Intuicja i natchnienie

Intuicja i natchnienie (nr 2)   
jako przedmiot badań metapsychicznych

Miejsce metapsychiki je st niejako na pograniczu między tern, co nauka oficjalna uznaje za fakty stwierdzone, a tern, co dopiero oczekuje sprawdzenia, jak o wątpliwe i niepewne, czy w ogóle istnieje w dziedzinie fizjologicznej, względnie psychologicznej. Stąd metapsychika spełnia czynność jak gdyby urzędu celnego na granicy państw a: odbiera przesyłki, nadchodzące z zagranicy, bada je, czy rzeczywiście pod etykietą opakowania mieści się coś realnego, stara się to „coś” skwalifikować odpowiednio i wreszcie odsyła zagranicę z powrotem jak o mistyfikację, lub też odstawia w głąb kraju do dalszego użytku odnośnym gałęziom nauki.

Stąd pierwszym zadaniem metapsychiki jest stwierdzenie, czy pod etykietą intuicji i natchnienia mieści się coś rzeczywiście faktycznego, czy też są to etykiety puste, jakich tyle innych używamy w postaci terminów technicznych, które niczego nie określają. Innemi słowy: idzie o stwierdzenie, czy istnieją fakty, zasługujące na miano intuicji, względnie natchnienia.

Co nazywamy intuicją, a co natchnieniem ?

Intuicyjnym nazywamy taki objaw wiedzy ludzkiej,  o jakiego człowiek nie mógł dojść doświadczeniem zmysłowym, ani rozumowaniem logicznym ; natchnieniem zaś objaw wiedzy, który człowiek uważa za przychodzący doń z zewnątrz, niejako telepatycznie, od istoty odrębnej. Ludzie, obdarzeni intuicją, przypisują ją już to sobie, już to istotom wyższym, określają ją jednak, jak o pochodzącą z wnętrza własnego; natchnieni przypisują inspiracje swe również istotom obcym, niezbyt jasno zresztą określanym, ale uważają je w regule za zewnętrzne. Ponadto intuicja obejmuje zakres etyki i wiedzy, inspiracja zaś niemal wyłącznie dziedziny sztuki.  Różnice są tedy dość zatarte i nie zawsze da się ściśle odgraniczyć intuicję od natchnienia; na razie jednak przyjmiemy, że intuicja dotyczy przeżyć wewnętrznych człowieka, natchnienie zaś zw raca się ku rzeczom zewnętrznym, chociaż i to odróżnienie je st nie zawsze dość ścisłe. Uwzględniając wysokość poziom u, na którym pojawia się intuicja, poziom u dostępnego natchnieniu otrzymam y dalsze zróżnicowanie, bez wchodzenia w ocenianie samej wysokości obu poziomów.

Tak intuicja jak i natchnienie są pewnymi stanami świadomości i najbliższym wydaje się przypisywać ich źródła temu, co nazywamy podświadomością lub świadomością pod próżną (subliminal). Jednak sam o przypisywanie pewnych objawów podświadomości, a innych świadomości, m a cechę pewnego braku logiki, gdyż skoro istnieje cokolwiek „pod”, to zarazem powinno istnieć odpowiadające mu „nad”. Jeżeli tedy można jakie objawy  przypisać nad świadomości, to należeć tu będą właśnie objawy intuicji i jasnowidzenia.

Do podświadomości natomiast należy bezspornie instynkt, a chociaż niektórzy psychologowie, nawet poważni, uważają go za jedno z intuicją, bliższe zbadanie cech obu tych przejaw ów wykaże dość różnic, oddzielających stanowczo intuicję od instynktu.

Jedną z definicji instynktu, może najracjonalniejszą, jest ta, która instynkt określa jak o „pamięć gatunku “ lub „pamięć biologiczną“, bez wyjaśniania oczywiście, w czem ta pamięć się przechowuje. Im bardziej zindywidualizowana je st dana jednostka, tern mniej korzysta z „pamięci gatunku“, a tern więcej z pamięci osobistej, indywidualnej. Stąd człowiek, jak o istota najbardziej osobnicza w śród stworzeń ziemskich, niemal doszczętnie „zatracił instynkt“, ja k się mówi zwyczajnie. P osiadają go jeszcze w pewnym stopniu tylko ludy najniżej stojące w rozwoju intelektualnym, ale nie dorównywują już pod tym względem zwierzętom.

Dla zobrazowania instynktu porównywano go do układu warstw geologicznych skorupy ziemskiej. Im dalej w głąb ziemi kopiemy, tem starszych warstw dosięgamy, a tylko rzadko zdarza się, aby warstwy starsze leżały na powierzchni. U stworzeń żywych warstwy „pamięci gatunkowej“ narastają podobnież jedna na drugiej, a człowiek, żyjąc „na powierzchni“, nie może się już dokopać do tych warstw starych, w których tkwi instynkt, bo już nakrył je nowym szeregiem warstw swego doświadczenia indywidualnego. Jedynie w stanach transu głębokiego powiedzie się czasem dotarcie do warstw głębszych, jakkolwiek i tu niepodobna już dokopać się aż do instynktu.

Jeżeli porównanie to jest słuszne, to warstwa, w której tkwi instynkt, zasługuje bezwarunkowo na miano „podświadomości“, gdyż umiejscawiamy ją popod, lub poniżej tego, co nazywamy świadomością. Chcąc dotrzeć do instynktu, musimy rzeczywiście zstępować w dół, w coraz to odleglejsze od  świadomości głębie; a czy czynimy to transami coraz głębszym i w badaniach psychologicznych, czy cofaniem się w coraz to starsze warstwy geologiczne w badaniach przyrodniczych, zawsze m am y ten sam kierunek: w dół, lub w głąb, zgodziwszy się oczywiście na to poprzednio, co uważamy za kierunek w dół, a co w górę.

Kierunek tedy, który obieramy, aby od świadomości normalnej człowieka dojść do instynktu, jest zaznaczony zupełnie jasno bez względu na to, czy nazwiemy go kierunkiem w dół, czy w górę. Cel kresowy tego kierunku nazwaliśmy podświadomością i zapewne najdogodniej byłoby umieścić intuicję i natchnienie również w podświadomości. Jeżeli oba te objawy mają źródło w podświadomości, to powinniśmy je napotykać tern częściej, im niższy je st poziom intelektualny istot porównywanych. Czy u ludów pierwotnych, o niskim szczeblu rozwojowym , intuicja istnieje, o tern wiemy bardzo niewiele. Czy ludy te mają inspiracje artystyczne, o tern świadczą ich dzieła sztuki, zbliżone do poziom u sztuki dziecka. Jednak sztukę dziecka przywykliśmy uważać za niższą od sztuki człowieka w pełni rozwiniętego intelektualnie – czy słusznie, nie tu miejsce roztrząsać. W każdym razie sztuka pierwotna w przekonaniu człowieka kulturalnego stoi niżej od poziom u jego sztuki i to przekonanie musimy podzielać, licząc się do ludzi kulturalnych. Skoro tedy sztuka pierwotna stoi poniżej poziom u naszego, to również inspiracje, dające wyraz tworom tej sztuki, muszą być niższe od inspiracyj Mickiewicza, Michała Anioła, czy Praksytelesa. Skoro dalej nie każdy człowiek kulturalny je st Beethovenem lub Sofoklesem , to zapewne i nie każdy osobnik u ludów pierwotnych tworzy dzieła sztuki pierwotnej. Jest to wprawdzie tylko wnioskowanie per analogiam , ale zapewne niezbyt dalekie od prawdy, a daty statystyczne w tej dziedzinie nie były mi dotychczas dostępne.

Inspiracja tedy może być tem wyższa, im wyższy jest poziom kulturalny, względnie umysłowy, człowieka natchnionego. U instynktu widzieliśmy coś w prost przeciwnego: tam instynkt był tern wybitniejszy, im niższy jest szczebel rozwojowy danego osobnika. Kierunek inspiracji jest więc biegunów o przeciwny kierunków i instynktu, a ta biegunowość dała nawet podstaw ę do porównywania obu do dwu ramion wagi: gdy jedno ramię opada, drugie idzie w górę w tej samej mierze. Na podstaw ie tego biegunowego przeciwieństwa kierunków musimy także przyjąć, że skoro instynkt należy do objaw ów podświadomych, to natchnienie należeć musi do nad świadomych.

Nadświadomość tedy jest nie tylko postulatem logicznym wobec uznawania świadomości i podświadomości, lecz jest także czemś, co z rozpatrzenia faktów wynika. Nie przesądza to oczywiście jeszcze pytania, czy natchnienie, jako objaw metapsychiczny, istnieje rzeczywiście, czy też jest tylko myl nem tłómaczeniem objawów innego rodzaju. W niosek nasz na razie brzmi następująco:

Jeżeli inspiracja istnieje, to źródłem jej musi być nadświadomość, ale nie podświadomość.

W ten sposób zlokalizowaliśmy źródło natchnienia, umieszczając je w nadświadomości, ale nie określając, czerń jest ta nadświadomość. Graficznie przedstawić to można dwiema linjami poziomemi, biegnącem i równolegle do siebie: miedzy niemi pomieścimy świadomość, pod niemi podświadomość, nad niemi zaś nadświadomość, nie odznaczając im granic w dół, ani w górę. Rozstęp między obiem a linjami będzie tern większy, im wyższy jest rozwój intelektualny jednostki.

Skądże bierze się natchnienie? O kreśliliśmy je poprzednio jako przychodzące z zewnątrz do człowieka. Nie brak wprawdzie w literaturze wzmianki, że ten i ów poeta czy plastyk „czerpał w duszy” natchnienie, częstsze jednak są określenia, iż „otrzymał natchnienie” od jakichś istot poza nim stojących. Grecy, jak wiadomo, posiadali dziewięć Muz, udzielających człowiekowi natchnienia. W Biblji spotykamy wzmianki o mężach, których „Pan natchnął”. Dante miał źródło natchnień w Beatryczy, Grottger na swych obrazach umieszczał postać kobiecą, wiodącą go w kraj jego w spaniałych widzeń, a medja nowoczesne, piszące ekierką, lub przemawiające głosami inkarnowanych w nich istot, wymieniają zawsze jakiegoś „ducha”, jak o autora komunikatów . Sam zresztą wyraz polski „natchnienie”, lub łaciński „inspiracja”, oznacza jakiś „dech, duch, spiritus”, zstępujący z zewnątrz na człowieka.

Zbadanie, czy rzeczywiście natchnienie jest czemś zewnętrznem , odrębnem od istoty człowieka inspirowanego, będzie jednem ze zadań metapsychiki, dotychczas jeszcze nie podejmowanej przez nikogo, o ile wnioskować mogę z dostępnej mi literatury. Natomiast są w niej wzmianki, dość pobieżne i niezbyt liczne, o drogach wiodących do uzyskania inspiracji.
(C. d. n.)


(nr3)

intuicja i natchnienie
jako przedmiot badań metapsychicznych
Ciąg dalszy

Pythia delficka siadała na trójnogu, umieszczonym nad rozpadliną skalną, z której wydobywały się opary, czy dymy narkotyczne. Pod ich wpływem wpadała w stan, w którym „wieściła przez żołądek” wedle świadectwa współczesnych. Literaci nowocześni nierzadko szukają natchnienia w alkoholu, z czego oczywiście nie wynika, jakoby sam alkohol był źródłem natchnienia. Świadczy to tylko, że oszołamianie się alkoholem, lub wyziewami ziemnemi, może sprzyjać wejściu w taki stan świadomości, w którym człowiek staje się dostępnym natchnieniu.

Częściej znaleźć można w literaturze odnośnej określenia poziomu m oralnego ludzi natchnionych, którzy otrzymywali inspiracje bez uciekania się do narkotyków. Niektórzy z nich przygotowywali się do przyjęcia inspiracji postem długotrwałym, życiem ascetycznem i modlitwą. Inni byli tak czyści i święci, że doznawali natchnień bez osobnego przygotowania. Wynikałoby z tego, że na poziomie etycznym odpowiednio wysokim natchnienie jest zjawiskiem normalnem, niejako codziennem, a tylko ludzie o poziomie nieodpowiednim potrzebują pewnych środków pomocniczych, aby siebie udostępnić natchnieniu.

Wszystko, co wyżej przytoczyłem, nie jest oczywiście stwierdzeniem faktów w sposób niezbicie naukowy, lecz tylko naszkicowaniem drogi, po której mogłoby pójść klasyfikowanie faktów zbadanych. Droga ta powinna wieść przez uwzględnianie poziomu etycznego ludzi, którzy doznają inspiracji, gdyż poziom inspiracyj związany jest ściśle z poziomem otrzymujących je ludzi.

Większość inspirowanych otrzymuje natchnienia nie wtedy, kiedy chce, i nie takie jakich oczekuje. Czas i rodzaj inspiracji nie jest od woli człowieka zależny. Nawet po zastosowaniu środków pomocniczych natchnienie nieczęsto zjawia się na żądanie. Świadczyłoby to również, że inicjatywę natchnień mają w swych rękach jakieś istoty odrębne od człowieka. Gdyby nawet inspiracja nie była niczem innem, jak tylko objawem telepatji, to i w telepatji prócz odbiorcy odpowiednio wrażliwego potrzebny jest nadawca, zazwyczaj działający z wolą świadomą. Nie wiadomo mi zresztą, czy obserwowano wypadki telepatji niezależnej od nadawcy, chociaż możebności ich nic nie wyklucza teoretycznie. Regułą jest, że nadawca inspiracyjny, podobnie jak nadawca telepatyczny, wie, komu ma udzielić inspiracji, czem go natchnąć i kiedy. Treść i pora natchnienia zależy od inspirującego, nie od inspirowanego. Oczekujący natchnienia ma stworzyć tylko warunki jak najbardziej sprzyjające odebraniu natchnienia i… oczekiwać go biernie. Możebne, że niektórzy natchnieni wiedzą niewątpliwie od kogo otrzymują inspiracje; zawsze jednak pozostają odbiorcami biernymi. Natchnień wymusić nie można; można tylko siebie uczynić narzędziem do nich podatnym.

Warunkiem inspiracji jest tedy bierność oprócz odpowiedniego poziomu etycznego u odbiorcy. Bierność podobnego rodzaju zachowują media w chwilach pisania automatycznego, lub udzielania swego narządu głosowego na przemowy istotom, rzekomo inkarnującym się chwilowo. Do pisma automatycznego wystarczy oczywiście bierność ręki, przyczem reszta organizmu medjum może pozostać pod władzą jego świadomości. Do przemów medjalnych natomiast potrzeba bierności tak daleko posuniętej, że zazwyczaj sprowadzić ją zdoła dopiero stan transu, mniej lub więcej głębokiego. Analogja takiego transu ze stanem, w jaki wpadała kapłanka wyroczni delfickiej, jest dostatecznie wyraźna. Stan poetów, muzyków, rzeźbiarzy, tworzących pod wpływem wybitnego natchnienia, wykazuje również szereg cech, zbliżających go do transu, czasami nawet do pewnego rodzaju opętania.

Objawy transowy zwykliśmy jednak przypisywać nie nadświadomości, lecz raczej podświadomości; może dlatego, że postulat istnienia nadświadomości jest jeszcze zbyt słabo uznawany w metapsychice. Skoro do podświadomości zaliczamy w pierwszej linji „pamięć gatunkową”, a w dalszej „pamięć nieświadomą“, pozostaje jeszcze rozpatrzenie, czy inspiracje dadzą się pomieścić w jednym z tych dwóch rodzajów pamięci. Jeżeli okaże się, że treść rzekomych inspiracyj nie przekracza w niczem zasobów, jakie człowiek natchniony może czerpać ze swej podświadomości, wtedy po prostu pojęcie natchnienia nie będzie niczem więcej, jak tylko określeniem stanu, w którym człowiek może czerpać ze swej podświadomości. Jedną z cech natchnienia są wizje. Doznają ich nie tylko artyści malarze lub rzeźbiarze, lecz także muzycy, poeci, dramaturgowie. Trudniej dałoby się stwierdzić występowanie wizyj u mówców natchnionych, lecz i u nich jest  to bardzo prawdopodobne. Wizje takie nie odpowiadają niczemu rzeczywistemu, należą tedy do kategorii halucynacyj. Jednak halucynacje tu różnią się od innych tern, że ziszczają się w sposób mniej lub więcej doskonały w dziele artysty natchnionego. Są to zatem wizje, które w przyszłości stają się do pewnego stopnia rzeczywistością.

Czy wizje takie mogą się kształtować ze zasobów podświadomości? Składniki kompozycyjne, z których człowiek natchniony buduje dzieło swego natchnienia, znajdują się bez wątpienia w nim samym, nawet w jego pamięci świadomej, a nie w podświadomości. Ostatecznie nic w sztuce nie powstaje ze składników nieznanych. Muzyka operuje zawsze tymi samymi siedmioma lub dwunastoma tonami, malarstwo nie dodało żadnej nowej barwy do palety znanej od wieków, poeta używa słów, znanych wszystkim innym ludziom jego narodu, bo inaczej nie mogliby go rozumieć. Z tego materiału odwiecznego bierze twórca składniki potrzebne i zestawia je, czyli „komponuje“ w sposób, odpowiadający mniej lub więcej dokładnie jego halucynacjom. Im dokładniej zdoła dzieło upodobnić do swej wizji, tern doskonalsze, tern bardziej potężne będzie to dzieło.

Inspiracja tedy podaje człowiekowi nowe pomysły zestawiania składników kompozycji. Nie są to pomysły rozumowe, lecz raczej uczuciowe. Dzieła sztuki nie przemawiają do rozumu, tylko do uczucia.

Najbardziej staranna i sumienna kompozycja, obmyślana rozumowo i logicznie, nie stworzy dzieła choćby średniego pod względem wartości artystycznej, nie zbudzi wrażenia, ani uczucia, bo powstała sama bez uczucia.

Uczucia powstają na ogół w podświadomości, a dopiero po uświadomieniu ich sobie przez człowieka uzyskują wyraz w czynach, mimice, słowach, lub myślach. Jednak uczucia, nawet najżywsze, nie stwarzają wizyj twórczych u artysty, choćby najbardziej uzdolnionego, jeżeli nie dołączy się do nich natchnienie.

Uczucie może wywołać natchnienie, to znaczy, może sprowadzić u człowieka stan sprzyjający odebraniu natchnienia, ale nie jest to regułą. Natomiast natchnienie zawsze budzi uczucia, jak to stwierdziliśmy wyżej. Wyrażając się językiem metapsychicznym, powiedzieć możemy, że natchnienie sięga równocześnie w świadomość i w podświadomość. Skoro zaś w nie sięga, to musi pochodzić skądinąd, a więc nie podświadomość jest jego siedzibą. Nie jest nią także świadomość, a więc pozostaje tylko przyjęcie, że natchnienie pochodzi z nadświadomości.

Tak więc na innej drodze doszliśmy do tego samego wyniku, co na początku, a wynikiem tym jest postulat przyjęcia nadświadomości, jako trzeciego działu zjawisk metapsychicznych, obok uznawanych już działów: świadomości i podświadomości.

Liczba cech natchnienia, wykluczających jego przynależność do podświadomości, dałaby się jeszcze pomnożyć po bliższem rozpatrzeniu. Wystarczy tylko wskazać, że podświadomość posiadają ludzie wszelkich poziomów umysłowych, że posiadają ją także zwierzęta, a jednak natchnienie idzie w parze tylko z pewną wyżyną intelektualną, co uprawniałoby do wniosku, że dostępność natchnienia zwiększa się w miarę zwężania się zakresu podświadomości. Podobnież nie jest jeszcze kwalifikacją dostateczną do otrzymywania inspiracyj zakres świadomości normalnej. Ludzie, nawet bardzo wykształceni naukowo, nie są dostępni natchnieniom w stopniu równoległym do zakresu swej wiedzy, co znowu wiedzie do wniosku, że możność otrzymywania natchnień n i e zależy od zakresu świadomości, uzyskanej wykształceniem naukowem. Znajdą się zapewne jeszcze inne cechy natchnienia; jednak ramy tego studjum są za ciasne na ich rozpatrywanie.

Przejdźmy teraz do intuicji. Co to jest intuicja? Według znaczenia dosłownego jest to „zanurzanie się“ lub zagłębianie w coś, w tym wypadku zanurzanie się w siebie samego, w głąb duszy. Definicja ściślejsza jest tu równie trudna, jak definicja natchnienia. Wszystkie definicje zresztą mają tę właściwość, że im są ściślejsze, tern mniej są dokładne. Definicją, niezupełnie zresztą wyczerpującą dane pojęcie, byłaby gruba księga, temu wyłącznie pojęciu poświęcona; a im mniej słów definicja zawiera, tem jest zawodniejsza. Stąd zamiast definiować, lepiej jest podawać cechy charakterystyczne, jak to uczyniłem przy omawianiu natchnienia.

Jeżeli intuicja jest zanurzaniem się człowieka w głąb własną, i jeżeli za taką głąb przywykliśmy uważać podświadomość, to najbliżej leży wniosek, że intuicja ma źródło w podświadomości. „Zanurzając się w podświadomość, czerpiemy z niej pouczenia intuicyjne“. Czy tak jest rzeczywiście?

Typowym sposobem zanurzania się w podświadomość jest wprawianie w stan transu. Jest to już droga kliniczno eksperymentalna do stujowania objawów podświadomości. Jednak hipnoza nie doprowadza do intuicji, i tu może tkwi powód, dla którego intuicja nie uchodzi dotychczas za fakt uznany naukowo. Nie można jej znaleźć w żadnych eksperymentach hipnotycznych, a zatem istnienie intuicji jest mocno wątpliwe, przynajmniej dla psychologji oficjalnej.

Jest jednak dział zjawisk, obejmowanych również mianem transu w braku określenia odrębnego, w których intuicja występuje tern wyraźniej, im te objawy są czystsze, to znaczy, im mniej zabarwione hipnozą sugestywną. Są to zjawiska snu magnetycznego. Przyjąwszy, że różnice między stanem hipnotycznym a magnetycznym są na ogół znane dostatecznie, podkreślę tu tylko punkt, od którego zjawiska obu tych stanów zaczynają coraz więcej się rozchodzić, coraz więcej oddalać od siebie.

Punkt ten, jeżeli go punktem nazwać można, nie leży bynajmniej w jakiejś odległości stałej od świadomości na jawie, lecz w różnej dla różnych osobników. Przy wprawianiu człowieka w uśpienie, czy to hypnotyczne, czy magnetyczne, przez pewien czas objawy biegną równolegle w obu stanach, są niemal identyczne. W miarę pogłębiania hypnozy czy to jednym czy drugim sposobem, zjawiska poczynają się różnicować coraz widoczniej, aż wreszcie nadchodzi punkt, w którym dalszy rozwój objawów staje się krańcowo rozbieżnym. Hypnoza suggestyjna doprowadza uśpionego do katalepsji, do letargu, wreszcie do somnambulizmu, w którym „raport“, czyli zależność od eksperymentatora staje się po prostu równą opętaniu. Uśpiony traci doszczętnie własny sąd, władzę nad swym organizmem, własną inicjatywę do działania; jest tylko narzędziem najzupełniej biernem w ręku eksperymentatora.

Objawy początkowe w uśpieniu magnetycznem są podobne: wzmożona podatność na suggestję, dalej letarg, katalepsja, raport i somnambulizm. Już raport magnetyczny tern się różni od hypnotycznego, że nie można go przenieść na dowolną osobę, lecz jest nieodłącznie związany z osobą magnetyzera. Somnambulizm natomiast we śnie magnetycznym traci już doszczętnie cechy hypnotycznego. Zamiast bierności, automatyzmu i braku inicjatywy, występuje coraz wybitniej indywidualność uśpionego. Emancypuje się z pod wpływu magnetyzera, objawiając nie tylko inicjatywę najzupełniej własną, lecz także sąd bystry o otoczeniu i inteligencję niezwykle wysoką, przewyższającą bezsprzecznie to wszystko, co można by przypisać podświadomości.

Somnambulik magnetyczny zachowuje co prawda łatwość dostępu do podświadomości, i może z niej czerpać przypomnienie zdarzeń dawno zapomnianych, ale najczęściej nie korzysta z tej łatwości, a raczej pomija ją, jako coś nie przedstawiającego dlań wartości. Natomiast wznosi się ponad poziom swej świadomości normalnej na takie wyżyny, do jakich w ogóle ma dostęp swą wartością indywidualną.
(C. d. n.)


(nr 4)

Intuicja i natchnienie
jako przedmiot badań metapsychicznych
(Ciąg dalszy.)

Rzecz prosta, że tej wartości indywidualnej nie tworzy zasób majątku posiadanego, ani liczba szkól ukończonych, ani nawet szereg dzieł napisanych, ani wreszcie sława  wielkich odkryć, wynalazków lub działalności społecznej. Odkryć i wynalazków nie zawsze dokonywują ludzie wielcy, a działalność społeczna może mieć pobudki nie zawsze bezinteresowne. Rzeczywistą wartością indywidualną może być tylko poziom etyczny człowieka, i ten też poziom rozstrzyga wyłącznie o dostępności intuicjom. Przykładów na to można by przytoczyć bardzo wiele, żaden z nich jednak nie będzie dowodem przekonywującym, a to z tego prostego powodu, że poziom etyczny jest dotychczas ciągle jeszcze „une quantite negligeable“ w badaniach naukowych. W metapsychice, gdzie i badacz i przedmiot badany jest istotą ludzką, nie martwym przyrządem, uwzględnianie poziomu etycznego ma wagę pierwszorzędną. Z pomijania tego poziomu powstaje cały szereg pomyłek, pomieszań i wniosków fałszywych, jak świadczy choćby niewyplenione do dziś mienianie magnetyzmu z hypnotyzmem. Na badaczów i na świadków badań metapsychicznych kwalifikuje się ludzi wedle ich stopnia wykształcenia – nawet nie metapsychicznego, lecz w ogóle naukowego w dziedzinie dowolnej – a medja ocenia się w najlepszym razie wedle nieposzlakowania o oszustwo. Jeżeli badacz chce być bardzo sumienny i wszechstronny, wtedy bada stan zdrowia fizycznego u medjum, mierzy jego tętno krwi i temperaturę ciała przed eksperymentami i po nich, stara się zdobyć anamnezę chorób przebytych i ustalić objawy dziedziczne, a wreszcie jako szczyt skrupulatności notuje liczbę klas szkolnych, jakie medjum ukończyło i zasięga opinji władz co do nie poszlakowania o przestępstwa lub zbrodnie.

Od eksperymentatora, ani od świadków czy uczestników badań nie żąda się podobnych zeznań osobistych. Wystarcza census naukowy lub pozycja towarzyska. A z tego powstaje potem szereg nieporozumień i wnioski z wyników badań często wprost sprzeczne ze sobą.

Tu tkwi także jedna z przyczyn, dla których intuicja zdaniem wielu badaczów, nawet najpoważniejszych, jest tylko zabobonem, podobnym do wiary w istnienie joginów indyjskich, a dla innych czemś w najlepszym razie jednoznacznem z pamięcią podświadomą.

Wspomniałem już wyżej, że intuicja przewyższa znacznie zakres, jaki można zaczerpnąć z pamięci podświadomej. Przykładów niemal naukowych intuicji dostarczają t. zw. „rachmistrze cudowni“, którzy „w pamięci“ rozwiązują zawiłe zadania matematyczne. Jest to bowiem tylko pozornie rozwiązywanie w pamięci, chociaż istnieją i tacy rachmistrze, którzy rzeczywiście wykonują w pamięci długie działania rachunkowe. Ci naprawdę cudowni nie wykonują zadań, tylko czekają na wynik, zjawiający się intuicyjnie w ich świadomości. Że tak jest, świadczy choćby nieprawdopodobna krótkość czasu, upływająca między otrzymaniem zadania a poda niem jego wyniku. Aby na przykład obliczyć pierwiastek  z 58123, potrzebuje na to biegły matematyk kilku minut czasu, a rachmistrz cudowny podaje wynik po kilkunastu sekundach.

Słynne przed wojną konie elberfeldzkie rozwiązywały zadania podobnież w czasie nieprawdopodobnie krótkim, chociaż niepodobna im przypisać biegłości rachunkowej, choćby takiej, jaką posiada przeciętny uczeń szkół średnich. O koniach tych wspominam tu tylko mimochodem, gdyż poszukiwanie źródła, skąd one czerpały swe intuicje, zawiodłoby nas zbyt daleko od tematu.

Przykładem intuicji bywają również czasem prace uczonych. Głęboką prawdę kryje w sobie paradoks pozorny, wedle którego „uczony wtedy pisze książkę, gdy czegoś nie wie“. Poza sprawozdaniami z badań naukowych, poza usiłowaniami mniej lub więcej szczęśliwemi poparcia własnej teorji i poza zbijaniem twierdzeń obcych, bywają także książki, których autor po napisaniu spostrzega ze zdumieniem, że napisał coś, czego się nie spodziewał i czego przed napisaniem sam nie wiedział. Często nawet oczekiwał na pewno wyników całkiem innych niż te, które wypadły z toku jego pracy. Intuicyjnym nie jest tu sam wynik, lecz dobór przesłanek, wiodących do niego.

Autor takiej książki postępuje – zazwyczaj mimowiednie – drogami, przypominającemi mocno ćwiczenia medytacyjne mistyków, różokrzyżowców, lub joginów indyjskich, a ci, jak wiadomo, za cel tych ćwiczeń stawiają sobie właśnie intuicję. Do wyników intuicyjnych nie dojdzie nigdy taki autor książki, który do napisania jej przystępuje z gotową już teorją i do niej treść książki nagina. W tedy książka jego będzie tylko mozolnem podpieraniem gmachu już istniejącego, pozbawionego najczęściej fundamentów, ale za to posiadającego dach wspaniały i niektóre ściany zewnętrzne. Gdy natomiast autor gromadzi tylko materjał i stara się zbudować zeń tylko tyle, na ile mu  starczy tego materjału, wtedy budowa wypada nieraz całkiem inna może, niż się spodziewał, ale wykorzystująca materjał w sposób tak mistrzowski, że sam budowniczy doznaje uczucia podziwu.

Czy przypisać to należy intuicji, czy też po prostu natchnieniu? Mówiąc powyżej o natchnieniu, scharakteryzowałem je jako odnoszące się do twórczości artystycznej przeważnie, a więc do stwarzania form nowych, w których mieści się materjał znany. Intuicja natomiast – skoro zgodzimy się na określenia tak nieudolne, jaką jest każda definicja – otóż intuicja daje pouczenia na podstawie materjału faktycznego. Natchnienie wzbogaca sztukę, intuicja wzbogaca wiedzę w jej znaczeniu najczystszem.

Nie wynika z tego, jakoby intuicja była tylko rozumowaniem ścisłym, wnioskowaniem logicznem. Cechą zasadniczą intuicji jest właśnie to, że tuż po postawieniu zadania pojawia się wynik. Niema tu całego łańcucha wnioskowań, niema etapów drogi pośredniej, wiodącej od postawienia zadania do osiągnięcia wyniku. Niemal tuż po postawieniu zadania pojawia się już wynik gotowy.

Stąd też chybione są próby wyjaśniania intuicji myśleniem podświadomem. Jeżeli nawet myślenie podświadome jest czemś więcej niż hypotezą, postawioną na wytłumaczenie objawów, na które na razie nie mamy innego wytłumaczenia, to w każdym razie nie posiadamy żadnych danych stwierdzalnych, które wskazywałyby, że myślenie podświadome odbywa się znacznie szybciej, niż świadome. W przytoczonym wyżej przykładzie rachmistrzów cudownych nic nie wskazuje na to, jakoby rozwiązywali swoje zadania pamięciowe myśleniem podświadomem. Gdyby coś stwierdzało podobne przypuszczenie., to zarazem musiałoby stwierdzać, że myślenie podświadome odbywa się z niepojętą szybkością. Szybkość ta musiałaby poprostu nie dozwalać na śledzenie toku myślenia, a takie myślenie może być tylko domysłem niczem nie popartym.

Jakkolwiek w intuicji przebieg od zadania do wyniku jest niesłychanie szybki, to jednak nie jest nie do wyjaśnienia. Potem, to znaczy po otrzymaniu wyniku, można rozumowaniem śledzić krok za krokiem łańcuch wnioskowań, które do wyniku doprowadziły, można tę drogę skontrolować pracą myślową i sprawdzić rozumowo słuszność wyniku, zawsze nieomylną.

Ale to wszystko uczynić można dopiero potem, już po uzyskaniu intuicji. Jeżeli człowiek, postawiwszy sobie zadanie, usiłuje sam, świadomą pracą myślową, próbować rozwiązania, wtedy otrzymuje tylko rezultat swej pracy myślowej, najczęściej błędny, a w każdym razie znacznie płytszy, niż wynik, jaki dałaby mu intuicja. Rozumowanie jest nie pomocą, lecz przeszkodą w otrzymywaniu intuicji. Dopiero potem, gdy rezultat intuicji jest już wiadomy, wolno sprawdzić rozumowaniem jego trafność. Nie zawsze uda się sprawdzić od razu tę trafność rozumowaniem. Czasem potrzeba jeszcze wielu nowych obserwacyj lub zdarzeń, które dopiero  w przyszłości wykazują nieomylną prawdziwość intuicji. Przykładów na to dostarczają ludzie naprawdę genjalni, bo uzdolnienie, nawet wyjątkowo wielkie, jeszcze tu nie wystarcza. Tacy gen jusze oznajmiają światu nowe prawdy, nie umiejąc – mimo całej swej genjalności – umotywować ich, ani udowodnić. Dopiero po długim czasie, nieraz aż po stuleciach, odkrywa ludzkość fakty nowe, które pozwalają jej pojąć rozumowo prawdy, wygłoszone przez genjuszów.

Stąd intuicja ma pokrewieństwo bliskie z jasnowidzeniem, podobnie jak natchnienie ma je z telepatią; są to może nawet rzeczy identyczne parami. 


(nr 5)

Intuicja i natchnienie
jako przedmiot badań metapsychicznych
Dokończenie

W jednej z mych książek podałem następujące porównanie dla uzmysłowienia, czem jest intuicja:

Prostaczek zapytuje ciebie, w którym kierunku od Warszawy leży Londyn. Odpowiadasz mu, że w kierunku zachodnim, i spostrzegasz, jak on zacina konia i pędzi prosto na zachód. Popędzasz go i mówisz krótko: Nie można. Oto była intuicja; ty nią byłeś dla owego prostaczka. Nie miałeś czasu nawet pomyśleć, dlaczego nie można; wiedziałeś tylko, że nie można, ale przyczyn nie miałeś czasu sobie uświadomić. Dopiero później, gdy prostaczek zatrzymał się i spytał, dlaczego nie można, począłeś mu z wolna tłumaczyć, że to bardzo daleko i że koniem przez morze nie przejedzie. Jeżeli prostaczek zrozumiał twe wyjaśnienie i nie pojechał, znaczy to, że posłuchał twej intuicji. Jeżeli zaś jej nie posłuchał i wybrał się w drogę, dostał się po długiej podróży nad brzeg morza i dopiero wówczas przekonał się doświadczalnie, że intuicja miała słuszność.“

Tak objaw przedstawia się w rzeczywistości. Osiągnąwszy intuicję, człowiek „wie“ od razu coś nowego, czego przed ułamkiem sekundy nie wiedział. Jest to jak gdyby nagły błysk nadświadomości, który przedarł się do świadomości i oświetlił zagadnienie światłem tak wyraźnem, że rozwiązanie jest równocześnie widoczne ze zagadnieniem. Dopiero potem może człowiek rozumowaniem logicznem dojść do tego samego rozwiązania; a może dojść dlatego, że już wie, do czego ma dojść. Przed oświeceniem intuicyjnem nie dojdzie do tego wyniku, bo go nie zna, i nie zna drogi, która właśnie do niego prowadzi, a nie do wyników fałszywych.

Przytaczając wyżej zdanie, że „uczony wtedy pisze książkę, gdy czegoś  nie wie“, wspomniałem również, że po napisaniu dochodzi czasem do wyników niespodziewanych. Są dla niego niespodziewane o tyle, że oczekiwał od swych materjałów wyniku może całkiem innego. Do tego innego a błędnego doszedłby niechybnie, gdyby materjał d o niego naginał, np. celem udowodnienia jakiejś hypotezy ulubionej. Jeżeli natomiast zda się wyłącznie na swą intuicję i nie przeszkadza jej uprzedzeniami lub pomysłami wyrozumowanymi, wtedy intuicja grupuje mu jego materjał i zużywa go tak niesłychanie logicznie, że dopiero nieraz po ukończeniu pracy sam autor podziwia siebie za tę logikę i konsekwentność w przeprowadzeniu zadania, którego wynik jest mu niespodzianką. W takich wypadkach intuicja nie daje mu od razu rozwiązania gotowego, lecz kieruje tak porządkiem przesłanek, aby rozwiązanie zagadnienia było niezachwianie trafne.

Intuicja wskazuje wtedy drogę jedynie słuszną, chociaż człowiek nie ma wyobrażenia, która z dróg może być słuszną.

Tu po raz wtóry nasuwa się analogja z instynktem. Wiadomo, że zwierzęta instynktem odnajdują drogę do swej siedziby. Czyżby to odnajdywanie miało być inne, niż odnajdywanie przez uczonego drogi właściwej do rozwiązania zagadnienia naukowego?

Otóż zwierzęta odnajdują drogę do swej siedziby, odnajdują drogę do źródła lub do rzeki; zawsze jest to droga do czegoś znanego, określonego, do celu pożądań lub popędów. Zwierzęta wiedzą, czego szukają, lub raczej czują to podświadomie. Uczony natomiast nie wie, czego szuka w swej pracy książkowej, nie zna drogi, ani celu. Często dochodzi do czegoś wprost przeciwnego, niż pożądał. Intuicja prowadzi go do czegoś nowego, nieznanego, co wzbogaci zakres jego wiedzy, rozszerzy horyzont świadomości, podniesie go o stopień wyżej w rozwoju. Instynkt natomiast prowadzi zwierzęta do czegoś im znanego, pożądanego, potrzebnego im do podtrzymania życia, ale nie wzbogacającego w niczem zakresu ich wiedzy. To stwierdza ponownie, że kierunki intuicji i instynktu są wprost sobie przeciwne, że tedy, zaliczywszy instynkt do podświadomości, słusznie zaliczamy intuicję do nadświadomości.

Użyłem poprzednio wyrażenia, że „uczony nie wie, czego szuka, nie zna drogi ani celu“. Wymaga to pewnego zastrzeżenia, a mianowicie: „uczony nie wie świadomie, czego szuka; cel jest nieznany dla jego świadomości“. Nieznany jest podobnież jego podświadomości; ale czy jest również nieznany jego nadświadomości?

Zbyt mało znamy dotychczas dziedzinę nadświadomości, aby odpowiedź przeczącą na to pytanie można było poprzeć dowodami. Że cel musi być znany nadwiadomości, a tylko przed świadomością zwykłą pozostaje zakryty czasowo, na to naprowadzić nas może tylko wnioskowanie per analogiam. Skoro w intuicji rozwiązanie pojawia się tuż po postawieniu zagadnienia, skoro tedy oba leżą niejako tuż obok siebie, to i rozwiązanie, do którego dochodzi uczony swą rozprawą literacką musi istnieć już z chwilą zgromadzenia materjałów do tej rozprawy. Jest tu coś podobnego, jak w matematyce: z chwilą zgromadzenia obok siebie cyfr 2, 5, 8, 7, 3, 1, istnieje już ich suma: 26, mimo, że tej sumy nie znaliśmy jeszcze podczas zbierania tych cyfr i ustawiania ich w szeregu. Podobnież istnieje ich iloczyn, chociaż go jeszcze nie znamy; dopiero po pomnożeniu przekonamy się, że wynosi 1680.

Przekonywujemy się tedy o czemś, co już istniał o, chociaż nie wiedzieliśmy, to znaczy, nie mieliśmy tego w świadomości. Jednak nasza nadświadomość musiała to już znać, musiała to wiedzieć, skoro rachmistrzom cudownym podaje to od razu do wiadomości. Stąd wniosek, że uczony, zasiadając do rozprawy naukowej, nie wie świadomie, jaki wynik dostanie po jej ukończeniu, ale mimo to jego nadświadomość zna już ten  wynik. W materjałach zebranych do rozprawy tkwi już jej wynik, a pozostaje tylko obranie drogi właściwej, aby dojść do niego. Jakżeby nadświadomość zdołała prowadzić niechybnie do wyniku, gdyby go nie znała?

Maszynista, prowadzący pociąg kolejowy, nie musi wiedzieć, do jakiej stacji końcowej zajedzie: ma się tylko trzymać ściśle torów wolnych i uważać na sygnały. Wystarczy, aby cel jazdy znał urzędnik dyrekcji ruchu, który patrzy na mapę i telefonicznie wydaje rozkazy zwrotniczym. Otóż maszynista, to uczony przy swej pracy, a urzędnik ruchu, to jego intuicja. Ten urzędnik, patrząc na mapę, widzi stację wyjazdową pociągu i stację końcową: ale o tem, że widzi je obie naraz nie musi mówić maszyniście, ani wymieniać mu stacji do której ma dojechać.

Oto są niektóre cechy, charakteryzujące intuicję, a zarazem określające, w czerń tkwi zdolność intuicyjna. Zdolność otrzymywania intuicyj polega tedy na zdolności uświadamiania sobie pewnego zakresu wiedzy nadświadomej. Im wyżej człowiek zdoła się wznieść po­ nad swą świadomość, tern więcej wniknie w zakres nadświadomości.

Od czego zależy ta zdolność? Czy jest wrodzona, czy też można ją w sobie rozwijać? – Zapewne jedno i drugie. Zdolności intuicyjne przypisujemy genjuszom i uważamy je u nich za wrodzone. Zdolności takie posiadali również święci różnych czasów i różnych wyznań, a prawdopodobnie nikt nie rodzi się świętym, lecz rozwija swą świętość usilną pracą nad sobą.

Geniusze i święci odznaczają się charakterem szczególnie czystym i etycznym, stąd wysoki poziom m oralny zdaje się prowadzić do intuicji. Po badaniach ściślejszych przekonalibyśmy się może, że moralność nie tylko „zdaje się“ prowadzić do intuicji, ale wogóle jest jej warunkiem niezbędnym. Kobiety posiadają częściej zdolności intuicyjne, niż mężczyźni, a kobiety są na ogół moralniejsze od mężczyzn. Jeżeli nie dorównywają im poziomem umysłowym, to za to przewyższają ich poziomem etycznym.

Są to wszystko rzeczy znane dostatecznie z literatury i uznawane w życiu ogólnie, ale nie sprawdzone dotychczas żadnymi badaniami naukowemi. Dla psycholog! eksperymentalnej są to przedmioty badań zbyt mało uchwytne, tern bardziej, że samo istnienie intuicji i natchnienia uchodzi w niej dotychczas za kwestuję sporną. Stąd do zadań metapsychiki należeć musi zbadanie, czy pod etykietami intuicji i natchnienia mieści się coś rzeczywiście istniejącego, a jeżeli tak, to dalsze badania objawów tego czegoś i warunków w jakich one występują.

Nie będzie to badanie trudniejsze niż np. badanie objawów medjalnych lub telepatycznych. Podobnie, jak ze wzrostem badań telepatji okazało się, że zdolność telepatyczna nie jest bynajmniej udziałem tylko nielicznych jednostek wyjątkowych, lecz, że posiadają ją niemal wszyscy ludzie w stopniu mniejszym lub większym, tak podobnież badania intuicji i natchnienia doprowadzą zapewne do wniosku, że te zdolności są mniej rzadkie, niż się wydawało początkowo.

Objawy medialne o sile wybitnej są również rzadkie, ale słabsze zdolności medialne posiada niemal każdy człowiek. To też spodziewać się można, że prawie każdy miewa przebłyski natchnienia lub intuicji, a tylko poziom tych objawów bywa różny u różnych ludzi. Mówca, nawet najmniej natchniony miewa przecież wypadki, w których mówi wyjątkowo dobrze, a inne, w których mowa mimo jego starań nie wywiera pożądanego wrażenia. Dziennikarz, pisujący stale artykuły, miewa dnie, w których pisze znacznie lepiej, niż kiedy indziej. Dwóch mówców o jednakowym poziomie inteligencji i wykształcenia, o jednakowym darze wymowy, o jednakowych aspiracjach społecznych, przecie wygłasza mowy o niejednakowej wartości. Dwóch uczonych, studiujących ten sam przedmiot i rozporządzających tym samym materiałem doświadczalnym, pisze jednak rozprawy o całkiem różnej wartości dowodowej i dochodzi do wyników całkiem odrębnych.

Dlaczego tak się dzieje? Jakie czynniki wpływają na tę rozbieżność wyników? Zbadanie tego należy do zadań metapsychiki. Celem mej pracy było, podobnie jak celem wielu innych prac w tej dziedzinie, zwrócenie badaczom metapsychicznym uwagi na wiele zadań, leżących niejako tuż w pobliżu nich, a nie podejmowanych dlatego, że wyglądają zbyt niepozornie.

Mediumizm, telepatka i jasnowidzenie, to dotychczas niemal wyłączne przedmioty badań metapsychicznych. A że mediów wybitnych w takich uzdolnieniach jest z natury rzeczy o wiele mniej, niż badaczów, badania w tym kierunku dochodzą już niemal do punktu, w którym zamiast rozszerzania zakresu zaczyna się powtarzanie tych samych badań ciągle na nowo.

A to nie jest postęp nauki metapsychicznej, nie jest rozwój, lecz cofanie się w zakres coraz to ciaśniejszy. W mediumizmie i telepatii nagromadziły badania dotychczasowe już taką obfitość materiału dowodowego, że dalsze dorzucanie na ten sam stos nowych doświadczeń nie wzbogaca już, tylko zaśmieca. Czy jakiś fakt stwierdzono dziesięć razy, czy tysiąc razy, to na autentyczność jego nie wpływa.

Czas więc już może zwrócić się do innych dziedzin, dotychczas jeszcze mało wyzyskanych, lub wcale nietkniętych, i tam podjąć badania metapsychiczne. A że do nowych badań potrzeba nowych metod i nowego przygotowania się eksperymentatorów, to właśnie środek najlepszy przeciwdziałania pewnemu zakostnieniu i zasklepieniu się w ciasnym zakresie, jakie zdaje się zagrażać metapsychice. Jeżeli powyższe naszkicowanie krótkie intuicji i natchnienia zachęcić zdoła choćby jednego badacza do podjęcia studiów w tej dziedzinie, cel mej pracy będzie zupełnie osiągnięty.

autor J.A.S

źródło: „Wiedza Duchowa” rok 1934, numery 2, 3, 4 i 5.


konie elberfeldzkie – Maurice Maeterlinck w cyklu znakomitych esejów omawia zjawiska mediumizmu, jasnowidzenia, pisze o domach „nawiedzonych”, a także o słynnych koniach elberfeldzkich, które za pomocą specjalnego alfabetu umiały nie tylko porozumiewać się z ludźmi, lecz także rozwiązywać skomplikowane zadania matematyczne. Książka „Gość nieznany” autor: Maurice Maeterlinck