Jeszcze długo przed naszym spotkaniem pięć lat temu, słyszałem o nim, że potrafi czytać zamknięty list albo narysować rysunek zamknięty w nieprzezroczystym papierze, czytać myśli, opowiadać historię małego przedmiotu, który trzyma w ręku, opisywać odległe, nieznane mieszkanie i wiele innych rzeczy. Chciałem za wszelką cenę osobiście przeprowadzić z nim eksperyment albo przynajmniej uczestniczyć w cudzym eksperymencie przeprowadzanym z nim.
Gdy poznaliśmy się osobiście, pan O. bardzo uprzejmie wyraził gotowość do systematycznego eksperymentowania ze mną, aby dokładniej określić naturę i zakres jego niezwykłych talentów. Byłem zadowolony z jego gotowości, i bez złości czekałem na niego cztery razy po kilka godzin, gdy nie pojawił się na umówionym spotkaniu. Za piątym razem miałem niespodziewane szczęście i pan O. naprawdę przyszedł późnym wieczorem do mieszkania antropologa, naszego znajomego, prof. dr. Kazimierza Stołyhwo, gdzie oprócz gospodarza i jego żony byli także obecni psycholog dr Artur Chojecki i ja.
Najpierw piliśmy herbatę i rozmawialiśmy o różnych rzeczach, a potem jeden z nas zapytał inżyniera O., czy dzisiaj ma ochotę na eksperymentowanie. „Bardzo chętnie”, odpowiedział inżynier, „choć dzisiaj nie czuję się zbyt dobrze, spróbujmy. Proszę, żeby panowie poszli ze mną do sąsiedniego pokoju i zajęli miejsca”.
Inżynier O. kazał teraz wyciąć około sześćdziesiąt prostokątnych kart o jednakowym formacie 7 x 6 cm z zwykłego papieru kancelaryjnego. Na dwóch z tych kart ja i dr C. mieliśmy napisać nasze monogramy i dowolną dwucyfrową liczbę. Karty oznaczone w ten sposób ołówkiem zostały położone wraz z pozostałymi, stroną zapisaną do dołu, na mały, gładki, niski, ośmiokątny stół, podczas gdy inż. O., całkowicie odwrócony, rozmawiał z prof. S. i jego żoną. Karty zostały teraz tak wymieszane, że nikt z nas nie mógł odróżnić oznaczonych kart od nieoznaczonych. Następnie pan O. przystąpił do pracy. Usiadł przy stoliku, podniósł głowę i patrzył w sufit, podczas gdy palcami dotykał kart na stole, przesuwając je we wszystkich kierunkach, dotykając i szukając, ale ich nie odwracając. Obecne cztery osoby kontrolowały jego pracę z bliska, obserwując każdy ruch jego rąk i oczu, i cicho wymieniając uwagi między sobą. Ponieważ sami nie mogliśmy odróżnić poszukiwanych kart, nie mogliśmy również w żaden sposób wpłynąć na jego ruchy.
Przeszukiwanie trwało około sześciu do ośmiu minut. Potem ręce jasnowidza zatrzymały się na jednej karcie. „Ta karta jest zapisana”, powiedział. „Jestem tego całkowicie pewien. Pierwsza cyfra to 2, druga 7. Ta karta należy do pana, panie profesorze”, powiedział do mnie. „Proszę się przekonać!” Odwróciłem kartę i przeczytałem oznaczenie na jej spodzie. To była rzeczywiście moja karta, z numerem 27 i moim monogramem. Oznaczenie zostało wykonane na twardym podłożu (stole), tak że dla zwykłego zmysłu dotyku cyfry i litery były całkowicie nie do rozpoznania z jednej i drugiej strony.
Po kilku minutach pan O. w ten sam sposób odgadł drugą kartę, należącą do dr. C., i poprawnie podał jego dwie cyfry. Eksperyment się powiódł. Czy była to jasnowidzenie, czy może szczególny rodzaj telepatii między nami a inż. O., trudno powiedzieć. Nie chcę i nie mogę wyjaśnić tego, co widziałem, chciałbym tylko to opisać.
Tego samego wieczoru przeprowadziliśmy jeszcze jeden test z jasnowidzem. Pan O. poprosił, aby ktoś z nas napisał na kawałku papieru krótkie zdanie, na przykład proste pytanie, wsadził opisany arkusz do koperty, zakleił ją i podał mu list do ręki. Tak się stało. Prof. S. napisał coś w odległym kącie pokoju na małym kawałku papieru (około 10×15 cm), złożył arkusz czterokrotnie na krzyż, a na końcu jeszcze raz na ukos, zamknął go w szarą kopertę, podszedł do nas i wręczył list panu O. Nikt z nas obecnych, oprócz prof. S., nie miał pojęcia, co tam było napisane. Patrzyliśmy, jak pan O. dotykał kopertę rękami, przykładał list do czoła i piersi. Słuchaliśmy, jak jego oddech stawał się szybszy, widzieliśmy, jak zaczerwienił się i zaczynał pocić na czole. Wyjaśnił, że czytanie przychodzi mu dzisiaj szczególnie trudno, jest niezadowolony ze swoich osiągnięć i sądzi, że dzisiaj nic z tego nie wyjdzie. Niemniej jednak po kilku minutach zaczął mówić: „Tak, to jest pytanie, zaczyna się od słowa: 'Kto’. Nie mogę go dobrze przeczytać. Pytanie jest krótkie, tak jak wymagałem. Nie mogę podać dokładnych słów, ale chodzi o usunięcie, zabranie czegoś. To coś dziwnego. Jest lekkie, może być płynne, może też być gazowe, nie mogę tego nazwać. Jest przezroczyste, ale o co dokładnie chodzi, nie mogę powiedzieć. Może jestem dzisiaj trochę zmęczony i nie widzę wyraźnie. Nic więcej nie mogę wyciągnąć”.
Z tymi słowami podał mi list do ręki. Koperta była nienaruszona. W środku znajdował się złożony arkusz, który rozłożyłem i przeczytałem: „Kto ukradł alkohol?”
Eksperyment był więc całkiem udany. Treść pytania została prawidłowo podana, chociaż nie dosłownie.
Zapytałem: „Panie inżynierze, jak pan to robi? Czy widzi pan może obraz złożonej karty i próbuj rozszyfrować zamieszanie linii, które widzi, czy coś innego? Co właściwie dzieje się w panu podczas pracy?” „Nie”, powiedział pan O., „nie widzę złożonego arkusza, który trzymam w ręku. W moich myślach widzę tylko pana prof. S. podczas pisania i nagle wiem, co napisał, co działo się wcześniej, gdy zapisywał pytanie. Zawsze to robię w ten sposób. Nagle pojawia mi się w głowie obraz przeszłej sytuacji z wieloma szczegółami. Opisuję to, a to zawsze okazuje się prawidłowe.”
Nie mamy tu do czynienia z żadnymi promieniami, żadnym rodzajem nadwrażliwości, ponieważ w ten sposób powstałoby najwyżej nieczytelne bazgroły z złożonego arkusza papieru, jak przy prześwietlaniu takiego arkusza zwykłym światłem lub promieniami rentgenowskimi. Medium twierdzi, że widzi przeszłość, a ponieważ jego relacje kilkakrotnie zgadzają się z rzeczywistymi, przeszłymi faktami, nie ma powodu, aby z góry uznawać to za niemożliwe. Chociaż nie mamy pojęcia, jak to się dzieje. Nie chodzi tu również o ewentualne wnioski medium wynikające z jego obecnych obserwacji, z jego aktualnej wiedzy, ponieważ dla takich wniosków nie ma wystarczających przesłanek.
Dowodzi tego między innymi kolejny przypadek z tym samym inżynierem O. Kilka miesięcy po sesji u prof. S. przyszła do mnie starsza pani G., pokazała mi staromodną złotą broszkę i wyjaśniła, że niedawno zgubiła tę broszkę na ulicy i odzyskała ją dzięki panu O. Jak to się właściwie stało? Opowiada następująco: „Dwa tygodnie temu byłam nieszczęśliwa, gdy zauważyłam, że zgubiłam moją ukochaną broszkę odziedziczoną po mojej zmarłej matce. Nie mogłam sobie poradzić i nie wiedziałam, co robić. Udałam się do pana O. i poprosiłam go o pomoc. Od kilku tygodni znaliśmy się osobiście i słyszałam o jego niezwykłych talentach z najgłębszym podziwem. Położył swoją rękę tu, na mojej szyi, gdzie zawsze była ta broszka, i powiedział: 'Proszę czekać, widzę już, gdzie zgubiła pani swoją broszkę. Już wiem, jak wyglądała’. I opisał dokładnie dziwny kształt zagubionego klejnotu. 'Idzie pani ulicą, broszka spada, za panią pochyla się człowiek ubrany na szaro, podnosi broszkę, wkłada ją do kieszeni i skręca w prawo za rogiem. Widzę róg ulicy, dobrze wiem, gdzie to jest, ale ten człowiek nagle mi znika. Dobrze zapamiętałem jego twarz, rozpoznałbym go; ale nie wiem, gdzie mieszka i gdzie właściwie zniknął. Bardzo mi przykro, ale na razie nic więcej nie mogę powiedzieć. Tylko jedna rada! Zgłoś to na policję i do gazet, może odzyska pani swoją broszkę’. Byłam zrozpaczona” – powiedziała pani G.
„Dwa dni później” – kontynuowała – „otrzymałam od inż. O. list. Powiadomił mnie, że odzyskam swoją broszkę. Natychmiast pobiegłam do niego, szczęśliwie zastałam go w domu i opowiedział mi następująco: 'Wczoraj’ – mówi pan O. – 'stałem w kolejce przed okienkiem w banku handlowym. Przede mną stanął mężczyzna, którego twarz wydała mi się bardzo znajoma; tylko nie mogłem sobie przypomnieć, skąd go znam. Nagle mnie olśniło: tak, to przecież ten człowiek z broszką, którego widziałem wczoraj wewnętrznie, gdy podążałem za nim w myślach. To przecież ten sam człowiek w szarym garniturze! Podszedłem do niego i zapytałem: 'Przepraszam, czy przedwczoraj nie znalazł pan broszki na ulicy M.?’ Człowiek zblednął, spojrzał na mnie i wyjąkał: 'Tak, ale skąd pan właściwie o tym wie? Chciałem właśnie zgłosić broszkę na policję i zarejestrować znalezisko’. 'To już nie jest konieczne. To własność pani G. Mieszka tam i tam. Proszę jej tylko przynieść broszkę, a mi dać swój adres, żebym mógł powiadomić właścicielkę, że ma wielkie szczęście’.”
Mężczyzna oddał broszkę pani G. Była przeszczęśliwa i wdzięczna. Aby uwiecznić to wydarzenie, przyszła do mnie do Instytutu Psychologii Uniwersytetu i złożyła pisemny opis całej sprawy. Gdy później pytałem pana O. o to, potwierdził mi całą historię słowo w słowo. Po dokładnym zbadaniu wiarygodności i charakteru pani G., uważam za wykluczone, aby była tu jakaś cicha umowa między jasnowidzem a panią G. w celu reklamy lub czegoś podobnego.
W tym przypadku mamy ponownie do czynienia z widzeniem przeszłości. To nie jest wnioskowanie; jedynym punktem zaczepienia dla pana O. była dotykana szyja pani G. Wystarczyło dotknięcie jej, żywe współczucie dla nieszczęścia kobiety – i panu O. pojawia się krótka seria obrazów z przeszłości. Żywe i precyzyjne na tyle, aby następnego ranka rozpoznać człowieka widzianego wewnętrznie w kolejce przed bankiem w milionowym mieście. Znów żadnych promieni, tylko szczególny rodzaj poznania, nie w znany sposób przez bodźce i wrażenia zmysłowe, ale jakoś inaczej, gdzie akt poznania i poznane oddzielone są przestrzenią czasu.
Niestety, mimo wszelkiego nakładu czasu i wysiłku, nie udało mi się przekonać pana O., aby poddał się systematycznej serii eksperymentów. Musiałem zadowolić się luźnymi obserwacjami i kontrolowanymi opowieściami. To, co podaję, wydaje mi się na tyle dziwne, aby zainteresować tym szersze kręgi.
źródło: Der Hellseher Ing. St. Ossowiecki. Von Prof. Dr. Wladislaw Witwicki; „Zentralblatt für Okkultismus” Miesięcznik do badania całokształtu nauk tajemnych, Oktober 1929.