Interesujące Zjawisko Telepatii

Dziś pragnę opowiedzieć o ciekawym zjawisku telepatii, a raczej psychicznej komunikacji dźwiękowej, które miało miejsce w Aniane (Hérault) w niedzielę 12 czerwca 1892 roku, w rodzinie pana Duranda, krawca i zastępcy burmistrza, rodziny powszechnie znanej i szanowanej w tym mieście.

Tego dnia pani Durand, pod nieobecność swojego męża, znajdowała się z bratową w sklepie na parterze i obsługiwała trzech klientów, gdy nagle usłyszała przerażające i pełne bólu krzyki: „Aïe! ma mère!”, które wydawały się być wyrwane z żywej piersi, zarówno z bólu, jak i z przerażenia, osiągając najwyższy poziom rozpaczy. Pani Durand natychmiast rozpoznała, bez żadnej wątpliwości (czy serce matki może się pomylić?), głos swojej dwunastoletniej córki Madeleine. Wstrząśnięta tymi krzykami i przewidując jakieś nieszczęście dotyczące swojej córki, natychmiast udała się na dół schodów prowadzących do pokoju na pierwszym piętrze, skąd zdawały się dochodzić krzyki, i zawołała: „Madeleine! Madeleine!”.

Uważam, że należy zaznaczyć, iż pani Durand, kilka chwil wcześniej, zostawiła swoją córkę w pokoju, gdzie wciąż ją sądziła, w momencie gdy usłyszała jej rozpaczliwy apel. Ale biedna matka nie otrzymała odpowiedzi od swojej córki z prostego powodu, że ta ostatnia wyszła krótko wcześniej, co było jej zupełnie nieznane, i co uświadomiły jej obecne osoby, mówiąc: „Madame! … Pańska córka! … Przecież widzieliśmy ją przed chwilą: przeszła przez sklep i wyszła na ulicę”. Na te słowa pani Durand, jeszcze bardziej zaniepokojona i zawsze nawiedzana przez czarne przeczucie, poprosiła swoją bratową o poszukanie dziecka, co ta natychmiast uczyniła.

Podążmy teraz za Madeleine i zobaczmy, co jej się przydarzyło. Dziewczynka, rzeczywiście (nieświadoma swojej matki, jak widzieliśmy), wyszła z liną w ręku, aby pobawić się w okolicy. Udała się w stronę ratusza, znajdującego się około 150 metrów od domu swoich rodziców, na tej samej ulicy i po tej samej stronie. W przedsionku ratusza, do którego weszła, znajduje się, przymocowana do sufitu, długa żelazna pręt zakończony hakiem, służący do zawieszania wagi miejskiej. Dziewczynka (w sposób zabawy) wpadła na pomysł, aby przeciągnąć swoją linę, którą wcześniej zawiązała, wokół żelaznego haka. Gdy to zrobiła, włożyła w nią stopę, jak do strzemienia, po czym chwyciła obiema rękami żelazny pręt. W ten sposób zawieszona w powietrzu, huśtała się z całych sił, ciesząc się z tych drżących ruchów, które dla naiwnego dziecka musiały wydawać się małymi lotami ptaków. Ale, to okrutna niespodzianko! O twardy losie! Jak blisko od przyjemności do nieszczęścia! W jednym z tych radosnych rozmachów, gdzie dziewczynka wydawała się wkładać całe swoje zapał, ciężar ciała, podwojony wysiłkiem i uzyskaną prędkością, pociągnął ramię dziecka wzdłuż pręta (który służył ręce jako ślizgawka), i w tym samym momencie ramię zostało przebite przez żelazny hak, który rozrywając mięśnie, tnąc naczynia krwionośne i odsłaniając kość, spowodował straszną ranę, z której krew tryskała strumieniami. Aïe! ma mère! – taki był krzyk, który wydało biedne dziecko w tym ekstremalnym momencie bólu i strachu, krzyk, który trafił prosto do umysłu matki, której serce, posłuszne macierzyńskiej miłości – o wspaniała miłości! – zawsze biło w jednym rytmie z sercem ukochanej córki… czy to blisko! … czy to daleko od niej! … zawsze!

Nie będę opisywać bólu pani Durand, gdy jej bratowa przyprowadziła jej córkę w tak opłakanym stanie; ale, dzięki pilnej opiece jednego z moich kolegów, doktora R…, z Aniane, wszystko zostało, jak to się mówi, naprawione, i po kilku tygodniach dziewczynka odzyskała sprawność ręki.

Pod koniec grudnia 1892 roku (około sześciu miesięcy po wypadku), odwiedzając Aniane, po raz pierwszy zobaczyłem pannę Madeleine Durand u jej rodziców, którzy, opowiadając mi historię wypadku wraz z towarzyszącą mu tajemniczą okolicznością, pokazali mi ramię swojej córki. Stwierdziłem wtedy, w okolicy dolnej jednej trzeciej prawego ramienia, rozciągającą się aż do zgięcia łokcia, dużą bliznę w kształcie podkowy, niezatarte ślady rany.

Ten fakt, który opowiedziałem w najdrobniejszych szczegółach, będąc pod wrażeniem wiernej relacji ojca i matki młodej dziewczyny, skłonił mnie do następujących refleksji i do wyciągnięcia wniosku, który uważam za logiczny i zgodny z prawdą, która zawsze powinna być celem naszych badań. — Biorąc pod uwagę odległość, która dzieli ratusz od domu pana Duranda, oraz miejsce, gdzie doszło do wypadku, czyli wnętrze ratusza, nie można przypuszczać, że pani Durand, będąc w tym momencie bardzo zajęta, usłyszała własnymi uszami krzyk swojego dziecka, który mogły również usłyszeć osoby przebywające z nią w sklepie. Jednakże doszło do rzeczywistej komunikacji, fakt jest niepodważalny, i nie można tu myśleć o halucynacji, bo równie dobrze można by pomylić pęcherze z latarniami. Ta dźwiękowa komunikacja, szybka jak błyskawica, która miała miejsce między matką a córką, jest więc oczywiście psychiczna, to znaczy, od umysłu do umysłu, i to w pełnym stanie czuwania.

Te komunikacje, częstsze niż się uważa w stanie czuwania, są jeszcze częstsze w stanie snu, ponieważ umysł, w tym ostatnim przypadku, nie jest poddany zmysłom, ani rozpraszany przez zewnętrzne dźwięki i rzeczy, ma więcej wolności, a co za tym idzie, większą jasność, aby widzieć, słyszeć i rozumieć rzeczy duchowe, to jest psychiczne, które bezpośrednio dotyczą duszy lub „ducha” i nie potrzebują do swojego działania udziału rzeczy materialnych ani pomocy ludzkich organów.

Ale jak zatem te psychologiczne komunikacje między wcielonymi się odbywają? Spiritizm jest tutaj, aby dać nam klucz do tej tajemnicy i wielu innych, dotyczących istnienia i istoty duchów, ich różnych sposobów komunikacji między sobą, czy to w stanie wcielenia, czy to w stanie po śmierci, warunków najbardziej odpowiednich do ich komunikacji, praw sympatii lub antypatii, które rządzą przyciąganiem lub odpychaniem duchów, itd. Materialiści po prostu zaprzeczą, tego rodzaju zjawiskom, aby nie musieć ich omawiać. Inni, bardziej roztropni, albo przynajmniej chcący uchodzić za uczonych, odpowiedzą, że te zjawiska są wynikiem, a raczej rezultatem drgań nerwowych, przenoszonych stopniowo przez powietrzne fale, itd.

Inni, bawiąc się słowami, będą mówić o przeczuciach, iluzjach, halucynacjach i będą chcieli uznać osobę (lub „podmiot”) za wizjonera… zapewne jakiegoś histeryka! albo jakiegoś biednego marzyciela, godnego (według nich) zamieszkania w Petites-Maisons lub w Charenton.

Dalejże! Panowie Materiałowcy! Trochę więcej zdrowego rozsądku i mniej pustych słów! Biedni szaleńcy, biedni ślepcy, to nie ci, o których myślicie, ale wy sami, którzy odrzucacie światło, pochodnię prawdy! wy, którzy staracie się je ukryć pod korcem! Ale nadejdzie dzień, kiedy jego światło będzie tak jasne, że spali wasz nędzny korzec i was razem z nim!… Wówczas, z systematycznych krytyków, którymi jesteście, staniecie się, być może mimo waszej woli, zwolennikami prawdy, choćby to miało kosztować waszą pseudo-naukową dumę, a budowla błędów, starych rutyn i głupich uprzedzeń, którą tak nędznie wznosiliście, runie u waszych stóp jak domek z kart. Wtedy, nowi konwertyci, przypomnicie mi naszych dobrych wieśniaków z naszych jarmarków, którzy początkowo uwierzyli w elektryczność dopiero po doświadczeniu na własnej skórze jej silnych wstrząsów, co dla nich było najlepszym argumentem przekonującym. Przypomnicie mi wtedy również tych dobrych ludzi, waszych dawnych towarzyszy, którzy przystąpili do spirytualizmu dopiero po uczestniczeniu w wielu doświadczeniach czy manifestacjach psychicznych, i którzy, szczęśliwi śmiertelnicy, teraz biorą za rzeczywistość to, co kiedyś (lub raczej odrzucali) uważali za mrzonki. Przynajmniej są szczerzy, ci ostatni! a my, spirytualiści, zawsze jesteśmy gotowi otworzyć nasze szeregi dla wszystkich ludzi wiary i dobrej woli, bez względu na to, skąd przychodzą.

Teraz, daleki od rezygnacji z walki, która jest jedną z konieczności obecnego życia, oczekując pokoju i szczęścia, które pewnego dnia zjednoczą nas wszystkich, zwycięzców i pokonanych, wracam do naszych baranów, to znaczy materialistów. Co napisałem?… „Nasze barany…” o nie!… to błąd! moi przyjaciele, czytajcie: „nasze wilki” i idziemy dalej razem! Dobrze!… zatrzymajmy się teraz na chwilę przy ich słynnej teorii wibracji nerwowych, którą również znajdujemy w ich metodzie wyjaśniania zjawisk obracających i mówiących stołów, mediumizmu i jasnego somnambulizmu, itp. W ten sposób interpretują zazwyczaj wszystko, czego zaprzeczają, lub prawie wszystko, czego nie rozumieją, a wszystko to, patati! patata! jest dla nich niemal to samo, wszędzie wprowadzają wibracje, sposób jak każdy inny, aby wyjść z trudnej sytuacji. Jakież piękne muzyki!… prawda? Jacy zapaleńcy akustyki! więc! Wszystko z nimi będzie wkrótce wibrować. Cóż, niech będzie!… ale, czy to jest zaraźliwe…? i te wibracje… nerwowe (?) nie są przypadkiem jedynie nieskończenie małe, coś w rodzaju psychofizycznych mikrobów? (Hm? co za barbarzyńska nazwa?) Dalejże, to byłby szczyt mikrobizmu, a jeśli miałbym w tym przypadku nie być zwolennikiem metody naszego sławnego Pasteura… „Księcia Mikrobicydy”, wracam do naszych wibracji nerwowych i stawiam się zdecydowanie na terenie, a raczej w samej sferze wibracyjnej, aby lepiej studiować te wibracje, a jeśli moja lira przyjdzie, o cudzie! do wibrowania, jak lira Orfeusza w piekle (!) niech to będzie tylko dla oczarowania moich Braci i Sióstr w ludzkości i dla ukazania im prawdy w całej jej piękności.

Skoro wibracje istnieją, zastanawiamy się, dlaczego tyle różnych konsekwencji? Dlaczego są tam takie bezsilne? Dlaczego wiek, płeć, charakter, nawet przekonania jednostek, u których te zjawiska się pojawiają, wpływają na wyniki? Trzeba również, jeśli przypisuje się przyczynę tych zjawisk wibracjom, założyć, że są one w harmonii lub przynajmniej w zharmonizowanych relacjach. Jak, i przez jaki tajemniczy związek te relacje się ustanawiają? Zgadzacie się, że jest to seria czysto psychologicznych studiów, którym nie może służyć precyzja instrumentów wszystkich konserwatoriów i obserwatoriów świata, i którym jeszcze mniej mogą służyć pseudo-światła „Panów Materiałowców”, którzy zamiast rzucać korzystne światło na te wysokie kwestie, wydają się wręcz dążyć do zwiększania ciemności, i, jak małpa z bajki, zaopatrują się, co prawda, w latarnię, ale tak głuchą… tak głuchą!… a świecy ani trochę!!… I jesteśmy, powiecie, w wieku postępu, pary i elektryczności? Zgadzam się z wami w tym punkcie, moi przyjaciele, ale (jest ale?) jeśli nauki poczyniły postępy, a szlachetne i hojne idee rozwinęły się i zakwitły w dużej masie ludzi, ilu, niestety! widzę innych, którzy żyją w ciemnocie, sceptycyzmie lub uprzedzonej negacji, i którzy stają się nieświadomymi lub dobrowolnymi więźniami oficjalnej nauki, rozległej celi, której zamknęli drzwi na siebie.

Dla nas, spirytualistów, którzy mamy misję do spełnienia na tej ziemi, odwaga! do serca! bo Bóg wspiera tych, którzy pracują nad poszukiwaniem prawdy.

Kto szuka, ten znajdzie, a temu, kto puka, otworzą, mówi święty Mateusz w swojej Ewangelii. I znajdujemy w Księdze Przysłów Salomona (rozdz. xx, w. 27) tę piękną myśl: Duch człowieka jest lampą Bożą; ona bada najgłębsze rzeczy. Odwagi więc, spirytualiści, moi bracia, naprzód, zawsze naprzód pro Veritate!

Dr Gaston de Messimy.
Lekarz w Puéchabon (Hérault).
Puéchabon, 6 kwietnia 1893 r.

źródło: CURIEUX FAIT DE TÉLÉPATHIE Dr Gaston de Messimy;  LA PAIX UNIVERSELLE  1-15 MAI 1893.


Wyrażenie „pro veritate” pochodzi z łaciny i oznacza „dla prawdy” lub „w obronie prawdy”. Używane jest, aby wyrazić zaangażowanie w poszukiwanie i obronę prawdy, często w kontekście badań naukowych, filozoficznych lub duchowych.