest beznadziejnie chora na tyfus i chce mnie widzieć. Natychmiast wsiedliśmy w bryczkę i pojechaliśmy. W drodze matka mi opowiedziała, że siostra, mając silną gorączkę i zostawszy w domu sama, zjadła kwaśnych ogórków, które stały na stole i to odrazu zaszkodziło jej tak, że znaleziono ją nieprzytomną na ziemi. Odtąd pogorszyło jej się znacznie i doktór przepowiedział zaledwie parę dni życia.
Kiedy jechaliśmy, dogoniła nas inna bryczka, w której jechał miejscowy ksiądz ruski. Śpieszył się bardzo, ale kazał zatrzymać konie i rozpytywał matkę o zdrowie siostry. Matka rozpłakała się opowiadając, on zaś powiedział w sposób taki, jakby rzecz najzwyklejszą:
– „Nie płaczcie, Sebastjanowo, ona dziś jeszcze umrze, ale jest szczęśliwa przed Bogiem, nie ma się czego bać; kilkoro nas z okolicy pójdzie dziś na odwieczerz z tego świata *- wola Boża! Ja sam zrobiłem testament, teraz śpieszę, aby coś załatwić przed końcem. Bywajcie zdrowi!”
Pojechaliśmy dalej wzruszeni i przejęci. Siostrę zastałem bardzo słabą. Był u niej właśnie doktór, który mnie uprzedził, że jest to tyfus, żeby się zbytnio do chorej nie zbliżać, gdyż śmierć nie żartuje. Przypomniałem sobie to mimo woli, kiedy siostra znakiem przywołała mnie, bym się ku niej przybliżył. Mimo woli zawahałem się przez chwilę, chora zaś z trudnością poruszyła ustami i powiedziała: – „Nie bój się, ty się nie zarazisz, ja widzę. Były tu rano dwie kobiety, tom im sama mówiła – nie chodźcie! One umrą obie: jedna za 5 dni, druga za 7 dni, ale ty się nie bój nic! Będziesz mnie jeszcze kładł do trumny z moim mężem, ty weźmiesz za nogi, on za głowę i włożycie, bo inni będą się lękać.
Nie patrz tak na mnie, ja widzę. Nic to, że doktór mówi, jakobym miała żyć do czwartku, umrę, kilkoro jeszcze po wsiach stanie dziś przed Bogiem.”
Około siódmej kazała zawołać dzieci i błogosławiła je wszystkie, potem zażądała, aby przyszedł mąż. – „Jeszczem oczu nie zawarła, a ty już o innej myślisz!” – powiedziała przy nas wszystkich, – „Myślisz o Katarzynie i o tem, jak będziesz się z nią żenił. Ożenisz się z nią, to prawda, ale parobkiem jej będziesz nie mężem i Bóg cię srogo ukarze za krzywdę dzieci naszych, bo je skrzywdzisz! Sprawiedliwość Boska cię dosięgnie, choć ufny w siebie jesteś, żeś siłacz i bogaty.
Ale nie ma miejsca, nawet pod ziemią, gdziebyś się ukrył przed sprawiedliwością!”
Nadmieniam tutaj, że sprawdziło się wszystko to co do słowa. Po pożegnaniu z rodziną siostra kazała mi usiąść przy sobie i czytać modlitwy, które sama wskazywała, nie myląc się nigdy co do strony. Nagle szerzej otworzyła oczy i podniosła rękę.
– „Stój, już idą, myślałam, że ja pójdę pierwsza i będę wołać innych, a tu już Anna z Semenowa woła na mnie!” Spytaliśmy, co ma na myśli? Powiedziała, że właśnie w tej chwili wychodzi jeden chłop z sąsiedniego Semenowa i opowie nam, że Anna już umarła. Za pół godziny znów przerwała czytanie i zawiadomiła nas, że już Symon umarł. Potem już słabym głosem powiedziała:
– „Połóżcie mnie tak, jakby już do trumny, bo potem ciało zakrzepnie”
Ułożyliśmy ją wygodnie, leżała z zamkniętemi oczami, potem otworzyła je i rzekła:
– „Wyjdźcie na dwór i słuchajcie. W ruskim kościele zaraz będę bić w dzwony, bo ksiądz ruski, który z matką rano rozmawiał, oddał Bogu duszę”.
Wyszliśmy wszyscy przed izbę, była już ciemna noc, mroźna i cicha. Staliśmy chwilę nic nie słysząc, gdy wtem z daleka w głuchem milczeniu jęknęły dzwony ruskiej cerkwi w sąsiedniej wsi i zaczęły bić raz po raz, jak za umarłego. Żałosny i ponury głos rozchodził się nocą od nieba do ziemi. Mieliśmy wrażenie, że sama śmierć idzie polami i bije w pogrzebowy dzwon. Weszliśmy do izby, a chora skinęła na mnie, żebym się nachylił i ledwie dosłyszalnie szepnęła: – „Już idę i ja! Z Bogiem, bywajcie zdrowi. Módlcie się za moją duszę”. Zapaliłem gromnicę, dałem jej krucyfiks i zacząłem, klęcząc, odmawiać modlitwę za konających. Przy ostatnich słowach – umarła.
Nadmieniam, że człowiek z Semenowa przyszedł istotnie, że ludzie, o których siostra przepowiadała, rzeczywiście zmarli w tym czasie.
Z głębokim poważaniem
Józef Szczepański.
New-Hradec North-Dacota, U. S. A.
źródło: Prosper Szmurło “Ze świata tajemnic”