To krótka historia, która mogła się wydarzyć. Opowiada o Giovannim Cini, o którym należy usłyszeć więcej, aby lepiej zrozumieć tę opowieść. Giovanni był nazywany człowiekiem-małpą, ponieważ był dziwnym stworzeniem o dużej, zdeformowanej głowie i skręconym, wygiętym ciele, z długimi rękami sięgającymi niemal do ziemi, garbatymi plecami i nogami, które nigdy nie urosły. Krótkie i grube jak u goryla nogi niosły go w dziwnym, szurającym chodem. Gdy dzieci go widziały, uciekały w strachu i drżeniu, a dorośli drżeli, gdy przechodził obok.
Giovanni nigdy nie był chciany. Jego rodzina, jedna z najznakomitszych we Włoszech, oddała go, gdy był jeszcze niemowlęciem, aby wychowywał się wśród żebraków i złodziei. Zniekształcenia jego ciała były wynikiem prób przerwania jego życia przed narodzinami, a teraz, jak dziwny demoniczny ogr, włóczył się po świecie. Nawet psy i zwierzęta go nienawidziły, a kiedy wyciągał swoją wielką, chudą, zdeformowaną rękę, by je pogłaskać, uciekały z wyciem, podkulając ogony. Wychował się w brudzie i nędzy, nie potrafił ani czytać, ani pisać, a jego życie wydawało się przekleństwem dla wszystkich, z którymi miał kontakt.
Jego przybrani rodzice otrzymywali wielkie sumy pieniędzy, aby ukrywać jego tożsamość, ponieważ gdyby świat dowiedział się, kim naprawdę był, stałby się dziedzicem jednego z najwyższych tytułów w kraju. Jego umysł był jak dziecka, bo deformacja ciała odbiła się również na jego mózgu. Jednak Giovanni był niezwykle inny, niż wskazywałaby jego zdeformowana postać. Choć jego ciało mówiło o przemocy i nienawiści, jego umysł i dusza były pełne miłości i współczucia do wszystkich żywych istot. Żył samotnie, bo nikt nie chciał się do niego zbliżyć, chyba że z kijem czy pięścią. Był smutnym, złamanym stworzeniem, które nigdy nie mogło zaznać przyjaźni ani znaleźć kogoś, komu mógłby opowiedzieć swoje dziecięce smutki.
Giovanni był już dorosłym mężczyzną, ale przez całe życie, aż do śmierci, zawsze będzie dzieckiem. Uwielbiał wychodzić z miasta na łąki i do dolin, aby zbierać kwiaty, ponieważ kwiaty były jedynymi rzeczami, które od niego nie uciekały. Ale nawet wtedy wzdychał, bo wydawało się, że kwiaty więdły pod jego dotykiem. Wysoki i nieokrzesany, Giovanni Cini włóczył się po ziemi, chodząc po rynsztokach i żyjąc wśród psów i świń. Nigdy nie wiedział, dlaczego jego ciało było zdeformowane ani dlaczego był bity, co miało na celu zabić go; wiedział tylko, że jest inny niż inni, samotny i niezrozumiany.
Pewnego dnia, kryjąc się przed kamieniami i kijami, którymi rzucały w niego dzieci z wioski, jego policzki były mokre od łez, a serce bolało go bardziej, niż mógłby opisać. Dotarł do drzwi małego kościoła, w którego ołtarzu płonęły przyćmione świece. Kiedy załamany osunął się na schody, z kościoła wyszedł stary człowiek, ubrany w długą szarą szatę, i po raz pierwszy w życiu Giovanni Cini usłyszał dobre słowo.
Delikatna dłoń spoczęła na jego ramieniu, a biedny chłopak spojrzał w górę ze zdumieniem, bo nigdy wcześniej nie zaznał takiego ciepła. Stary, siwowłosy mężczyzna o życzliwej twarzy i łagodnym uśmiechu patrzył na niego.
„Dlaczego płaczesz?” zapytał zdumionego młodzieńca.
„Wszyscy rzucają we mnie kamieniami i kijami, każą psom mnie gonić, bo-och, jestem taki odrażający!” Młodzieniec wyciągnął swoje długie, zniekształcone ręce o pazurkowatych palcach. „Nikt mnie nie lubi-wszyscy mnie nienawidzą-mówią, że żałują, że się urodziłem, a-och, jak ja chciałbym umrzeć!”
Stary człowiek nachylił się i pomógł młodzieńcowi wstać. „Chodź ze mną, synu, bo kiedy świat cię odrzuca, Bóg cię przygarnia. Tutaj nikt nie będzie się z ciebie śmiał, bo jest miejsce daleko w górach, zwane Klasztorem Smutku. Wszyscy, którzy tam mieszkają, mają smutek w duszy, złamane ciała i dusze. Świat zmusił ich do życia tam, gdzie mogą pisać i medytować. Kiedy zmęczy cię włóczęga po tych ulicach, będziesz mógł tam odpocząć. Tam wszyscy będą dla ciebie mili i pomogą ci zapomnieć o okrucieństwie świata. Kiedy będziesz gotów udać się w te góry, przyjdź i powiedz mi.”
„Ojcze, jestem gotów już teraz!” odpowiedział młodzieniec, wstając na swoich krótkich, zdeformowanych nogach. Obrócił swoją zniekształconą twarz, z przebarwionymi zębami i spłaszczonym nosem, ku księdzu i, chwytając za skraj jego szaty, zapłakał: „Jestem gotów teraz, ojcze, zabierz mnie stąd-nikt mnie tu nie lubi-nikt nawet nie pyta. Zabierz mnie do miejsca, gdzie są kwiaty, bo one jako jedyne mnie się nie boją.”
„Nie boję się ciebie,” odpowiedział ksiądz, obejmując zdeformowaną postać, „ani Bóg się ciebie nie boi. Chodź ze mną, a wyślę cię do Klasztoru Smutku, gdzie będziesz mógł spędzić resztę życia w naturze, na modlitwie i w medytacji, w pokoju.”
Otulając wielką peleryną postać, która szła obok niego, ksiądz wszedł do starego kościoła, a wielkie drzwi zamknęły się za nimi. Giovanni Cini zniknął wtedy ze świata i już nigdy go nie widziano.
W odległej krainie stoi wielka katedra, do której ludzie przychodzą, aby usłyszeć głos. Niektórzy mówią, że to głos Boga, ale nikt nie wie, czym naprawdę jest. Każdej niedzieli rozbrzmiewa pieśń, która przypomina najpiękniejsze dźwięki, jakich kiedykolwiek słuchało ludzkie ucho. To głos brata Celestiusa, wielkiego mnicha. Pięć tonów wyżej niż wysoka C, jego głos sięga wyżej niż dźwięki ptaków, a potem przechodzi w potężny baryton i bas – głos, który nie zna granic, ani w górze, ani w dole. Nazywano go boskim głosem w człowieku.
Ludzie z całego świata przyjeżdżali, by usłyszeć tego cudownego śpiewaka, którego nikt nigdy nie widział. Pokutnicy przychodzili się modlić, a grzesznicy wyrzekali się swoich zbrodni, gdy te nuty rozbrzmiewały w powietrzu. Chwała samego Boga była wyśpiewywana tym głosem, który budził dawno zapomniane wspomnienia, ożywiał złamane nadzieje i przynosił pokój smutnym sercom. Chorzy przychodzili o kulach, niewidomi i głusi, a kiedy rozbrzmiewał ten głos, otwierały się ich oczy, ich uszy zaczynały słyszeć, a ich języki się rozwiązywały. Rzucali kule i wstawali z łóżek, zainspirowani boskim głosem.
Zza morza przybył pewien artysta. Dzień po dniu przychodził do wielkiej katedry, aby znaleźć inspirację do arcydzieła sztuki, a następnie, wracając do swojego studia, namalował obraz głosu. Było to wspaniałe płótno. Na środku znajdowała się niebiańska postać, tak doskonała jak grecki bóg, z oczami uniesionymi w górę i dłońmi rozłożonymi, jakby chciała objąć nieskończoność stworzenia. Usta były otwarte, jakby śpiewały, a powietrze wypełniały skrzydlate postacie, które zdawały się nieustannie wypływać z jego ust. Artysta włożył w to całą swoją duszę i kiedy obraz był gotowy, nazwał go „Fra Celestius – Głos”.
Pewnego dnia odwiedził go pewien starszy człowiek w szarym habicie. Artysta pokazał mu obraz, mówiąc: „Czyż to nie jest cudowne, ten sen, inspiracja, którą zdobyłem dzięki temu głosowi? Jak pięknym człowiekiem musi być ten śpiewak!”
Mnich skinął głową i odpowiedział łagodnie: „Pięknym, bez wątpienia. Przyjdź ze mną w niedzielę, a pokażę ci tego śpiewaka.”
W następną niedzielę artysta i jego przyjaciel w szarym habicie weszli do kościoła bocznymi drzwiami i stanęli tam, skąd mogli spojrzeć w stronę niszy, gdzie stał śpiewak. Czekali, aż postać wkroczyła do niszy, ukryta przed wiernymi za ciężkimi zasłonami.
Artysta cofnął się z przerażeniem. „Boże mój! To nie może być on! To nie Fra Celestius!”
W niszy stała krótka, zdeformowana postać w szarej szacie mnicha, z długimi rękami jak u małpy, dziwną, srogą twarzą i zdeformowanym ciałem, które wydawało się niedokończone lub złamane w procesie tworzenia. Kilka sekund później usta się otworzyły. Piękna nuta sopranu uniosła się w powietrzu, a nad kościołem zapadła cisza.
„Tak, bracie, to on” powiedział mnich. „Na świecie był Giovanni Cini, człowiek-małpa; teraz jest Fra Celestiusem, którego głos śpiewa jak ptaki niebios, którego serce jest słodkie, a dusza czysta jak dźwięki, które śpiewa. Namalowałeś cudowny obraz, signor; nie namalowałeś ciała Giovanniego Ciniego, namalowałeś jego duszę. Posłuchaj. Jak takie nuty mogą pochodzić z takiego złamanego ciała? Ah, bracie,” stary człowiek przeżegnał się, „Bóg naprawdę działa w tajemniczy sposób, aby czynić cuda. Pewnego dnia ten brat zostanie świętym, podczas gdy my wciąż będziemy grzesznikami.”
źródło: „The Voice” , THE ALL-SEEING EYE A Monthly Magazine Written, Edited and
Compiled by MANLY P. HALL; January 1924.