W takim samym stosunku, w jakim teraźniejszość odnosi się do przeszłości i przyszłości, istniejące odnosi się do prapoczątku i nieskończoności, do tego, co nazywamy wiecznością. Niezniszczalne musi być logicznie nie mające początku. Tym samym ziemskie istnienie byłoby punktem styku życia po śmierci i przedurodzeniowej egzystencji.
Jeżeli zmarli dają o sobie znać, można założyć, że nieśmiertelne może ujawnić się również przed wcieleniem. Bowiem udowodniono, że tak zwane zjawiska duchów żyjących (jako sobowtóry lub „Phantoms of the living”) istnieją. (Porównaj wyniki „Society for Psychical Research”.) W związku z tym, wydaje mi się uzasadnione przyjęcie przedistnienia (ante diem natalem) i ewentualnych objawień takich istot. Szczególnie w kontekście istot, które często spotykamy na seansach materializacyjnych, zafascynowanych snem, pozornie nieświadomych swojego istnienia i podatnych na sugestię.
W dalszej perspektywie, w odniesieniu do pewnej klasy tak zwanych duchów kontrolnych lub pomocników takich mediów, przez które uzyskuje się niższe manifestacje lub w których można podejrzewać sprawców szkodliwych zjawisk duchowych, jak Diakka, demony itp. Oczywiście, powyższe odnosi się do rzeczywistych zjawisk i prawdziwych, a nie pseudo-mediów, choć tak zwani iluzjoniści czasem łączą obie formy: oszustwo oparte na mechanicznej zręczności oraz medialne zdolności do kontaktu z istotami z innej sfery istnienia. Charakter tych objawień najlepiej określa się jako „iluzję”.
Z setek przykładów, opartych na moich osobistych obserwacjach, niech posłuży następujący:
Podczas mojej pierwszej wizyty u zmarłego już Ira Moore Courlics – najbardziej wybitnego ze wszystkich widzących duchy – zwrócił on moją uwagę na obecność niedawno zmarłego iluzjonisty Herrmann. (Notka: Ten wybitny mistrz magii salonowej starej i nowej szkoły, znany jako Profesor Compars Herrmann, ur. 1816 w Hanowerze, zm. 1887 w Karlsbadzie, jest szczegółowo opisany w książce „Die Magie des XIX. Jahrhunderts als Kunst und Geheimwissenschaft”. Zawiera ona również szczegółową analizę niewiarygodnych wyczynów indyjskich fakirów według relacji Prof. H. Kellara. – Red.)
On, jak i jego kolega Kellar, mieli wiele okazji podczas swoich podróży do Indii i Afryki obserwować zjawiska okultystyczne, które według ich relacji były efektem działania istot z innej sfery istnienia. Niedawno Kellar opowiedział w miesięczniku „North American Review” o swoich doświadczeniach w Natal, gdzie był świadkiem lewitacji zuluskiego wojownika dokonanej przez tubylczego czarownika.
Wracając do medium Courlies, wspomniał on o jednym z sztuczek Herrmanna, której mechaniczna zręczność zawsze sprawiała mi przyjemność. Nie mogłem powstrzymać się od zauważenia, że wzmianka o zmarłym, powszechnie znanym publicznym charakterze, takim jak Napoleon, Bismarck czy Herrmann, nie ma dla mnie żadnej wartości dowodowej w kontekście ich tożsamości. Medium wpadło w widoczne wzburzenie i krzyknęło do mnie: „Nie dla ciebie on przychodzi, ale aby dać znać swojemu przyjacielowi, doktorowi Hugo Lange, że żyje, że mógł powrócić, że go pozdrawia i że wspomniał o sztuczce tylko po to, by specjalnie tobie udowodnić, że to on, Herrmann”.
Powtarzam, że byłem nieznany medium Courlies, które dopiero co przybyło do Brooklynu. Jeszcze bardziej nieznany był mu mój przyjaciel, wspomniany doktor Lange, oraz fakt, że on i jego żona byli przyjaciółmi Herrmanna.
Byłem więc zmuszony uznać to za dowód tożsamości. Symbolizacja sztuczki, strój, w którym duch pojawił się medium w tym i podobnych przypadkach, uważam za iluzję wychodzącą od samych duchów lub duchów kontrolnych mediów, czyli za subiektywne oddziaływanie na medium, któremu sugerowany obraz myślowy wydaje się być samym obiektem.
Z tego punktu widzenia widzimy w zmaterializowanych duchach mniej lub bardziej udane, przekształcone w materię plastyczne obrazy myślowe, czyli ożywione, widzialne i dotykalne fantomy.
Sukcesy i porażki nie zależą wyłącznie od medium, ale od składu kręgu i seansów. Ostatnio uczestniczyłem w kilku seansach materializacyjnych o niekorzystnym składzie. Chociaż medium Dewitt Hough osiągało sukcesy w próbach psychograficznych, to postacie moich zmarłych przyjaciół pozostawiały wiele do życzenia pod względem podobieństwa. Fakt, że byli oni za życia znani medium, właśnie w braku podobieństwa dowodził autentyczności materializacji, ponieważ oszustwo mogłoby nadać im przynajmniej pozory podobieństwa.
Kolejne wynagrodzenie otrzymałem od kobiecej istoty, która pojawiła się przed moimi oczami z pozornego niczego. Przedstawiła mi się jako zmarła żona mojego nieobecnego przyjaciela Charlesa P. Cocksa i na moją prośbę usiadła przy stole w pokoju, gdzie, spełniając moje życzenie i stojąc blisko mnie, napisała kilka zdań do swojego męża. Po wymianie pożegnalnych pozdrowień z dwoma obecnymi przyjaciółmi swojego męża, zdematerializowała się pośrodku pokoju.
W odniesieniu do napisanych ołówkiem charakterystycznych zapewnień o swojej radości z możliwości objawienia się i nadziei na rychłe zjednoczenie się na zawsze z powiernikiem swojej duszy, same pismo było dla mojego przyjaciela, któremu przekazałem wiadomość, niezbitym dowodem, że pochodzi od jego żony, podczas gdy moje zainteresowanie skupiło się na autentyczności zjawiska jako realizacji ożywionego, przekształconego w plastyczną materię obrazu myślowego.
Wracając do fakirów, słynny angielski teozof Leadbeater, w jednym ze swoich wykładów, opowiadał między innymi: „W Indiach nie jest rzadkością spotykać ludzi, którzy od swoich ojców odziedziczyli kontakt z elementarnymi istotami (nie ludzkimi stworzeniami) i starają się utrzymać ich lojalność i służbę poprzez składanie ofiar.
Podczas mojego pobytu tam pokazano mi fakira, który miał do dyspozycji takiego posłusznego ducha, którego funkcja polegała głównie na przynoszeniu owoców, czasami z znacznej odległości. Udałem się z nim do sprzedawcy owoców, gdzie wybrałem owoce i poprosiłem, aby je odłożył do czasu, aż ktoś przyjdzie po ich odbiór. Stamtąd pojechałem bezpośrednio z moim towarzyszem, ubranym tylko w przepaskę biodrową, do mojego domu, który znajdował się kilka mil dalej. Na płaskim dachu, pod gołym niebem, poprosiłem go, aby sprowadził pozostawione u sprzedawcy owoce, w określonej przeze mnie kolejności, odpowiednio do różnych gatunków. Zgodnie z moją instrukcją, różne owoce zaczęły pojedynczo, z pozornie pustej przestrzeni nad nami, spadać pod nasze stopy.
Podczas innej okazji podobnie ubrany fakir poprosił mnie, abym położył na jednej dłoni wybraną przeze mnie srebrną monetę i przykrył ją drugą dłonią. Fakir oddalił się ode mnie na około 10 kroków. Po pewnym czasie poczułem zimną, rozszerzającą się masę między dłońmi. Pod wpływem nacisku rozdzieliłem dłonie i ku mojemu przerażeniu zamiast srebrnej monety zobaczyłem spadającego na ziemię skorpiona, który natychmiast uciekł z podniesionym żądłem. Podobna procedura przeprowadzona z moim przyjacielem ujawniła zamiast srebrnej monety, którą trzymał między dłońmi, małego jadowitego węża.
W jaką kategorię zaliczyć moje doświadczenia z hindustańskimi fakirami, pozostawiam ocenie czytelników, tym bardziej że warunki do ścisłej kontroli przedstawień nie były tak korzystne jak w przypadku opisywanym przez Leadbeatera.
Było to rano 4 lipca ubiegłego roku, gdy w towarzystwie mojej córki wsiadłem na statek płynący na romantyczną wyspę położoną niedaleko Nowego Jorku w Long Island Sound, aby obejrzeć przedstawienie grupy fakirów. Po kilku godzinach podróży dotarliśmy na miejsce i najpierw obejrzeliśmy czarnobrązowe postacie kucające przed swoimi chatami pokrytymi liśćmi. Mężczyźni, kobiety i dzieci byli tylko częściowo ubrani, za to ich palce u nóg, kostki i nadgarstki ozdobione były metalowymi pierścieniami i bransoletami. Nawet w nozdrzach smukłych Hindusek znajdowały się misternie grawerowane ozdoby.
Po wejściu grupy na estradę, zajęliśmy nasze miejsca na podwyższeniu naprzeciwko nich. Rozpościerał się przed nami urokliwy widok na zieloną łąkę lśniącą w słońcu, otoczoną bujnymi drzewami, między którymi widać było błyszczące morze, po którym białe żagle różnych statków mknęły jak mewy. Na przeciwległym brzegu łagodnie wznoszące się, niebiesko zamglone wzgórza ograniczały horyzont, a nad całą malowniczą scenerią rozciągało się bezchmurne niebo.
Głuchy dźwięk bębna uderzanego gołą ręką przyciągnął naszą uwagę na ciemne postacie w jaskrawoczerwonych turbanach, które rozpoczęły przedstawienie od akrobatycznych sztuczek, lepszych niż te, które widzieliśmy w słynnych cyrkach.
Następnie dwóch fakirów odłączyło się od grupy, jeden z nich wysypał ziemię na drewnianą estradę, a drugi zwilżył ją wodą z glinianego naczynia. Następnie pierwszy z nich pokazał nasiono mango, które zasadził w ziemi i przykrył tkaniną. Rozpoczęły się rzekome inwokacje, towarzyszone monotonnymi melodiami wydobywanymi z klarnetu i instrumentu przypominającego gitarę. Po kilkukrotnym odsłonięciu tkaniny i ponownym zwilżeniu kopca ziemi, zaczęła z niego wyrastać roślina, która po ostatnim odsłonięciu tkaniny okazała się być dobrze rozwiniętą sadzonką.
Czy ta procedura, wywołująca jednocześnie zainteresowanie i znudzenie, oraz jej wynik były autentyczne czy tylko imitacją, nie potrafię stwierdzić, zwłaszcza że ciemnoskórzy współpracownicy mieli na sobie białe okrycia sięgające do bioder z powodu stosunkowo chłodniejszej temperatury.
Po tym, jak inni członkowie grupy zaprezentowali różne sztuczki, jakich można się spodziewać po prestidigitatorach, na estradę wyszedł ich lider Gohj-Ramju. Wskazał na gotowy, pleciony z bambusa, stożkowaty kosz. Na jego znak jedna z beringowanych, smukłych Hindusek odłączyła się od grupy, a Ramju wyciągnął sieć o szerokich oczkach, przez które mogła przejść duża ryba, ale żadna, nawet najbardziej zwinna orientalka. Gohj-Ramju zrobił z niej formalny pakunek, składając ją jak kawałek czarnego wędzonego mięsa i umieszczając w sieci, którą zawiązał nad jej głową. Następnie wcisnął sieć z zawartością do kosza i udeptał ją nogami. Po nałożeniu pokrywy na kosz, rozpoczął inwokację, której towarzyszyło monotonne dudnienie dwóch instrumentów. Co jakiś czas zaglądał do kosza lub wywoływał imię swojej czarnowłosej Cleo. Nic się nie działo, nie było odpowiedzi. Wtedy Gohj-Ramju chwycił błyszczący w słońcu miecz i kilkakrotnie wbił ostrze pionowo w kosz, tak że wyraźnie było słychać uderzenie ostrza o drewniane dno estrady. Instrumenty wyły coraz głośniej, a Gohj-Ramju z rosnącą zaciekłością wbijał ostrze od góry, z prawej i lewej strony kosza. Ucieczka przez dno estrady była wykluczona; jedynym możliwym rozwiązaniem zagadki byłoby przylgnięcie do boku kosza. Kiedy rozważaliśmy tę możliwość, kosz zaczął się poruszać. Chybotał się na swojej podstawie jak statek na wzburzonym morzu. Gohj-Ramju zdjął pokrywę, sięgnął do kosza i wyciągnął pustą sieć. Chwilę później Hinduska wyskoczyła z kosza jak sroka i zniknęła.
Równie zadziwiającą zręczność wykazali inni członkowie tej grupy. Na podstawie tańca z mieczami i włóczniami można było stwierdzić, że jeden z tych ludzi byłby w stanie stawić czoła całej kompanii żołnierzy.
Zadowoleni z tego, co zobaczyliśmy, wróciliśmy do metropolii, a stamtąd do naszego przytulnego domu w Brooklynie.
Akasa i Prana
Akasa i Prana, według ezoterycznej filozofii braminów i pokrewnych teozofów, stanowią podstawę widzialnego i niewidzialnego wszechświata i ujawniają się zgodnie z okultystycznymi prawami zarówno poprzez medialne zdolności naszych mediów, jak i fakirów oraz wyżej stojących joginów.
Często miałem okazję widzieć materializujące się istoty powstające spontanicznie z pozornego niczego i z nimi obcować. Zgodnie z filozofią Wed, ich ciała należy uważać za skondensowane Akasa (podstawę jedności wszystkich elementów), której istnienie nauka coraz bardziej odkrywa na podstawie najnowszych odkryć w dziedzinie fizyki, prowadzących do zrozumienia Prana jako logosu ożywiającego Akasa. To równoznaczne z przyjęciem, że pochodzimy od ducha świata, który objawia się zarówno w źdźble trawy, jak i we wszechświecie.
Zjawiska telekinetyczne, podobne do wspomnianych przez Leadbeatera apportów, a także automatyczne i bezpośrednie pisanie duchów, powstawanie różnorodnych głosów w pozornie pustej przestrzeni itp. są codziennymi zdarzeniami w tutejszych prywatnych kręgach. Nawet jednoczesna materializacja kilku istot – przy czym jeden z moich przyjaciół rozpoznał swoją zmarłą matkę i dwie córki – nie jest rzadkością. Te zjawiska obejmują czasem nawet materializację zwierząt przez duchy kontrolne obecnych mediów.
Nic dziwnego, że wśród najwyższej klasy spirytystów nie ma nikogo, kto nie uważałby, że jest pod wpływem kontrolujących duchów (preferencyjnie należących do rasy indiańskiej) i zawdzięczałby im powstawanie zjawisk.
To prowadzi do pewnej formy kultu, podobnej do tej praktykowanej przez Greków, Rzymian i inne pogańskie narody przeszłości i teraźniejszości.
Wynika z tego również, że publiczne i prywatne media zachodniej hemisfery nie ustępują wiele hindustańskim fakirów, a w wielu przypadkach są nawet lepsze.
Na podstawie tego dochodzimy do wniosku, że przyczyna i skutek w małym są analogiczne do ducha i materii, albo, mówiąc językiem braminów, do Prana i Akasa makrokosmosu.
Postscriptum
Z powyższego wynika, że badacz w dziedzinie ultra-fizycznej sfery, podobnie jak ten, który wyrusza, aby odkrywać nieznane części ziemi, nie powinien porzucać swojego przekonania o prawdziwych zjawiskach duchowych czy niepodważalnych śladach istnienia nieznanych ludów z powodu rozczarowań, oszustw i trudności.
Z religijnego punktu widzenia, spirytualizm jest jedynie potwierdzeniem teologii objawienia, której podstawą jest nauka o interwencji istot należących do transcendentalnej sfery istnienia, objawiających się przez patriarchów, proroków, kapłanów, uczniów, apostołów, ojców kościoła i świętych.
źródło: Fakire und Medien. Von Hermann Ilandrich, Brooklyn-New-York; Psychische Studien. Monatliche Zeitschrift, Juni 1904.